Nie trzeba wcale uciekać się do Komsomolskiej Prawdy by naczytać i nasłuchać się głupot podobnych, jak opisane tam na podstawie donosu jakiegoś anonimowego polskiego dziennikarza rewelacje.
Wystarczyło zapoznać się z doniesieniami stacji RMF FM z 28 stycznia gdzie znani z imienia i nazwiska ogłosili:
„Prokuratura prowadząca śledztwo ws. katastrofy smoleńskiej wyjaśniła już wątek mgły, która utrudniła widoczność podczas lądowania prezydenckiego samolotu Tu-154.
Prokuratura dysponuje już niemal wszystkimi dowodami by orzec, że nikt trzeci nie ingerował w katastrofę 10 kwietnia. Wyjaśniono już m.in. wątek mgły. Wśród zgromadzonych materiałów istnieją opinie biegłych wykluczające, by mgła mogła powstać w sposób sztuczny. Do tego prokuratorzy dysponują licznymi zeznaniami świadków, którzy byli na miejscu i obserwowali to zjawisko.
W materiałach śledztwa przekazanych przez Rosjan są także opinie co do uszkodzenia wraku, stwierdzające, że na pokładzie tupolewa nie było żadnego wybuchu ani innego incydentu, który świadczyłby o celowej ingerencji w lot maszyny.”
Nie mamy czarnych skrzynek. Polacy nie badali wraku, próbek gleby z miejsca katastrofy, nie jesteśmy w posiadaniu pełnej dokumentacji z autopsji. Nie ma kokpitu, a to, co po pół roku przykryto brezentem, to „skrupulatnie” zrekonstruowany wrak, w którym brakuje, co najmniej 20 ton tego, co pierwotnie składało się na TU-154M, nr. 101.
Co to są, więc te „niemal wszystkie dowody”? Jak można wygadywać takie bzdury?
To tak jakby za dowód uznać niemiecką gazetę wetkniętą w kieszeń munduru zamordowanego w Katyniu polskiego oficera. Dodam jeszcze, że wetkniętą przez NKWD podczas prac komisji akademika Burdenki.
Mirosław Kokoszkiewicz