Aktualizacja strony została wstrzymana

Nie bez kozery nie lubię Kozyry – Izabela Brodacka-Falzmann

W ostatni piątek w Zachęcie otwarto retrospektywę Katarzyny Kozyry. Na pewno na nią się nie wybiorę. Nie jestem osobą, która mdleje na widok penisa (szczególnie gumowego) i nic by mi nie przeszkadzały zarówno zwiędłe przyrodzenia fotografowanych przez Kozyrę, zmęczonych życiem panów, jak i jej eksperymenty z własnym ciałem, gdybym jako podatnik nie musiała za to płacić.

Wybrałam się ongiś do Zamku Ujazdowskiego na spotkanie ( otwarte) z zarządem Fundacji Kultury. Kiedy szłam po schodach, z głośnika płynął strumień bardzo wulgarnych wyzwisk. W naiwności swojej byłam pewna, że to jacyś hydraulicy albo elektrycy nie wiedząc, że są „na fonii” wypowiadają się we właściwym sobie języku i nawet doceniłam jego bogactwo i wyszukanie. Mina mi zrzedła, gdy się dowiedziałam, że to spektakl awangardowego teatru dotowanego przez Fundację (dotowaną przez nas wszystkich).

Kozyra ma prawo pokazywać swoje nagie ciało. Ma prawo wyznawać zasadę: „wszystko, co moje jest na sprzedaż”.

Nie miała natomiast prawa zabijać poczciwego kasztanka z łysinką na nosie tylko po to żeby uczynić go podstawą idiotycznej i nieestetycznej piramidy martwych zwierząt. „Zwierzę na zwierzęciu to coś obrzydliwego” powiedział Gombrowicz mając na myśli jeźdźca na koniu (cytuję z pamięci, więc z góry przepraszam za nieścisłości). Ciekawe, co by powiedział na wypchane zwierzę na wypchanym zwierzęciu. Albo gorzej- zamordowane przez bezmyślną skandalistkę i wypchane zwierzę jako podstawkę dla innych wypchanych zwierząt.

Prawdą jest, że zwierzęta giną w rzeźniach w bardzo okrutny czasem sposób i niewiele możemy na to poradzić. Ale zamordować zwierzę (nie własnymi rękami, ale Stalin też nie mordował własnoręcznie), nakręcić film z tego mordowania i deklarować, że w ten sposób protestuje się przeciwko mordowaniu zwierząt – to schizofrenia .

To tak jakby rozstrzelać wybranych ludzi tylko po to, żeby nakręcić z tego zabijania reportaż i pokazywać go w proteście przeciwko karze śmierci. Albo po to, żeby nazywając to dziełem sztuki, zdobyć sławę.

Bliski takiego podejścia był pewien reporter BBC, któremu marzyła się nagroda Pulitzera, więc poprosił dowódcę rosyjskiego plutonu w Afganistanie, aby wstrzymał się na chwilę z egzekucją, bo nie zdążył „złapać” właściwego światła. Rosjanin najpierw wywiódł dziennikarzowi jego tak zwany rodowód, a potem wytłumaczył pięknoduchowi, że wprawdzie musi skazanych rozstrzelać, bo inaczej sam zginie, natomiast nie pozwoli zrobić z tej śmiertelnie poważnej (w dosłownym sensie) sprawy „takiego i owego” dzieła sztuki.  (Pomimo dobrych chęci nie mogę jego wypowiedzi zacytować dosłownie na portalu In usum Delphini.)

Myślę, że wiele osób skupiłoby się na potępieniu języka Rosjanina. Jest mi on jednak w swym zachowaniu o wiele bliższy niż żujący gumę profesjonalista, który przeliczając srebrniki w kieszeni, na każdy zarzut odpowie leniwie: „Sorry, that’s my Job”.

Podobno Kozyra zabijając zwierzęta, wyraża siebie w języku sztuki. W takim razie jest to dla mnie język o wiele bardziej plugawy niż jakiekolwiek przekleństwo. Gdybym była starą ciotką na pluszowej kanapie napisałabym pod jej adresem „to wstyd się tak zachowywać”. Ale tak nie napiszę, bo choć jestem starą ciotką, nie mam pluszowej kanapy i to mnie ( mam nadzieję) ratuje przed miałkością nieadekwatnych do sytuacji ocen.

Izabela Brodacka-Falzmann

Za: Strona prof. Mirosława Dakowskiego | http://dakowski.pl//index.php?option=com_content&task=view&id=2701&Itemid=100

Skip to content