Aktualizacja strony została wstrzymana

Stocznia w stanie „upadłości układowej”

Z przewodniczącym Związku Zawodowego Pracowników Wojska – p. Tadeuszem Mirkiewiczem i zastępcą przewodniczącego – p. Zbigniewem Formellą  rozmawia Zbigniew Lipiński

– Kiedy powstała Stocznia Marynarki Wojennej?

– Została powołana w 1922 r. w Pucku jako Warsztaty Portowe Marynarki Wojennej. Warsztaty te przeniesiono w 1927 r. do Gdyni. Zarówno przed wojną, jak i po wojnie dobudowywano nowe obiekty. Najnowszy to tzw. hala plastików, gdzie budowano trałowce z laminatów, aby nie były magnetyczne. W sumie zbudowaliśmy kilkanaście trałowców. To miała być przyszłość Stoczni, ale ich produkcję zaniechano. Trudno powiedzieć dlaczego. W tej hali składano także sekcje „Gawrona”, czyli korwety. Nasza Stocznia ma charakter remontowy, a nadto zajmujemy się modernizacją i produkcją. Obecnie mamy zbyt mało zamówień, kontraktów. W związku z tym posiłkujemy się remontami statków handlowych.

– W takim razie, gdzie przede wszystkim produkuje się okręty wojenne?


– W tej chwili nie produkuje się. W ciągu ostatnich 15-20 lat liczbę zbudowanych okrętów wojennych można policzyć na palcach jednej ręki.  Budowano je głównie w Stoczni Północnej. Otrzymaliśmy natomiast dwie fregaty amerykańskie („Puławski” i „Kościuszko”), które dużym nakładem pracy i kosztów doprowadzaliśmy do stanu używalności, gdyż jednostki te US Navy już wycofała ze służby. Poza tym posługują się one innymi systemami i techniką. Musieliśmy więc zmieniać napięcia, częstotliwości, dostosowywać okręty do innych paliw i olei. Również okręty te były rozbrojone. Przystosowaliśmy je do warunków i standardów polskich oraz uzbroiliśmy.

– O ile się orientuję, nasza flota wojenna jest wysoce przestarzała. Wiek większości jednostek wynosi ponad 20 lat. Tymczasem Panowie mówią, że zamówień macie niewiele. Czy okręty te są złomowane, czy też zleceniodawcy czekają na pieniądze, by je wyremontować?

– Część oczywiście przeznacza się na złom, ale część okrętów po remoncie mogłaby dalej służyć. Nasza Stocznia czeka na zamówienia. Rzecz w tym, że Marynarka Wojenna nie jest obecnie samodzielna finansowo i nie daje zleceń. Od trzech lat sprawami tymi zajmuje się Departament Zaopatrywania MON, a ten z kolei zależy od budżetu.

– Kiedy Stocznia cieszyła się największą prosperity?

– Największy rozkwit, a więc i największe zatrudnienie, odnotowywaliśmy w latach 70. Pracowało wtedy 4.500 ludzi i to o wysokich kwalifikacjach, obecnie zatrudniamy ok. 1000 pracowników. W przeszłości nie posiłkowaliśmy się innymi zakładami – sami robiliśmy wszystko od „a” do „z”. Poza Stocznią wykonywano tylko drobne prace, względnie związane z eksportem. Dziś musimy przystosowywać się do wymogów NATO, ale pracy mamy zdecydowanie mniej. Priorytet posiadają misje zagraniczne, a te nie są związane z  Marynarką Wojenną. Natomiast prace dla kraju zleca się opieszale, stosuje się długotrwałe biurokratyczne procedury, uczestniczymy w przetargach, czekamy na środki finansowe. Z drugiej strony po drastycznej redukcji załogi i zmniejszył się potencjał remontowy zakładu.

– Czy nadal macie do czynienia ze zwolnieniami?

– W ubiegłym roku dokonano zwolnienia grupowego 250 osób, niektórzy ok. 50 złożyli wymówienia bądź przeszli na emeryturę. Ten proces nadal trwa. Ok. 60 pracowników odwołało się od zwolnień. Sprawy te rozpatruje komisja odwoławcza. Niestety, mówi się o dalszych zwolnieniach.

– Komu w strukturze gospodarczej państwa jest podporządkowana Stocznia?


– Do niedawna podlegała wyłącznie MON. Po komercjalizacji i przekształceniu Stoczni w spółkę w 2005 r. w imieniu ministra skarbu nadzór pełni minister obrony narodowej. W związku z trudną sytuacją Stoczni, Agencja Rozwoju Przemysłu obiecała nam pomoc. Miała ona charakter osobliwy, gdyż ARP za 80 mln zł przejęła prawie 100 proc. akcji, resort ON otrzymał niecały 1 proc. MON wprawdzie posiada tzw. złotą akcję oraz zapis w Statucie naszego przedsiębiorstwa, że Stocznia wykonuje przede wszystkim prace związane z obronnością. Gdy ARP przejęła Stocznię, chciała ten zapis wykreślić ze Statutu, co się jednak nie udało.

– Czy MON stara się pomóc SMW?

– Niestety, wiele posunięć resortu budzi nasze obawy o likwidację Stoczni. Co prawda MON i Marynarka Wojenna utrzymują werbalnie, że SMW jest niezbędna, ale dysponuje zbyt dużym potencjałem, jak na obecne potrzeby. W dodatku przy zamówieniach zagranicznych występuje konkurencja polsko-polska. Np. o kontrakt dla Jemenu walczyła też Stocznia Północna, która nawet pisała do Ministerstwa Gospodarki, że my nie jesteśmy w stanie wykonać tego zamówienia. Prawda okazała się inna, nie tylko wykonaliśmy dobrze zamówienie, ale do dziś utrzymujemy tam serwis. Ostatnio nawiązaliśmy kontakt z Wietnamem, który potrzebuje jednostek wojskowych. Tu jednak wtrącił się „Bumar”, który ostatnio nie może pozyskać zamówień, a poprzez decyzje polityczne wchodzi w realizację zamówień innych zakładów. Nam pozostała rola podwykonawcy. Sytuację komplikuje dodatkowo fakt powstawania małych prywatnych przedsiębiorstw stoczniowych, które często wygrywają przetargi ze względu na niskie koszty. Ponieważ nie mogą one wykonać bardziej specjalistycznych prac, przede wszystkim elektronicznych i zbrojeniowych, składają zamówienia u podwykonawców, w tym u nas. Jest to oczywiście interes mało opłacalny dla Stoczni. Niektóre z tych firm cieszą się jednak poparciem ARP, np. prywatna firma „Crist” otrzymała 100-procentową pożyczkę od Agencji.

– Czy jednak zamówienia zdobyte na rynku „cywilnym” nie rekompensują zamówień z Marynarki Wojennej?

– Remonty jednostek handlowych sprowadzają się do prostych napraw: wymiana poszycia, kadłubów, malowanie itp. Wtedy jednak nie wszyscy mają zatrudnienie. Występują więc niewykorzystane moce produkcyjne, a koszty stałe pozostają bez zmian. Przykładem jest wygrany przetarg na remont okrętu podwodnego przez firmę „Nauta”, która nigdy takiej produkcji nie prowadziła, ale remont peryskopu zamówiła u nas.

– Jak związki zawodowe w Stoczni próbują chronić pracowników przed wyrzuceniem na bruk? Przecież po likwidacji przemysłu stoczniowego w Polsce nie znajdą oni pracy w swoich zawodach. Czy Zarząd Stoczni współdziała ze związkami w tej sprawie?

– Próbujemy się porozumiewać. W tych przypadkach działamy razem z „Solidarnością”. Wystosowaliśmy prośbę do dowódcy Marynarki Wojennej o spotkanie z naszymi związkami, zaprosiliśmy też szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisława Kozieja, aby przyjechał do Stoczni, ocenił sytuację i pomógł przetrwać ten ciężki czas. Organizowaliśmy poza tym wiece, marsze protestacyjne i strajki ostrzegawcze. Chcę tu podkreślić, że Stocznia nigdy nie brała dotacji. My nie krzyczymy „dajcie nam pieniądze!”, my żądamy: „dajcie nam pracę!”.

– Podobno Stocznia buduje od niepamiętnych czasów korwetę, o czym już pisała prasa. Jak to naprawdę wygląda?

– To duża jednostka. Rzeczywiście dużo pisano na ten temat – prawdziwe i nieprawdziwie. Początkowo mieliśmy budować 7 korwet, później zmniejszono ich liczbę do pięciu, a skończyło się na jednej. Tymczasem Stocznia wydała duże pieniądze na opracowanie projektu. A wiadomo, że budowa prototypu kosztuje najwięcej. Tymczasem nie dostajemy środków nawet na tę jedną korwetę, w związku z czym jej budowa trwa bez mała 10 lat. W wielu artykułach oskarżano Stocznię o nieudolność, o ślimacze tempo budowy. Wiadomo jednak, że bez finansowania nie wykonamy tego zamówienia. W zeszłym roku nie otrzymaliśmy na ten cel ani złotówki. Na ten rok obiecano ponad 200 mln zł na zakup systemu „pola walki”, ale nadal ich brak, ciągle występują jakieś problemy. W tej chwili korweta jest na tyle zaawansowana, że trzeba zamontować system pola walki, aby prowadzić dalsze prace. W tym czasie Zarząd zgłosił SMW do upadłości układowej, co sąd orzekł w grudniu 2009 r. Z informacji, jakie posiadamy, wynika, że postępowanie układowe idzie w dobrym kierunku.

– Mówili Panowie, że zamówienia realizuje się drogą przetargów. Czy w przypadku zakładu zbrojeniowego jest to konieczne?

– Otóż nie. Minister ON ma prawo nie stosować procedury przetargu wobec naszej Stoczni i zlecić zamówienia z wolnej ręki. Ale dziwnym trafem jakoś nie korzysta z tego uprawnienia. Marynarka Wojenna dysponowała czterema kutrami rakietowymi produkcji sowieckiej, które chciano dwa lata temu skasować. Po roku podjęto decyzję o pozostawieniu dwóch, które wymagają natychmiastowej modernizacji, łącznie z wymianą silników głównych. Od roku trwa przepychanka między Stocznią a MON, by dać je nam do remontu. Wówczas silniki do tych jednostek (produkowane na Ukrainie) kosztowały ok. 12 mln zł. Przez rok tych targów ich cena podskoczyła o 1,5 mln zł. Niby MON obiecuje złożyć to zamówienie, ale jak dotychczas żadnej decyzji nie podjęło, chociaż jesteśmy jedynym zakładem w Polsce, zdolnym taki remont wykonać. Uprzednio MON zażądał wadium 50 mln zł za każdą jednostkę, doskonale zdając sobie sprawę z sytuacji finansowej Stoczni.

Wywiad ukazał się w tygodniku „Nasza Polska” Nr 46 (785) z 16 listopada 2010 r.

Za: Nasza Polska | http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/1738-qnpq-nr-46-wywiad-qnpq-stocznia-w-stanie-upadoci-ukadowej | "NP" nr 46 Wywiad "NP": Stocznia w stanie “upadłości układowej”

Skip to content