Aktualizacja strony została wstrzymana

Białe i czarne legendy – Stanisław Michalkiewicz

Wprawdzie Ministerstwo Prawdy nie reklamuje swoich zamiarów względem narodu tubylczego, ale przecież tego i owego można się domyślić choćby z tego, co popiera, a co zwalcza żydowska gazeta dla Polaków, czyli „Gazeta Wyborcza”. Zanim jednak przejdę do rzeczy – kilka słów wyjaśnienia, co oznacza określenie „żydowska gazeta dla Polaków”. Zdarzyło się na początku okupacji niemieckiej (dzisiaj polityczna poprawność nakazywałaby napisać: „nazistowskiej”, bo wiadomo, że Polskę, podobnie jak wcześniej Niemcy, okupowali „naziści”, co to nawet mówili nazistowskim językiem) w Polsce, Niemcy zwrócili się do Władysława Studnickiego, znanego germanofila, ale zarazem polskiego patrioty z zapytaniem, dlaczego nie pisuje do niemieckich gazet. Studnicki odpowiedział, że jakże to „nie pisuje”? Na to Niemcy – że jakże to „pisuje”, skoro do „Nowego Kuriera Warszawskiego” jednak nie pisuje. Wtedy oburzony Studnicki odpowiedział, że on może pisywać do niemieckich gazet dla Niemców, ale nie będzie pisał do niemieckich gazet dla Polaków. Jaka różnica była między niemieckimi gazetami dla Niemców, a niemieckimi gazetami dla Polaków? Ano taka, ze niemieckie gazety dla Niemców prezentowały niemiecki punkt widzenia, jako niemiecki, podczas gdy niemieckie gazety dla Polaków prezentowały niemiecki punkt widzenia, jako obiektywny. Otóż „Gazeta Wyborcza” jest żydowską gazetą dla Polaków i w tym charakterze wykonuje różne zadania wobec tutejszego narodu tubylczego.

Jednym z zadań jest „obrona Lecha Wałęsy”. Zgodnie z leninowskimi dyrektywami dotyczącymi organizatorskiej funkcji prasy, stalinięta i fejginięta tworzące kierownictwo „Gazety Wyborczej” zainicjowały akcję zbierania podpisów, że Lech Wałęsa jest czysty jak łza. Wiadomo bowiem, że im więcej podpisów pod tym stwierdzeniem „Gazeta Wyborcza” zbierze, tym Lech Wałęsa będzie czyściejszy. Zresztą nie o Wałęsę tu chodzi; myślę, że obchodzi on ścisłe kierownictwo „GW” tyle, co zeszłoroczny śnieg. Chodzi przede wszystkim o wytresowanie narodu tubylczego, że o tym, co jest prawdą, a co nie – decyduje Adam Michnik. W przystępie szczerości sam zresztą dał to do zrozumienia, więc nawet nie potrzebujemy specjalnie się domyślać, o co w tej tresurze narodu tubylczego chodzi. Więc dyspozycyjni przedstawiciele natychmiast zareagowali; m.in. Andrzej Wajda twierdzi, iż odmówił zgody na umieszczenie swego nazwiska na IPN-owskiej liście pokrzywdzonych przez reżym komunistyczny. Jeśli nawet ktoś się do Andrzeja Wajdy z taką propozycja zwrócił, to odmowna decyzja sławnego reżysera wydaje się jak najbardziej na miejscu. Umieszczenie bowiem nazwiska takiego pieszczocha komunistycznego reżymu, jakim był Andrzej Wajda, na liście pokrzywdzonych przez ten reżym, wywoływałoby niezamierzony efekt komiczny. Ale nie w tym rzecz – a w uzasadnieniu desperackiej obrony Lecha Wałęsy, w ramach której panowie Bujak, Frasyniuk i Lis złożyli nawet ostatnio donos do prokuratora Ćwiąkalskiego, żeby doktorom z IPN pokazał „ruski miesiąc”. Chodzi o to, że Polakom potrzebne są „legendy”, czyli spreparowane przez Ministerstwo Prawdy, zafałszowane wersje historii. Jedną z takich „legend” jest historia Lecha Wałęsy.

Ale oczywiście na Wałęsie świat się nie kończy. O ile narodom bardziej wartościowym, a zwłaszcza narodowi najbardziej wartościowemu, dorabiane są legendy heroiczne, to dla narodów mniej wartościowych Ministerstwo Prawdy preparuje legendy plugawiące. Jedną z takich propozycji jest film „Tajemnica Westerplatte” pokazujący obrońców Polskiej Składnicy Wojskowej, jako pijaków, seksualnych maniaków i tchórzy. Podjął się tego zadania Paweł Chochlew, aktor warszawskiego teatru Syrena, znany przede wszystkim z drugoplanowych rólek w różnych knotach, a produkcji podjęła się spółka z ograniczoną odpowiedzialnością „Pleograf” z siedzibą w Warszawie, przy ulicy Puławskiej 67/14. Jej prezesem jest Jacek Lipski, członek prezydium Stowarzyszenia Filmowców Polskich, gdzie pełni obowiązki skarbnika. Współpracę przy produkcji filmu zadeklarował również Allan Starski, (a tak naprawdę, nie „Starski”, tylko Kałuszyner), znany również ze współpracy przy filmie „Lista Schindlera” za co nawet został wynagrodzony. Ponieważ spółka wystąpiła o wsparcie i protektorat do prezydenta RP, musiała pokazać scenariusz i mleko się rozlało. Na odsiecz ruszyli funkcjonariusze „Gazety Wyborczej”, stając na nieubłaganym gruncie wolności wypowiedzi dla twórców i przywołując nawet aforyzm atakowanego niegdyś na łamach „GW” jako „hitlerowskiego kolaboranta” Józefa Mackiewicza, że „jedynie prawda jest ciekawa” (nawiasem mówiąc, pan Gadomski najwyraźniej Mackiewicza nie czytał, bo aforyzm ten podaje w wersji: „tylko prawda jest ciekawa”, ale mniejsza z tym). Rzecz jednak w tym, że film „Tajemnica Westerplatte” nie podaje żadnej prawdy o obrońcach tej placówki, tylko fantasmagorie wylęgłe w mózgownicy Pawła Chochlewa.

Jak widzimy, przygotowania do instalacji Żydolandu w Polsce, a ściślej – w tej części Polski, do której żadnych pretensji terytorialnych nie roszczą sobie Niemcy, idą pełną parą i to dwutorowo. Jedna grupa, tzn. reaktywowana w Polsce we wrześniu ub. roku żydowska loża B’nai B’rith, działa na odcinku „bazy”, to znaczy – wymuszenia na Polsce wypłacenia haraczu dla żydowskich organizacji „przemysłu holokaustu” pod pretekstem tzw. „roszczeń” oraz pacyfikacji Radia Maryja, zaś druga, czyli Ministerstwo prawdy – na odcinku „nadbudowy”, czyli tworzenia ad usum mniej wartościowego narodu tubylczego białych i czarnych legend. Przykładem pierwszej jest legenda Lecha Wałęsy. Przykładem drugiej – „Tajemnica Westerplatte”.

Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  specjalnie dla www.michalkiewicz.pl  ·  2008-08-31  |  www.michalkiewicz.pl

Skip to content