Aktualizacja strony została wstrzymana

Czarne chmury nad europejską walutą – Ireneusz Fryszkowski

Co się dzieje z tym euro, że do niedawna tak wychwalane w Europie znalazło nawet w Polsce liczne grono sceptyków i to zarówno nie tylko u ekonomistów, ale wśród lewicowo-liberalnej elity, która wszystko, co z Unii Europejskiej pochodzi, traktowała do tej pory jako dobro absolutne i prawdę objawioną.

Dla wielu niezorientowanych w niuansach polityki finansowej Unii Europejskiej jako argumenty za wprowadzeniem euro przedstawia się wiele udogodnień w życiu codziennym, jakie ma przynieść europejska waluta. Dowody na słuszność posługiwania się euro są przedstawiane społeczeństwu w sposób prosty i ułatwiający natychmiastową akceptację tego pomysłu. Możemy więc usłyszeć, że dzięki euro dużo łatwiej będzie można podróżować – odpadnie potrzeba wymiany jednej waluty narodowej na inną, co oznaczać będzie oszczędność czasu i pieniędzy; ceny będą przejrzyste (wszystkie w euro) – możemy np. porównać, ile kosztuje chleb w euro w Warszawie, a ile w Berlinie; nastąpi wyrównanie cen produktów i usług na rynku europejskim – nie będziemy tracić energii na poszukiwanie miejsc, gdzie produkty są tańsze. Dla szczerych europejskich ideowców pozostają jeszcze argumenty „wyższych lotów”: „wzrost znaczenia waluty Wspólnej Europy, która jest – obok jena i dolara – jedną z najważniejszych walut na świecie” lub „przynależność do ugrupowania o wielkim potencjale gospodarczym, czyli Unii Gospodarczo-Walutowej, która poza USA i Japonią zaliczana jest do największych potęg gospodarczych świata”, itp.

Kosztowne euro

Drugorzędne lub rzadko dyskutowane pozostają kwestie wpływu wprowadzenia euro na dane makroekonomiczne państw narodowych oraz oddziaływanie na nasz budżet domowy. Prawdziwe konsekwencje przyjęcia euro dostępne są wąskiemu gronu ekonomistów lub poruszane w prasie specjalistycznej nieczytywanej przez polskiego statystycznego konsumenta. Pierwszym zasadniczym elementem procesu przyjęcia euro jest przygotowanie się na jego wejście. Wdrożenie euro wiąże się bowiem z kosztami. Koszty z tytułu zmiany systemów informatycznych, kas fiskalnych, itp. szacuje się na ponad 100 miliardów dolarów w skali całej Unii. Z drugiej strony należy pamiętać, że wraz z wprowadzeniem nowej waluty sektor finansowy straci poważne źródła dochodów z tytułu ubezpieczeń i wymiany walut. Dotknie to przede wszystkim polskie małe i średnie przedsiębiorstwa, które przez wysokie podatki, składkę ZUS i gąszcz przepisów biurokratycznych skutecznie są eliminowane przez polskie władze z życia gospodarczego na rzecz wielkich sieci marketów, dla których wydatki na dostosowanie kas fiskalnych to kropla w morzu opasłego budżetu zagranicznej korporacji.

Czysto finansowe skutki to nie wszystko. O wiele większe następstwa szczególnie dla kraju rozwijającego się jakim jest Polska niesie ze sobą spełnienie formalnych warunków przystąpienia do strefy euro, tzw. konwergencji. Są to: 1) deficyt budżetowy nie wyższy niż 3% PKB, 2) długoterminowa stopa procentowa nie może przekroczyć więcej niż 2 punkty procentowe średniego poziomu stóp procentowych w 3 krajach EU o najniższej inflacji, 3) dług publiczny nie większy niż 60% PKB, 4) stopa inflacji nie wyższa niż 1,5 punktu procentowego ponad średnią stopę inflacji w 3 krajach EU z najniższym poziomem, 5) waluta krajowa musi być uczestnikiem Europejskiego Mechanizmu Kursów Walutowych, ERM (w okresie ostatnich 2 lat przed przystąpieniem kraju do EMU) oraz nie powinna w tym okresie podlegać dewaluacji z inicjatywy rządu danego kraju. Wyżej wymienione warunki nie są same w sobie złe. Należy tylko dodać, w jakich okolicznościach mogą być stosowane i kto je będzie egzekwował.

Wyjście przed orkiestrę


Organem, który będzie decydował o polskich finansach, będzie Europejski Bank Centralny (co jest niezgodne z art. 227 polskiej Konstytucji), według którego jedynie Narodowy Bank Polski posiada wyłączne prawo emisji pieniądza i prowadzenia polityki pieniężnej. Choć zarzuca się przeciwnikom euro, że krytykując europejski zarząd polskimi finansami, posługują się straszakiem przekazania „serca” systemu finansowego Polski, czyli NBP dla EBC, należy zauważyć, że na obecnym etapie różnorodności krajów UE takie rozwiązanie jest przede wszystkim niewykonalne i niemożliwe, a jego przyjęcie mogłoby przynieść ujemne skutki.

Jak można prowadzić wspólną i ujednoliconą politykę finansową w krajach, które posiadają odmienne systemy podatkowe, różne poziomy inflacji i bezrobocia, a także wiele innych odmienności wynikających ze specyfiki danych regionów w poszczególnych państwach, np. północne a południowe Włochy, wschodnia a zachodnia część Niemiec lub Wielkopolska a Warmia i Mazury. Wobec braku pełnej integracji, o której marzą eurokraci, postulat wprowadzenia euro jest wyjściem przed orkiestrę grającą w tym przypadku i tak bardzo nierówno.

Jednolita polityka finansowa prowadzona dla różnych krajów nie przyniesie oczekiwanych rezultatów. Co gorsza: będzie krępować krajową politykę gospodarczą, gdyż żaden z banków narodowych podejmując decyzję nie może kierować się już sytuacją własnej gospodarki lub swojego np. zacofanego gospodarczo regionu. Podobny wpływ miał proces ujednolicenia, którego efektem po zwiększeniu się cen w tzw. krajach „tanich” (Polska i inne kraje Europy Środkowo – Wschodniej) byłoby równoczesne zwiększanie się tam poziomu płacy. Następstwem takiego dobrodziejstwa euro jest pogorszenie się sytuacji konkurencyjnej krajów „tanich” przeważnie mniej rozwiniętych i odpływ krajowych i zagranicznych inwestorów ze względu na koszty zatrudniania pracowników. Przewidywania spadku rozwoju gospodarczego Polski w przypadku wstąpienia do strefy euro potwierdzają się w praktyce.
16 krajów, które obecnie należą do strefy euro, musiało spełnić nałożone na nie warunki, co wymagało ograniczenia podaży pieniądza i deficytów budżetowych. Kraje Unii Europejskiej, które prowadziły ekspansywną politykę ekonomiczną, zanotowały więc spadek aktywności gospodarczej.

Chybiony argument

Nie tylko zahamowanie wzrostu gospodarczego jest charakterystyczne dla eurolandu. Analizując poziom w bezrobocia w Unii Europejskiej w ostatnich latach, liczba bezrobotnych w ogóle się nie zmieniła w krajach, w których obowiązuje euro. Prześledźmy bezrobocie w strefie euro w ciągu ostatnich 10 lat. Wyciągając rękę do zwolenników euro, przyjmijmy za wskaźnik sierpień każdego roku, kiedy bezrobocie maleje ze względu na prace sezonowe czy sprzyjającą pogodę. 2000 – 10, 1%, 2001 – 9,4%, 2002 – 9,7%, 2003 – 9,9 %, 2004 – 9,9%, 2005 – 9,8%, 2006 – 9,3%, 2007 – 8,4%, 2008 – 8,3%, 2009 – 9,7%, 2010 – 10% (źródło: Bankier.pl).

Argument, że euro powoduje wzrost gospodarczy lub bezpieczeństwo gospodarki czy nawet służy ludziom, nie broni się w żadnym ze wskazanych przypadków. Minęło aż 10 lat unii walutowej, a poziom bezrobocia jaki był, taki jest. Zwiększający się poziom bezrobocia jest spowodowany wyhamowaniem wzrostu gospodarczego przez euro. Jako przykład zachłyśnięcia się i późniejszej czkawki po euro może posłużyć przypadek pierwszego przodownika w eurokołchozie, czyli Niemców. Nasz zachodni sąsiad, którego państwo tak często Polacy stawiają za wzór idealnej gospodarki i chcą je naśladować, dzięki swojej marce osiągnął niezaprzeczalny i wzbudzający zazdrość innych potęg europejskich Francji i Wielkiej Brytanii rozwój gospodarczy. Ze świetnie prosperującą gospodarką przyjął ściśle określone warunki formalne konwergencji i strzegł, aby inni je wypełnili, zanim przystąpią do strefy euro. Gdy euro zastąpiło niemiecką markę, okazało się, że ich silna gospodarka zaczęła przekraczać granice wyznaczone przez formalne warunki. W eurolandzie obowiązuje jednakowa stopa procentowa, jednak inflacja dla każdego kraju jest zróżnicowana. Niemiecka inflacja była natomiast niska, co powodowało, że stopa procentowa była za wysoka. W zależności i wzajemnym wpływie wskaźników makroekonomicznych nastąpiło zatrzymanie dotychczasowych i brak napływu nowych inwestycji doprowadzające w efekcie do stagnacji i wzrostu bezrobocia. Niemcom przypomniało się hasło widniejące na plakatach wieszanych przed wprowadzeniem europejskiej waluty przez jedną z eurosceptycznych partii wschodnioniemieckich: „Deutsche Mark muss bleiben!”. Niestety dla nich opamiętanie przyszło za późno.

Cenowa legenda

Kolejnym mitem szerzonym w oficjalnej propagandzie na rzecz euro było dobroczynne wyrównanie i ujednolicenie cen. Postulat równie nieliczący się ze specyfiką sytuacji ekonomicznej w poszczególnych państwach narodowych i pomijający złożoność i różnorodność czynników, które wpływają na wysokość cen, a więc lokalnych kosztów wytworzenia produktu lub usługi (różna wysokość płac, cen ziemi, podatków, kosztów wynajmu itp.), marż cenowych, poziomu i zaawansowania konkurencji i segmentacji rynku odbiorców przez producentów. W szesnastu państwach, które zdecydowały się wprowadzić euro, wymiana walut krajowych na euro została wykorzystana do podwyżek cen artykułów żywnościowych i usług wskutek zaokrąglania cen w górę przy przeliczaniu na euro. Szczególnie niezadowoleni dziś są Niemcy, Włosi i Grecy.

Tuż po wprowadzeniu euro (od 1 stycznia 2002 r.) przeprowadzony przez niemiecki insytut FORSA sondaż wykazał, że 16% niemieckich klientów wychodziło zdenerwowanych z lokali gastronomicznych lub sklepów, gdy okazało się, że cena jest o wiele wyższa niż z przeliczenia marki na euro. To ostatnie stało się obecnie bardzo popularnym i dość powszechnym zjawiskiem, jaki można zaobserwować wśród kupujących Niemców. Nic więc dziwnego, że tylko około 25% ankietowanych w eurobarometrze Niemców pozytywnie wypowiada się dziś o euro, nazywając częściej je teuro (teuer – z niem. drogi). W Niemczech najbardziej podrożały podstawowe produkty żywnościowe oraz niektóre usługi, np. mleko podrożało o 12%, pomidory ponad 50 %, a koszt wizyty u fryzjera wzrosł o 4%.

Włosi znani z gorącego temperamentu w walce z drożyzną uciekli się do bardziej drastycznych poczynań. Tamtejsze organizacje konsumenckie organizowały jednodniowe „strajki”, w czasie których Włosi mieli bojkotować pójście do sklepu i zrobienie zakupów. Włoski rząd odczuwając presję społeczną jesienią 2002 r. postanowił wprowadzić na trzy miesiące zamrożenie cen energii i usług telekomunikacyjnych, które jeśliby wzrosły podwyższyłyby temperaturę sporów co do zasadności przyjęcia euro we Włoszech. Wprowadzono również regulację cen w kawiarniach, restauracjach i supermarketach, aby mieć wpływ nad niekontrolowaną inflacją.

Najbardziej wprowadzenie euro odczuło jednak społeczeństwo greckie. W 2002 r. Grecy ogłosili jednodniowy ogólnokrajowy bojkot sklepów, korzystania z publicznego transportu i prowadzenia rozmów telefonicznych w sieciach stacjonarnych i komórkowych. Spowodowało to według szacunków greckiego związku konsumentów INKA spadek sprzedaży w tym dniu o około 75% Protest był drastyczny, ale w pełni uzasadniony. Pokazał eurokratom, że wzrost cen różnych artykułów średnio 11-40% według danych oficjalnych musi spotkać się ze stanowczym sprzeciwem. Ostatnie wydarzenia w Grecji związane z kryzysem gospodarczym tylko zaogniły stosunek obywateli innych państw do euro, jak i samej Unii Europejskiej. Udzielona pożyczka 30 mld euro pomocy do walki ze złą sytuacją gospodarczą spowodowały gniew w innych państwach strefy euro. Nikt nie chce finansować problemów innych państw z kieszeni własnych obywateli. Każdy bowiem z nich będzie musiał zapłacić teraz 95 euro.

Abstrakcja ideologiczna

Wspólna waluta euro jest więc kolejnym fetyszem Unii Europejskiej, mdłym symbolem kolejnego stopnia integracji i nieadekwatnym rozwiązaniem, które zamiast służyć celom, jakie legły u podstaw pomysłów jego wprowadzenia, nie zmniejsza, a wręcz pogłębia nabrzmiałe choroby toczące kontynent europejski: stagnację gospodarczą, bezrobocie i wzrost cen.

Wszelkie projekty polityczne o zasięgu ponadnarodowym powinny być bowiem budowane w szacunku dla różnorodności państw, regionów i małych ojczyzn lokalnych tworzących Europę. Przeciwnicy wolności i suwerenności narodów zasiadający w Brukseli, a także ich krajowi reprezentanci nazywają ową różnorodność i przyczyny niepowodzenia euro jeszcze niezbyt dostatecznym stopniem integracji europejskiej.

Obserwując doświadczenia krajów UE, może to i dobrze. Płacąc bowiem polską złotówką, a nie euro, na pewno jesteśmy w stanie zaoszczędzić sobie wątpliwej przyjemności dopłacania do ideologicznych abstrakcji, jaką jest wspólna waluta europejska.

Ireneusz Fryszkowski

Artykuł ukazał się w tygodniku „Nasza Polska” Nr 38 (777) z 21 września 2010 r.

Za: Nasza Polska | http://www.naszapolska.pl/index.php/component/content/article/1579-qnpq-nr-38-fryszkowski-qczarne-chmury-nad-europejsk-walutq | "NP" nr 38 Fryszkowski: "Czarne chmury nad europejskÄ… walutÄ…"

Skip to content