Aktualizacja strony została wstrzymana

Pożegnanie Sołżenicyna. Pożegnanie Mistrza

„Jesteśmy dumni, że Sołżenicyn był naszym rodakiem” – podkreślił Putin, dodając iż zmarły pozostanie w pamięci Rosjan jako silny, odważny człowiek o wielkiej godności.

Pożegnanie Sołżenicyna. Pożegnanie Mistrza

„Jesteśmy dumni, że Sołżenicyn był naszym rodakiem” – podkreślił Putin, dodając iż zmarły pozostanie w pamięci Rosjan jako silny, odważny człowiek o wielkiej godności.

 
   

Jego „działalność pisarska i społeczna, cała długa, trudna, ciernista droga życiowa pozostanie zaś przykładem prawdziwej walki, bezinteresownej służby ludziom, ojczyźnie, ideałom wolności, sprawiedliwości i humanizmu” – napisał szef rosyjskiego rządu, żegnając Sołżenicyna.

„Człowiekiem o unikalnym posłannictwie” nazwał Sołżenicyna ostatni przywódca ZSRR Michaił Gorbaczow. Polityk podkreślił, iż Sołżenicyn był jednym z pierwszych ludzi, którzy odważyli się głośno krytykować nieludzki reżim stalinowski.

– Podobnie jak wiele milionów obywateli kraju, Sołżenicyn przeżył wiele trudnych chwil – odważył się jednak otwarcie mówić o nieludzkim reżimie i tych, którzy o tym wiedzieli, jednakże nie uczynili nic w tej sprawie – powiedział Gorbaczow.

Rosyjski pisarz-noblista Aleksander Sołżenicyn, który zmarł w wieku 89 lat, zostanie pochowany w środę w Moskwie na Cmentarzu Dońskim.

Pzedstawiciel Patriarchatu Moskiewskiego Nikołaj Bałaszow poinformował, że Sołżenicyn już pięć lat temu zwrócił się do patriarchy Moskwy i Wszechrusi Aleksego II o zgodę na bycie pochowanym na cmentarzu przyklasztornym i zgodę taką otrzymał.

Ceremonia pożegnania z Sołżenicynem odbędzie się we wtorek w Rosyjskiej Akademii Nauk w Moskwie, gdzie zostanie wystawiona trumna z ciałem pisarza.

W środę w Klasztorze Dońskim zostanie odprawione nabożeństwo żałobne, po którym nastąpi pogrzeb.

www.rp.pl

Redakcja konserwatyzm.pl z wielkim bólem żegna jednego z wielkich ludzi XX wieku, tego, który nie pochylił głowy ani przed komunistycznym, ani przed demoliberalnym reżimem. Sołżenicyn nie tylko pokazał światu ogrom zbrodni komunistycznej. Był także prytanem ognia tradycji, który gardził demoliberalną nierzeczywistością, prymatem ekonomii nad ideą i władztwa mas nad zasadami. Nie krytykował komunizmu z pozycji demokratycznych, nie był liberałem. Był ostatnim świadkiem Wielkiej, Prawosławnej Rosji, wiernej swojej tradycji.

Za: konserwatyzm. pl

 

Redakcja BIBUŁY łączy się w wielkim smutku w żałobie po stracie wielkiego pisarza, Wielkiego Człowieka. R.I.P.

Poniżej przypominamy wywiad z Aleksandrem Sołżenicynem na temat dwutomowego dzieła pt „Dwieście lat razem, 1795-1995”, poświęconej stosunkom rosyjsko-żydowskim. Charakterystyczne, że książka ta nie doczekała się tłumaczenia na żaden obcy język (poza skromnym wydaniem w języku niemieckim), i została zupełnie przemilczana przez tzw. wolny świat i jego – kontrolowane przez podmiot żydowski – „wolne media”…

 

Żydzi to zagadka


Wywiad z Aleksandrem Sołżenicynem o jego książce poświęconej stosunkom rosyjsko-żydowskim

Wiktor Łoszak, „Moskowskije Nowosti”: Czytelnicy książki „Dwieście lat razem, 1795-1995” zapewne przede wszystkim zwrócą uwagę na to, że to pierwsza Pana praca naukowa.

Aleksander Sołżenicyn: Ciągnęło mnie w tę stronę już wtedy, kiedy pracowałem nad „Czerwonym kołem”. Wciągnęło mnie w ogromną głębinę, wciąż cofałem się w czasie, żeby zrozumieć rewolucję: najpierw w lata przedrewolucyjne, potem na początek XX wieku, wreszcie do połowy XIX. I tak dużo pojawiło się najróżniejszych materiałów, że nawet gigantyczne „Czerwone koło” tego nie wchłonęło. Ale wszystko to czekało. I w 1990 r. usiadłem do pracy.

Czy nie dlatego ta książka jest tak ściśle naukowa, że zależało Panu na obiektywnym przedstawieniu problemu? Literatura piękna to przecież twórczość subiektywna.

– Nie wyobrażam sobie innego sposobu potraktowania materiału historycznego. Jeśli nie literatura piękna – to albo wszystko trzeba opisywać precyzyjnie, albo będą to rozważania ogólne, które rozpłyną się w publicystykę. A ja nie chciałem publicystyki, chciałem dokładnie zreferować, jak było.

Technika pracy była taka sama jak przy „Czerwonym kole”. Zebrałem bibliografię, także mikrofilmy – ogromny materiał z gazet, np. z miesięcznika „22”, najlepszego izraelskiego czasopisma wydawanego po rosyjsku. Publikują tam nasi rodacy, emigranci, którzy zachowali związki z Rosją. Czytałem tak wielu żydowskich autorów, że materiał stał się mi bliski niczym dzieje rodziny.

Wielu czytelników zaskoczą fakty, których istnienia nawet nie podejrzewali. Np. że jednymi z ideowych inicjatorów pogromów byli narodowolcy [członkowie Narodnej Woli, rosyjskiej organizacji rewolucyjnej założonej w 1879 r., rozbitej po zabójstwie cara Aleksandra II w 1881 r. – red.].

– Tak, ten ich udział, rozpalanie nienawiści – to było dla mnie odkrycie. W trakcie pracy dokonałem wielu takich odkryć, np. że w czasie wojny z Bonapartem Żydzi pomagali armii rosyjskiej – to oni zawiadomili dowództwo rosyjskie, w którym miejscu Francuzi będą się przeprawiać przez Berezynę.

Pańska książka rozbija stereotyp carskiej Rosji – więzienia narodów, w którym prześladowano wszystkich, a szczególnie Żydów. Niektórzy będą z Panem polemizować.

– Oczywiście. Jedni – z powodu nieznajomości źródeł. Inni – ponieważ są stronniczy. Tyle wycierpiałem z powodu tej stronniczości, że ktoś inny straciłby cierpliwość. Doszło do tego, iż mojego antysemityzmu ma dowodzić to, że ani razu w tekście nie pojawia się słowo „gudłaj”. Odwrotnie – niż można byłoby się spodziewać – dlatego, że się nie pojawia.

Weźmy „Oddział chorych na raka” – opisałem tam chirurga Lwa Leonidowicza. To świetny lekarz i bardzo sympatyczny człowiek. A krytycy – jeden po drugim – piszą, że „Oddział…” to książka antysemicka, bo w środowisko lekarskie nie wprowadziłem żadnego Żyda. Jak oni czytają? Jest kilka scen i cały rozdział o tym Lwie Leonidowiczu. Przecież widać, że to Żyd, to wynika z jego opowieści, z tego, co mówi. Nie wspominając już o jego imieniu i imieniu ojca.

Ale najbardziej wstrząsająca jest historia z „Sierpniem 1914”. Jeszcze nie ukazał się po angielsku, jeszcze nikt w Ameryce nie mógł go przeczytać, a już rozpoczęła się kampania, że jest skrajnie antysemicki. A dlaczego? Ponieważ nie zataiłem, że Bogrow, morderca Stołypina, był Żydem [Piotr Stołypin (1862-1911) – od 1906 r. premier Rosji, autor reformy agrarnej – red.]. Doszło do tego, że w marcu 1985 odbyły się przesłuchania w amerykańskim Senacie w sprawie „Sierpnia 1914”. Książki jeszcze nikt wtedy nie znał! Tylko eksperci przetłumaczyli im jakieś fragmenty. Całkiem jak w ZSRR, tam też „Sierpnia” nikt nie czytał, ale i tak wymyślano mi za antypatriotyzm.

Wielu z tych, którzy na mnie napadali, wykorzystywało zapalność problemu, wiedząc, że właśnie na tym najłatwiej zagrać, zwłaszcza w Ameryce. A grać nie należy. Trzeba ten temat traktować z nadzwyczajną delikatnością.

Napisał Pan, że rola Żydów w historii to zagadka dla nas wszystkich. Czy choćby w niewielkim stopniu udało się ją Panu rozwiązać?

– Nie. To problem metafizyczny, skomplikowany. Znawcy przedmiotu – nie tacy jak ja, ale prawdziwi znawcy – też nie znaleźli rozwiązania tej zagadki. Widocznie nie zostało to dane ludzkiemu rozumowi. Istnieje taka teoria: Żydzi zostali zesłani na świat, aby stać się katalizatorem życia społeczeństw. Wiadomo, że katalizator przyśpiesza reakcje, zmienia przebieg całego procesu. Ale przecież nie dane jest nam poznać zamierzeń Boga.

Już na pierwszych stronach książki deklaruje Pan chęć wytyczenia dla przyszłych pokoleń drogi prowadzącej do normalnych stosunków między Rosjanami i Żydami. Na czym miałoby to polegać?

– Przede wszystkim na jasnym uzmysłowieniu sobie przez obie strony własnej przeszłości i tego, kim są. Potrzebna jest cierpliwość, chęć wzajemnego zrozumienia. U wielu rosyjskich publicystów dostrzegam brutalność w podejściu do tego problemu. Po stronie żydowskiej też jest wiele głosów gwałtownych, nieprzyjaznych. Myślę, że gdyby wszystko to wyklarować, tak żeby powstał wyraźny obraz – ludzie sami się opamiętają i poszukają właściwej drogi. Ale wskazywanie społeczeństwu dróg rozwoju jest strasznie trudne.

Żydzi dwa tysiące lat żyli w diasporze, lecz się nie zasymilowali. Dlaczego?

– To zdumiewająca i niezwykła cecha tego narodu. Zwykle na obczyźnie bardzo szybko kończą się związki diaspory z ojczystą społecznością. Np. Rosjanie na emigracji to w trzecim pokoleniu już nie Rosjanie. Ta niezwykła właściwość świadczy o zagadkowości żydowskiego charakteru. Myślę, że jest to coś niepojętego również dla samych Żydów – to ściśle zakodowane poczucie wspólnoty, które trwa niezależnie od biegu wydarzeń, nieszczęść, czasu i miejsca.

Dlaczego Żydzi z takim trudem się asymilowali? To tak, jakby przez serce człowieka, który staje wobec problemu asymilacji, przebiegała linia podziału. Trzeba na coś się zdecydować, tak nakazuje logika, a z drugiej strony – coś nie pozwala. To cecha wrodzona. Jej przyczyna jest oczywiście metafizyczna; ani fizjologią, ani psychologią wytłumaczyć się tego nie da. W Rosji było mnóstwo przykładów, np. ogromne korzyści z przejścia na chrześcijaństwo, a jednak Żydzi na nie nie przechodzili.

Jeszcze jedna zagadka – to Żydzi byli zaczynem rewolucji.

– Żydowska młodzież od dawna uczestniczyła w ruchu rewolucyjnym. W 1917 r. ta młodzież, już ateistyczna, zrywała ze swoimi wierzącymi rodzicami. Starzy nie uczestniczyli w tym wszystkim, ale młodzi tak. Drugi powód to taktyka bolszewików. Politycy, również liberałowie, często wykorzystywali kwestię żydowską do zaostrzenia walki z samodzierżawiem. Kiedy bolszewicy zagarnęli władzę, natrafili na masowy sabotaż urzędników, którzy odmówili przychodzenia do pracy. Ministerstwa i urzędy zostały sparaliżowane. Bolszewicy ledwie, ledwie trzymają się na bagnetach – a tu wszystko unieruchomione: i gubernie, i powiaty. Naczelnik sekcji żydowskiej przy rządzie Dimansztejn pisze, że Lenin nakazał wciągać do pracy ludzi żydowskiego pochodzenia, inteligentów, półinteligentów, żeby zajęli miejsce urzędników. I masowo ruszył taki proces. Dzięki tym leninowskim manewrom Żydzi znaleźli się wszędzie w aparacie urzędniczym.

Dzięki Żydom [przed 1917 r.] rozwijała się dzierżawa, co sprzyjało postępowi na wsi. Także ich rola w rozwoju bankowości i finansów była znaczna. Handlowali też cukrem, zbożem, ropą. Czy nie pojawiła się wtedy groźba, że te procesy gospodarcze rozsadzą istniejący system?

– To nie system kapitalistyczny rozsadził Rosję. I nie tylko dzięki Żydom się rozwijał, Rosjan też było niemało. Rosja kapitalizowała się bez żadnych gwałtownych eksplozji.

Najwłaściwszą, liberalną koncepcję rozwiązania problemu żydowskiego miał car Aleksander II. Właśnie za jego rządów dokonało się to, co najistotniejsze – Żydzi uzyskali dostęp do wykształcenia, uczestnictwa w gospodarce. Był czas, kiedy pałką nie można było zapędzić Żyda do gimnazjum. Powstrzymywały ich zakazy religijne, tradycja. A potem znienacka, jakby nagle pękła jakaś zapora – runęło w przeciwną stronę.

Pisze Pan, że w pewnym momencie patriotyzm został oddany w pacht czarnej sotni. To trochę tak jak dzisiaj, kiedy to liberałowie stracili patriotyzm z pola widzenia.

– Tak, stracili. W książce jest opis dyskusji z 1909 r., ogromnie interesującej. Słowo „patriota” stało się wyzwiskiem, patriotyzm trafił do rąk ludzi o skrajnych poglądach i niewysokim poziomie intelektualnym.

A jak układały się Pańskie stosunki z Żydami?

– Osobiste kontakty miałem znakomite i bardzo liczne. Pojąłem subtelność i życzliwość żydowskiego charakteru. Umożliwiało to wzajemne zrozumienie. Np. nasze stosunki z Lową Kopielewem [Lew Kopielew – germanista, pisarz i dysydent, od 1980 r. w Niemczech; zmarł w 1997 r. – red.] dopiero pod koniec jego życia się popsuły, a były bardzo dobre i ciepłe. Mila Mazin – mój najlepszy przyjaciel ze studiów na uniwersytecie – pozostał nim do dzisiaj. Nigdy też nie czułem się dotknięty tą nadpodejrzliwością wobec moich utworów. Byłem ponad to.

Książka kończy się na 1995 r. Gdyby przyszło Panu dopisać ciąg dalszy – co by tam się znalazło?

– To już nie na moje siły. Ale mam następujące wrażenie – mniej więcej około 1990 r. doszło do zderzenia żydowskiej i rosyjskiej publicystyki. Tak gwałtownego, że inteligencja nie zorientowała się, co naprawdę robi Jelcyn i koniec końców, jak to się odbije na niej samej, nie mówiąc już o kraju. Strona rosyjska okazała się słabsza, mniej zręczna i została pobita. Potem temperatura polemiki gwałtowanie spadła – takie eksplozje nie mogą się powtarzać bez przerwy, a poza tym, ileż pojawiło się nowych konfliktów etnicznych! Nie przewiduję gwałtownego wybuchu w stosunkach rosyjsko-żydowskich.

Wkrótce po ubiegłorocznych wyborach odwiedził Pana prezydent Władimir Putin. Oczywiście coś mu Pan sugerował. Z jakim skutkiem?

– Rzeczywiście, udzieliłem mu kilku rad, ale nie widzę, żeby którejś usłuchał. Uporczywie prosiłem Putina o zaniechanie likwidacji państwowego komitetu ekologicznego i niezależności zarządzania lasami. Absolutnie nie rozumiałem, dlaczego trzeba niszczyć Radę Federacji. Tak, udzieliłem rad, jakich mogłem udzielić. A następnych spotkań już nie było.

Rozmawiał Wiktor Łoszak, przekład Irena Lewandowska

Aleksander Sołżenicyn

Urodził się 11 grudnia 1918 r. w Kisłowodsku. W 1941 r. ukończył studia na Wydziale Matematyczno-Fizycznym Uniwersytetu w Rostowie, tego samego roku trafił na front i w 1945 r. był już kapitanem artylerii, kiedy to aresztowało go NKWD za krytykę Stalina w prywatnych listach do przyjaciela. Skazany na osiem lat część wyroku odsiedział w laboratorium naukowym, w którym pod nadzorem MSW-MGB pracowali więźniowie-uczeni. Opisał to w książce „W kręgu pierwszym”. Później siedział w łagrze w Kazachstanie, co z kolei posłużyło za materiał do „Jednego dnia Iwana Denisowicza”. Wyszedł z łagru na wieczne zesłanie po śmierci Stalina w marcu 1953. Ciężko chory trafił do szpitala, co opisał w „Oddziale chorych na raka”. Po referacie Chruszczowa o kulcie Stalina, wygłoszonym w 1956 r., pozwolono Sołżenicynowi zamieszkać w Rosji Środkowej w Riazaniu, gdzie pracował w szkole jako nauczyciel matematyki.

W 1962 r. redaktor naczelny miesięcznika „Nowyj Mir”, poeta Aleksander Twardowski, za zgodą ówczesnego I sekretarza KC KPZR Nikity Chruszczowa opublikował „Jeden dzień”, co stało się sensacją na skalę światową. Sołżenicyn stał się symbolem antystalinizmu. Udało mu się jednak wydrukować jeszcze kilka opowiadań – od 1966 r. nie mógł już niczego opublikować, tym bardziej, że od 1964 r. – kiedy na czele KPZR stanął Leonid Breżniew – nie miał już u siebie w kraju na co liczyć. Wyrzucono go ze Związku Pisarzy, jego teksty mogły się pojawiać wyłącznie w drugim obiegu. To właśnie wtedy powstała jego najsłynniejsza książka „Archipelag GUŁag”, pisana w ścisłej konspiracji. Tytuł książki, opracowanej na podstawie doświadczeń osobistych i relacji setek byłych więźniów, wszedł do języka potocznego na całym świecie jako określenie systemu sowieckich łagrów. Kiedy pojawiła się na Zachodzie, Sołżenicyna najpierw aresztowano, a potem specjalnym samolotem wywieziono do RFN (rok 1974). Być może nie trafił do więzienia także i dlatego, że jeszcze w 1970 r. otrzymał literacką Nagrodę Nobla. Pisarz osiedlił się w Stanach, gdzie przez wiele lat pracował nad epopeją „Czerwone koło” – o Rosji w czasach I wojny i obu rewolucji 1917 r.

Po 1990 r. Sołżenicyna znowu zaczęto publikować w ojczyźnie. W 1994 r. postanowił wrócić do Rosji, chociaż podobało mu się w niej nieszczególnie. Teraz jest zdania, że jego kraj znajduje się w zapaści. Tyle że nie wygląda, aby jego radom uważnie się przysłuchiwano. Spotkał go los wielu proroków – samotność, niezrozumienie i przekonanie o własnej nieomylności.

lai | 2001-08-24, ostatnia aktualizacja 2001-08-24

 


Rozmowa z rosyjskim pisarzem, Aleksandrem Sołżenicynem (88 l.) Pisarz mówi o tragicznej historii swojego kraju, niepowodzeniach reform Gorbaczowa i Jelcyna oraz o rozczarowaniu polityką Zachodu.



Spiegel: (…) Trzynaście lat temu, po powrocie z emigracji nie skrywał pan uczucia zawodu na widok sytuacji w nowej Rosji. Odrzucił pan przyznaną przez Michaiła Gorbaczowa nagrodę państwową, nie przyjął orderu od Borysa Jelcyna. Ale teraz zaakceptował pan rosyjską nagrodę państwową wręczoną przez Władimira Putina – byłego szefa tajnej służby, która tak brutalnie prześladowała pisarza Sołżenicyna. Jak to do siebie pasuje?

Sołżenicyn: Rzeczywiście, w 1990 roku zaproponowano mi nagrodę za „Archipelag Gułag”. Nie zrobił tego jednak Gorbaczow, lecz Rada Ministrów Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej, będącej wtedy częścią Związku Radzieckiego. (…) Nie mogłem zaakceptować osobistego uhonorowania za książkę, którą spisała krew milionów ludzi. (…) W 1998 roku, gdy nędza narodu osiągnęła apogeum, Jelcyn osobiście zarządził, by odznaczono mnie najwyższym orderem państwowym. Odparłem, że nie mogę przyjąć odznaczenia od władzy, która wpędziła Rosję na skraj ruiny. Nadaną mi ostatnio nagrodę państwową przyznaje nie prezydent, lecz grupa szanowanych ekspertów, należą do niej rosyjscy badacze i twórcy kultury o nieskazitelnej opinii, ludzie cieszący się absolutnym szacunkiem w swoich dziedzinach. (…) Kiedy przyjmowałem odznaczenie, wyraziłem nadzieję, że gorzkie doświadczenia Rosji, na których studiowanie i ocenę poświęciłem całe moje życie (…), uchroni nas przed nowymi niechlubnymi upadkami.

Tak, Władimir Putin, był oficerem tajnych służb, nie był jednak śledczym w KGB ani szefem Gułagu. Służb wywiadowczych, odpowiedzialnych za działalność za granicą nie niszczy się w żadnym kraju, a w niektórych nawet wychwala się je publicznie. Nikomu nie przyszłoby do głowy robić wyrzuty George’owi Bushowi seniorowi z powodu jego pracy na stanowisku szefa CIA.

Przez całe życie wzywał pan władzę do okazania skruchy za miliony ofiar gułagów i komunistycznego terroru. Czy to wezwanie zostało wysłuchane?

Przyzwyczaiłem się do tego, że publiczne wyrazy skruchy ze strony osobistości politycznych są dziś ostatnią rzeczą, jakiej mógłbym od nich oczekiwać.

No to znowu jesteśmy przy Putinie. Prezydent Rosji uznał upadek Związku Radzieckiego za największą geopolityczną katastrofę XX wieku. Powiedział, że oceniając przeszłość należy skończyć z samobiczowaniem się. Jego zdaniem w nieusprawiedliwiony sposób próbuje się z „zewnątrz” narzucić Rosji „poczucie winy”. Czy owe wypowiedzi nie wychodzą naprzeciw osobom, które tak chętnie zapomniałyby o tym, co działo się za czasów sowieckich?

Prezydent Putin miał rację wskazując na działania z „zewnątrz”. Widzicie przecież, że na całym świecie rośnie zaniepokojenie sposobem, w jaki USA próbują spełniać swoją nową rolę jedynego światowego mocarstwa – także kosztem Rosji. Jeśli chodzi o samobiczowanie w ocenie przeszłości, to niestety do dziś utożsamia się ze sobą pojęcia „rosyjski” i „sowiecki”. (…)

Stare pokolenie polityków w byłych komunistycznych krajach w ogóle nie odczuwa skruchy. Zaś polityczne potomstwo za cel swoich zarzutów i roszczeń bierze zawsze najwygodniejszy cel – dzisiejszą Moskwę. Tak, jakby ci ludzie sami się bohatersko wyzwolili, a teraz prowadzą nowe życie, podczas gdy Moskwa pozostała komunistyczna.

Mam nadzieję, że ta chorobliwa postawa wkrótce będzie należała do przeszłości. Wszystkie narody, które musiały cierpieć pod komunistycznym panowaniem, w nim właśnie powinny widzieć prawdziwą przyczynę gorzkich doświadczeń w naszej historii.

Łącznie z samymi Rosjanami.

Gdybyśmy wszyscy mogli trzeźwo spojrzeć na naszą historię, także w naszym kraju już dawno skończyłaby się nostalgia za sowieckimi czasami. A kraje Europy Wschodniej i byłe republiki radzieckie przezwyciężyłyby swoją instynktowną postawę, która każe im widzieć w historycznej drodze Rosji źródło wszelkiego zła. Nie może tak być, aby osobiste okrucieństwa konkretnych przywódców lub polityczne zbrodnie reżimów uznawane były za winę narodu rosyjskiego i jego państwa lub tłumaczone były jego rzekomo chorą psychiką, jak to się wystarczająco często robi na Zachodzie. Te reżimy mogły się utrzymać tylko poprzez krwawy terror w Rosji. To przecież jasne, że tylko samodzielnie dostrzeżona wina może być drogą do ozdrowienia narodowego. Stałe zarzuty z zewnątrz przynoszą raczej odwrotny skutek.

(…) Z pana najnowszych wypowiedzi na temat obecnego rozwoju sytuacji w Rosji wnioskujemy, że pańskim zdaniem teraz kraj kroczy pomału właściwą drogą. Jak ocenia pan czas rządów Putina – w porównaniu z jego poprzednikami, Gorbaczowem i Jelcynem?

W stylu rządów Gorbaczowa zaskakuje polityczna naiwność, brak doświadczenia i nieodpowiedzialność wobec własnego kraju. To nie było wykonywanie władzy, lecz bezsensowna rezygnacja z niej. Uważał, że zachwyt, z jakim spotyka się na Zachodzie, potwierdza słuszność jego zachowań. Jednak trzeba przyznać, że to Gorbaczow, a nie Jelcyn, jak się powszechnie twierdzi, po raz pierwszy dał naszemu narodowi wolność słowa i poruszania się.

Nieodpowiedzialność Jelcyna wobec narodu nie była ani o jotę mniejsza, tyle że rozciągała się na inne dziedziny. Dążył do jak najszybszego oddania w prywatne ręce własności państwowej. Oddał bogactwa Rosji na niepohamowany rabunek. Chodziło o miliardy. Dla zapewnienia sobie poparcia regionalnych przywódców wzywał ich otwarcie do separatyzmu, kazał przyjmować decyzje, które miały rozerwać rosyjskie państwo na kawałki. Tym samym okradziono Rosję z jej w pełni zasłużonej historycznej roli oraz pozycji na arenie międzynarodowej. Zachód skwitował to gorącymi brawami.

A Putin?

Putin przejął kraj splądrowany i wytrącony całkowicie z równowagi. Jego ludność była w znacznej części pozbawiona odwagi i zubożała. Postanowił zrobić to, co było możliwe – a możliwa była powolna, stopniowa odbudowa. Nie od razu dostrzeżono te wysiłki i wcale ich nie doceniano. Czy możecie wymienić przykłady z historii, gdy z zewnątrz z zadowoleniem przyjmowano wysiłki przywrócenia silnej struktury państwowej?

Przeważa już pogląd, że w interesie Zachodu jest stabilna Rosja. Nas dziwi przede wszystkim jedno: gdy chodziło o formę państwa, był pan rzecznikiem samorządu rosyjskich obywateli – ten model przeciwstawiał pan zachodniej demokracji. Po siedmiu latach rządów Putina widzimy, że efekt jest odwrotny. Prezydent ma absolutną władzę, wszyscy kierują się jego zdaniem.

Tak jest. Stale uważałem i mówiłem, i nadal to robię, że Rosja potrzebuje lokalnego samorządu. Nie chcę tego rozwiązania przeciwstawiać zachodniemu modelowi demokracji. Przeciwnie, chcę przekonać moich rodaków za pomocą przykładów niezwykle skutecznego samorządu w Szwajcarii i Nowej Anglii. Na własne oczy widziałem, jak działają. Ale wy w swoim pytaniu mylicie samorząd, który może funkcjonować tylko na najniższym poziomie, gdzie ludzie znają osobiście wybranych przez siebie administratorów, z regionalnymi strukturami władzy kilkudziesięciu gubernatorów, którzy w czasach Jelcyna wraz z moskiewską władzą centralną wytępili najmniejsze nawet zarodki samorządu. (…) Za czasów Jelcyna zablokowano ustawami wszelkie możliwości działania lokalnego samorządu. Teraz władza państwowa gotowa jest delegować do ludności więcej decyzji. Niestety, nie jest to jeszcze system.

Trudno nam to zrozumieć. Krytyczne głosy w Rosji nie są pożądane. Opozycja praktycznie nie istnieje.


Bez wątpienia, opozycja jest potrzebna i jej istnienia życzy sobie każdy, kto dąży do zdrowego rozwoju Rosji. Jak za czasów Jelcyna praktycznie tylko komuniści tworzą właściwą opozycję. Mówiąc o jej braku, macie zapewne na myśli demokratyczne partie, które istniały w latach dziewięćdziesiątych. Ale trzeba spojrzeć na to bez uprzedzeń. W latach dziewięćdziesiątych narodowi wiodło się coraz gorzej, znaczny spadek poziomu życia dotknął trzy czwarte rodzin w Rosji – i to wszystko działo się pod „sztandarami demokracji”. Czy to dziwne, że ludzie uciekli spod tych sztandarów? Przywódcy owych partii nie potrafią do dziś uzgodnić między sobą stanowisk w wyimaginowanym gabinecie cieni. Żałować należy, że w Rosji w dalszym ciągu nie ma konstruktywnej, przejrzystej i silnej liczbowo opozycji. Najwyraźniej na jej sformowanie potrzeba więcej czasu. Tak jak potrzeba czasu, by dojrzały inne demokratyczne instytucje.

– Podczas naszej ostatniej rozmowy siedem lat temu mówił pan krytycznie o tym, że tylko połowa zasiadających w Dumie deputowanych została wybrana bezpośrednio i że zostali oni zdominowani przez przedstawicieli partii politycznych. Zgodnie z reformą wyborczą Putina nie będzie w ogóle mandatów bezpośrednich. To przecież krok wstecz!


Tak, uważam to z błąd. Jestem z przekonania konsekwentnym krytykiem partyjnego parlamentaryzmu i zwolennikiem systemu, w którym prawdziwi przedstawiciele narodu wybierani są niezależnie od swojej przynależności partyjnej. Wiedzą, jaka osobista odpowiedzialność spoczywa na nich w regionach i powiatach. Mogą zostać odwołani, jeśli źle pracują. Dostrzegam i szanuję organizacje gospodarcze, stowarzyszenia kooperatyw, terytorialne związki, organizacje oświatowe i zawodowe, jednak nie rozumiem natury partii politycznych. Związek opierający się na politycznych przekonaniach wcale nie musi być stabilny, a często widać w nim dążenie do osiągnięcia własnych korzyści.

(…) Głosowanie na anonimowe programy partyjne i nazwy partii zastępuje jedyny wiarygodny wybór przedstawiciela ludu: kandydata z konkretnym nazwiskiem przez wyborcę, także posiadającego nazwisko. A to na tym polega cały sens prawdziwej reprezentacji narodu.

(…)

Obserwujemy obecnie znaczne otrzeźwienie w stosunkach Rosji z Zachodem, a także Rosji z Europą. Co jest tego powodem? W czym Zachód nie rozumie dzisiaj Rosji?

Najbardziej interesujące są dla mnie przyczyny psychologiczne. W Rosji i na Zachodzie nadzieje nie pokrywają się z rzeczywistością. Gdy w 1994 roku wróciłem do Rosji, zobaczyłem, że tutaj ubóstwia się zachodni świat i porządek państwowy zupełnie różnych krajów. Źródłem takich opinii nie była wiedza ani świadomy wybór, lecz raczej naturalne odrzucenie bolszewickiego reżimu i jego antyzachodniej propagandy. Ten nastrój zmienił się po brutalnym zbombardowaniu Serbii przez NATO.

Przeciągnięto grubą czarną kreskę, której nie da się już wymazać. Sądzę, że przebiega ona przez wszystkie warstwy rosyjskiego społeczeństwa. Do tego doszły próby NATO wciągnięcia do swojej strefy interesów części byłego ZSRR, przede wszystkim – co było szczególnie bolesne – Ukrainy, kraju blisko spokrewnionego, z którym jesteśmy złączeni milionami rodzinnych stosunków. W mgnieniu oka mogłyby one zostać zniszczone przez granicę wytyczoną przez sojusz wojskowy.

Do tego czasu Zachód uchodził u nas przede wszystkim za rycerza demokracji. Musieliśmy jednak z rozczarowaniem stwierdzić, że zachodnia polityka kieruje się przede wszystkim pragmatyzmem, a do tego często jest on samolubny i cyniczny. Wielu Rosjan uznało, że zawaliły się ich ideały. Zachód cieszył się z końca uciążliwej zimnej wojny, a w latach panowania Gorbaczowa i Jelcyna obserwował anarchię w Rosji i ustępowanie przez nią ze wszystkich pozycji w polityce zagranicznej. Szybko przyzwyczaił się do myśli, że Rosja jest prawie krajem Trzeciego Świata i na zawsze takim pozostanie. Gdy Rosja znów zaczęła odzyskiwać siły, Zachód zareagował paniką – być może pod wpływem nie całkiem przezwyciężonych lęków.

Przypomniał sobie o starym mocarstwie, Związku Radzieckim.

Niepotrzebnie. Ale już wcześniej Zachód poddał się iluzji – albo zachowywał się tak, jakby w to rzeczywiście wierzył – że Rosja jest już młodą demokracją, chociaż jeszcze nigdzie nie było widać jej śladów. Przecież to jasne, że Rosja nie jest jeszcze demokracją, dopiero zaczyna tworzyć demokratyczny porządek. Aż nazbyt łatwo jest prezentować naszemu krajowi długi katalog błędów, zaniedbań i naruszania norm. Lecz w walce, która zaczęła się po 11 września 2001 roku i która ciągle trwa, Rosja oferowała Zachodowi swoje wsparcie, wyraźnie i jednoznacznie. To wsparcie zostało odrzucone – z powodu określonego nastawienia psychologicznego lub chorobliwej krótkowzroczności. W Afganistanie USA zaakceptowały naszą pomoc, ale wysuwały coraz to nowe żądania. Niezadowolenie Europy z Rosji jest natomiast bez wątpienia powiązane z lękiem Zachodu o zaopatrzenie w energię, a przecież nie ma ku temu praktycznie żadnego powodu.

Czy w obliczu nowych niebezpieczeństw Zachód w ogóle może pozwolić sobie na niechętną postawę wobec Rosji? W ostatnim wywiadzie przed powrotem do Rosji, którego udzieliłem „Forbesowi” w kwietniu 1994 roku, powiedziałem: „Gdy spojrzymy daleko w przyszłość, w XXI wieku można odkryć czas, gdy USA wraz z Europą będą bardzo potrzebować Rosji jako sojusznika”.

Christian Neef, Matthias Schepp
Redaktor: Der Spiegel   
24.07.2007.
www.mowiepopolsku.com

Za: konserwatyzm.pl

Skip to content