Aktualizacja strony została wstrzymana

Lekarze bezpieki – Tadeusz M. Płużański

Z ludzi pracujących w więzieniu mokotowskim w czasach stalinowskiej nocy żyje jeszcze Ryszard Mońko – w Hrubieszowie i Stefania Jabłońska – w Warszawie. Przyglądali się śmierci polskich patriotów, często pomagali im odejść… Kazimierza Jezierskiego z Mońką połączył na zawsze mord na rotmistrzu Witoldzie Pileckim. Jabłońska do dziś jest uważana za wybitnego naukowca.

„Mąż Wiery Gran był oficerem bezpieki. Porucznik Kazimierz Jezierski to była postać mająca wpływy, mogące jej pomóc przed stalinowskim sądem i gdyby niszczył ją jakiś muzyk. Brał udział w egzekucji polskich bohaterów, takich jak np. rotmistrz Pilecki, który poszedł na ochotnika do Auschwitz” – powiedział ostatnio w jednym z wywiadów Andrzej Szpilman, syn Władysława „Pianisty” Szpilmana. Szpilman junior odpowiedział w ten sposób na zarzuty Wiery Gran (właściwie Weroniki Grynberg), o to, że Szpilman senior kolaborował czasie wojny z Niemcami. Przez wiele powojennych lat takie samo oskarżenie miotano właśnie wobec Gran. W obu przypadkach wina nie została udowodniona.

Zaufany człowiek władzy

W czasie wojny obojgu przyszło żyć w warszawskim getcie. Ona śpiewała, on jej akompaniował. Oboje przeżyli – głównie dzięki pomocy Polaków. Gdyby Gran nie była polską Żydówką, pewnie prócz kolaboracji wytoczono by jeszcze cięższe działa – że jest antysemitką. A Szpilmana – gdyby po wojnie nie pracował w Polskim Radiu, tylko robił karierę w UB, pobyt w getcie całkowicie by usprawiedliwiał. Ale wróćmy do Kazimierza Jezierskiego.

Gdy sięgnąć do dokumentów, faktycznie okazuje się, że jako porucznik UB uczestniczył w zamordowaniu bohaterskiego rotmistrza Witolda Pileckiego. Jest podpisany – jako por. dr hab. – pod protokołem wykonania wyroku śmierci z 25 maja 1948 r. w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Towarzystwo ma doborowe. Na pierwszej pozycji figuruje naczelnik więzienia – por. Ryszard Mońko. Faktycznie był zastępcą naczelnika – Alojzego Grabickiego. Na trzeciej – ks. Wincenty Martusiewicz. Strzelał Piotr Śmietański – dowódca jednoosobowego plutonu egzekucyjnego. I tu jedna ciekawostka – Pilecki w czasie wojny używał pseudonimu Jezierski. To potworny chichot historii.

Prawie dwa lata później, 1 marca 1951 r., Kazimierz Jezierski, już jako kapitan, był obecny przy egzekucji członków IV Zarządu WiN. Od strzału w tył głowy zginęli: Łukasz Ciepliński, Adam Lazarowicz, Mieczysław Kawalec, Józef Rzepka, Franciszek Błażej, Józef Batory, Karol Chmiel. Tym razem strzelał następca Śmietańskiego, kolejny kat Mokotowa – Aleksander Drej.

Ponad rok później, 7 czerwca 1952 r., także na Rakowieckiej, brał udział w mordzie na Karolu Sęku, komendancie Okręgu Podlaskiego Narodowego Zjednoczenia Wojskowego. Na śmierć skazał go sędzia Stefan Michnik, który pod odmowie ekstradycji przez Szwecję, do końca życia będzie sobie spokojnie żył w Uppsali pod Sztokholmem.

Ale kim był Kazimierz Jezierski, skoro komuniści dopuścili go do egzekucji kluczowych wrogów? Na pewno ważną figurą, zaufanym człowiekiem władzy.

„Jan Sęk już dawno usiłować odnaleźć Kazimierza Jezierskiego. Dowiedział się, że lekarz wyemigrował do USA, ma szeroką praktykę w stanie New Jersey” – napisała dziennikarka Małgorzata Szejnert („Śród żywych trupów”, Londyn 1990). A więc Jezierski to lekarz, dodajmy: ubecki lekarz. Co w takim razie robił u boku słynnej piosenkarki Wiery Gran?

Wyciągnął ją z getta

Odpowiedź znajdujemy w tekście Justyny Daniluk „Czy istnieje prawda o Wierze Gran?” w „Dzienniku Polskim”:

„Z ogarniętej pożogą wojenną Warszawy wywiózł ją Kazimierz Jezierski, syn lekarza jej matki, który niejako „przejął” opiekę nad nią po śmierci ojca. (…) Pojechali. Na wschód, do Lwowa. Kazik zrobił z niej swoją żonę. Źyli jak małżeństwo. Później niejednokrotnie ratował jej życie. Nigdy nie dziękowała, w końcu dostał to, co chciał – ją, na paręnaście ładnych lat. We Lwowie została zaangażowana do Klubu Artystów. Pracowała. Większość aktorów, których wojna zastała na wschodzie, pracowało na chwałę powstającej potęgi Związku Sowieckiego. Były to w dużej mierze tendencyjne występy, prosowieckie”.

Ale w warszawskim getcie pozostała jej matka i siostry:

„Wiera, szalejąca z rozpaczy i ze zmartwienia, wróciła z Jezierskim do Warszawy – tam zapłaciła, żeby wejść do getta. Była z matką. Powodziło jej się dobrze, była tamtejszą gwiazdą – żydowską, ale gwiazdą”. I dalej: „Z getta w ostatniej chwili wyciągnął ją Jezierski, który sam, chociaż też był Żydem (co do końca życia ukrywał), to funkcjonował jako aryjczyk, na legalnych papierach. Wywiózł ją do Babic, gdzie została do końca wojny – osowiała, nie swoja, z przefarbowanymi na blond włosami, odmieniona. Nie mogła nigdzie wychodzić, za dużo ludzi pamiętało piękną Wierę Gran. Matka i siostry zginęły w Treblince”.

Szczepionka Fiłatowa

Naczelnik więzienia mokotowskiego Alojzy Grabinki mówił: „Szpital więzienny na Mokotowie był całkowicie w dyspozycji Departamentu Śledczego i Departamentu X. Wstępu tam nie mieliśmy”.

Lekarka Kamińska, specjalistka chorób wewnętrznych i anatomii patologicznej, która pracę na Mokotowie rozpoczęła 15 lipca 1945 roku, opowiadała o personelu szpitala. Komendantem był dr Charbicz [płk dr Charbicz, właściwie Marek Heberman – TMP], potem płk dr Maksymilian Kasztelański, następnie płk dr Ludwik Garmada. Wśród lekarzy etatowych wymieniła chirurga Kazimierza Jezierskiego i dermatologa Stefanię Jabłońską.

Oddajmy głos więźniowi Władysławowi Minkiewiczowi („Mokotów, Wronki, Rawicz. Wspomnienia 1939 – 1954”, Warszawa 1988):

„Na „ogólniaku”, który jako część więzienia śledczego także podlegał Różańskiemu, rządził naczelnik czy może komendant Grabicki. Jego prawą ręką był oficer od specjalnych zadań, zwany przez nas „specem” [wspomniany już Ryszard Mońko – TMP]. Obaj byli niezbyt rozgarnięci, ale niezwykle gorliwie wykonywali powierzone im obowiązki. W szczególnych wypadkach potrafili znęcać się nad więźniami, jak np. po głośnej próbie ucieczki więźniów skazanych na śmierć, kiedy co pewien czas zjawiali się w celi, gdzie osadzono skutych kajdankami i rozebranych do naga Władysława Siłę-Nowickiego, Hieronima Dekutowskiego („Zaporę”), „Rysia”, „Źbika” i chyba jeszcze kilku innych”. I dalej: „Grabicki pilnował, żeby podległy mu personel rygorystycznie przestrzegał regulaminu więziennego, a przy tym zawsze dbał o to, by w miarę możności ograniczać wypływające zeń przywileje. (…) W niemal wszystkich przypadkach komendant szpitala, oczywiście ubek, nakazywał stosować uniwersalny w jego mniemaniu lek – oczywiście sowiecki – szczepionkę Fiłatowa. Polegało to na tym, że nacinało się skórę pacjenta, żeby włożyć pod nią wycinek z łożyska rodzącej matki. Mnie stosowano tę szczepionkę dwukrotnie, ale niestety nie przyczyniła się ona do poprawy mego zdrowia w najmniejszym nawet stopniu. (…) Znienawidzona chyba przez wszystkich, którzy mieli z nią do czynienia, ale za to ceniona przez władze więzienne, była doktor Szembergowa”.

Podpisywała wyroki

W „Polskim almanachu medycznym” za 1956 rok figuruje kilku lekarzy, pracujących na Mokotowie:

  • Małgorzata Szemberg (dyplom w Wiedniu, 1938), psychiatra II st.;
  • Guta Cygielman (dyplom w Warszawie, 1952), psychiatra I st.;
  • Stefania Jabłońska (dyplom we Frunze, 1942)

Z tą ostatnią rozmawiała Małgorzata Szejnert:

„Lekarze – mówię – musieli jednak stwierdzać zgon. Nie dochodziły do nich wiadomości o tym, co dzieje się potem z ciałami?
Nigdy nie byłam przy egzekucji. Lekarzom kobietom udawało się tego unikać.
Nigdy nie podpisywała pani protokołu wykonania wyroku śmierci?
Raz, może dwa razy… Ale nie byłam przy tym.
Czy ktoś panią zastępował?
Brał to na siebie taki miły ksiądz, kapelan więzienny. Nie pamiętam nazwiska… [prawdopodobnie chodzi o wspomnianego już kpt. Wincentego Martusiewicza – TMP]
Mówi, że starała się trzymać od tego jak najdalej. Zresztą, nie miała w więzieniu etatu. Przychodziła dwa razy w tygodniu do ambulatorium dla więźniów”.

Pisaliśmy już, że Stefania Jabłońska „etatowcem” na Mokotowie była. W latach 1947 – 1949 zatrudniał ją VI Departament Więziennictwa MBP. Według innych źródeł należała do najbardziej zaufanych lekarzy bezpieki na Rakowieckiej.
Kazimierza Jezierskiego i innej lekarki z Mokotowa – Estery Steinberg w żadnym spisie lekarzy nie ma.

Na miejsce prof. Grzybowskiego

Stefania Jabłońska była asystentką prof. Mariana Grzybowskiego, szefa warszawskiej Kliniki Dermatologii, naukowca europejskiej sławy. Kiedy w 1949 r. UB aresztował go w związku ze „szpiegowską” sprawą gen. Stanisława Tatara i wkrótce zmarł w więzieniu mokotowskim (oficjalna wersja – samobójstwo, prawdopodobnie zamordowany) Jabłońska błyskawicznie zajęła jego miejsce.

Marian Grzybowski, syn lekarza, w 1918 r. walczył w szeregach Dowborczyków, potem w Wojsku Polskim. W czasie drugiej wojny światowej kierował Kliniką Dermatologii, pracował w Delegaturze Rządu, organizował tajne nauczanie, ukrywał AK-owców. Walczył w Powstaniu Warszawskim (zginął w nim jego młodszy brat Józef – zastrzelony przez własowców). Po wojnie związany z niepodległościowym podziemiem.

Stefania Jabłońska (właściwie Rachela „Szela” Ginzburg) żyje do dziś. Też pochodziła z rodziny lekarskiej. Medycynę studiowała od 1938 r. w Warszawie, potem w okupowanym przez Sowietów Lwowie, a następnie w Charkowie i we Frunze (Kirgistan). Służyła w Armii Czerwonej, w której również doskonaliła się medycznie. Do Warszawy wróciła w 1946 r. już jako Stefania Jabłońska. Rozpoczęła pracę w Klinice prof. Grzybowskiego, a zarazem w Urzędzie Bezpieczeństwa, wzorem swojej siostry, męża siostry i własnego męża. W przyspieszonym tempie zdobywała stopnie naukowe. 1950 doktorat. 1951 habilitacja. 1952 profesura. W maju 1949 pozwolono jej wyjechać na stypendium do USA. Do PZPR wstąpiła w maju 1950 r., dzięki protekcji rodziny Jakuba Bermana. W 1990 r. Rachela Ginzburg przeszła na emeryturę jako autorka wielu podręczników akademickich, jeden z najczęściej cytowanych polskich naukowców, wychowawczyni kilku pokoleń lekarzy. Do dziś jest honorową przewodniczącą Polskiego Towarzystwa Dermatologicznego.

„Źeby śladu nie zostało”

Kazimierz Jezierski, ubecki lekarz, mąż Wiery Gran zmarł w 1994 r. w Podkowie Leśnej. 16 lat później to samo spotkało innego specjalistę z Rakowieckiej: „27 stycznia 2010 roku w Warszawie zmarł nasz Tata Ludwik Garmada, Dr nauk medycznych, żołnierz Powstańczych Służb Sanitarnych, pułkownik Wojska Polskiego” – napisała w nekrologu rodzina.

Ubeckie ofiary nie umierały naturalnie: „Wywołanego z tobołkiem w ręku prowadzono do małej celi w suterenie zachodniego skrzydła głównego gmachu, zwanego potocznie »Ogólniakiem«. Stąd około północy co najmniej trzech strażników prowadziło skazańca do starej kotłowni w południowo-zachodniej części podwórza więziennego” – napisał Stanisław Krupa w książce „X Pawilon. Wspomnienia AK-owca ze śledztwa na Rakowieckiej”. – „Trzymany pod ręce przez dwóch strażników wchodził do środka. Kiedy przekroczył próg – padał strzał w tył głowy, w potylicę. Na ogół jeden strzał wystarczał. Ci, co zabijali, mieli wprawę, nie chybiali, za pierwszym strzałem rozwalali mózg. Człowiek walił się bezwładnie na przesiąkniętą krwią podłogę. Działano szybko, bez żadnych formalności, po cichu; stare grube mury głuszyły huk strzałów, nikt niepożądany nie wiedział, że tu na Mokotowie przed chwilą wykonano wyrok śmierci, że zabito człowieka”.
Uczestniczący często w tym cichym „spektaklu” naczelnik Alojzy Grabicki: „W wypadku śmierci więźnia przebywającego do dyspozycji Departamentu Śledczego lub Departamentu X otrzymywałem każdorazowo dyspozycje od kierownictwa tych departamentów w sprawie pogrzebania zwłok. W niektórych wypadkach zezwalano na wydanie zwłok rodzinie, a w innych wypadkach było polecenie pogrzebania zwłok przez administrację więzienia. Początkowo administracja więzienia grzebała zwłoki zmarłych więźniów na cmentarzu na Służewcu, a od pewnego czasu – daty nie pamiętam – zwłoki więźniów grzebaliśmy na cmentarzu komunalnym na Powązkach”.

Stanisław Krupa: „Przed świtem „Ślepy Oleś” krytym konnym furgonem – takim jak do śmieci – wywoził trupa na… Tu szeptana informacja była dwojaka: jedni mówili, że gdzieś na Służewiec; inni, że na Okęcie. Czy tu, czy tam – grzebano jednakowo. Równano grób z ziemią, żeby śladu nie zostało”.

Tadeusz M. Płużański

Za: Antysocjalistyczne Mazowsze | http://www.asme.pl/129726979680155.shtml

Skip to content