Aktualizacja strony została wstrzymana

Farsa weryfikacji sędziów PRL jako rodzaj kłamstwa komunistycznego – dr Przemysław Czarnek

Nie jest możliwe, by zaledwie 50 żyjących sędziów PRL dopuszczało się zbrodni sądowych i innych czynów godzących w sędziowską niezawisłość

Efekty weryfikacji PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości są zatrważające. Wbrew oczywistym faktom każe się nam wierzyć, że wszyscy sędziowie okresu komunistycznego działali etycznie, byli niezawiśli i niezależni. Nie pierwszy to i nie ostatni przypadek, w którym całe społeczeństwo wie doskonale o skandalicznym działaniu organów państwa, z wyjątkiem elit, które te działania miały rozpoznać i osądzić. Zaniedbania i zaniechania sądów dyscyplinarnych podczas prowadzenia takich spraw były karygodne.

Na łamach „Naszego Dziennika” zabrałem już wraz z posłem Sławomirem Zawiślakiem głos na temat potrzeby penalizacji kłamstwa komunistycznego, wykazując, że jest dokładnie tak samo szkodzące jak kłamstwo oświęcimskie. Przed kilkoma tygodniami pisaliśmy wraz z parlamentarzystą PiS z Zamościa, że „pobłażliwość wobec zła, jego banalizacja, jest złem samym w sobie, wcale nie mniejszym od czynów, które taka postawa sankcjonuje”. Wskazaliśmy, że nie sposób oprzeć się wrażeniu, iż w Polsce komunizm traktuje się jako coś w rodzaju mniejszego zła, o czym świadczy chociażby fakt, że o ile dość łatwo wskazać na przypadki wyroków sądowych, a zwłaszcza postępowań prokuratorskich w sprawie tzw. kłamstwa oświęcimskiego, o tyle na próżno szukać tego rodzaju postępowań w sprawach tzw. kłamstwa komunistycznego. A wszystko to przez „grubą kreskę” Mazowieckiego i relatywizację rzeczywistości, uprawianą z powodzeniem przez salonowe elity III RP.

Wywód ten wymaga jednak rozwinięcia, do czego skłonił mnie artykuł Jerzego Szczęsnego pt. „Koncesja na bezkarność”, zamieszczony na łamach „Rzeczpospolitej” (30 września br.). Autor nawiązuje w nim do żenującej uchwały Sądu Najwyższego sankcjonującej stosowanie przez sądy ustawowego bezprawia, jakim były działające wstecz przepisy karne dekretu o stanie wojennym. „Sąd Najwyższy – pisze Szczęsny – sięgnął tu do wypróbowanego już przy ustawie lustracyjnej sposobu. Zastępując ustawodawcę, nadał ustawowemu pojęciu zbrodni komunistycznej taki sens, który w istocie zanegował istnienie zbrodni sądowej w całej PRL-owskiej przeszłości. Ze stalinizmem włącznie. Tę krytykowaną nawet w kuluarach SN uchwałę wydano wobec wniosku IPN o uchylenie immunitetu byłemu sędziemu SN Zdzisławowi Bartnikowi, który niechlubnie zapisał się w stanie wojennym. Sąd Najwyższy uznał wniosek IPN za oczywiście bezzasadny i wpisał uchwałę do tzw. księgi zasad prawnych, instytucji będącej resztówką PRL-owskiego prawa, dyscyplinując inne sądy i przez to naruszając zasadę ich niezawisłości”.

Wspomniana uchwała położyła ostateczny kres weryfikacji PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości, co jednak nie dziwi, jeśli przeanalizuje się wszystkie skandaliczne działania PRL-owskich sędziów działających w dzisiejszym wymiarze sprawiedliwości, jeśli odsłoni się „poświęcenie i determinację”, z jaką środowisko sędziowskie i prokuratorskie – naturalnie mowa tu przede wszystkim o starszych kadrach – przystąpiło do weryfikacji swoich szeregów i oczyszczenia ich z sędziów skompromitowanych swą dyspozycyjnością wobec reżimu komunistycznego. Zobaczymy wówczas, że wszystkie te działania to jedna wielka farsa.

Pierwsze próby weryfikacji

Mając żywo w pamięci orzeczenia sądów z lat 80., a zwłaszcza z okresu stanu wojennego, zaraz po 1990 r., podnoszono postulaty usunięcia z zawodu sędziego wszystkich tych, którzy swą haniebną postawą sprzeniewierzyli się zasadzie niezawisłości sędziowskiej w tamtych latach. Obowiązujące po 1990 r. prawo w zakresie postępowania dyscyplinarnego nie mogło być jednak zastosowane wobec tzw. dyspozycyjnych sędziów, przewinienia dyscyplinarne przedawniają się bowiem zaledwie po upływie jednego roku. Stąd też konieczna była ingerencja ustawodawcy.
Pierwszą próbę ustawowego uregulowania możliwości odwołania sędziego za zbrodnie sądowe lub służalstwo wobec władz komunistycznych podjęto w 1993 roku. 15 marca tego roku uchwalono nowelizację prawa o ustroju sądów powszechnych. Na jej podstawie prezydent, na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa (KRS), mógł odwołać sędziego, co do którego sąd dyscyplinarny stwierdził sprzeniewierzenie się zasadzie niezawisłości. Przyjęto, że sędziowie niebędący w stanie oprzeć się naciskom z zewnątrz, mają mankamenty psychiczne uniemożliwiające im wykonywanie zawodu. Takie rozwiązanie zostało jednak uznane przez Trybunał Konstytucyjny za niezgodne z Konstytucją.

Kolejną próbę podjęto dopiero po upływie czterech lat. 17 grudnia 1997 r. uchwalona została kolejna ustawa o zmianie ustawy – prawo o ustroju sądów powszechnych oraz niektórych innych ustaw. Ale i tym razem, w związku z brakami formalnymi w procedurze uchwalania nowelizacji, TK uznał przepis art. 6 ustawy za niekonstytucyjny. Pomimo tego Trybunał wskazywał na zasadność ostatecznego, zgodnego z procedurami, uregulowania problemu: „Ograniczając jednak rozważania tylko do okresu zamkniętego datą 1989 r. trzeba przypomnieć, że zachodziły wówczas tak drastyczne nadużycia niezawisłości, że obecnie nadal istnieje potrzeba ich ujawnienia i wyjaśnienia”, zaś „ogólne zasady odpowiedzialności sędziego, dostosowane do warunków demokratycznego państwa prawnego, nie stanowią mechanizmu wystarczającego”.

Na konieczność ostatecznego uregulowania sprawy zwracał uwagę przede wszystkim sędzia Marian Zdyb, który w votum separatum do przywoływanego wyżej wyroku stwierdził, że „obowiązek prawnego potraktowania sprawców naruszenia niezawisłości i bezstronności sądów, w tym szczególnie nieuczciwych sędziów, dotyczy także sytuacji, w której naruszenia te dokonywane były pod ochroną państwa w systemie totalitarnym, a często wręcz w majestacie prawa. Jest to niezbędne nie tylko ze względu na zaspokojenie społecznego poczucia sprawiedliwości, ale przede wszystkim z uwagi na potrzebę zapewnienia wiarygodności samego państwa i jego organów. Autorytet państwa budowany jest także przez jego stosunek do zachowań niegodziwych”.

Ostatecznie problem doczekał się swego ustawowego rozwiązania 3 grudnia 1998 r., kiedy uchwalono ustawę o odpowiedzialności dyscyplinarnej sędziów, którzy w latach 1944-1989 sprzeniewierzyli się niezawisłości sędziowskiej. Mocą przepisów ustawy w stosunku do sędziego, który w latach 1944-1989, orzekając w procesach stanowiących formę represji za działalność niepodległościową, polityczną, obronę praw człowieka lub korzystanie z podstawowych praw człowieka, sprzeniewierzył się niezawisłości sędziowskiej, wyłączono stosowanie przepisów o przedawnieniu w postępowaniu dyscyplinarnym dotyczącym sędziów. Wyłączenie to nie było jednak bezterminowe – jego koniec ustalono na 31 grudnia 2002 roku.

Jako że ustawa weszła w życie 26 stycznia 1999 r., organy uprawnione miały niecałe cztery lata na wystąpienie z żądaniem wszczęcia postępowania do sądu dyscyplinarnego. Organem uprawnionym do występowania z takim żądaniem była KRS, która mogła to czynić z urzędu lub na wniosek osoby skrzywdzonej orzeczeniem. Osoba taka mogła skierować taki wniosek również do ministra sprawiedliwości. Nadto, na mocy art. 88 § 1 ustawy Prawo o ustroju sądów powszechnych, z wnioskiem o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego mógł wystąpić rzecznik dyscyplinarny na żądanie ministra sprawiedliwości, prezesa sądu apelacyjnego lub okręgowego oraz kolegium sądu apelacyjnego lub okręgowego. Sąd Dyscyplinarny po przeprowadzeniu postępowania mógł orzec karę wydalenia ze służby sędziowskiej.

Oszustwo sądów dyscyplinarnych

O ile na gruncie ustawowym warunki do weryfikacji wymiaru sprawiedliwości zostały stworzone, o tyle już praktyka w tym zakresie była skandalicznie żenująca. W okresie od wejścia w życie omawianej ustawy do października 2001 r. wpłynęło 30 spraw, z czego 28 zostało złożonych przez ministra sprawiedliwości, a tylko dwie były efektem wniosków rzecznika dyscyplinarnego. Krajowa Rada Sądownictwa nie złożyła żadnego wniosku. We wszystkich sprawach z wniosku ministra sprawiedliwości rzecznicy dyscyplinarni wyraźnie dystansowali się od nich, wskazując, że działają z polecenia ministra. Wszystkie sprawy dotyczyły zaledwie około 50 sędziów, w większości w stanie spoczynku, spośród których tylko jeden nie był sędzią karnym. W toku postępowania aż 41 sędziów już na samym początku zostało uwolnionych od stawianych im zarzutów. W stosunku do czterech sprawa została od razu zwrócona rzecznikowi dyscyplinarnemu, pozostałym zaś w wyniku przeprowadzonego postępowania nie udowodniono sprzeniewierzenia się niezawisłości sędziowskiej.

Efekty weryfikacji PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości są więc zatrważające. Wynika z niej – wbrew oczywistym faktom – że wszyscy sędziowie okresu komunistycznego działali na wskroś etycznie, byli niezawiśli i niezależni. Nie pierwszy to i nie ostatni przypadek, w którym całe społeczeństwo wie doskonale o skandalicznym działaniu organów państwa, z wyjątkiem elit, które te działania miały rozpoznać i osądzić. Zaniedbania i zaniechania sądów dyscyplinarnych podczas rozpatrywania wskazanych wyżej spraw były przy tym karygodne.

Duża wyrozumiałość

Ogólnie rzecz ujmując, aż nadto widoczna była „duża wyrozumiałość” sądów dyscyplinarnych dla osób obwinionych – zresztą i tak symptomatycznie niewielu: nie jest przecież możliwe, by zaledwie 50 żyjących sędziów PRL dopuszczało się zbrodni sądowych i innych czynów godzących w sędziowską niezawisłość. I choć prawdą jest również, że nie wszyscy sędziowie orzekający w sprawach dyscyplinarnych byli tak liberalni w stosunku do swoich kolegów, to jednak ich zdania odrębne mają wyłącznie charakter „świadectwa prawdy”. Jak podkreśla prof. Adam Strzembosz, „oni sami wymagali od siebie więcej w trudnym okresie stanu wojennego, a wiedzieli dobrze, jakie pożytki przynosiło 'pryncypialne’ orzecznictwo”.
Cały proces weryfikacji pokazał haniebną w tym wypadku solidarność korporacyjną, która stała się bez wątpienia główną przyczyną jego fiaska. Profesor Strzembosz w swych publikacjach przedstawia najbardziej jaskrawe przypadki farsy.

W jednym z tych przykładów obwiniony sędzia w czasie orzekania był osławionym prezesem sądu wojewódzkiego. Sąd dyscyplinarny odmówił wszczęcia wobec niego postępowania dyscyplinarnego. Ale oto inny skład rozpatruje sprawę kolejnego obwinionego – sędziego wojewódzkiego z tego samego sądu. Warto dodać, że w tej sprawie oskarżonych (trzech) skazano na kary 3 lat pozbawienia wolności, w trybie doraźnym, za rozlepienie kilku ulotek na terenie głuchej wsi, które przed zdarciem – według zeznań sołtysa – przeczytał tylko jeden rolnik. W obronie tego sędziego składa pismo dziekan okręgowej rady adwokackiej (ORA), notabene w okresie stanu wojennego prezes sądu rejonowego w tym samym okręgu. W dalszej części pisma prezes ORA informował, że za fatalną atmosferę w sądzie wojewódzkim (a więc naciski polityczne, zastraszanie sędziów) odpowiada prezes sądu wojewódzkiego, wobec którego właśnie odmówiono wszczęcia postępowania dyscyplinarnego w jego własnej sprawie!
A oto inny przykład. W jednym z miast skazano trzy osoby za to, że w październiku 1985 r. poczyniły przygotowania do kolportażu ulotek wzywających do powstrzymania się od głosowania w wyborach do Sejmu. Przewodniczący składu ławniczego, młody sędzia sądu rejonowego, skazał aresztowanego recydywistę na karę 2 lat i 6 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności (!), a pozostałych dwóch oskarżonych – na 2 lata, przy czym wobec odpowiadających z wolnej stopy zastosował areszt tymczasowy. Sędzia ten prezesem sądu rejonowego został na samym początku stanu wojennego; w omawianej sprawie zarządził wydawanie kart wstępu (rzekomo ze względu na niewielką salę), nigdy nie sporządził uzasadnienia wydanego wyroku, aż do objęcia sprawy amnestią, ale początkowo nie umiał tego wytłumaczyć. Ten młody sędzia był delegatem na IX Zjazd PZPR, przewodniczącym Komisji Bezpieczeństwa i Porządku Publicznego Komitetu Wojewódzkiego, a do 1983 r. albo 1984 r. był członkiem egzekutywy KW PZPR. Stąd całkiem zasadne było przypuszczenie, że wymierzanie tak surowych kar za czynności przygotowawcze, a więc niekaralne, i to wobec jednego z oskarżonych – ponad żądanie prokuratora – nastąpiło z powodów innych niż merytoryczne. Sąd dyscyplinarny po „merytorycznym” rozpoznaniu sprawy uniewinnił obwinionego! Podważył wszystkie zarzuty, powołując się stereotypowo na kolegialność przy surowym skazaniu. Największe wątpliwości co do bezstronności sędziego budziła jego działalność polityczna, ale uznano, że brak jest dostatecznych dowodów, aby surowy wyrok był związany z tą działalnością. Warto dodać w tym miejscu, że sędzia ten do dziś sądzi w jednym z sądów powszechnych, pełniąc w nim prominentną funkcję.

„To nie żadna wysoka sprawiedliwość, tylko sąd”

Tak wyglądała farsa weryfikacji sędziów PRL-owskiego wymiaru sprawiedliwości. Farsa, którą ostatecznie podtrzymał Sąd Najwyższy we wspomnianej wcześniej uchwale. Farsa, do której doskonale pasuje komentarz Jerzego Szczęsnego z przywołanego na wstępie artykułu: „Grubym kreskom towarzyszy zawsze chrzęst tłuczonych luster. Gruba kreska z 1989 r. była tak gruba, że w jej wyniku nastąpiło przekroczenie granicy, poza którą takie kwestie, jak: skrupuły, sumienie i odpowiedzialność, stały się iluzoryczne, a pojęcia takie, jak: hańba, wina, skrucha i przebaczenie, zyskały status staroświeckich anachronizmów”.
W tym kontekście trudno dziwić się zwykłym obywatelom, gdy mówią, że nie wierzą w polski wymiar sprawiedliwości.




Na jednej z rozpraw strona postępowania zwróciła się do sędziego słowami: „Proszę wysokiej sprawiedliwości”, na co sędzia, z wyraźnym rozbawieniem i niby żartobliwie, odparł: „To nie żadna wysoka sprawiedliwość, tylko sąd”. Patrząc na to, ilu sędziów służalczo wiernych totalitaryzmowi komunistycznemu pełni dziś prominentne funkcje w wymiarze sprawiedliwości i sprawuje je w imieniu Rzeczypospolitej, odpowiedź sędziego wcale nie jawi się jako żart.

Dr Przemysław Czarnek

Autor jest konstytucjonalistą, pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II.

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 19 października 2010, Nr 245 (3871) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101019&typ=po&id=po41.txt

Skip to content