Aktualizacja strony została wstrzymana

„Wyborcza” nie promuje już Grossa?! – Tadeusz M. Płużański

W lutym ma się ukazać nowa książka „profesora” J. T. Grossa „Złote żniwa”. Na razie, tuż przed nowym rokiem, temat został jedynie zajawiony, ale mamy jak w banku, że wkrótce antypolska kampania nienawiści rozkręci się na całego. Jak w przypadku jego najgłośniejszej książki – „Sąsiadów”. Przypomnijmy, kto wówczas był admiratorem kłamstw Grossa, kto i dlaczego mu kibicował.

Najpierw przypomnijmy, dlaczego kłamstwa uderzyły w Jedwabne – małe miasteczko w łomżyńskiem. Na ziemiach polskich dokonano w czasie ostatniej wojny milionów zbrodni. Wiele z nich – szczególnie te, które miały miejsce na Kresach Wschodnich Rzeczpospolitej (najpierw pod okupacją sowiecką, a potem niemiecką) pozostaje do dziś nie zbadanych. One też stanowiły za komuny temat tabu. Wytłumaczenie, że ten konkretny mord był najstraszniejszy, wyjątkowy, też nie znajduje potwierdzenia w faktach. Po wejściu Niemców na polskie tereny okupowane wcześniej przez Sowietów takie wydarzenia były niestety regułą.

W trakcie trwania kampanii nienawiści prymas Józef Glemp ujawnił, że już rok przed książką Grossa słyszał o planowanym nagłośnieniu zbrodni w Jedwabnem. A gdy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. W Polsce trwał właśnie bój o kształt ustawy reprywatyzacyjnej. Jedwabne miało być jednym ze środków nacisku na polskich polityków, aby majątki zwracać przede wszystkim Żydom – nie zmarłym właścicielom i ich rodzinom, ale uzurpatorskiemu Przedsiębiorstwu Holokaust.

Glempa zaatakowała „Gazeta Wyborcza”. Piotr Stasiński beształ: „Prymas powtarza (…) zdania zawierające fałszywe stereotypy i nietrafne sądy. Powiada: Żydzi też powinni przeprosić. By uzasadnić to stanowisko powtarza złe, stare klisze i wikła się w sprzeczności”. Te „złe, stare klisze” to np. fakt współpracy niektórych Żydów z bolszewikami w czasie wojny, a po wojnie ich znaczący udział w kierownictwie UB.

Teraz TVN

Antypolski spektakl trwał w publicznej telewizji. Mimo, iż wcześniej raczej stroniła od historii, tym razem wysłała do małego miasteczka Jedwabne swojego korespondenta i w prawie każdym wydaniu „Wiadomości” podawała rewelacje o mordzie sprzed lat, nawet gdy nic nowego w sprawie się nie działo. Głównym nośnikiem Jedwabnego była jednak „Gazeta Wyborcza”. Codziennie bombardowała nas wiadomościami o mordzie, tak jakby był to kluczowy problem polskiej polityki wewnętrznej i zagranicznej.

Szał Jedwabnego zdominował życie polityczne. Prezydent, przywódcy SLD i rozpadającej się AW”S” też – chcąc nie chcąc – musieli odnosić się do tej kwestii. Każdy historyk, socjolog, publicysta czy tzw. autorytet moralny, który chciał być na topie, poczytywał sobie za obowiązek zabranie głosu w kwestii Jedwabnego.

Najaktywniejsza była oczywiście Unia Wolności. Jej szef Bronisław Geremek podgrzewał atmosferę, proponując, aby liderzy głównych partii politycznych spotkali się pod patronatem prezydenta i uzgodnili wspólne stanowisko polskich parlamentarzystów w sprawie Jedwabnego.

Teraz atak przypuszczono z innej strony. Kampanię promującą „Złote żniwa” rozpoczęła nie „GW”, ale TVN. Czyżby panowie Gross i Michnik pokłócili się? A może ten ostatni przestał widzieć w tym geszeft? Albo obraził się, że to nie on wydaje swojego marcowego kolegę, tylko „Znak”? Lub jest to – stosując spiskową teorię dziejów – sprytny zabieg, mający zmylić przeciwnika i wykazać, że za sprawą nie stoi wpływowa mniejszość narodowa. Tak czy owak, w dzienniku Michnika nie ma słowa o nowej książce Grossa. Ktoś dał się nabrać? Przecież to cisza przed burzą.

Kto i kiedy nam przebaczy

Oby „Złote żniwa” nie skończyły się tak jak „Sąsiedzi” – wymuszaniem zbiorowych przeprosin. Bo podatny grunt znów zaistniał. Prezydent Komorowski chętnie – nawet przez nikogo nie przymuszany – jest zdolny powiedzieć, że wszyscy Polacy okradali Żydów, bo są antysemitami.

W kwestii „Sąsiadów” kampania przeprosin trwała kilka miesięcy i zakończyła się kajaniem ówczesnej głowy państwa – Kwaśniewskiego – na miejscu mordu. Ten piękny gest, uczyniony niestety w imieniu nas wszystkich, nie był możliwy bez odpowiedniej podgatowki. Tu też prym wiodła rzecz jasna „Wyborcza”. Zaczęło się bodaj od cytowania metropolity lubelskiego, abp. Józefa Źycińskiego mówiącego „o konieczności przeproszenia w imieniu Polaków za mord w Jedwabnem”. Potem przyszedł czas na prezesa IPN. Podczas podróży po Stanach Zjednoczonych co chwila przepraszał Żydów. W jednym z wywiadów prof. Leon Kieres – wzorem Michnika – stwierdził, że choć sam nie może pamiętać tych wydarzeń, osobiście czuje się odpowiedzialny za Jedwabne.

W jednym z tekstów o Szmulu Wasersztajnie – który nie był naocznym świadkiem wydarzeń, tylko Gross i Michnik traktowali go bezkrytycznie – a jego relacja stała się podstawą „Sąsiadów”, Anna Bikont napisała: „To prawda, nie jest najbardziej wiarygodnym świadkiem: miesza to, co sam widział, z tym, co usłyszał od innych, i z tym, co sobie wyobraził”, ale „dzięki niemu została ujawniona zbrodnia w Jedwabnem”. Tak „się robi” historię.

Mimo, iż śledztwo IPN zaczęło już odkręcać Grossowe kłamstwa, „GW” nie spuszczała z tonu. Szczególny był komentarz na pierwszej stronie, pt. „Rachunek sumienia”: „Zdobyliśmy się na uczciwość w ujawnieniu prawdy sprzed 60 lat. Teraz okazuje się, że choć opis Grossa był przesadzony, np. faktyczna liczba ofiar była znacznie mniejsza, to główna teza pozostaje niestety prawdziwa – to grupa Polaków z Jedwabnego na oczach całego miasteczka [nigdy nie dowiedzieliśmy się, skąd ta informacja!? – TMP] dokonała mordu na żydowskich sąsiadach. Tak przejawił się polski antysemityzm. (…) Nie wiem, kto i kiedy nam przebaczy. Naszą odpowiedzią na Jedwabne powinno być – żadnej tolerancji dla antysemityzmu. Wierzę, że jedwabiński rachunek sumienia w tym pomoże”. Nie. Nie napisał tego np. premier Izraela Ariel Szaron, ale Piotr Pacewicz.

„Gazecie Wyborczej” wtórował tygodnik „Wprost”. W jednym z tekstów J. S. Maca mogliśmy przeczytać: „Polacy ze swą ksenofobią i nigdy nie wyplenionym antysemityzmem pasują do wschodnioeuropejskiego otoczenia”, „Kres zbrodniom [Polaków na Żydach – TMP] z reguły kładli Niemcy, jeżeli uznali, że na razie wystarczy”.

Długa historia antysemityzmu

W końcu, po paru miesiącach wyniki jedwabnego śledztwa ogłosił IPN. Ponieważ nie pasowały pod tezę – Polacy okazali się przymuszonymi do mordu przez Niemców współsprawcami, rozpętała się nowa fala antypolonizmu – już nie tylko w Polsce, ale także na świecie.

„New York Times” pisał: „Polacy mieli się dotąd wyłącznie za ofiary zbrodni zarówno nazistowskich, jak i sowieckich, nigdy zaś za sprawców. Historia, która zdarzyła się w regionie (Jedwabnego) po wycofaniu się wojsk radzieckich i przed wejściem Niemców zachwiała tymi przekonaniami”. „NYT” silił się jednak na obiektywizm i dodawał, że „liczni Żydzi w regionie Białegostoku sprzymierzyli się z Rosjanami, a po wyjściu Armii Czerwonej miejscowi Polacy, zachęcani przez Niemców, wzięli odwet”. Nowojorski dziennik cytował Michaela Schudricha, wówczas rabina Warszawy i Łodzi: „W debacie (o mordzie w Jedwabnem) Polska musiała sobie sama poradzić z własną duszą. Zdała ten sprawdzian”. Jakże piękne były te słowa otuchy!

Ale nie wszyscy Żydzi byli tak „dialogowi”. Najbardziej wpływowa organizacja żydowska – Światowy Kongres Żydów (WJC), zaapelowała do polskiego rządu o kontynuowanie badań nad „polskimi zbrodniami wobec Żydów, aby Polska i cały świat poznały w końcu prawdę”. Sekretarz tegoż kongresu, dr Beker jedwabne śledztwo nazwał „testem zbiorowej narodowej pamięci Polski”, a jego rezultaty „historycznym krokiem w międzynarodowej misji konfrontowania przeszłości z prawdą”. Napisał również: „Ponieważ Auschwitz symbolizuje nazistowskie panowanie w Polsce w okresie Holokaustu, umożliwiło to Polakom tłumienie pamięci i unikanie konfrontacji z rolą odgrywaną przez polskich kolaborantów, a czasami, jak w Jedwabnem, zwykłych morderców”. Jak wiadomo „polskich kolaborantów” – a do tego antysemitów – i to nie tylko zwykłych, ale zoologicznych było na pęczki. I dalej: „Jeszcze bardziej pilnym zadaniem jest, by polskie zbrodnie wobec Żydów były badane i rozważane przez polskie społeczeństwo, dostarczając moralnych lekcji i prowadząc do narodowej wiedzy o Holokauście. (…) Studia o stosunkach polsko-żydowskich powinny obejmować wszystkie ich aspekty: setki lat prawdziwego współistnienia, długą historię antysemityzmu, udział Polaków w zniszczeniu polskiego żydostwa oraz odważną rolę sprawiedliwych Polaków (ratujących Żydów w czasie okupacji)”. Ciekawe, jakaż to „długa historia antysemityzmu” (czy dłuższa od „setek lat współistnienia”?) i jak należy rozumieć stwierdzenie o „udziale Polaków w zniszczeniu polskiego żydostwa” – czyżby polską współodpowiedzialność za holocaust?

Z kolei wiceprzewodniczący WJC Kalman Sultanik wyraził nadzieję, że sprawcy zbrodni w Jedwabnem zostaną ukarani. Szkoda, że swoich apeli nie zgłosił do władz niemieckich.

Oprotestowany napis

Mimo IPN-owskich ustaleń jerozolimski instytut Yad Vashem pozostawał głuchy na prawdę: „Śledztwo polskiego Instytutu Pamięci Narodowej dowodzi, że masakry w Jedwabnem dopuścili się Polacy. Masakra ta należy do najbardziej przerażających, bowiem chodzi o mord (popełniony przez) sąsiadów, a zamordowani nawet znali ich osobiście po imieniu i nazwisku. To jeden z najbardziej przerażających aktów antysemityzmu w tamtych dniach. (…) Synowie polskiego narodu, aczkolwiek sami ofiary nazistowskiej agresji, w ten sposób stali się wykonawcami zbrodni”.

Mimo IPN-owskiego śledztwa „Gazeta Wyborcza” dalej uporczywie lansowała swoją (Grossa) wersję wydarzeń. Pacewicz we wstępniaku – znów na pierwszej stronie – oburzał się, że w proponowanym (podkreślić trzeba, że bardzo kompromisowym napisie, upamiętniającym zbrodnię w Jedwabnem) była mowa o „nazizmie niemieckim, który rozpalił grzech nienawiści, ale sam grzech – antysemityzm Polaków – nie został nazwany. Powstaje wrażenie, że winni są naziści”. Prominentny, rodzący zawsze po ludzku, dziennikarz „GW” proponował, abyśmy nadal bezkrytycznie powtarzali – wbrew faktom – że mordu w Jedwabnem winne jest wyłącznie polskie społeczeństwo Jedwabnego. Ten antypolski serial trwał jeszcze długo.

Jeszcze w kwestii jedwabnego napisu. Cały tekst inskrypcji brzmiał: „Pamięci Żydów z Jedwabnego i okolic, mężczyzn, kobiet, dzieci, współgospodarzy tej ziemi, zamordowanych oraz żywcem spalonych w tym miejscu 10 lipca 1941 roku. Ku przestrodze potomnym, by rozpalony przez niemiecki nazizm grzech nienawiści już nigdy nie obrócił przeciwko sobie mieszkańców tej ziemi. Jedwabne 10 lipca 2001”. Drugą część napisu (od słów „Ku przestrodze…”) blokowała (i ostatecznie zablokowała) nie tylko „GW”, ale wspomniany już Michael Schudrich i Yad Vashem. Informacji o polskich mordercach domagał się również Europejski Kongres Żydów (CJE), współprzewodniczący Polskiej Rady Chrześcijan i Żydów Stanisław Krajewski, oraz kierownik Katedry Ekumenicznej Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie, ks. prof. Michał Czajkowski, zdemaskowany potem jako tajny współpracownik bezpieki.

Historyk, prof. Andrzej Paczkowski oceniał: „Nie tylko Polacy są winni mordu w Jedwabnem. Napis, iż to oni dokonali mordu Żydów odbiegałby daleko od rzeczywistości 10 lipca 1941 r. Uznanie, że było to jedno z najstraszniejszych wydarzeń antysemickich w dziejach drugiej wojny światowej jest grubą przesadą, bo Holokaust był niewątpliwie straszniejszym wydarzeniem”.

Źałosny Strzembosz i zbrodnie „Ketmana”

Obecny dziennikarz roku 2010 Artur Domosławski, w paszkwilu na nieżyjącego już historyka prof. Tomasza Strzembosza (19-20 maja 2001), napisał: „Niektóre „dowody” niemieckiej winy podnoszone przez Strzembosza, jak np. łuski w okolicach stodoły wywołują śmiech [Strzembosz sam nie „podniósł” owych łusek, ale znaleziono je podczas ekshumacji w Jedwabnem i stały się one dowodem w śledztwie prowadzonym przez IPN – TMP] – mówimy wszakże o latach wojny – ciągnie wszechwiedzący Domosławski – łuski mogły być czyjekolwiek, skądkolwiek, niekoniecznie z niemieckiej broni palnej [potem przeważyła wersja, że łuski pochodziły z broni należącej do Niemców i to oni strzelali – TMP]”.

Aby dowieźć swojej głównej tezy (że Strzembosz jest antysemitą), Domosławski przywołał inny paszkwil – swojego redakcyjnego kolegi: „Gdy więc publicysta »Gazety« Michał Cichy opublikował w 1994 r. poruszający szkic »Polacy-Żydzi: czarne karty powstania«, w którym opisywał przypadki zbrodni powstańców, m.in. z oddziału kpt. »Hala«, na Żydach, Strzembosz zareagował agresywną polemiką. Podważał fakty bądź nadawał im pokrętne sensy [rzetelne badania historyczne zweryfikowały tezy tego „poruszającego szkicu” – TMP]”.
Inny „autorytet” – Dominika Wielowieyska, na tych samych łamach niby-atakowała Domosławskiego i niby-broniła Strzembosza: „Strzembosz wypowiada żądania, aby Żydzi nas przepraszali i, co gorsza, przypomina, że zdarzało się, iż Żydzi współpracowali z sowieckim okupantem. To żałosny, niemądry odruch obronny Strzembosza… [ale przed czym profesor niby miał się bronić?; bo na antypolonizm miał jedną receptę – prawdę – TMP]”. Wystarczy przypomnieć, że np. w 1944 r. sowiecko-żydowska „partyzantka” dokonała brutalnego mordu na mieszkańcach polskiej wsi Koniuchy w Puszczy Rudnickiej. A za to też nas nie przeprosili. Inaczej było z Jedwabnem: niezależnie od tego, jaka jest prawda, Polacy przeprosić muszą. Przeprosiny obowiązują tylko w jedną stronę.

Źeby tego było mało. Lesław Maleszka („Ketman” z „Wyborczej”) w kolejnej „polemice” na temat Strzembosza do „polskich okrucieństw i zbrodni” zaliczył akcję „Wisła”, „polskie obozy koncentracyjne dla Niemców” w Łambinowicach i Świętochłowicach, śmiejąc się z argumentacji, że dokonali tego komuniści, komunistyczne UB. Dla „Ketmana” powojenna Polska była krajem suwerennym, a nie okupowanym przez Sowietów. „Ketman” Maleszka przypomniał również – a jakże – „zbrodnię na Żydach popełnioną przez oddział AK w czasie powstania [warszawskiego – TMP]”. Wyciągnął stąd wniosek, że „patriotyzmu czasem trzeba się bać”. To przykład tekstu, który miał służyć pojednaniu. A, że kłamliwy, to już nieistotne.

Aby młodzi Polacy nie byli tak antysemiccy, jak ich dziadowie i ojcowie fundacja Jolanty Kwaśniewskiej „Porozumienie bez barier” zorganizowała wyjazd 20 uczniów gimnazjum z Jedwabnego do USA. Po rozmowach z dziećmi pani prezydentowa stwierdziła, że obecnie wstydzą się przedstawić: „jestem z Jedwabnego” a wizyta miała sprawić, że nie będą już żyli „piętnem Jedwabnego”. Czy sprawiła, można wątpić? Ta jakże cenna inicjatywa była częścią programu tzw. szkoły tolerancji.

Gdzie się podziała reszta?

Wbrew faktom, J. T. Gross szedł w zaparte: „Niemcy nigdy nikogo nie zmuszali do mordowania Żydów. Pomysł [Gross nazwał tak liczne, zignorowane przez siebie dowody niemieckiego sprawstwa – TMP], że masa ludzi [jak wykazał prof. Strzembosz ok. 23 osób – TMP] została zmuszona przez Niemców do mordowania Żydów nie ma nic wspólnego z rzeczywistością historyczną tej epoki”.

A co Gross na to, że większość pogromów na Podlasiu była inspirowana i przeprowadzana przez Niemców?: „Z punktu widzenia wiedzy historycznej byłoby »łatwiej«, gdyby to zrobiło jakieś komando niemieckie przy jakimś udziale Polaków. Bo byłoby to wpisywalne w ogólną historiografię tego okresu”.

Rzetelne (a nie wybiórcze) podejście prof. Strzembosza do źródeł Gross nazwał „nowatorskim wglądem”. W rzeczywistości to ostatnie określenie należy odnieść do postawy tego ostatniego, który afirmował relacje ofiar, ale tylko tych żydowskich. Zacytujmy: „Inspirująca rola jest ważna i należy ją odnotować [Gross w końcu potwierdził rolę Niemców, choć tylko po to, aby ją „odnotować”, a nie badać – TMP], ale mordowaniem zajmują się miejscowi i wiemy nawet kto”. Albo: „Oczywiście jakiś Niemiec mógł tam kogoś uderzyć, nawet zastrzelić (…) Ale sprawcą tej potworności była miejscowa ludność”.

Na zarzut, że liczba zamordowanych wynosiła ok. 300 Żydów (tyle ofiar ustalono w wyniku śledztwa), a nie 1600 (tyle podał Gross), odpowiedział w sposób wybitnie naukowy: „Można tylko powiedzieć, że im ich mniej zabito, tym lepiej. Ale powstaje pytanie: jeśli zginęło kilkuset, to gdzie się podziała cała reszta?”.

Odpowiedź znajdujemy w książce „Jedwabne w oczach świadków” autorstwa księdza Eugeniusza Marciniaka: „Kiedy miał nastąpić ten marsz do stodoły, Niemcy spośród młodych Żydów wybrali kilku najsilniejszych. (…) Chociaż, prawdę mówiąc, nie było ich wielu, bo prawie wszyscy młodzi, którzy wcześniej już należeli do NKWD, uciekli z Sowietami”.
Mimo tych faktów Gross oczywiście nie przeprosił oskarżonego przez siebie „społeczeństwa” Jedwabnego. Przynajmniej za to, że nie przedstawił całej prawdy, a tylko jej wycinek.

Kampania przeciwko Polakom jednak nie słabła. Ponieważ z Jedwabnem sprawa się „skomplikowała”, „przyjaciele” naszego kraju wyciągnęli przykład sąsiedniej wioski – Radziłowa, gdzie trzy dni przed Jedwabnem doszło do antyżydowskich wydarzeń. Liczyli na to, że może gdzie indziej uda się wykazać polskie sprawstwo zbrodni, a potem… odzyskać utracone w Polsce mienie. Przedsiębiorstwo Holokaust nie śpi.

Reporterka „Wiadomości”, chcąc wyprzedzić innych wścibskich, zapytała sekretarza Rady Ochrony Walk Pamięci i Męczeństwa – czy napis na pomniku („faszyści zamordowali 800 osób narodowości żydowskiej z tych 500 osób spalili żywcem w stodole. Cześć ich pamięci”) powinien się zmienić? Andrzej Przewoźnik odparł, że „na razie nie ma takich przesłanek”. A prezes Kieres tłumaczył: „Rozważamy możliwość wszczęcia śledztw w tych sprawach, żeby nie spotkała nas taka sytuacja, jak w przypadku Jedwabnego. Nie chcę dopuścić do tego, żeby najpierw ukazała się książka dotycząca Radziłowa i innych miejscowości”. To chyba odwrócenie kota ogonem. A może też wynik nacisków?

Wybitny historyk,wybitny humor

Przypomnijmy jeszcze jedną sprawę, o której też się dziś nie wspomina. Sprawę sądowego pozwu, który przeciwko Grossowi złożył Kazimierz Laudański – za pomówienie swojego ojca – Czesława Laudańskiego o udział w jedwabnym mordzie.

„Po powrocie z sowieckiego więzienia ojciec był ciężko chory i leżał w łóżku. Dodatkowo prof. Gross włożył mu w usta słowa, których nigdy nie wypowiedział” – argumentował Kazimierz Laudański.

W „Sąsiadach” ten „wybitny historyk” (jak wynika z biogramu na końcu książki) napisał: „Wokół stodoły, jak pamiętamy, krążył gęsty tłum naganiaczy, który zmaltretowanych Żydów zapędzał i upychał do środka. »Przygnaliśmy żydów pod stodołę« – miał powiedzieć Czesław Laudański, a potem, że »kazali wchodzić, co i żydzi byli zmuszeni wchodzić«”. Ciekawe tylko, kto kazał?

Wcześniej były procesy o rzekome kłamstwo oświęcimskie, teraz doczekaliśmy się spraw o prawdziwe kłamstwo – antypolskie, jedwabne. Bo za popularność też trzeba płacić, niekoniecznie w sensie materialnym (Laudański domagał się jedynie symbolicznego odszkodowania w wysokości 1 zł oraz przeprosin na łamach polskiej i amerykańskiej prasy i usunięcia z „Sąsiadów” nieprawdziwych informacji).
Co na to Gross? Oczywiście nie przyznał się do tego, jak i innych „błędów”, twierdząc że Czesław Laudański „owego feralnego 10 lipca najwyraźniej jednak wstał z łoża boleści i pognał pod stodołę”. „Wybitny historyk” błysnął wybitnym humorem.

Sąd uznał jednak, że wprawdzie doszło do naruszenia dóbr osobistych powoda i jego ojca, ale działanie Grossa nie było bezprawne, a jego „Sąsiedzi” to „prawda historyczna”. – Powód podnosił, że jego ojciec został uniewinniony w 1949 r., ale strona pozwana słusznie podnosiła, że wyrok uniewinniający nie jest dowodem na to, że osoba nie popełniła danego czynu – mówił sędzia. Zaiste, ciekawe to rozumienie sprawiedliwości, zwłaszcza w wydaniu sędziego. Tak więc Gross nie musiał przepraszać oskarżonych przez siebie Polaków, „społeczeństwa” Jedwabnego, ani rodziny Laudańskich. Czy za chwilę będziemy musieli przepraszać za „Złote żniwa”?

Tadeusz M. Płużański

Za: Antysocjalistyczne Mazowsze | http://www.asme.pl/12962274722796.shtml

Skip to content