Aktualizacja strony została wstrzymana

Niemcy korzystają z goebbelsowskich metod fałszowania historii

Zabiegając o względy Związku Wypędzonych, niemieccy politycy sięgają po goebbelsowskie klisze propagandowe o antypolskim wydźwięku

Z dr. Bogdanem Musiałem, historykiem, pracownikiem IPN, rozmawia Bogusław Rąpała

Na obchodach 60. rocznicy ogłoszenia tzw. Karty Wypędzonych pojawili się ważni niemieccy politycy, m.in. minister spraw zagranicznych Guido Westerwelle, który wcześniej zablokował kandydaturę Eriki Steinbach do rady fundacji. O czym to świadczy?
– Przede wszystkim o tym, że Związek Wypędzonych był i jest liczącą się organizacją. Oczywiście nie tak, jak w latach 50. czy 60, ale biorąc pod uwagę liczbę samych tzw. wypędzonych i ich potomków, jest to grupa dość mocna. Nie wszyscy są zaangażowani w działalność związku i nie wszyscy utożsamiają się z jego posunięciami oraz postulatami. Głośno jest głównie o funkcjonariuszach Związku Wypędzonych tworzących radykalną część wysiedlonych, którzy poprzez swoją aktywność są w stanie wywierać nacisk na polityków. W konsekwencji to sami politycy zabiegają o ich względy.

Taka sytuacja niesie ze sobą rosnące zagrożenie dla polskich interesów?
– Oficjalnie postulaty rewanżyzmu uznawane są już za nieaktualne. Wysiedleńcy uświadomili sobie, że jest to po prostu niemożliwe. Bardziej zależy im za to na upamiętnieniu swoich losów i przekonaniu opinii społecznej, że prawo do stron ojczystych (niem. Heimat) jest jednym z najważniejszych praw, a wysiedlenia powinny być traktowane jako zbrodnia przeciwko ludzkości. Usiłują przeforsować twierdzenie, że była to druga zbrodnia po holokauście. Polska nie może na to pozwolić, ponieważ prawo do wolności jest ponad prawem do stron ojczystych. Oczywiście pojawiają się od czasu do czasu żądania dotyczące odzyskania majątku czy uzyskania odszkodowań za poniesione straty, ale nie są to sztandarowe postulaty Związku Wypędzonych. Nie ma się co łudzić, że niemieccy politycy będą walczyć z działalnością związku. Powołanie fundacji poświęconej upamiętnieniu wysiedleń jest dowodem na to, że pomimo dwuletniej dyskusji racje wysiedleńców zostały w końcu uznane i zaakceptowane.

Jak wobec tego powinna zachować się strona polska?
– Próby zablokowania tego rodzaju działań przez Polskę były i są bardzo nieudolne. Podnosi się krzyk, a tymczasem należy zaproponować rzeczową dyskusję i ciągle wskazywać na fakt, że Polacy w czasie wojny utracili nie tylko część ziem ojczystych, ale także wolność, której nie odzyskali również po jej zakończeniu. I to trzeba przypominać, bo Polska straciła dużo więcej niż to, co Niemcy określają mianem Heimat. Tym bardziej że funkcjonariusze Związku Wypędzonych, którego struktury powstały na zachodzie Niemiec, nie mają w ogóle świadomości, co znaczy utrata wolności.

Polscy i niemieccy historycy nie prowadzą takiej dyskusji?
– Dyskusja między historykami to za mało, tym bardziej że w Polsce wciąż liczna i silna jest grupa tych historyków, którzy byli beneficjentami reżimu komunistycznego. Powinna być prowadzona debata publiczna zmierzająca w tym kierunku, żeby pokazać różnicę pomiędzy nieszczęściem pojedynczego człowieka, w tym przypadku wysiedleńca, a losem całego Narodu Polskiego. I wówczas możliwe jest przedstawienie całości tych wydarzeń, w której zachowane są właściwe proporcje. Tymczasem tzw. wypędzeni nie uznają takiej argumentacji, mając na uwadze tylko własne cierpienia. Jeśli nikt nie podejmie rzeczowej dyskusji, to wkrótce może dojść do sytuacji, że po nazistach, którzy są głównymi sprawcami holokaustu, na drugim miejscu znajdą się Polacy jako odpowiedzialni za zbrodnię polegającą na wysiedleniu obywateli niemieckich z ziem zachodnich.

Jeden z polityków CDU Arnold Toelg uważa, że wywołana przez Hitlera wojna dała szansę krajom, które już od 1838 roku nosiły się z zamiarem „pozbycia się” Niemców z ich terenów. Czy to dość powszechny w Niemczech pogląd?
– Tak, taka opinia jest w Niemczech popularna. To pozostałość po goebbelsowskiej propagandzie z 1939 roku, kiedy to Niemcy, przygotowując się do wojny przeciwko Polsce, zaczęli szukać pretekstów do jej rozpoczęcia. Jednym z takich pretekstów był los niemieckiej mniejszości zamieszkującej między innymi ziemie polskie. W to, że mniejszość ta była wtedy rzekomo prześladowana i Polacy chcieli się jej pozbyć, wierzy także dzisiaj nie tylko Erika Steinbach. Ta teza jest ciągle powtarzana i brana na poważnie, przez co niezwykle ciężko jest z nią obecnie polemizować.

Tego rodzaju opinie i rosnąca popularność Związku Wypędzonych prowadzą do stopniowego zafałszowania historii. Jego przewodnicząca nazwała Kartę Wypędzonych „moralnym fundamentem” zjednoczonej Europy.
– Trzeba wziąć pod uwagę, kto tę kartę pisał. Byli to po części autentyczni zbrodniarze z czasów wojny, nie tylko członkowie NSDAP, ale także ludzie, którzy w okupowanej Polsce brali udział w mordach na Żydach i na Polakach, i nagle po roku 1945 przypomnieli sobie o prawach do stron ojczystych. Jeśli o tym się nie mówi i nie pamięta, to z całą pewnością prowadzi to do fałszywej interpretacji samej karty, a co za tym idzie, losów tzw. wypędzonych i w konsekwencji dziejów drugiej wojny światowej. Nie wolno pomijać faktu, że Polska na długie dziesięciolecia utraciła wolność i nie zyskała nic na wysiedleniu Niemców. Co się zaś tyczy procesu decyzyjnego odnośnie do przesunięcia granicy polskiej na zachód, to nie jest tak, jak chcieliby to widzieć niemieccy tzw. wypędzeni. Polski „nacjonalizm” nie miał na to żadnego wpływu. Nie miał i nie mógł mieć, ponieważ po 1939 roku był systematycznie prześladowany. Decyzje co do kształtu naszych granic zapadały w Moskwie. Wszystkie polskie granice, bez wyjątku, zostały wytyczone osobiście przez towarzysza Stalina. A za przyczynienie się do powstania potęgi Związku Sowieckiego odpowiedzialni są sami Niemcy. Bez ich polityki wschodniej nie byłoby potęgi państwa sowieckiego. I w tym kierunku trzeba prowadzić debatę.

Dziękuję za rozmowę.


Nawróceni uciekinierzy

Szefowa Związku Wypędzonych (BdV) Erika Steinbach lobbuje za kolejnym swoim projektem, choć nie jest to pomysł nowy. Chodzi o ustanowienie 5 sierpnia Dniem Pamięci o Ofiarach Wypędzeń.

Znając skuteczność pani Steinbach, należy przyjąć, że już w niedalekiej przyszłości to „święto” na stałe zagości w kalendarzu niemieckiej polityki. Czego dowiemy się w tym uroczystym dniu? Nie jest to już żadną tajemnicą. Otóż Arnold Toelg, członek BdV, który reprezentuje Związek Wypędzonych (Uciekinierów) w radzie państwowej Fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie”, powiedział w wywiadzie dla radia Deutschlandfunk, że pozbycie się Niemców było „długofalowym planem Polski i częściowo Czech” oraz że wojna wywołana przez Hitlera dała nam (Polsce i Czechom) okazję do realizacji tegoż planu. Toelg mówił otwarcie o „winie po drugiej stronie”. I dodał, że „to Francja i Anglia wypowiedziały wojnę Niemcom, a nie odwrotnie”. Nie da się ukryć, że to ostatnie zdanie jest na wskroś prawdziwe, choć przecież w żaden sposób nie odzwierciedla całego historycznego tła ówczesnych wydarzeń. Na takiej właśnie „prawdzie” będzie budowane Centrum Wypędzonych.
O czym jeszcze mówi Karta Niemieckich Wypędzonych? O tym między innymi, że uciekinierzy „rezygnują z zemsty i odwetu”. Warto zauważyć, że jedną trzecią sygnatariuszy Karty stanowili zadeklarowani naziści, a wielu członków BdV aktywnie wspierało reżim Hitlera. W tym kontekście wspaniałomyślna rezygnacja z zemsty wydaje się niczym innym jak przerażającą drwiną, policzkiem wymierzonym milionom ofiar niemieckiej agresji. Sam Związek Wypędzonych (Uciekinierów) nie ma zamiaru rozliczać się ze swojej nazistowskiej przeszłości, gdyż – jak szczerze powiedziała p. Steinbach – „nie ma na to pieniędzy”. Rozumiem nawet, dlaczego organizacja nie zamierza przeprowadzać historycznych remanentów, bo mogłoby się okazać – a nawet jest to wręcz pewne – że fundamenty pod organizację kładli panie i panowie z błyskawicami w sercach i ze swastyką na rękawach, którzy po wojnie nagle nawrócili się na chrześcijaństwo (w samej Karcie uciekinierzy aż trzy razy odwołują się do Boga). Czy jestem zaskoczona słowami, które padły w Stuttgarcie? Nie. Nieustannie powtarzam i staje się to już nudne, że niemieccy uciekinierzy krok po kroku realizują swoje cele. Centrum Wypędzonych – sztandarowy projekt Związku – powstanie. Opinie (że powołam się na klasyka) „dyplomatołków” o jakimś polskim sukcesie w tej materii należy włożyć między polityczne brednie. Kolejnym krokiem Związku jest ustanowienie Dnia Pamięci. I tego też dożyjemy.

Pytanie, co mamy zrobić? Otóż musimy wybudować własne centrum – Centrum Wypędzonych Obywateli II RP. Wiem, że aktualnie nie ma politycznej woli, by taka instytucja powstała, ale jeżeli dzisiaj jej nie ma, to wcale nie znaczy, że jutro nie będzie. Musimy czekać, uzbroić się w cierpliwość i przy nadarzającej się okazji sfinalizować nasz projekt. Jesteśmy to winni naszym ojcom, ale paradoksalnie – również uciekinierom, którzy kilka dni temu spotkali się w Stuttgarcie. Musimy im stale przypominać, że Hitler nie narodził się w próżni, że to nie był jakiś kosmita: to był wasz pobratymiec, krew z waszej krwi, kość z waszej kości. I tę lekcję, dzięki naszej pomocy, będziecie stale odrabiali.

Dorota Arciszewska-Mielewczyk, prezes Powiernictwa Polskiego

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 10 sierpnia 2010, Nr 185 (3811)

Za: Nasz Dziennik, Wtorek, 10 sierpnia 2010, Nr 185 (3811) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100810&typ=my&id=my11.txt | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100810&typ=my&id=my11.txt | Fałszowanie historii

Skip to content