Aktualizacja strony została wstrzymana

Prawda szokuje (niektórych)

Jeszcze cztery-pięć tygodni temu Eugene Black, czeski Żyd, określający sam siebie i określany jako „ocalały z Holokaustu”, uważał i głosił, że jego siostry „zginęły w komorach gazowych KL Auschwitz”. Dziś zmienił zdanie, okazuje się bowiem, że siostry zginęły nie w „komorach gazowych”, nie w KL Auschwitz, a nawet nie z rąk Niemców, lecz podczas angielskiego nalotu bombowego przy przymusowych robotach w jednej z fabryk niemieckich.

Eugene Black – a właściwie Jeno Schwarcz, bo pan Czarny zmienił sobie po wojnie nazwisko na angielskobrzmiące – wspomina, że po przywiezieniu go z rodzicami i siostrami do KL Auschwitz, został od nich odseparowany i od tego czasu przez swe późniejsze życie sądził, że cała rodzina „zginęła w komorach gazowych”. Już po wielu latach i po niedawnym zainteresowaniu się z dokumentacją niemiecką zgromadzoną w Bad Arolsen, pan Black ku swemu zdumieniu odkrył dokumenty świadczące o tym, że i miejsce, i przyczyna i sprawcy śmierci jego sióstr są zupełnie inne. „Po 64 latach trwania w wierze, że siostry zginęły w komorach gazowych razem z moją matką, [odkryte przeze mnie] dokumenty były dla mnie szokiem” – wyznaje pan Black. „To jest niewiarygodne. […] Muszę przemyśleć te sprawy od nowa.” – mówi zdezorientowany Black, który jak gdyby nie może pogodzić się z tą odkrytą prawdą. Pan Black na swój sposób pociesza się jednak mówiąc, że „Przynajmniej siostry nie zostały zagazowane razem [z moimi rodzicami]. Śmierć w komorach musiała być okropna.”

Na jakiej podstawie pan Black dalej uparcie twierdzi, że jego rodzice „zginęli w komorach gazowych KL Auschwitz”, nie wiadomo, choć wiadomo, że żadnych dokumentów poświadczających tę teorię po prostu nie ma. Tak w przypadku rodziców pana Black, jak i wielkiej rzeszy innych osób określanych często jako „zagazowane”. Nie ma żadnego zapisu, żadnej notki, żadnego dokumentu poświadczającego tę zbrodnię. Wynika to oczywiście z tego, że Niemcy w obliczu zbliżającego się frontu zaagażowali wszystkie swe siły, wszystkich urzędników we wszystkich ministerstwach, departamentach, miastach, powiatach, jednostkach, oddziałach, obozach, by w drobiazgowy i perfekcyjny sposób usunąć wszystkie dokumenty mające świadczyć o „zagazowaniu milionów”… Trudność tysięcy urzędników pracujących w dzień i w nocy i na gwałt wertujących wszystkie kartoteki i archiwa usuwając każdy skrawek kompromitujacych dokumentów, potęgowana była tym, że przecież władze – aby ukryć swoje zamiary – stosowały „język maskujący”, w którym np. słowa typu „zagazowanie” zastąpione były eufemizmami w rodzaju: „przeniesienie”, „transport”, „wysyłka”, czy „likwidacja obozu”. Jak wiemy, zadanie usunięcia wszelkich śladów zostało wykonane perfekcyjnie, tak że archiwa niemieckie przejęte przez zwycięskie państwa – a są to niewyobrażalne wręcz ilości dokumentów tej rozbudowanej do monstrualnych rozmiarów biurokracji III Rzeszy, np. z samego Ministerstwa Spraw Zagranicznych przejęto prawie 500 ton dokumentów – nie zawierają dzisiaj nic co w jasny i przejrzysty sposób, bez pokrętnej interpretacji wskazywałoby na mordercze działanie „komór gazowych”. A przecież do tych kilkuset ton dokumentów MSZ-u dochodzą już nie setki, ale tysiące ton innych dokumentów całej reszty ministerstw, wojskowych struktur, organizacji paramilitarnych, organizacji politycznych, społecznych, poczty, kolei państwowych, itd, itp. Jak do tej pory, czyli przez ponad 60 lat nie znaleziono żadnego, najmniejszego nawet papierka, który mówiłby o zagazowywaniu ludzi, a mimo tego cała powojenna historia – historia oczywiście pisana przez zwycięzców – nieustannie twierdzi o wykorzystywaniu „komór gazowych” do mordów na masową skalę.

Kathrin Flor, rzecznik największego niemieckiego archiwum wojennego w Bad Arolsen, do którego przybył pan Black by zapoznać się z dokumentami mówi, że „Ta część archiwów nigdy nie była opracowywana przez historyków. Archiwum daje niesamowity portret powojennej Europy: gdzie kto był, kto przeżył obozy, gdzie ludzie się rozeszli.” Archiwum Bad Arolsen przygotowało i udostępniło zdigitalizowane kopie ponad 70 ton dokumentów zawierających ponad 20 milionów zdjęć. Istny raj dla historyków, którzy jednak chyba obawiają się, że wyjdą z archiwów zawiedzeni tak jak pan Black.

Archiwa kryją rozwiązania wielu zagadek, tym bardziej, że jak przyznaje pan Black: „Niemcy byli genialni w utrzymywaniu dokumentacji”. Dodaje on również zdumiony: „Nigdy nie miałem pojęcia, że byli oni tak dokładni”. Jako przykład, Harry de Quetteville, autor tekstu o panu Black zamieszczonym w brytyjskim piśmie Daily Telegraph wskazuje na dokument z 28 listopada 1944 roku z obozu Gross-Rosen, stwierdzający, że przy inspekcji 667 więźniów na Bloku 6. „wykryto 39 wesz”. Jak przytomnie komentuje to autor: „Pomimo nieuchronnego upadku nazistowskiej machiny wojennej, strażnicy obozowi pedantycznie policzyli 39 wesz” znalezionych na bloku obozowym. Może brzmi to niewiarygodnie, ale jest bardzo charakterystyczne, bowiem wskazuje na pedantyczność niemiecką, która była i przerażająca i zarazem fascynująca. Przerażająca w szczegółowym zapisie życia obozowego, ale i fascynująca dla dociekliwych i rzetelnych historyków, dla których udokumentowane, weryfikowalne fakty posiadają wiekszą moc niż często niesprawdzalne fantasmagorie wielu tzw. świadków, wygodnych dla dzisiejszej konformistycznej historiografii.

W kontynuowaniu nienaruszalnej Haggady, historycy bądź ignorują, bądź – znacznie częściej – reintepretują dokumenty oraz opierają się na zeznaniach świadków. Jak jednak można poważnie brać pod uwagę oficjalną wersję wydarzeń, jeśli nieustannie podpiera się ona takimi „świadkami” jak np. Benjamin Wilkomirski (laureat międzynarowych nagród za „pamiętniki z Auschwitz”, w których opisuje on jako „naoczny świadek” różne „komory gazowe”. Okazało się jednak, że tenże „świadek” owszem widzial Auschwitz, ale dopiero jako… powojenny turysta); Elie Wiesel (w którego pierwszych wydaniach książek nie ma nawet wspomnienia o „komorach gazowych”, lecz pojawiają się one dopiero w tłumaczeniach na obce języki); Rudolf Vrba (czyli Walter Rosenberg, który zupełnie wymyślił w swojej książce wiele wątków, w tym absurdalnie opisany przebieg „gazowania w komorach gazowych”); Abraham Bomba (który równie często używał swą wyobraźnię opisując „komory gazowe” w Auschwitz); czy nawet Jan Karski (który świadomie kłamał w swojej książce pisząc o tym, że był w obozie w Bełżcu, i którego wiarygodność jako „świadka Holokaustu” zakwestionawał nawet ortodoksyjny żydowski historyk Raul Hilberg).

Opisywane przez wielu „świadków” wydarzenia z czasów wojny są najczęściej mieszaniną konfabulacji z zasłyszanymi plotkami i oficjalną wersją wydarzeń powtarzaną po wojnie ad nauseam, stając się de facto jedyną-prawdziwą i nienaruszalną wersją.

Wracając jednak do naszego zdezorientowanego bohatera. Jak wyglądała wojenna droga 16-letniego Jeno Schwarcza vel Eugene Schwarcz vel Eugene Black? Wygląda niekoniecznie na nietypową, jeśli uznać zgodnie z dokumentacją, że KL Auschwitz służył jako duży węzeł transportowy, dokąd przywożono więźniów, ale i skąd wysyłano ich dalej do innych obozów. Młody Jeno po 10-dniowym pobycie w KL Auschwitz, został przetransferowany do obozu w Buchewaldzie, by w końcu trafić do obozu Dora-Mittelbau jako przymusowy robotnik zatrudniony w zakładach produkujących części do rakiet V-1 i V-2. Podczas ciężkiej pracy, młody Schwarcz nabawił się zapalenia płuc i trafił do lżejszego podobozu w Harzungen. Pan Black do dziś uważa, że decyzja niemieckiego lekarza „ocaliła mu życie”. Również i ten dokument lekarski, zalecający przeniesienie go do lżejszej pracy, znajduje się w archiwach Bad Arolsen.

Wszystkie „komory gazowe” historycy pozostawili jedynie w niemieckich obozach ulokowanych na terenie Polski, wycofując się z pomówień o ich istnieniu w niemieckich obozach położonych na terenie Niemiec czy Austrii. Widocznie już w kilkanaście lat po wojnie podjęto pewne decyzje o stworzeniu takiej a nie innej geografii „komór gazowych”, decyzje niezbędne w obserwowanym dzisiaj planie obciążania Polski i Polaków za współuczestnictwo w „wymordowaniu Żydów”.

Przypadek pana Black i jego rodziny uświadamia nam, że mamy do czynienia z kilkoma zasadniczymi problemami, na które jednak politycznie poprawne gremia dzisiejszych historyków (nie mówiąc o politykach i ideologicznych działaczach) nawet nie próbują podjąć się szukania odpowiedzi, po części przyparci do muru penalizacją badań naukowych w tym zakresie („kłamstwo oświęcimskie”), po części ich własnym przekonaniem uformowanym na bazie dostępu do jednostronnie tworzonych opracowań. Jakie zatem posiadamy dokumenty zaświadczające o „śmierci milionów” w obiektach pokazywanych dziś jako „komory gazowe”? Przypomnijmy, że obiekty te są powojennymi rekonstrukcjami obiektów funkcjonujących podczas wojny, a nie ich wiernymi szczątkami. Przyznał to sam b. kierownik Działu Historyczno-Badawczego Muzeum Auschwitz-Birkenau, pan Franciszek Piper. [1] Przypomnijmy też, że – tak się jakoś „dziwnie” i wygodnie składa – wszystkie „komory gazowe” historycy pozostawili jedynie w niemieckich obozach ulokowanych na terenie Polski, wycofując się z pomówień o ich istnieniu w niemieckich obozach położonych na terenie Niemiec czy Austrii. Widocznie już w kilkanaście lat po wojnie podjęto pewne decyzje o stworzeniu takiej a nie innej geografii „komór gazowych”, decyzje niezbędne w obserwowanym dzisiaj planie obciążania Polski i Polaków za współuczestnictwo w „wymordowaniu Żydów”. Przypomnijmy, że np. propagandzie sowieckiej odbudowującej te obiekty po wojnie na terenie okupowanej Polski, zależało na pomnażaniu popularnych wojennych straszaków „o wojnie gazowej” i o „komorach gazowych” i że propagandzie tej zależało tym bardziej na ukazaniu Niemców od jak najgorszej strony, włącznie z kreowaniem fantastycznie ogromnych liczb ofiar, oczywiście celem odwrócenia uwagi Zachodu od zdecydowanie większych zbrodni popełnionych przez Związek Sowiecki. Przypomnijmy też, że Niemcy byli nieprawdopodobnie drobiazgowi w prowadzeniu wszelkiej dokumentacji, że III Rzesza była istnym biurokratycznym super-urzeczywistnieniem niemieckiego Ordnung, produkującym tony druków, sprawozdań, notatek, spisów, zaświadczeń, i nawet pomimo utraty wielu dokumentów, dociekliwy historyk jest w stanie ustalić bardzo wiele szczegółowych faktów. Oczywiście, jeśli po nie sięgnie, przeczyta i zechce ukazać w niepofarbowanym jedynie-słuszną ideologią świetle. Przypomnijmy fakt, że nie istnieje żaden dokument zaświadczający nawet o bardzo odległej wiedzy przywódców III Rzeszy: Hitlera, Himmlera, Heydricha, Goeringa i innych, nakazujący fizyczną likwidację Żydów. Przypomnijmy wreszcie fakt zignorowania materialnych dowodów z zakresu kryminalistycznych badań fizyko-chemicznych, przedstawionych przez np. doktoranta Instytutu Maxa Plancka, Germara Rudolfa w swojej pracy upublicznionej w formie książki pt Dissecting the Holocaust. Siły głoszące wszelakiego rodzaju wolności, w tym wolność wypowiedzi, zareagowały na te badania swoim zwyczajem i posłużyły się jedynym znanym im argumentem – wtrąciły Rudolfa do więzienia; odbywa on właśnie wyrok 30-miesięcy pozbawienia wolności w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Mannheim.

Jeśli morderstwo dokonane na jednym człowieku nakazuje solidne i obiektywne zbadanie wszelkich przyczyn i przebiegu zbrodni, włącznie z ekspertyzami kryminalistycznymi, to tym bardziej morderstwo masowe domaga się takich rzetelnych badań. Niestety, samo mówienie o konieczności ich przeprowadzenia, skazuje na absurdalne pomówienia o „antysemityzm” i „brak respektu dla ofiar”. A przecież to właśnie siły blokujące te badania ukazują zupełny brak respektu dla ofiar straszliwych czasów wojny!

Dopóki nie zostaną zlikwidowane ograniczenia nad badaniami historycznymi, dopóki nie zostanie zniesiony straszak „kłamstwa oświęcimskiego”, a tradycyjnie wrogo nastawione do ustalania prawdy historycznej siły nie przestaną bezpodstawnie pomawiać o „antysemityzm”, jeśli nie wycofają się z promowania nowej świeckiej religii światowej – „religii holokaustu”, nie może być mowy ani o wyjaśnianiu skomplikowanych wydarzeń świata, w tym II Wojny Światowej, ani o jakiejkolwiek pożytecznej koegzystencji naturalnie obcych sobie kultur.

Tylko „prawda nas wyzwoli”, nawet pomimo tego, że niektórzy w to nie wierzą, a innych ona szokuje.

Lech Maziakowski
Washington, DC | 2008-10-03 | www.bibula.com

 

[1] W 1992 roku b. kierownik Działu Historyczno-Badawczego Muzeum Auschwitz-Birkenau Franciszek Piper, przyparty do muru przyznał, że:
„[…] Zatem po wyzwoleniu obozu, [ta] była komora gazowa wyglądała jak schron przeciwlotniczy. Celem przywrócenia wcześniejszego wyglądu […] tego obiektu, ściany wewnętrzne zbudowane w 1944 roku zostały wyburzone, a otwory w suficie zostały stworzone na nowo. […] Dzisiejsza komora gazowa [czyli ten obiekt pokazywany turystom] jest bardzo podobna do tej, która istniała w latach 1941-42, ale nie wszystkie detale zostały odtworzone, zatem nie ma w nich, na przykład, gazoszczelnych drzwi, a dodatkowe wejście od strony wschodniej [pozostało] tak jak to było w 1944 roku. Zmiany te zostały dokonane po wojnie celem odtworzenia wcześniejszego wyglądu tego obiektu.”

 

ZOB. RÓWNIEŻ:

Opracowanie: WWW.BIBULA.COM na podstawie: materiałów redakcyjnych

Skip to content