Aktualizacja strony została wstrzymana

Technik Jaka-40 potwierdził, że kontroler w Smoleńsku zalecił zejście samolotu prezydenckiego do niebezpiecznej wysokości

Remigiusz Muś, technik pokładowy Jaka 40, który wylądował 10 kwietnia w Smoleńsku, potwierdził w rozmowie z TVN24, że kontroler z wieży w Smoleńsku zalecił załodze prezydenckiego Tupolewa zejście do wysokości 50 m. Informację o zeznaniach pilota Jaka, który ujawnił treść komendy, podała „Gazeta Polska”.

Muś twierdzi, że słyszał, jak wieża podała pilotom liczbę „50” jako wysokość bezpiecznego zejścia samolotu. Pamięta też, że rosyjski Ił, który próbował lądować tuż przed Tu-154, również dostał od kontrolera komendę „50 metrów i być gotowym do odejścia” – i to podczas pierwszego i drugiego podejścia do lądowania.

W przypadku polskiego Tu-154 – rosyjski kontroler wypowiedział komendę o 50 metrach, gdy drugi pilot Tu-154, Robert Grzywna, podał na wysokości 80-70 metrów komendę: „odchodzimy”. To dowodzi, że wieża kontrolna w Smoleńsku kierowała prezydencką maszynę do zderzenia z ziemią. Kontrolerzy na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj wiedzieli, że polski samolot był na fałszywej ścieżce schodzenia – był kierowany wprost w dolinę, głęboką na 60 metrów. Widoczność w pionie w rejonie lotniska wynosiła wówczas zaledwie 30 metrów. Zejście polskiego Tu-154 do poziomu 50 metrów oznaczało nieuchronne zderzenie ze zboczem kończącej się doliny.

Co najciekawsze – komendy słyszanej przez Remigiusza Musia nie ma w stenogramach! W zapisie rozmów z kokpitu wieża mówi nie o 50, a  100 metrach. Oznaczałoby to, że stenogramy zostały sfałszowane. Pośrednio potwierdza to sam Muś w rozmowie z TVN24:  Słyszałem, jak mówił wcześniej, że najniżej mogą zejść na 50 metrów i być gotowi odlecieć, jeśli nie zobaczą pasa. Nie na 100. Teraz: czy nasze słowa są bardziej wiarygodne, czy stenogram?

Muś porusza jeszcze jedną ważną rzecz. Może ona świadczyć o prawdziwości hipotezy celowego zakłócania sygnału nawigacyjnego na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj. GPS wyprowadzał nas w lewo, a radiolatarnie w prawo. No więc lecieliśmy wypadkową. Gdy zobaczyliśmy światła APM-ów, tak jak mówiłem, trzeba było „dogiąć” w prawo. Ostatnio usłyszałem sugestię, że nasze karty podejścia nie są najaktualniejsze, że istnieją nowsze. Jeśli nawet tak jest, to nie otrzymaliśmy ich i lądowaliśmy – tak jak Tupolew – według kart, które mieliśmy w Pułku. Opatrzone są one datą „2006 r.”.Przed kwietniowymi lotami pytaliśmy stronę rosyjską – przez nasze MSZ – czy są uaktualnienia. Otrzymaliśmy odpowiedź, że nic się nie zmieniło. Dlaczego zatem GPS wszystkich wyprowadzał na lewo? Przecież TU-154 też schodziło na lewą stronę. Ił dwukrotnie tak samo – powiedział technik Jaka.

Dodajmy, że 2 lipca – trzy dni po upublicznieniu przez „Gazetę Polską” zeznań por. Wosztyla (potwierdzonych właśnie przez Remigiusza Musia) – Naczelna Prokuratura Wojskowa poinformowała, że „stosownie do postanowień Wojskowego Prokuratora Okręgowego w Warszawie z dnia 30 czerwca 2010 roku oraz 1 lipca 2010 roku, do Prokuratury Okręgowej w Warszawie zostały przekazane materiały w sprawie publicznego rozpowszechniania, bez zezwolenia, wiadomości ze śledztwa w sprawie katastrofy samolotu Tu-154M 101, dotyczące treści zeznań świadka Wiktora Ryżenki opublikowanych w dniu 25 czerwca 2010 roku w dzienniku »Rzeczpospolita« oraz zeznań świadka por. pil. Artura Wosztyla […]”.

Oznacza to, że dziennikarze stojący za upublicznieniem treści zeznań pilota Jaka-40 (pojawiły się one w „Gazecie Polskiej”, na portalu Niezależna.pl i w „Wiadomościach” TVP) mogą wkrótce mieć kłopoty. Problemów takich nie będą miały za to osoby, które oddały śledztwo w ręce Władimira Putina oraz politycy i urzędnicy państwowi współodpowiedzialni za oszukiwanie rodzin ofiar i opinii publicznej przy użyciu sfałszowanych (prawdopodobnie) stenogramów.

(wg, TVN24.pl)

 

Niewygodne zeznania załogi Jaka-40

Kontrola lotów na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj najprawdopodobniej podawała pilotom polskiego samolotu błędne dane – zezwolenie na zejście do 50 metrów mogło narazić polski samolot na katastrofę. Jest to jedna z przesłanek hipotezy, że wypadek prezydenckiego tupolewa nie był związany ze złą pogodą i błędem polskich pilotów. Na upublicznienie fragmentu zeznań pilotów Jaka-40, prokuratura wojskowa zareagowała groźbą pociągnięcia do odpowiedzialności karnej autorów przecieku. Czy ma do tego prawo i czego obawia się polski rząd?

Należy zatem zadać pytanie: czy nielegalne ma być upublicznienie zeznań czy samo zadanie takiego pytania technikowi pokładowemu i uzyskanie od niego odpowiedzi?

W pierwszym przypadku nie mam specjalnych wątpliwości – upublicznianie materiałów z prokuratury kwalifikuje się jako poważne wykroczenie przeciwko prawu, choć osoba, która je ujawniła mogła działać pod wpływem wyższej konieczności – na przykład zapobieżenia matactwom.

W drugim przypadku chodzi o zadanie, poza postępowaniem prokuratorskim, zwykłego pytania załodze Jaka-40: jaką wysokość słyszeli na nasłuchu? Czyżby każda  informacja zdobyta legalną drogą mówiąca, że kontrolerzy lotów mogli posłać na pewną śmierć polską delegację została a priori objęta klauzulą ściśle tajne? W takim razie warto się zastanowić czy żyjemy w demokratycznym państwie prawa.

Czego boją się Rosjanie i czego boi się Polski rząd… Myślę, że obawiają się symptomatycznego precedensu. Okazuje się, że zeznania są ze sobą sprzeczne, kontrolerzy rosyjscy mijają się z prawdą, stenogramy zostały sfałszowane  i w związku z powyższym oficjalna wersja wydarzeń jest zagrożona. Będą więc użynać łeb takim przeciekom, zastraszać ludzi, byle nic się nie wydobyło na światło dzienne.

Zeznania technika pokładowego są ciosem w misternie realizowany plan okłamywania opinii publicznej. Miejmy nadzieję, że świadkowie katastrofy podzielą się z dziennikarzami dalszymi rewelacjami.

Za: Katastrofa pod Smoleńskiem. Co dalej?

Za: niezalezna.pl | http://www.niezalezna.pl/article/show/id/36252 | TECHNIK JAKA-40 POTWIERDZIŁ INFORMACJE "GP"

Skip to content