Aktualizacja strony została wstrzymana

Mane, tekel, fares – Stanisław Michalkiewicz

Co najmniej połowa Polaków zwolna przychodzi do siebie po emocjach wywołanych wyborami tubylczego prezydenta. Jak wiadomo, żeby wybrać takiego prezydenta, trzeba albo podjudzić do tego kilka milionów ludzi, albo przekupić ich obietnicami, albo wreszcie – doprowadzić do stanu onieprzytomnienia, w którym człowiek nie wie, co czyni – no a potem, trzeba wszystkich jakoś z tego amoku wyprowadzić. Nawiasem mówiąc, jakiś niezawisły sąd zamierza ukarać jakichś samorządowców, którzy przekupywali wyborców wódką i kiełbasą. Wedle stawu grobla; pan marszałek Komorowski wprawdzie wyborcom wódki nie stawiał, ale za to naobiecywał im „korzyści majątkowych” znacznie więcej – i nic. Wynika z tego, że w kampanii wyborczej należy bezwzględnie unikać konkretów, nawet w postaci wódki i kiełbasy, koncentrując się raczej na korumpowaniu przy pomocy obietnic. Zanim korumpowani ochłoną, to zapomną, bo wiadomo; ludzie maja dobrą pamięć, ale krótką. Toteż i pan marszałek Komorowski, kiedy w wieczór wyborczy zaczęła rysować się przed nim możliwość wygranej, nagle zauważył, że naród polski został straszliwie podzielony i teraz trzeba ulepić go w jedną masę od nowa, żeby zaczął normalnie funkcjonować i można było po staremu zdzierać z niego podatki. Tedy tylko patrzeć, jak niezależne media i inspirowany przez oficerów prowadzących salon zacznie teraz śpiewać, że „wszyscy Polacy to jedna rodzina” i zapanuje powszechna amikoszoneria. Zanim jednak pogrążymy się w nawrocie do jedności-moralno politycznej narodu, którą po raz pierwszy wynalazł i w ramach propagandy sukcesu faszerował nas Edward Gierek, warto posłuchać, co się dzieje wokół Polski.

Oto deputowany do Rady Najwyższej z ramienia Partii Regionów Jurij Bołdyriew zauważył, że Ukraina ma same zgryzoty z Galicją i dopóki będzie ona wchodziła w skład ukraińskiego państwa, dopóty również i tam nie zapanuje upragniona jedność moralno-polityczna narodu. Deputowany Bołdyriew nie jest w tym poglądzie odosobniony, bo podobnego zdania jest inny ukraiński polityk Partii Regionów, minister oświaty Dymitr Tabacznyk. Z kolei prezydent Wiktor Janukowycz, również wywodzący się z Partii Regionów oświadczył, że nie ma mowy o tym, by Ukraina została federacją. Jest jednolitym państwem i kropka. Jak pogodzić te z pozoru sprzeczne koncepcje funkcjonujące w jednej partii, to znaczy – jak zachować na Ukrainie unitarny charakter państwa, a jednocześnie izolować od niej Galicję ze Lwowem?

Wyglądałoby to na kwadraturę koła, gdyby nie deklaracja rosyjskiego polityka narodowości prawniczej („matka Rosjanka, ojciec prawnik”) Włodzimierza Źyrynowskiego z roku bodajże 1995. Włodzimierz Źyrynowski oświadczył wtedy, że jeśli Polacy zgodzą się zostać „Słowianami” (a „Słowianin”, to taki Rosjanin, tylko oczywiście trochę gorszy, słowem – „bliska zagranica”), to Rosja może się zastanowić nad rozbiorem Ukrainy. Jeśli natomiast Polacy „Słowianami” być nie zechcą, to Rosja może postawić na porządku dziennym sprawę politycznej przyszłości Prus Wschodnich, co oznacza zaproszenie Niemiec do udziału w rozbiorze Polski. Od tamtej pory wprawdzie minęło już 15 lat, ale każda myśl rzucona w przestrzeń prędzej czy później znajdzie swego amatora. Zwłaszcza, gdy prezydent Obama 17 września ub. roku oficjalnie dał nam do zrozumienia, że USA na razie żadnych dywersantów w Europie Środkowej nie potrzebują, co oznacza, że Ameryka zgadza się, by Europę Środkową urządzali po swojemu strategiczni partnerzy, czyli Niemcy i Rosja.

Jak wiadomo, Niemcy mają z Polską nie załatwione remanenty po II wojnie światowej i w maju ub. roku CDU i CSU w deklaracji dotyczącej wypędzeń przedstawiły program zmiany stosunków własnościowych na części terytorium Polski i części terytorium Republiki Czeskiej, zmierzający, jak się wydaje, do pokojowej rewizji ustaleń konferencji czterech mocarstw w Poczdamie. Oznaczałoby to dla nas realizację scenariusza rozbiorowego, więc na wszelki wypadek lepiej byłoby zawczasu obmyślić jakąś rekompensatę dla rozbrajanej w międzyczasie Polski, żeby tę gorzką pigułkę przełknęła i nie traciła okazji do siedzenia cicho. Czy ukraińskie rozterki na temat Galicji i Lwowa nie są przypadkiem odbiciem refleksji, jakie snują na temat tej rekompensaty obydwaj strategiczni partnerzy? Lwów za Wrocław? W końcu Partia Regionów uchodzi na Ukrainie za nader prorosyjską, więc chyba nic dziwnego, że politycy akurat z jej szeregów wypuszczają takie próbne balony – prawie identyczne z tymi, które przed 15 laty wypuszczał Włodzimierz Źyrynowski.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   „Nasz Dziennik”   10 lipca 2010

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1692

Skip to content