Aktualizacja strony została wstrzymana

Jednak poznamy historię kontaktów „Tygodnika” z SB

23 lutego w księgarniach pojawi się książka Romana Graczyka o inwigilacji środowiska „Tygodnika Powszechnego” przez SB. Opublikowania tej książki odmówiło autorowi krakowskie wydawnictwo „Znak”, związane z „TP”.

Jak mówił Graczyk, jego praca nad książką „Cena przetrwania? SB wobec «Tygodnika Powszechnego»” trwała trzy lata. Do rozpoczęcia pracy nad nią zachęcił historyka redaktor naczelny „TP”, ks. Adam Boniecki. – Po tym, jak opublikowałem w 2007 roku książkę „Tropem SB. Jak czytać akta”, ksiądz Adam Boniecki, redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego” i kilka innych osób namawiało mnie, by przeczytać materiały dotyczące tego środowiska zgromadzone w archiwum IPN – mówił „Rzeczpospolitej” Graczyk. Dodawał, że obawiał się tego, co odkryje.

Chronologicznie książka obejmuje okres od października ’56 roku do końca istnienia systemu komunistycznego, czyli do 1989 roku. Opowiada ona o środowisku „Tygodnika Powszechnego”. – Jest to krakowska część ruchu „Znak” – redakcja „Tygodnika Powszechnego”, miesięcznik „Znak”, wydawnictwo Znak i krakowski KIK – tłumaczył w wywiadzie dla portalu Fronda.pl Roman Graczyk.

Pierwotnie książkę historyka miało wydać wydawnictwo „Znak”. Jednak ostatecznie odmówiło wydrukowania tej pracy. – Moim zdaniem, książka nie odpowiada rzeczywistości historycznej PRL, w jakiej pracowali ludzie „Tygodnika” i w jakimś sensie jest wobec tego środowiska niesprawiedliwa – tłumaczył „Rz” prezes „Znaku” Henryk Woźniakowski.

Jednak Roman Graczyk mówi, że powodem odmowy wydania książki jest raczej obraz środowiska „TP”, jaki się z niej wyłania. Było ono uwikłane w system komunistyczny w dużo większym stopniu niż się początkowo wydawało. – Część publikacji „Tygodnika” po 1956 roku dowodzi, że ich autorzy naprawdę wierzyli w szybki awans i rozwój PRL. Uważali, że nie byłoby go w Polsce kapitalistycznej. Z czasem to się oczywiście zmieniało – tłumaczył „Rz”.

W rozmowie z portalem Fronda.pl Graczyk informuje, że również wpływowe osoby ze środowiska „TP” były uwikłane we współpracę z SB. – Do niedawna panowało przekonanie, że uwikłanie we współpracę sięgało zaledwie personelu pomocniczego, a co najwyżej osób dość wysoko postawionych, ale mało wpływowych. (…) Moje badania ten obraz komplikują, gdyż dowodzą, że były jednak osoby wysoko, a nawet bardzo wysoko postawione. Wśród tych osób są takie, które są zarejestrowane jako TW przez długie lata, nawet po 15 lat. Dla mnie rzeczą niewątpliwą jest, że one współpracowały, z tym, że – zależy mi na podkreśleniu tego – jakość tej współpracy jest nieokreślona. Jest nieokreślona dlatego, że po prostu zniszczono teczki pracy tych osób – tłumaczy Graczyk.

Po odmowie wydania książki o „TP” przez wydawnictwo „Znak” Roman Graczyk prowadził rozmowy z kilkoma innymi wydawnictwami, które wyraziły zainteresowanie publikacją jego pracy. Ostatecznie książka zostanie wydanie wydana przez wydawnictwo Czerwone i Czarne. W księgarniach będzie do kupienia od 23 lutego 2011 roku.

żar


„Środowisko «Tygodnika Powszechnego» wyparło pewne fakty”

O historii środowiska „Tygodnika Powszechnego” i jego uwikłaniu w komunizm rozmawiamy z Romanem Graczykiem, autorem książki na te tematy.

Napisał Pan książkę o środowisku „Tygodnika Powszechnego”. Jak brzmi jej tytuł?

Roman Graczyk*: Tytuł roboczy książki to: „Tygodnik wobec komunistów – komuniści wobec Tygodnika”.

Kiedy ukaże się książka?

Rozmawiam w tej chwili z kilkoma wydawcami. Sądzę, że jest to kwestia kilku najbliższych miesięcy.

Jaki okres chronologiczny obejmuje Pańska monografia?

Chronologicznie książka obejmuje okres od października ’56 roku do końca istnienia systemu komunistycznego, czyli do 1989 roku.

Mówiąc o środowisku „Tygodnika Powszechnego” w kontekście Pańskiej książki mówimy o…?

Jest to środowisko szersze niż redakcja. Mówiąc skrótowo – jest to krakowska część ruchu „Znak” tj: redakcja „Tygodnika Powszechnego” [dalej w tekście skrót „TP” – przyp. red.], miesięcznik „Znak”, wydawnictwo Znak i krakowski KIK.

Czy możemy wyróżnić okresy, w których uwikłanie tego środowiska we współpracę z partią i SB było silniejsze, i okresy, w których było ono słabsze? Czy te okresy pokrywają się z okresami „przykręcania śruby” i „odwilży” w historii politycznej PRL?

Nie pokrywają się. Ważna jest cezura roku 1976, ale tylko na płaszczyźnie oficjalnej współpracy z władzami. W pierwszych latach po Październiku ’56 trwała silna wiara środowiska w gomułkowski, ale już nie stalinowski, komunizm. Po obietnicach reformy systemu przez Gomułkę „TP” wrócił do gry, środowisko odzyskało sam „Tygodnik Powszechny” jak i miesięcznik „Znak”, które w latach 1953-56 były zlikwidowane lub zawłaszczone. Wiara środowiska „TP” w obietnice Gomułki jest z początku bardzo duża, z czasem nieco słabnie, ale udział w instytucjach systemu utrzymuje się przez kolejne 20 lat, aż do 1976 roku. Potem środowisko opowiada się po stronie opozycji.

Jak mógłby Pan opisać to uwikłanie środowiska „TP” we współpracę z partią i SB? W czym się ono przejawiało?

Pierwsza warstwa tego uwikłania jest dosyć znana. Jest to pewna liczba osób, które były posłami na sejm PRL, czyli krótko mówiąc jest to Koło Poselskie „Znak” i jego dość interesująca historia, bo stopniowo władza ludowa „wyjmuje” poszczególnych posłów lojalnych wobec Stanisława Stommy.

Natomiast mniej znane jest to, że pewna liczba osób z tego środowiska piastowała stanowiska radnych w Polsce Ludowej, o czym się kompletnie nie mówi.

Przemawia Gomułka. Październik 1956.

Przemawia Gomułka. Październik 1956.

Publicystyka „TP” tamtego czasu jest z początku świadectwem żywej wiary w Gomułkę, a później świadectwem trwającego uwikłania w system, choć tej wiary jest już mniej. Mamy narastające wątpliwości. Gomułka odchodzi, a Gierek, który też był taką trochę nadzieją, szybko ją rozwiewa, tak więc tej wiary w jednego i w drugiego jest coraz mniej, a mimo to widzimy trwanie środowiska w tym całym układzie. To trwanie musiało być w jakiś sposób uzasadniane i było uzasadniane, powiedziałbym, takimi „łamańcami” ideologicznymi a nawet logicznymi. Chociaż trzeba też uczciwie dodać, że jakieś elementy krytyki – czasem między wierszami, a czasem wprost – w tej publicystyce występują. Tym niemniej, jeśliby wziąć pod uwagę te nadzieje, który były w Październiku ’56 i które również żywiło środowisko „TP”, i fakt, że się one szybko rozwiały, a przy tym drugi fakt, że mimo tego trwa się przez kolejne 20 lat w tym układzie, to jest to dla mnie czymś zastanawiającym.

Czy to długie trwanie w nadziejach związanych z systemem uzasadnia Pan sekretnym wpływem komunistycznego aparatu na poszczególnych członków tego środowiska?

Nie sądzę. Jeśli chodzi o zjawisko tajnej współpracy to ono, powiedziałbym – „jakościowo”, nasila się w tym drugim okresie, czyli po wyjściu z sejmu w 1976 roku, co jest skądinąd interesujące. W tym pierwszym okresie, czyli w latach 1956-1976, była to raczej samodzielna gra, głównie Stanisława Stommy, który często wbrew opinii swoich przyjaciół, ale posiadając duży autorytet, był w stanie przekonać ich, że jednak ciągle warto ten eksperyment kontynuować. Trzeba pamiętać, że wiele osób z tego środowiska było jednak sceptycznych do tego eksperymentu z systemem, wiele uwierzyło, ale później się wycofało (np. Stefan Kisielewski), tak więc jednak ta wiara słabła. Stomma nie mógł się pochwalić większymi sukcesami, gdyż to koło sejmowe było dosyć wątłe i stopniowo się zmniejszało w sensie reprezentacji politycznej ruchu. Ale oceniał on, że to się per saldo opłaca. I pewnie ta strategia polityczna Stommy tłumaczy w pewnym sensie to długie trwanie, bardziej niż jakieś zakulisowe oddziaływanie aparatu władzy.

Jak wysoko pod względem struktury redakcyjnej „TP” sięgało to uwikłanie we współpracę z komunistami?

Rozumiem, że pyta Pan o tajną współpracę. Sięgało wysoko. Do niedawna panowało przekonanie, że sięgało zaledwie personelu pomocniczego, a co najwyżej osób dość wysoko postawionych, ale mało wpływowych. Jeśli chodzi o personel pomocniczy to znany jest już od paru lat przykład Sabiny Karczmarskiej, która była korektorką i adjustatorką, a więc rzeczywiście stanowiła ten personel pomocniczy. Drugim przykładem jest Tadeusz Nowak, który był dyrektorem administracyjnym, czyli człowiekiem formalnie ważnym, ale też osobą, która nie miała na liderów środowiska żadnego wpływu, ani ideowego, ani politycznego. Tak więc do niedawna taka opinia funkcjonowała.


Moje badania teraz ten obraz komplikują, gdyż dowodzą, że były jednak osoby wysoko, a nawet bardzo wysoko postawione. Wśród tych osób są takie, które są zarejestrowane jako TW przez długie lata, nawet po 15 lat. Dla mnie rzeczą niewątpliwą jest, że one współpracowały, z tym, że – zależy mi na podkreśleniu tego – jakość tej współpracy jest nieokreślona. Jest nieokreślona dlatego, że po prostu zniszczono teczki pracy tych osób. Skoro je zniszczono, to o treści tej współpracy mamy bardzo niejasne wyobrażenie, wyłącznie zapośredniczone z dokumentów innych spraw, albo z ewidencji, albo z funduszy operacyjnych, lub też jakichś sprawozdań. W związku z tym w rozdziałach książki poświęconych tym osobom dużo miejsca zajmują spekulacje, o co by mogło w tych przypadkach chodzić. Hipotezy te wahają się od modelu dość typowej współpracy, a kończą się na modelu współpracy, którą się nazywa polityczną. Może się to wydawać nieco dziwacznym konceptem, ale niektórzy się tak tłumaczą, a niektórzy – bardzo nieliczni – zarejestrowani jako TW, nawet potrafili to robić. Tak więc jeśli przyjąć taką najbardziej usprawiedliwiającą hipotezę, to trzeba jednak pamiętać, że ona byłaby możliwa tylko w wykonaniu osób bardzo przebiegłych i czujnych, takich, które nie powiedzą za dużo, które godzinami będą rozmawiać z ubekiem, a powiedzą tylko to, co chcą powiedzieć. To jest szalenie trudne.

Mamy zatem tutaj wątpliwość, ale przyjmując, że coś takiego rzeczywiście miało miejsce, można byłoby też przyjąć, że zakładano, iż jest tu też coś do ugrania dla „TP”. Na przykład, że rozmawiając z tym przysłowiowym pułkownikiem z SB można było zaproponować, iż w zamian np. za złagodzenie cenzury, „TP” lepiej mógłby opisać stosunki państwo-Kościół i w konsekswencji napięcie mogłoby opaść i obie strony byłyby zadowolone. Taki dyskurs, jak przypuszczam, był teoretycznie możliwy i nie mogę wykluczać, że tak też było. Mogło też, oczywiście, być gorzej. Natomiast tego wszystkiego po prostu nie wiemy, to są tylko domysły. Pozostaje fakt, że są to rejestracje trwające po kilkanaście lat.

Czy w czasie Soboru Watykańskiego II komuniści skutecznie wpływali poprzez swoich TW na linię, w jaki sposób „TP” ma przedstawiać Sobór? Czy za pośrednictwem „TP” władza „modelowała” – oczywiście w dużej mierze na potrzeby wewnątrzkrajowe – swoje oczekiwania wobec Soboru, jak i jego polskich uczestników?

Wydaje się, że w czasie Soboru SB nie miała w kręgu „TP” wysoko postawionych tajnych współpracowników. Ale miała na pewno ludzi, którzy mogli sączyć takie opinie. A w końcu znane są fakty rozmów operacyjnych z kierownictwem redakcji – o tych rozmowach w redakcji wiedziano, nie zatajano tego. Po tych zastrzeżeniach, potwierdzam Pańską sugestię. I na podstawie źródeł esbeckich, i innych. To, co ja widzę w dokumentach esbeckich, konfrontowanych np. z dziennikiem Kisiela, ale też z tekstami okołosoborowymi pisanymi w tym czasie w „TP”, układa mi się to w obraz, który bym nazwał taką „dziecinną chorobą soborowości” – trawestując Lenina, takim entuzjazmem pro-soborowym tak daleko idącym, że ludzie ci gubili z oczu fakt, że są manipulowani. Gra partii polegała wtedy na tym, aby przedstawić się jako wielki zwolennik Soboru i przyjaciel Kościoła, jednakże pod tym warunkiem, że partnerzy – czyli postępowi katolicy, ustawią się bardzo wyraźnie przeciwko Prymasowi Wyszyńskiemu. Moja ocena liderów „TP” jest pod tym względem sroga, gdyż pod pozorem tych niby wspólnych poglądów na Sobór, oni w sumie grali w grę, do której ich pchała PZPR. Nie zauważali tego, że mówią i piszą rzeczy, wykonują gesty, które są wielce korzystne dla partii. Podobnie jak Kisiel można powiedzieć, że krytyka Prymasa w czasie Millenium czy tuż po nim była zachowaniem w rodzaju, jakby się mieszkało na księżycu, a nie w Polsce rządzonej przez komunistów. Kisiel tak to w skrócie ujmował. Na podstawie tych esbeckich papierów utwierdzam się w przekonaniu, że tutaj miał on rację.

Czy Pańskim zdaniem w stosunku do Kościoła „TP” był zdecydowanie użytecznym narzędziem SB i partii, czy jednak udało mu się w przeważającej mierze od roli takiego narzędzia uchronić? Czy też może jednak „TP” musiał przez cały czas działać wg znanej maksymy „Panu Bogu świeczkę, a diabłu ogarek”?

Jestem zdania, że „TP” się nigdy nie sprzeniewierzył swojemu sensus catholicus, tak jak on to rozumiał. W tym sensie, że nigdy nie szedł „na pasku”. Turowicz i jego przyjaciele nigdy nie działali w ten sposób, że czego chce partia, to to zrobimy. Można raczej powiedzieć, że było to pewnego typu złudzenie, dali się „wpuścić w maliny” i nie widzieli, że robią dobrze partii, krytykując Prymasa.

Trudno jednak stwierdzić, jak się to ostatecznie bilansuje. Na pewno ludzie „TP” za daleko się posuwali w tej krytyce – jak mówił Kisiel – „księżycowej”, nie uwzględniającej faktu, że ten ludowy, tradycyjny Kościół jednak był realną skałą przeciw komunizmowi, a oni tłukli w tę skałę, żeby zreformować Kościół w duchu soborowym. I chyba nie za bardzo sobie z tego zdawali sprawę. Tu jest problem.

Czy jest Pan zaskoczony tym, czego się Pan dowiedział o środowisku „TP” po przestudiowaniu tych wszystkich dokumentów?

Na pewno w pewnej mierze tak. Gdy człowiek zetknie się z materiałami SB, a ja od wielu lat tym tematem się zajmuję, to uwalnia się od pewnych złudzeń. W szczególności od takiego fałszywego, moim zdaniem, założenia – któremu kiedyś i ja hołdowałem – że gdy mamy do czynienia z osobami wybitnymi, zasłużonymi, to nie dopuszcza się do świadomości, że tacy ludzie też mogą być podatni na zakusy SB. No więc od dawna już wiedziałem, że nie ma tu żadnego immunitetu a priori. Nie chodzi o to, że każdy jest podejrzany – to by była jakaś paranoja, ale o to, że każdy człowiek jest po prostu (albo bywa) słaby. A komunizm budował na tej słabości człowieka. To w zakresie historii niejawnej.

A w zakresie historii jawnej, jako uczestnik tego środowiska mogę powiedzieć, że nigdy nie słyszałem od starszych kolegów, a przecież przegadaliśmy wiele godzin o historii „TP”, o pewnych rzeczach, które się działy na powierzchni życia, które nie były tajne, ale które jednak były kontrowersyjne czy też szkodliwe. Ten dość głęboki alians z Polską Gomułki czy Gierka został jak gdyby wyparty przez środowisko z narracji o sobie.

Stanisław Stomma.

Stanisław Stomma.

W tych narracjach tworzonych na użytek przyszłych pokoleń nieustannie powtarza się taki motyw, że ów słynny gest Stanisława Stommy w sejmie, który miał miejsce 10 lutego 1976 roku, gdy samotnie podnosi on rękę i wstrzymuje się od głosu – co było formą sprzeciwu wobec zmian w konstytucji PRL – to jest symboliczny moment decyzji politycznej, że już koniec z uczestnictwem Koła w sejmie, koniec politycznego uczestnictwa w systemie. Otóż, gdy się głębiej poszpera (pisał o tym chyba tylko Andrzej Friszke, a dokumenty SB to potwierdzają), to się okazuje, że jeszcze po zakończeniu kadencji sejmu, a przed następną, sekretarz partii, bodaj Kania, negocjował ze „Znakiem” skład koła poselskiego. Rozważano nawet trzy warianty: jednoosobowy ze Stommą, trzyosobowy i pięcioosobowy. Nie uważam, że jest to wstyd, to po prostu polityka. Ale śmieszy mnie ta selekcja faktów. To pokazuje, że pewne fakty są kompletnie wyparte. A przecież te sprawy są również częścią historii tego środowiska.

Pierwotnie Pańską książkę miało wydać wydawnictwo Znak. Dlaczego zrezygnowało ono z tego zamiaru? Jest to kolejny, po pracy Artura Domosławskiego o Ryszardzie Kapuścińskim, przypadek rezygnacji ze strony tego wydawnictwa z wydania gotowej książki…

Próbuję odtworzyć motywy prezesa wydawnictwa, p. Henryka Woźniakowskiego. Moim zdaniem prawdziwe motywy są dwa.

Pierwszy jest taki, że pokazuję to uwikłanie polityczno-ideowe „TP” jako znacznie dalej idące, niż chce się o tym powiedzieć, niż „Tygodnik” chciałby przyznać. Po drugie, że sprawa tych postaci uwikłanych we współpracę z SB – mimo, że ta współpraca jest niełatwa do jasnego zakwalifikowania – jest trudna do przełknięcia. Myślę, że zabrakło tu takiej decyzji – mówiąc kolokwialnie – „wzięcia na klatę” problemu. Mogło to stanowić okazję do wygrania czegoś na wiarygodności, na otwartości w próbie zmierzenia się z przeszłością.

Rozmawiał Robert Jankowski.

* Roman Graczyk (ur. 1958) – wieloletni dziennikarz „Tygodnika Powszechnego” (1984-1991) i publicysta „Gazety Wyborczej” (1993-2005). W 2005 r. odszedł z „GW”, ponieważ skrytykował sposób, w jaki gazeta przedstawia temat lustracji. W maju 2006 r. w ”Rzeczpospolitej” opublikował artykuł pt. „Co jest lepsze niż prawda?”, w którym poparł lustrację i opowiedział się za otwarciem dawnych archiwów SB, krytykując przy tym antylustracyjną linię „Gazety Wyborczej” (a także swoje własne wcześniejsze poglądy w tej sprawie). W 2007 r. opublikował poświęconą lustracji książkę pt. „Tropem SB. Jak czytać teczki”. Podpisał się również pod listem otwartym dziennikarzy, którzy zgłosili gotowość złożenia oświadczeń lustracyjnych. Obecnie jest pracownikiem krakowskiego oddziału IPN i niezależnym publicystą.

Za: Fronda.pl

Za: Fronda.pl | http://www.fronda.pl/news/czytaj/jednak_dowiemy_sie_o_kontaktach_tygodnika_z_sb

Skip to content