Aktualizacja strony została wstrzymana

Śledztwo smoleńskie: 200 kg rzeczy ofiar niszczeje w spalarni

Około 200 kilogramów rzeczy znalezionych przy ofiarach katastrofy smoleńskiej gnije w zaplombowanych kontenerach w rzeszowskiej spalarni odpadów. Sąd zabronił ich utylizacji, ale prokuratura uważa, że nie mają znaczenia dowodowego

Rzeczy należące do ofiar tragedii trafiały do Polski w trzech partiach – jedna przyleciała ze Smoleńska, dwie z Moskwy. Były to najczęściej ubrania (zachowane w całości lub we fragmentach), bielizna, buty, teczki, książki, długopisy, rzadziej biżuteria. Wcześniej Rosjanie zwrócili stronie polskiej telefony ofiar oraz laptopy, ale one zostały przejęte przez ABW.

Wniosek o utylizację części przedmiotów wystosował wojskowy inspektor sanitarny, a za nim warszawska Wojskowa Prokuratura Okręgowa, która prowadzi śledztwo w sprawie katastrofy. Nie wiadomo, w jaki sposób prokurator przeprowadził selekcję rzeczy i zdecydował, które z nich wyjadą do spalarni, a które mogą być okazane rodzinom ofiar na ekspozycji w Mińsku Mazowieckim. To tam w sali gimnastycznej jednostki Źandarmerii Wojskowej na stołach i podłodze rozłożono otrzymane od Rosjan i wyselekcjonowane już w Polsce przedmioty.

– Po otwarciu worków, które przyleciały ze Smoleńska i z Moskwy, rzeczy spisano, wysuszono i przepakowano – mówi płk Tadeusz Nierebiński, wojskowy inspektor sanitarny.

Pilna utylizacja niepotrzebnych strzępów

12 maja dwadzieścia cztery pakiety z rzeczami ofiar trafiły do rzeszowskiej spalarni odpadów medycznych i przemysłowych Eko-Top, która ma koncesję na przetwarzanie mienia wojskowego. Tam zapakowano je do dwóch kontenerów i zaplombowano.

– Nie wiedziałem, że Eko-Top to spalarnia. Słyszałem, że jest to instytucja, która przechowuje szczątki na okres postępowania administracyjnego. Ale może czegoś nie wiem – tłumaczy w rozmowie z Niezależną.pl rzecznik warszawskiej prokuratury wojskowej płk Zbigniew Rzepa, zapytany, dlaczego pakiety odwieziono do spalarni.

Jednak wraz z 24 przesyłkami do Eko-Topu trafiła decyzja prokuratury o ich „pilnej utylizacji”. – To prawda, zwróciliśmy się do sądu o utylizację, bo mieliśmy informacje inspektora sanitarnego o zagrożeniu epidemiologicznym – przyznaje Rzepa.

– Dlaczego akurat te rzeczy miały stanowić zagrożenie, a pozostałe zgromadzone w Mińsku Mazowieckim nie? – pytamy.

– Bo to były rzeczy wyjęte ze szczątków ludzkich i zawierały części organiczne podlegające rozkładowi – odpowiada płk Zbigniew Rzepa. Zapytany, czemu prokuratura nie mogła ich od razu skierować na przechowanie jako potencjalnych dowodów w sprawie katastrofy, odparł: – Prokurator zobaczył je i uznał, że nie mają znaczenia dowodowego.

– Zostały przez prokuraturę w jakikolwiek sposób zbadane?

– Nie.

Płk Tadeusz Nierebiński, wojskowy inspektor sanitarny, tłumaczy: -To były strzępki ubrań, chusteczki higieniczne, papierosy, wkładki higieniczne. Wszystko wymieszane. Niemające żadnej wartości materialnej i dowodowej.

– Skąd to wiadomo? Po katastrofie w Lockerby badano każdy strzęp ubrania – pytamy.

– To już leży w gestii prokuratora – odpowiada inspektor.

Bezterminowe przechowywanie

Tymczasem wojewódzki wojskowy inspektor sanitarny, wydając polecenie utylizacji rzeczy, nie dochował procedur prawnych – nie poinformował o nim wszystkich stron postępowania, w tym osób najbliższych ofiar. A niektóre rodziny, zszokowane faktem błyskawicznej decyzji o spaleniu, domagały się zaprzestania podejmowania działań, które mogą mieć nieodwracalny charakter.

– 9 czerwca wycofałem wcześniejszą decyzję nakazującą utylizację tych rzeczy – mówi główny wojskowy inspektor sanitarny płk Tadeusz Nierebiński. Równolegle spalenia rzeczy zakazał sąd, do którego trafił wniosek prokuratury. Prokuratura wysłała do Eko-Top pismo zmieniające zlecenie „pilnej utylizacji” na „przechowywanie bez określenia terminu”.

Od tego czasu zaplombowanymi kontenerami w strzeżonym magazynie rzeszowskiej spalarni nikt się nie interesuje. Prokuratura nie zamierza poddać szczątków specjalistycznym badaniom.

– Nie wiadomo, co dalej ma się stać z rzeczami zgromadzonymi w Rzeszowie – mówi płk Tadeusz Nierebiński. – Pełnomocnicy rodzin mają na tę kwestię różne spojrzenia. W tej procedurze uwzględnia się stanowisko rodzin, a żadne stanowisko oficjalnie nie wpłynęło. Podobnie jak nie ma żadnej informacji z Zespołu Parlamentarnego.

Co więcej, jak sugeruje płk Nierebiński, nawet jeśli któraś z rodzin chciałaby odzyskać z kontenerów rzeczy ich bliskiego, byłoby to bardzo trudne. Nie wiadomo, czy prokurator zgodzi się, by je wyszukiwać, bo „nie można już obecnie ustalić, czyja rzecz do kogo należy”.

(ig)



Badania katastrof lotniczych – tam i tutaj

[…] W badaniu okoliczności wypadków lotniczych uczestniczy zawsze wielu śledczych i specjalistów. Przypomnijmy może jedną z bardziej głośnych katastrof i wnikliwe śledztwo. W badaniach katastrofy samolotu pasażerskiego typu McDonell Douglas MD-11 szwajcarskich linii lotnicznych Swissair, która miała miejsce w 1998 roku i podczas której zginęli wszyscy na pokładzie – 215 pasażerów i 14 członków załogi-  zajmowało się w pewnym momencie jednorazowo – proszę słuchać uważnie – ponad 4000 specjalistów ze Stanów Zjednoczonych i Kanady.

Przypomnijmy tę historię. Samolot Swissair Numer Lotu 111 lecący z Nowego Jorku do Genewy rozbił się wpadając do Oceanu niedaleko Nowej Szkocji, zabierając ze sobą tajemnicę przyczyny katastrofy. Śledczy pracowali intensywnie przez wiele pierwszych miesięcy, wydobyli z lodowatej wody szczątki samolotu, które przeliczono, dokładnie ponumerowano – każdy skrawek otrzymał swoją karteczkę, skomputerowyzowano je i ułożono w jednym z setek ponumerowanych kartonów, a wszystko złożono w specjalnych, wyznaczonych jedynie do tego celu ogromnych magazynach – niestety, pomimo wielkiego nakładu sił prace te nie przybliżyły ich do wyjaśnienia przyczyny katastrofy.

Nie mogąc znaleźć przekonującej wersji – a badano każdą z możliwych hipotez, również i zamachu bombowego – po roku powzięto decyzję o  wynajęciu największego na świecie norweskiego statku wyposażonego w gigantyczny odkurzacz, którym wyssano całą zawartość dna morskiego. Po kolejnych tygodniach żmudnego sortowania wyłowionych skrawków, podobnie przebadano każdy z nich na potwierdzenie wyłaniającej się już hipotezy pożaru w kokpicie pilotów. Jednak i te prace nie dawały rezultatów. Skupiono się więc na badaniu, milimetr po milimetrze, pod mikroskopem (!) każdego drucika wiązek elektrycznych, a trzeba pamiętać, że samolot MD-11 posiada prawie 300 km tego typu kabli elektrycznych. Znaleziono wreszcie ślad, który wskazywał na uszkodzenie powłoki kabla, co było przyczyną spięcia, które z kolei doprowadziło do zapalenia się osłony termicznej i później większego pożaru. Dodatkowe badania potwierdziły, że zaaprobowane wiele lat temu przez władze bezpieczeństwa lotniczego osłony termiczne, według nowych standardów nie są wcale tak niepalne jak kiedyś twierdzono. W wyniku całych długich badań, trwających 4 i pół roku i kosztujących razem 39 milionów dolarów, ostatecznie przychylono się do tej wersji pożaru jako przyczyny katastrofy i zarekomendowano wymianę izolacji w setkach samolotów tego typu.

Cały proces badania przyczyn katastrofy sfilmowany został w dokumentalnym filmie serii Nova, wyprodukowanym przez amerykańską sieć telewizji publicznej PBS. Film pt „Crash of Flight 111: Nova”, dostępny jest dzisiaj w każdej bibliotece publicznej i stanowi fantastyczną lekcję poglądową jak może, powinno i jak z reguły przebiegają śledztwa wypadków lotniczych.

Śledztwo katastrofy samolotu typu Tu-154M, będącej największą tragedią lotniczną w Polsce i niosącą niezwykłe reperkusje polityczne, katastrofy zabijającej całą elitę państwową i przez to nie mającej żadnej równej sobie w historii lotnictwa światowego, jest jednak prowadzone inaczej. Chciałoby się powiedzieć, że właśnie z uwagi na tę wyjątkowość, prowadzone jest jeszcze dokładniej, jeszcze uważniej, z jeszcze większym zaagażowaniem całych zasobów ludzkich, specjalistów wszelkich profesji, a opinia publiczna na bieżąco, w codziennych specjalnych, interaktywnych serwisach radiowo-telewizyjnych i internetowych informowana jest o przebiegu śledztwa i stanie dochodzenia. Niestety, sprawująca władzę kasta polityczna, której członkowie powinni znaleźć swe długotrwałe miejsce wreszcie wykonując jakąś pożyteczną pracę –  np. pracę porządkujących nasze drogi i chodniki,  nosząc pomarańczowe ubrania z napisem „Zakłady Karne” – robi wszystko aby katastrofy tej nie wyjaśnić należycie, albo i wcale. Widocznie ludzie ci mają w tym swój własny interes, oby nie współudział.

[Fragment artykułu „Koniec śledztwa: W Moskwie nie pracuje już żaden polski śledczy”]

Za: Gazeta Polska | http://gazetapolska.pl/artykuly/kategoria/54/3334/sledztwo_smolenskie

Skip to content