Aktualizacja strony została wstrzymana

„Rewolucja miłości” – Jacek Bartyzel

Skoro zdarzenie jest już powszechnie znane i przez wielu opisane, wystarczy powtórzyć rzecz najważniejszą: cienka czerwona linia oddzielająca stan „zimnej” od „gorącej” wojny domowej została we wtorek 19 października (co już w sierpniu przewidywałem w artykule Niebiescy i Zieloni, czyli kto powstrzyma zapateryzm?) przekroczona. Zdarzył się prawdziwy, makabryczny mord. Nie „wybryk szaleńca”, jak to natychmiast, skwapliwie i natrętnie, podano do wierzenia, lecz w pełnym tego słowa znaczeniu mord polityczny. Zaplanowany i wykonany jednocześnie z zaciekłością i metodyczną dokładnością profesjonalnego szlachtuza. A także mord politycznie symboliczny, bo przecież sam morderca poinformował wyraźnie, że intencjonalnie – i z nienawiści do PiS – ugodził w Jarosława Kaczyńskiego; ten, dobrze przecież znany z psychologii mechanizm „przeniesienia” wyjaśnia dostatecznie na pozór nielogiczne postępowanie mordercy, który dokonał swego czynu w miejscu, gdzie nie mógł dosięgnąć celu głównego, zadowalając się przeprowadzeniem egzekucji na ofiarach „zastępczych”. Nie wiemy tylko jeszcze czy działał sam czy z czyjegoś podpuszczenia. Wiemy za to dobrze, bo o to zadbała czujna i niezawodna machina odmóżdżania, kto jest „naprawdę winny”: oczywiście niedoszła ofiara.

Lecz „nic nowego pod słońcem” i historia zna podobne przypadki oraz takie same mechanizmy stygmatyzowania winą ofiar. 22 stycznia 1923 roku, w Paryżu, do biura monarchistyczno-narodowej organizacji Action Française weszła anarchistka Germaine Berton, która wywołała, a następnie zastrzeliła szefa „Kamelotów Króla”, Mariusa Plateau. Obezwładniona i przekazana policji oświadczyła, że Plateau był jedynie ofiarą zastępczą, ponieważ właściwym celem jej ataku był „nr 2” w Akcji Francuskiej, pisarz Léon Daudet, do którego jednak trudniej było się dostać. To, nawiasem mówiąc, było tak samo „nielogiczne”, jak udanie się Ryszarda C. do biura w Łodzi, zamiast do siedziby prezesa partii, albowiem dwa dni wcześniej Berton rozmawiała z Daudetem w jego gabinecie. Na procesie morderczyni usprawiedliwiała swój czyn chęcią zemsty za zamordowanie w 1914 roku przez działacza AF pacyfistycznego socjalisty Jeana Jaurèsa (w rzeczywistości zabójca Jaurèsa w chwili popełniania tej zbrodni nie był już członkiem AF, tylko chadeckiego ruchu Sillon; poza tym na swoim procesie sam żądał dla siebie surowej kary). „Prawdziwy winowajca” został więc wskazany od razu, co natychmiast podchwycił sąd, który uniewinnił morderczynię. W tych czasach nie było jeszcze Internetu, blogów i Facebooka, gdzie szeroką falą mogłyby popłynąć wyrazy poparcia i zachwytu dla krwawej heroiny, ale i tak spotkał ją publiczny hołd ze strony surrealistów, zwłaszcza piórem (wkrótce i do śmierci komunisty) Louisa Aragona oraz André Bretona (człowieka, o którym wiadomo, że dostawał fizycznych paroksyzmów na sam widok krzyża), który napisał, że Berton stanowi inkarnację „rewolucji miłości” (La Révolution surrealiste, 1 XII 1924).

Dwa lata później (26 maja 1925), na stacji metra przy dworcu Saint-Lazare, skarbnik AF – Ernest Berger został zepchnięty pod nadjeżdżający pociąg. Podczas przesłuchania przez policję morderczyni (bo to również była kobieta) wyjaśniała, że się… pomyliła, bo chciała zabić ideowego przywódcę AF, Charlesa Maurrasa, do którego Berger był fizycznie podobny. Cynizm tego wyznania skłonił Maurrasa do napisania listu otwartego do ministra spraw wewnętrznych, Abrahama Schramecka, w którym – cóż za „oszołom” (pewnie był „na proszkach” albo właśnie, niepotrzebnie, je odstawił)! – oskarżył rząd o przelewanie krwi francuskiej przy pomocy „kul i noży bandytów z Moskwy”.

Action Française doznała nie tylko martyrologii (a wspomniane ofiary nie były jedyne w jej historii); przegrała też propagandowo. „Siły ustanowione” demokratyczno-plutokratycznej „republiki koleżków” oraz media – nie tak zróżnicowane jak dzisiaj co do technik przekazu, ale kontrolowane przez takie same kanalie – wygrały. To Action Française przeszła do historii podręcznikowej jako ruch siewców bezzasadnej nienawiści do miłującej pokój Republiki, którzy byli sami sobie winni, że szlachetne jednostki wymierzały im na własną rękę sprawiedliwość, zaś gloryfikatorzy zbrodni stali się autorytetami intelektualnymi i moralnymi. Oni oczywiście żadnej nienawiści nie sieją i do zbrodni nie podżegają: ot, tylko urządzają sobie prześmiewcze żarciki w stylu Kuby Wojewódzkiego, tak jak ci sami surrealiści (wówczas jeszcze dadaiści), którzy kilka lat wcześniej (13 V 1921) urządzili happening nazwany „procesem Barrèsa”, w którym tego pisarza wybitnego pisarza nacjonalistycznego, który głosił pojednanie i „unię świętą” w obliczu wroga wszystkich Francuzów bez względu na przekonania, oskarżyli i „skazali” za „zbrodnię przeciwko bezpieczeństwu ducha”.

Dlaczego ja, konserwatywny krytyk PiS, piszę to, co powyżej? Niby powinno być to oczywiste, ale w tych podłych czasach nawet takie elementarne rzeczy lepiej na wszelki wypadek wyjaśniać. Dlatego, że jestem po stronie mordowanych, a nie tych, którzy szyderczo plują im w twarz.

Jacek Bartyzel

Za: Organizacja Monarchistów Polskich - legitymizm.org | http://www.legitymizm.org/rewolucja-milosci

Skip to content