Aktualizacja strony została wstrzymana

To zagrzewanie do nienawiści wobec Polaków

Na podlizywaniu się określonemu środowisku już niejeden zrobił karierę. Ale schlebianie ma przecież swoją granicę, której przekroczenie prowadzi do ośmieszenia grupy, której ów podlizujący nadgorliwie nadskakuje. Czy autor „Naszej klasy” Tadeusz Słobodzianek, człowiek przecież inteligentny, o tym nie wie? Jego sztuka jest przykładem takiego właśnie lizusostwa wobec środowiska żydowskiego. I to za każdą cenę. Nawet kosztem mijania się z prawdą. Termin „oszołom” byłby w tym przypadku adekwatny, ale został on przez tzw. salon zarezerwowany wyłącznie na określenie Polaków broniących wartości narodowych i katolickich, a więc naszej tożsamości.

Z drugiej strony myślę, że pan Tadeusz Słobodzianek jednak wie, co robi, ponieważ „Nasza klasa” jeszcze przed polską premierą została otoczona nimbem sztuki wybitnej. Z taką „legitymacją” powędrowała do Londynu, gdzie bardzo szybko wystawiono ją w The National Theatre. Uzyskała wyłącznie pozytywne recenzje (jakże by mogło być inaczej…). A w Tel-Awiwie, jak powiedzieli moi znajomi, którzy tam mieszkają, Słobodzianek jest wręcz noszony na rękach i traktowany jak bohater. Tylko patrzeć, jak zacznie mu tam rosnąć drzewko pamięci, wszak odważył się w tej niby-jadowicie antysemickiej Polsce napisać sztukę o tym, jak rzekomo polscy barbarzyńcy, mordercy, prymitywna dzicz, słowem – podludzie – torturowali i spalili żywcem w Jedwabnem 1600 Żydów.

No i oczywiście nie mogło zabraknąć Nagrody NIKE. Nic to, że przyznano ją sztuce teatralnej (dotąd były nią honorowane tylko utwory literackie jako dzieła autonomiczne), bo rzecz napisana dla teatru istnieje w pełni dopiero na scenie. I nic to, że tekst powiela tzw. Grossowe kłamstwa. A także nic to, że wartość artystyczna i poziom intelektualny utworu nie zasługują na żadną nagrodę, nawet NIKE. Choć prawdę mówiąc, prestiż tej nagrody upadł już kilka lat temu, kiedy Dorota Masłowska otrzymała ją za miernotę „Paw królowej”. Oczywiście „salonowy” skład jury nie musi się kierować takimi „drobiazgami”, jak wartość utworu. Wystarczy, by tekst w warstwie ideologicznej realizował wytyczne polityki poprawnościowej. A sztuka Tadeusza Słobodzianka takie zapotrzebowanie spełnia.
„Nasza klasa” nawiązuje do wałkowanego parę lat temu wątku o Jedwabnem i bezkrytycznie rozwija zawarte w książce „Sąsiedzi” Jana Tomasza Grossa „odkrycia”, które wielokrotnie obalał w swoich książkach i publikacjach prasowych wybitny polski historyk prof. Jerzy Robert Nowak. Jego zdaniem, Grossowi nie chodziło o wyjaśnienie sprawy tragicznych wydarzeń w Jedwabnem 10 lipca 1941 roku, lecz o wywołanie ogólnonarodowego poczucia winy poprzez wpisanie w zbiorową świadomość społeczeństwa polskiego wiedzy o tym, co się tam stało. Profesor Nowak przytacza także refleksje mieszkającego w USA polskiego historyka Marka Jana Chodakiewicza, który w jednym z artykułów napisał, że Gross w swoich książkach oferuje współczesnej inteligencji polskiej faustowski układ: „Potępcie polski lud, a szczególnie odetnijcie się od Kościoła katolickiego, od religii chrześcijańskiej, od patriotyzmu i tradycji, odrzućcie stary ład, czyli to, co – według Grossa – spowodowało antyżydowską przemoc”. Wszystkie te „zalecenia” znajdujemy w spektaklu „Nasza klasa”.

Przedstawienie rozpoczyna się od szkolnego dzwonka i piosenki „Ćwierkają wróbelki”. Gdy światło rozjaśnia wnętrze sceny, widzimy rzędem ustawione ławki (jak w „Umarłej klasie” Tadeusza Kantora, a także w „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza), a w nich uczniów. Tyle tylko, że choć zachowują się oni jak dzieci, to już mają na sobie ubrania wskazujące na to, kim będą jako dorośli. Jest ksiądz Heniek (Marcin Sztabiński), żandarm Rysiek (Maciej Skuratowicz), rabin Abram (Paweł Pabisiak) itd. W klasie wspólnie uczą się Polacy i Żydzi, razem przygotowują akademie, śpiewają piosenki, mówią wierszyki.
Połowa lat 30., na ścianie w klasie zawieszony jest krzyż, przed którym modlą się uczniowie. Wkrótce pod tym samym krzyżem zaczną się bójki. Najpierw Heniek krzyknie: „Żydzi na Madagaskar”!, i odtąd groza będzie już tylko narastać aż do kulminacji tragedii w Jedwabnem.

Wątek o zapędzeniu 1600 Żydów do stodoły i spaleniu ich żywcem przez Polaków powraca tu kilka razy. Na szczęście sceny te nie są ilustrowane sytuacją, lecz są opowiadane, jednak i tak stanowią horror. Zresztą taki właśnie charakter i poziom ma ten spektakl: populistyczny horror, w którym trup pada za trupem. Komuś odrąbuje się głowę, Żydówkę Dorę na oczach jej maleńkiego dziecka gwałci kilku jej szkolnych kolegów Polaków, którym walnie pomaga Heniek, przyszły ksiądz. Przy tym wykrzykują, że nie są bandą, bo należą do podziemnej organizacji Biały Orzeł. A swojego żydowskiego kolegę szkolnego Jakuba Kaca tłuką sztachetami wyrwanymi z płotu tak długo, aż mózg ofiary tryska na morderców. To zresztą ich bawi, zaraz pójdą popić i się zabawić, bo taki jest ich zwierzęcy, morderczy instynkt. Cóż zresztą więcej chcieć od podludzi? A tak przecież pokazuje Polaków ten spektakl.

Jest też wątek komunistyczno-ubecki. Byłam bardzo ciekawa, jak zostanie ukazana sprawa instalowania systemu komunistycznego, głównie przez środowiska żydowskie, tuż po zakończeniu wojny. Dość pokrętnie przedstawiono ten motyw. Według Słobodzianka, Polacy w większości chętnie przyjmowali komunę, zostawali też agentami UB, jak Zygmunt. A jeśli któryś z Żydów wstąpił do ubecji, to miał ku temu powody, tak jak Menachem (Przemysław Sadowski), który ukrywał się przed Niemcami w czasie okupacji. Nic to, że potem jako oficer UB wyżywał się, torturując na przesłuchaniach swoich szkolnych kolegów Polaków – Zygmunta (Karol Wróblewski) czy Heńka księdza, bo im się należało. Zygmunt to kawał łotra, agent bezpieki. Heniek nie lepszy, także agent. Narracja prowadzona jest zatem tak, by sympatie widza były po stronie ubeka Menachema. Bo on to robi z pobudek ideowych itd. Groza. Brak słów.

Tak antypolskiego spektaklu nigdy dotąd nie widziałam. Zastanawiam się, skąd wzięło się tyle jadu i nienawiści wobec wszystkiego, co polskie, narodowe, patriotyczne, katolickie. Nie ma tu ani jednej pozytywnej postaci Polaka. To najczęściej ludzie szalenie prymitywni, ograniczeni intelektualnie, niezdolni, by choćby w najmniejszym stopniu nauczyć się języka angielskiego, jak w przypadku Władka (Leszek Lichota), kłamliwi, tchórzliwi, złodzieje, łobuzy, mordercy… Natomiast ich żydowskie koleżanki i koledzy są zupełnie inni. Kulturalni, subtelni, garnący się do wiedzy, znający np. kilka języków obcych, jak Rachelka (Dorota Landowska) czy podejmujący studia – np. Abram, który w tym celu wyjechał do Nowego Jorku. Idąc dalej tym tropem, można wysnuć wniosek, że Polacy to jakaś niższa rasa. Przecież to propagandowo-rasistowska sztuka!

I choć przedstawienie jest całkowicie nieudane artystycznie – prezentuje żenujący poziom, jego dramaturgia się rozsypuje, jest nieudolne reżysersko i okropnie amatorsko zagrane (poza Dorotą Landowską i Izabelą Dąbrowską) – niesie jednak wielkie niebezpieczeństwo, jakim jest wzbudzanie nienawiści, która przecież może się obrócić przeciwko temu, kto ją wyzwala. Ale, jak widać po nagrodach, zaszczytach czy choćby obecności na premierze pani prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, zarówno sztuka, jak i nowy dyrektor Teatru na Woli będą cieszyć się opieką salonu. Tadeuszowi Słobodziankowi włos z głowy nie spadnie.

Temida Stankiewicz-Podhorecka

„Nasza klasa” Tadeusza Słobodzianka, reż. Ondrej Spi˘sák, scenog. Franti˘sek Lipták, kost. Jan Kozikowski, Teatr na Woli, Warszawa.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 23-24 października 2010, Nr 249 (3875) |http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101023&typ=my&id=my82.txt

Skip to content