Aktualizacja strony została wstrzymana

Gudzowatego portret na wskroś własny – Maciej Eckardt

Wychodząc z księgarni rzuciły mi się w oczy słowa: Gudzowaty – przecena 25 proc. Dobre, wielki „magnat” i „oligarcha” przeceniony, czekający na łaskę klienta, zanim trafi na przemiał. Co mi tam, podszedłem. Na okładce on, z rozwichrzonym włosem, patrzący gdzieś w dal. Miliarder, gazowy potentat, król barteru, człowiek, który przecudnie nagrał u siebie w biurze podpitego Oleksego, który w równie przecudny sposób scharakteryzował Kena i Barbie polskiej lewicy, czyli Aleksandra i Jolantę Kwaśniewskich, przywołując słynną „bezę”, co było najsmakowitszą, a jednocześnie najbardziej zjadliwą charakterystyką ex pierwszej damy, robiącej w niszowych telewizjach za arbitra elegantiarum od savoir-vivre’u.

Jako że lubię wywiady-rzeki, różnego rodzaju memuary i biografie, wysupłałem kasiorę i „Gudzowatym” pod pachą wyszedłem z księgarni. Zaległ u mnie na półce, obok innych postaci i dziwolągów ostatniego dwudziestolecia, którzy uznali, że odrobina ekshibicjonizmu, koloryzowania i lansu nie zaszkodzi. Gudzowaty niby to nie chce, niby się kryguje, ale aż rwie się, żeby tu i ówdzie przywalić. Taką ma naturę. Pamiętam go z telewizji, chropowaty, bezpośredni i pyskaty. W sumie oryginał, bez mrugnięcia walący po oczach służby i słynną Lożę Minus Pięć za spisek zorganizowany przeciw niemu oraz jego interesom. Od razu jednak uprzedzam tych, którzy spodziewają się po wywiadzie szczegółów mordobicia Gudzowatego ze służbami, że takowych tam nie ma. Owszem, padają nawet nazwiska, ale rozwiązania łamigłówki nie ma.

„Gudzowatego” warto przeczytać ze względu na barwność postaci. Służby, gaz, intrygi, rurociąg, dywersyfikacja, politycy z pierwszych stron gazet, siarczyste etykiety, spisek na życie syna… Jak u Ludluma. Z drugiej strony widzimy miliardera, który mówi, że pieniądze i sukces w biznesie szczęścia nie dają. Z kart książki wyłania się obraz człowieka zgorzkniałego, acz nie pozbawionego sił witalnych, które wciąż w nim drzemią. Poznajemy twardziela biznesu, ale i ojca zakochanego w swoim synu, znakomitym skądinąd fotografiku, z którego jest niezwykle dumy. Mamy przed sobą ekscentryka, ogarniętego idee fixe tolerancji, budowniczego synkretycznej kaplicy, fundatora monumentu na wzgórzach Jerozolimy, agnostyka piszącego list do Pana Boga, w którym nazywa go Wielkim Elektrykiem.

Kim jest Gudzowaty? Rosyjskim agentem? Agentem PRL-u? Odtrąconym pupilem lewicy? Don Kichotem biznesu? Tropicielem spisków i układów? Tego się z „Gudzowatego” nie dowiemy. To książka mocno reglamentowana, na zasadzie wiem, ale nie powiem. Sporo w niej autokreacji, choć robionej z dystansu. Otrzymujemy oryginała, twardego gościa, który wydał wojnę służbom, który jako jedyny odważył się pójść do sądu z Gazpromem. Mamy faceta, który sporo mówi o patriotyzmie i polskich interesach, gościa, który ma forsy jak lodu i który często powtarza – nie jestem do kupienia.

To książka na jeden wieczór. Książka, która wprawdzie jest o Gudzowatym, ale mocno zdywersyfikowanym. Pokazywanym trochę z tego źródełka, trochę z tamtego, ale bez obrazu całości. Może dlatego, że jak sam często w książce Gudzowaty mówi – mam prokuratorski zakaz wypowiadania się na pewne tematy. Ale czyżby? A może wciąż ma jeszcze instynkt samozachowawczy? W końcu Loża Minus Pięć patrzy i czuwa.

Książka wydana jest starannie, praktycznie bez potknięć edytorskich. Dobry papier w kolorze chamois sprawiają, że czyta się ją przyjemnie. Lubię taki szacunek w stosunku do czytelnika. A teraz rzućmy okiem na smakowite fragmenty z „Gudzowatego”, które na szybko wynotowałem.

(…) Kiedy nastąpiła odwilż w krajach komunistycznych, to globalne organizacje – raczej z własnych procedur postępowania biznesowego, nie ze złej woli – wymyśliły program na tanie przejęcie majątku w Europie Wschodniej. To już widać: wykupione Węgry, Polska… Oni opracowali procedury wycen i przejmowania majątku firm. To czynności, które wykonują firmy konsultingowe. I tym czynnościom sprzyjali przez lata polscy politycy poprzez swoje milczące przyzwolenie na dziki wykup majątku narodowego, poprzez brak strategii politycznej, która by dawała szansę rodzimemu kapitałowi  (…).

(…) Wielkim nieszczęściem było dla Polski, że wykształciła się tak liczna grupa tandetnych polityków. Ich działania to rodzaj wojny gangów, a nie spór pomiędzy odmiennymi koncepcjami politycznymi i wyraz różnic w sposobach kształtowania przyszłości państwa. Proszę zwrócić uwagę, że dzisiaj praktycznie nie dyskutuje się o polskiej racji stanu, o naszym miejscu w Europie, a nawet sporów o wielkość podatków – jest to wojna o wpływy, o stołki, o to, kto kogo przechytrzy, przewali. Są intrygi, wyzwiska, rzucanie błotem.

(…) Oni nie mają moralnego prawa występować w roli reprezentantów narodu, choćby nie wiem ile razy powoływali się na wyniki wyborów. Przecież w wyborach startują praktycznie tylko te partie, które otrzymują dofinansowanie z budżetu państwa. Nikt inny poza nimi nie ma legalnych pieniędzy, by zorganizować sobie kampanię! W efekcie żadna nowa siła nie jest w stanie się przebić do parlamentu – zablokowana przez struktury polityczne, które ustanowiły przepisy o finansowaniu partii politycznych z myślą wyłącznie o sobie. Te przepisy służą ochronie wpływów ludzi, którzy raz się dorwali do władzy i nie zamierzają jej oddać aż do śmierci.

(…) To są samozwańcy. Kto ich uczynił politykami? Wykształcenie? Głosowanie w wyborach? Przecież wielu z nich dostało się do sejmu, mając mniej niż dwa tysiące głosów poparcia! W okręgach, które liczą kilkaset tysięcy głosujących. I jak tu mówić o mandacie, o jakim mandacie? Znajomi ich wybrali i tyle. Więc ja ich nazywam samozwańcami. Podłączyli się do tych partyjnych okrętów, błysnęli przed swoimi partyjnymi liderami, żeby dostać dobre miejsca na liście wyborczej, skąpali twarze w blasku telewizorów i mają mandat. Teraz już mogą mówić o sobie: my, politycy.

(…) Proszę zobaczyć, jak wyizolowali się od reszty społeczeństwa politycy europejscy. Ci, którzy stanowią armię politycznych urzędników Unii Europejskiej. Też tworzą coś w rodzaju kasty, hermetycznej grupy towarzyskiej, w tej grupie mają swój regulamin, nawet własne normy moralne. Mają swój kod komunikacyjny, swój język – na ogół agresywny – własne skojarzenia, swoją prawdę o świecie, o wyborcach. Na dobrą sprawę wyborcy nie są im potrzebni. Przy tak silnej koncentracji kapitału w globalnym  świecie, przy tak olbrzymim wpływie polityków na życie całych kontynentów – przykład: właśnie Unia Europejska – rola kasty polityków zaczyna być po prostu groźna. Mają w swoich rękach nieprawdopodobne instrumenty. Mogą kształtować życie całych narodów. Mogą interweniować zbrojnie, gdzie tylko chcą i jak chcą.

„Gudzowaty”, Jacek Prześluga, wyd. słowo/obraz terytoria, 2008, str. 242

Maciej Eckardt

Za: Eckardt.pl | http://www.eckardt.pl/gudzowatego-portret-wlasny.html

Skip to content