Aktualizacja strony została wstrzymana

Książka w służbie służb – Mirosław Kokoszkiewicz

Czy jest możliwe, aby opinii publicznej wmówić, że właściciel legalnej kopii czy też ordynarnego falsyfikatu obrazu „Rzeź niewiniątek” Rubensa powinien być równie, a nawet bardziej szczęśliwy niż posiadacz oryginału? Wszak to dzieło z „piętnastki” najdroższych płócien świata.

Czy jest możliwe, aby jakiś znawca malarstwa powiedział, że nie ma różnicy, a nawet woli analizować reprodukcję czy kopię dzieła niż jego oryginał, gdyż jest wtedy w stanie więcej o nim powiedzieć?

Czy nie kłoci się z logiką fakt, iż po stwierdzeniu, że na kopii są „niewiniątka”, lecz brakuje „rzezi”, właściciel jedzie do fałszerza czy kopisty prosząc o domalowanie brakujących szczegółów, wraca i dalej jest szczęśliwy i zadowolony jeszcze bardziej niż przed wykryciem owych braków?

Pytania w oczywisty sposób są czysto retoryczne i zadawanie ich może narazić pytającego na zarzuty, że jest człowiekiem niespełna rozumu, a mówiąc wprost, kretynem i idiotą, ewentualnie za takich uważa pytanych.

Wmawianie opinii publicznej sensacji tego typu, że Polacy z kopii zapisów czarnych skrzynek odczytali więcej niż ruscy chcieli im przekazać to kpina z inteligencji naszych rodaków oraz element polsko-rosyjskiej gry, której celem jest dalsze mataczenie w sprawie smoleńskiej, a także ocalenie „męża stanu” Tuska i umożliwienie mu zwycięstwa w zbliżających się wyborach.

Tylko naiwniak może sądzić, że w przepastnych laboratoriach kremlowskich służb specjalnych nie potrafią odczytać czarnych skrzynek czy też owe skrzynki profesjonalnie i odpowiednio spreparować.

Co, jak co ale pod tym względem trudno dorównać kroku ruskim szachistom zwłaszcza, że miałby to w imieniu Polski zrobić nasz rodzimy Bondaryk.

Dajcie spokój i nie róbcie sobie z Polaków takich kpin.

Putinowi i polskiej filii jego partii, „Jednej Rosji” pozostało zaledwie dziewięć miesięcy na wystruganie z Tuska twardziela, co to nie dał się ograć Putinowi i zmusił go nie tylko do kompromisu w sprawie ogłoszenia przyczyn katastrofy, ale być może bliżej października, jako koło ratunkowe Kreml rzuci do stóp naszego wybitnego premiera jakiegoś skruszonego Ryżenkę czy innego Plusnina.

Skoro zaprzyjaźnione z Tuskiem obce mocarstwo pomagało mu dzielnie w poniżaniu prezydenta jego własnego kraju to nie widzę większych przeciwwskazań żeby Kreml nie mógł pomóc „swojemu człowiekowi w Warszawie” w kampanii wyborczej.

Nie sądzę, aby wywołało to jakiś sprzeciw polskich mediów i wybitnych dziennikarzy, którzy słowem suwerenność wycierają sobie gęby od lat, ale jak dowiedzieliśmy się ostatnio „obcym mocarstwem” są tylko natowscy sojusznicy z USA. Putinowska Rosja to przecież wypróbowani od lat przyjaciele.

I tak, kiedy nad trumnami ofiar, Tusk z Putinem przy pomocy służb specjalnych odtańcowują kazaczoka połączonego z krakowiakiem, trwa akcja odwracania uwagi opinii publicznej od bardzo szkodliwej teorii spiskowej pod tytułem zamach.

Oczywiście Polacy, ci bez uprzedzeń i kompleksów, czyli młodzi i dobrze wykształceni z dużych miast nie maja problemów z łyknięciem wersji katastrofy zadekretowanej już 10 kwietnia.

Ważne, aby dezinformacje wpuścić również w moherowy kanał składający się z prymitywnej, a więc chorobliwie podejrzliwej gawiedzi, która tak jak nie wierzyła raportowi Burdenki z 1944 roku, za nic w świecie nie chce przyjąć prawd objawionych przez putinowską generalicę Anodinę.

I tak oto ukazała się na rynku księgarskim zgodnie z wszelkimi prawidłami, tradycjami i metodami KGB, książka nieistniejącego w świecie realnym  o. Henryka Pietraszewicza, zatytułowana „KATASTROFA SMOLEŃSKA, Dzień po dniu godzina po godzinie”.

Autor „widmo”, w prostacki sposób powiela tezy MAK, a za pomocą sprytnych intryg i podstępów miało powstać wrażenie, że ową publikację wspierają swoim autorytetem bracia Paulini z Jasnej Góry.

– Nie sadziłam, że manipulacja może być aż tak perfidna. Źe można posunąć się aż do takiego poziomu fałszu – napisała w serwisie blogpress.pl Zuzanna Kurtyka nie mając wątpliwości, że częstochowski wydawca książki  „Sfinks” działa w interesie Rosji.

Jako, że historia lubi się powtarzać warto przypomnieć  czytelnikom inny zamach i podobną „akcję wydawniczą” organizowaną przez służby.

Analogia jak najbardziej uzasadniona, a sam fakt, że za rządów Tuska cofamy się pod wieloma względami do lat PRL-u i wypróbowanych metod komunistycznych służb specjalnych powinien Polakom zapalić w głowach czerwone ostrzegawcze lampki.

***

Nikt dotąd z taką pasją nie poświęcił się misji zdejmowania z KGB odpowiedzialności za zamach na Jana Pawła II jak dziennikarz Eugeniusz Guz. Już w 1983 roku wydał książkę „Zamach na papieża”, w której w przemyconych, jako fakty własnych sugestiach podważał tak zwany „bułgarski ślad” jak i sam udział KGB w zorganizowaniu zamachu. Przez kolejne lata pod najrozmaitszymi tytułami ukazywały się kolejne książki Guza będące tylko rozszerzeniem tej pierwszej.

Ostatnią, była wydana w 2006 roku pozycja zatytułowana „Zamach na papieża, mroczne siły nienawiści. Nowy ślad”. Czytelnik po tej lekturze miał po raz kolejny dojść do przekonania, że to nie ludzie Breżniewa i ich sługusy z „obozu socjalistycznego” stali za próbą zamordowania papieża, lecz raczej włoska mafia, CIA, islamiści czy może nawet tureckie służby specjalne.

Eugeniusz Guz zamilkł, kiedy to wyszło na jaw, że przez 30 lat był tajnym współpracownikiem wywiadu PRL pod pseudonimami „Gustek” i „Jan Zdrowy”, a jego dzieła inspirowane były przez SB, za co skwapliwie inkasował pieniądze.

Po transformacji ustrojowej w Polsce dziennikarz Guz pragnął przejść w nową rzeczywistość, jako osoba „obiektywna i niezależna” stąd pewnie taka, a nie inna treść ostatniej notatki w aktach SB z 1990 roku:

W czasie współpracy występowały okresy przynoszące konkretne wyniki oraz okresy zastoju. Informacje oceniane były dobrze, wielokrotnie wykorzystywane w opracowywaniu informacji wywiadu. W ostatnim okresie nastąpił trwały impas we współpracy, wynika on być może z faktu jego obawy przed ujawnieniem go, jako naszego źródła informacji. Należy zaznaczyć jego materialne podejście do tematu współpracy. Wszystko przelicza na pieniądze. Wynagradzany stale /miesięcznie 400 DM/”.

Jeszcze w 2010 roku w programie „Piaskiem po oczach” w TVN24 gościł Bogusław Wołoszański. Znana już była wtedy publicznie informacja, że w czasach PRL-u był on tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie „Ben”. Mówiąc w skrócie i kolokwialnie autor „Sensacji XX wieku” jechał Guzem na całego tak, jak fikcyjny „ojciec Pietraszewicz” Tatianą Anodiną.

Dlaczego autor programu, Konrad Piasecki nie zaprosił samego Eugeniusza Guza do wygłoszenia po raz kolejny swoich rewelacji pisanych na zamówienie SB? Dlaczego wybrano Wołoszańskiego, aby jego ustami po raz kolejny przemówił Gustek czy jak kto woli Jan Zdrowy?

Wiadomo, im jaśniejsza „gwiazda”, tym większa siła oddziaływania na publikę. Łatwiej przez to zrozumieć angażowanie przez media wszelkiej maści komediantów zwanych artystami do wspierania każdej „słusznej” opcji politycznej czy jedynie słusznej wersji jakiegoś wydarzenia.

Dzisiejsi wojownicy zwalczający zawzięcie i jak widzimy również podstępnie teorię zamachu w Smoleńsku czynią ją tym samym wiarygodniejszą i coraz bardziej oczywistą.

W swej zaciekłości przypominają oni lewaków i „postępowe” środowiska walczące z Bogiem.

Skoro twierdzą, że Boga nie ma to, po co i z kim wojują?

Czy zdają sobie sprawę, iż w ten sposób jedni umacniają nas w wierze, że Bóg istnieje, a drudzy, że 10 kwietnia doszło do potwornej i zaplanowanej zbrodni?

Mirosław Kokoszkiewicz

Źródła:

Artykuł opublikowany w Warszawskiej Gazecie (6/2011)

Za: kokos26 Blog | http://blogmedia24.pl/node/44644

Skip to content