Aktualizacja strony została wstrzymana

Dlaczego Moskwa wybrała Klicha?

Ignacy Goliński, były członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych: Nie podoba mi się to, że tak szybko zrównano miejsce katastrofy, nawieziono piasku, zbudowano drogę, a drzewa, w które uderzył samolot, powycinano. W ten sposób zniszczono dowody pierwotne.

Relatywnie skromny dorobek w badaniu wypadków wojskowych myśliwców i śmigłowców oraz brak doświadczenia w zakresie badania wypadków samolotów pasażerskich wystarczył, by Edmund Klich reprezentował Polskę w pracach Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) badającego okoliczności kwietniowej katastrofy Tu-154M. Dziś wyraźnie widać, że osoba bardziej doświadczona, także w kontaktach z Rosjanami, mogłaby zdziałać o wiele więcej. Rozmówcy „Naszego Dziennika” są zgodni: działania Klicha mogą być rozpatrywane w kontekście art. 129 kodeksu karnego.

W ocenie Ignacego Golińskiego, byłego członka Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, który pracował razem z polskim akredytowanym przy MAK, Edmund Klich nie jest dobrym fachowcem w dziedzinie badania wypadków lotniczych. Do tego z pewnością nie ma doświadczenia w zakresie badania wypadków samolotów pasażerskich i transportowych, i to nie tylko według zasad cywilnych. Jak wskazuje, wystarczy spojrzeć na dorobek Klicha. – Przez pięć lat mojej pracy w Komisji zbadałem przeszło 26 proc. wypadków wpływających do Komisji. Dla porównania warto zaznaczyć, że w podobnym okresie Edmund Klich zbadał ok. 5 proc. zgłoszonych wypadków. Ponadto zajmował się on wypadkami samolotów wojskowych, i to samolotów odrzutowych myśliwskich oraz śmigłowców – powiedział nam Goliński. Jego zdaniem, Klich, bazując na niezbyt bogatych doświadczeniach z tych dwóch dziedzin, zbudował teorię badania wypadków lotniczych, a swoje osiągnięcia zawarł w książce „Bezpieczeństwo lotów: wypadki, przyczyny, profilaktyka”. Jak zauważył Goliński, Klich w ogóle nie prowadził badań wypadków nie tylko samolotów pasażerskich, ale w ogóle samolotów transportowych. Co więcej, w jego doświadczeniu nie ma właściwie nic z zakresu badań poważnych wypadków statków powietrznych według procedur cywilnych. Klich do Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych trafił bezpośrednio z wojska w 2000 roku, kilka miesięcy później niż Goliński. Ten w komisji zajmował się badaniem wypadków śmigłowców, samolotów transportowych i pasażerskich. Jak wspomina, przepracował tam pięć lat, ale zrezygnował z pracy w Komisji z uwagi na złą atmosferę, którą wytworzył Klich. Po odejściu Golińskiego z Komisji pozostała ona praktycznie bez fachowca z zakresu badania wypadków samolotów transportowych. Klich na stanowisku przewodniczącego zastąpił poważanego specjalistę dr. inż. Stanisława Źurkowskiego. W ocenie naszego rozmówcy, nowy szef korzystał z zajmowanej funkcji i chętnie „przechwytywał” wypadki lotnicze mające coś wspólnego z wojskowymi. Prowadzone przez niego badania szły „różnie”, ale Klich nie znosił żadnej krytyki. Obecny polski akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym „cywilnie” badał np. incydent lotniczy z udziałem gen. Gromisława Czempińskiego (prezesa Aeroklubu Warszawskiego) czy też wypadek samolotu turystycznego, w którym zginął gen bryg. pil. Jacek Bartoszcze, dowódca Wojsk Lotniczych. Klich badał też wypadek samolotu typu Dromader w Mielcu, w którym zginął irański pilot. Skąd więc zainteresowanie osobą Klicha ze strony Rosjan? – Edmund Klich nie badał wielu wypadków stricte cywilnych, ale za to często bywał za granicą na różnych konferencjach i prawdopodobnie stąd jego znajomość z Aleksiejem Morozowem [szefem komisji technicznej MAK – red.] – ocenił Goliński. Prawdopodobnie właśnie ten brak doświadczenia polskiego akredytowanego powodował, że tuż po katastrofie samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem dopuszczono do popełnienia wielu błędów istotnych w badaniu okoliczności wypadku. Działo się to także w czasie, kiedy na miejscu zdarzenia był obecny Klich. – Nie podobało mi się to, że tak szybko zrównano miejsce wypadku, nawieziono piasku, zbudowano drogę, a drzewa, w które uderzył samolot, powycinano. W ten sposób zostały zniszczone dowody pierwotne – zauważa Goliński. Jego zdaniem, tego typu działania mogą być rozpatrywane w kontekście art. 129 kodeksu karnego (kto, będąc upoważniony do występowania w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej w stosunkach z rządem obcego państwa lub zagraniczną organizacją, działa na szkodę Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności od roku do lat 10).

Doktor płk Edmund Klich proszony o ustosunkowanie się do oceny jego osoby zaznaczył, że z pewnością w przypadku badania katastrofy samolotu Tu-154M łatwiej byłoby procedować osobie znającej ten samolot, jednak patrząc na liczbę podejmowanych zagadnień, nie jest to sprawa pierwszorzędna. – W Polsce jest zaledwie kilka osób mających doświadczenie w badaniu wypadków dużych samolotów i wszystkie liczą już powyżej 70 lat. Proszę pamiętać, że w badaniu tego typu wypadków nie tyle ważna jest znajomość samego samolotu, szczegółów technicznych, co znajomość przepisów. Nie ma w Polsce takiego specjalisty, który przeszedłby w tym zakresie lotnictwo wojskowe i cywilne – powiedział Klich. Jak dodał, w kierowaniu badaniem wypadku lotniczego ważna jest umiejętność dochodzenia do prawdy, natomiast szczegółami zajmują się specjaliści. – Jeśli chodzi o sprawy techniczne, szczegółowe, to pytam o nie specjalistów. Nie odważę się powiedzieć czegoś, jeśli nie będzie to przez nich sprawdzone. W mojej komisji jest ekspert, który latał na tupolewach, i byłem z nim w Moskwie przez wiele tygodni – podkreślił Klich.

„Nasz Dziennik” zapytał jednego z aktywnych zawodowo ekspertów prawa lotniczego z grona „70+”, który publicznie polemizował ze sposobem działania polskiego akredytowanego, o kryterium wieku w doborze zespołu badającego katastrofy lotnicze. Zdaniem naszego rozmówcy, wiek – w przypadku osób zajmujących się badaniem wypadków lotniczych – powinien mieć znaczenie, bo tego typu funkcja wymaga kogoś energicznego, silnego i odpornego. – Niezależnie od tego taka osoba powinna posiadać też umiejętność współpracy z partnerami, negocjacji, uzgodnień. Przy wszelkich innych swoich umiejętnościach akurat tych nie posiada pan Edmund Klich, mimo niższego wieku – wytknął ekspert.

Marcin Austyn

Gdzie są notatki prokuratorów?

Jaki był rzeczywisty udział polskich prokuratorów w czynnościach po katastrofie smoleńskiej na terenie Rosji?

Według Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, prowadzącej śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, śledczy mieli w Rosji uczestniczyć w kilkudziesięciu czynnościach. Ale w aktach sprawy brakuje potwierdzenia tych działań.

Jaki był rzeczywisty udział polskich prokuratorów w czynnościach po katastrofie smoleńskiej na terenie Rosji? Jak wielokrotnie przytaczała to Małgorzata Wassermann, córka posła PiS, który zginął w katastrofie, powołując się na informacje od prokuratury, miało to być zaledwie kilka czynności. Poddawana krytyce prokuratura wojskowa informowała ostatnio, że uczestniczono w kilkudziesięciu działaniach śledczych. Problem w tym, że ciężko znaleźć potwierdzenie tych stwierdzeń w aktach sprawy. Można w nich odnotować praktycznie jedynie uczestnictwo w przesłuchaniu jednego z kontrolerów oraz w sekcji zwłok prezydenta Lecha Kaczyńskiego. – Mam wrażenie, na podstawie różnych relacji i informacji zgromadzonych przez zespół, że strona polska w pierwszych tygodniach po katastrofie nie domagała się wystarczająco energicznie większego uczestnictwa w śledztwie, a z drugiej strony Rosja nie tylko nie zachęcała do tego, ale wręcz zniechęcała – uważa poseł Jarosław Zieliński (PiS) z parlamentarnego zespołu smoleńskiego. Prokuratura podkreśla, że do czerwca pozostał w Rosji prokurator Grzegorz Ocieczek, że miał własne biuro i samochód do dyspozycji. – Pytanie jest takie, w jakich czynnościach mógł on faktycznie uczestniczyć – zastanawia się reprezentujący kilka rodzin ofiar tragedii mecenas Bartosz Kownacki. – Jeżeli przeglądał tylko akta, to jest to trochę za mało – dodaje adwokat. Zieliński wskazuje, że działania prokuratorów należy oceniać w kontekście tego, co rzeczywiście mogli zrobić, a czego nie zrobili i z jakich przyczyn, oraz do czego tak naprawdę ich dopuszczono. – Widać tutaj wyraźny brak dobrej woli ze strony prokuratury – zapewnia. Poseł zwraca uwagę, że rodziny również obecnie skarżą się na traktowanie ich przez prokuraturę. – Jeżeli rodzinom odmawia się kopiowania akt z racji, że nastąpił wyciek, to jest karanie ich za nie swoje winy – podkreśla Zieliński. Prawnicy zaznaczają, że podstawową formą odnotowania działań śledczych są protokoły z różnych czynności, ale prokuratura też może w szczególnych przypadkach sporządzić jakieś notatki. – Wcale by to nie było nic wskazanego, gdyby takie notatki zostały sporządzone z działań polskich prokuratorów w Rosji – ocenia Kownacki.

Zenon Baranowski

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 30 grudnia 2010, Nr 304 (3930)

Za: Nasz Dziennik, Czwartek, 30 grudnia 2010, Nr 304 (3930) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101230&typ=po&id=po01.txt

Skip to content