Aktualizacja strony została wstrzymana

Ruch Przełomu Narodowego z nową stroną internetową

Chcemy naprawy Rzeczypospolitej. Nasze cele to: służba ojczyźnie, obrona suwerenności, rozwój gospodarczy Polski, wspieranie rodziny, etyka oparta na katolickiej nauce społecznej.

 

Zasady programowe Ruchu Przełomu Narodowego

Sprzeciwiamy się:

  • narzuceniu Polsce „Eurokonstytucji”
  • biurokracji UE
  • grabieży polskiej własności


Wspieramy następujące cele:

  • nowa konstytucja RP
  • Dekalog oraz ideały „Solidarności”
  • rodzina filarem narodu
  • rozwój rolnictwa, zdrowa żywność
  • reforma sądownictwa
  • współpraca z Polonią
  • pokojowa współpraca z sąsiadami
  • obrona prawdy historycznej
  • reforma oświaty
  • bezpieczeństwo energetyczne
  • polskie media informacyjne

Cele RPN to:

  • Przeciwstawienie się uchwaleniu traktatu lizbońskiego, który jest ukrytą formą konstytucji europejskiej odrzuconej już przez Francję i Holandię; traktat lizboński stwarza superpaństwo europejskie pozbawiając suwerenności państwa narodowe.
  • Obrona przed absurdalnymi zarządzeniami UE (zakaz połowów na Bałtyku, niszczenie stoczni, zakaz budowy obwodnicy w Augustowie, likwidacje polskich cukrowni, wymuszanie dopuszczenia żywności genetycznie modyfikowanej, itd.).
  • Zatrzymanie sprzedaży polskiego majątku narodowego (określenie strategicznych dziedzin gospodarczych państwa, tj. energetyka, przemysł zbrojeniowy, naturalne bogactwa ziemi, itp.), oraz sprzedaży polskiej ziemi (możliwa ograniczona dzierżawa dla cudzoziemców).
  • Dążenie do uchwalenia nowej konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej, gdyż konstytucja z roku 1997 uniemożliwia sprawne kierowanie państwem.
  • Powrót do ideałów pierwszej „Solidarności”, powrót do korzeni chrześcijańskich – Dekalog jako podstawowa forma współdziałania społeczeństwa.
  • Szczególna opieka nad rodziną – naturalnym związkiem kobiety i mężczyzny, będącą podstawowym filarem narodu poprzez zapewnienie jej harmonijnego rozwoju i dbałość o wychowanie młodego pokolenia w duchu patriotycznym i katolickim.
  • Dążenie do ochrony polskiego rolnictwa przed nieuczciwą konkurencją wysokodotowanych gospodarstw zachodnich, wspieranie rolnictwa opartego na gospodarstwie rodzinnym i produkcji zdrowej żywności.
  • Działania na rzecz gruntownej reformy sądownictwa, lustracji majątkowej i pełnego rozliczenia afer po 1980 roku.
  • Zacieśnienie współpracy Polonii z Macierzą poprzez stworzenie lepszych warunków do inwestowania w Polsce, likwidację ograniczeń wyborów do Sejmu i Senatu, przyznanie określonej ilości miejsc w parlamencie i stworzenie lepszych warunków do powrotu Polaków z byłych terenów Związku Sowieckiego.
  • Umocnienie współpracy z patriotycznymi środowiskami w Czechach, Słowacji, Ukrainie, Białorusi, na Węgrzech, w krajach bałtyckich i międzymorza oraz krajach Europy Zachodniej, popierających ideę „Europy Ojczyzn”.
  • Działanie na rzecz odkłamywania polskiej historii, opracowania nowych podręczników do historii, obrony prawdy o martyrologii i heroizmie Polaków, całkowitego rozliczenia zbrodni PRL, pełnego otwarcia akt IPN.
  • Dążenie do głębokiej reformy oświaty, radykalne przeciwstawienie się ideologii „luzu” i „róbta co chceta” i przywrócenie autorytetu nauczyciela.
  • Dążenie do zabezpieczenia samowystarczalności energetycznej państwa poprzez wykorzystywanie zasobów geotermalnych, zwiększenie nakładów na odnawialne źródła i nowe technologie w dziedzinie energetyki.
  • Wspieranie i tworzenie mediów służących prawdzie i społeczeństwu, zatrzymanie propagandowej manipulacji narodem polskim.

 

O program dla odważnych PolakówProf. Jerzy Robert Nowak

Ogromne rozmiary wpływów obrońców „starego” w tak wielu dziedzinach życia powinny skłaniać do maksymalnego skoordynowania wysiłków zmierzających do ograniczenia wpływów „łże-elit”. Musi się zrobić dosłownie wszystko dla pozyskania jak najsilniejszego poparcia społecznego dla koncepcji IV Rzeczypospolitej i przyciągnięcia jak największej liczby rzetelnych, energicznych ludzi do współdziałania w walce o IV Rzeczpospolitą.

Najlepszy minister Zbigniew Ziobro
Próbując ocenić zmiany minionego roku i wyrazić swoje oczekiwania na przyszłość, chciałbym z góry odciąć się od pesymistycznych utyskiwań ludzi, którzy nie widzą żadnej szansy na obalenie antynarodowych układów wewnątrz Polski. Ileż to razy słyszymy pojękiwania, że nie podołamy wobec presji czerwonych i różowych „elit” w mediach, polityce i gospodarce i sprzyjających im nacisków z zewnątrz, że koalicja rządząca jest fatalna i lada moment się zawali etc., etc. W przeciwieństwie do tych jęczykiewiczów uważam, że i tak udało się zrobić stosunkowo dużo, zwłaszcza gdy zważymy na rozmiary oporu sił postkomunistycznych i tak destruktywnej opozycji jak Platforma Obywatelska. To oczywiście nie oznacza, że nie można było zrobić więcej. Po drugie zaś, co najważniejsze, uważam, że ciągle jeszcze mamy wielką szansę na przełomowe zmiany, szansę, której nie wolno wypuścić z rąk, bo kolejnej może już nie być. Szansę tę dała nam wielka mobilizacja patriotycznego elektoratu w wyborach 2005 roku, przy szczególnie dużej roli słuchaczy Radia Maryja. Wygraliśmy tę szansę dla Polski wbrew przewidywaniom sondaży, wbrew dominującej części mediów, i nie możemy tego zaprzepaścić. Jak się zaś płaci za fatalne zaniechania, możemy obserwować u tak bliskich nam Węgrów.Na tym tle jakże inaczej wygląda sytuacja w Polsce, którą rządzą dziś prezydent i premier jawnie deklarujący chęć ukarania komunistycznych zdrajców, w tym zdegradowania arcyzdrajcy gen. W. Jaruzelskiego. Mamy wreszcie pierwszego od 14 lat premiera otwarcie deklarującego chęć rozbicia przegniłych postkomunistycznych układów i odsunięcia „łże-elit”. Przypomnijmy, że jest to pierwszy szef rządu, który otwarcie wskazał na to, jak niebezpieczne dla Polaków są środowiska skupione wokół „Gazety Wyborczej”, a wywodzące się w dużej mierze z kręgów Komunistycznej Partii Polski – partii zdrady narodowej. To Jarosław Kaczyński pierwszy publicznie powiedział: „Im słabsza jest „Gazeta Wyborcza”, tym lepiej dla Polski”. To premier Jarosław Kaczyński jako pierwszy publicznie potępił targowickie frymarczenie interesami Polski przez ludzi z wpływowych „elit”. Jakże mocno napiętnował ich politykę płaszczenia się przed Niemcami, mówiąc w maju 2006 r. o „arcyidiotycznej polityce ludzi, którzy byli w ogromnej części na niemieckim utrzymaniu, żyli z niemieckich grantów i tworzyli aurę intelektualną nieustannego bicia się w piersi. Bezsensownego” (wywiad dla „Gazety Olsztyńskiej” z 12 maja 2006 r.).

Najmocniejszy punkt – Z. Ziobro
Za najbardziej imponujące trzeba uznać dokonania zdecydowanie najlepszego ministra, szefa resortu sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Odziedziczył resort szczególnie zabagniony pod rządami komunistycznych ministrów i niby „naszych” ministrów Wiesława Chrzanowskiego i Hanny Suchockiej. Wymiar sprawiedliwości płaci dziś ogromnie słoną cenę za zaprzepaszczenie po 1989 r. szansy weryfikacji sędziów. Zaważyły na tym żałosne iluzje solidarnościowego prezesa Sądu Najwyższego prof. Adama Strzembosza, który powiedział w 1990 r.: „Sędziowie sami się zweryfikują”. W rzeczywistości żaden z sędziów, nawet tych najbardziej skompromitowanych w dobie PRL-u, sam się nie zweryfikował i nie odszedł z zawodu. Pozostali, aby już od czasu wyborczego triumfu komunistów w 1993 r. nadawać ton coraz gorszemu wykoślawianiu wymiaru sprawiedliwości. Ziobro z ogromną stanowczością i odwagą zabrał się za porządkowanie wymiaru sprawiedliwości, usuwając nierzetelnych sędziów i prokuratorów i stawiając na zdecydowane zaostrzenie kodeksu karnego.
Skończyła się długoletnia pobłażliwość w stosunku do tych, którzy okradali państwo. Najlepszym tego dowodem „były niedawne wyroki wobec zaprawionych w łapówkarstwie byłych SLD-owskich szefów samorządu w Opolu. Najwyższy wyrok – siedem lat więzienia, dostał b. wojewoda opolski L. Pogana. Aresztowano b. posłankę i b. wiceminister kultury A. Jakubowską. Aresztowano szereg wpływowych osób z Ministerstwa Finansów, w tym paru dyrektorów departamentu w tym resorcie. Niedawno zatrzymano także czterech b. wiceprezydentów Krakowa, oskarżonych o narażenie budżetu miasta na straty, i grozi pozbawienie immunitetu poselskiego piątemu b. wiceprezydentowi, a obecnie posłowi PO T. Szczypińskiemu. Dzięki wytrwałości ministra Ziobry na najlepszej drodze jest sprawa ekstradycji Edwarda Mazura, choć tak wielu niegdyś krakało, uznając ją za nie do zrealizowania. Postawiono zarzuty działań dla umorzenia podatków za łapówki wobec różnych osobistości, w tym b. senatora Stokłosy. Dokonano w sposób spektakularny zatrzymania b. ministra skarbu Emila Wąsacza. W tym przypadku jednak żałuję, że nie doszło do natychmiastowego upublicznienia pełnych dowodów jego winy.
Bardzo wielkie znaczenie miał fakt, że minister Z. Ziobro w swych działaniach dla uporządkowania wymiaru sprawiedliwości cały czas cieszył się ogromnym wsparciem realizujących podobną linię członków rządu, przede wszystkim wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych i administracji Ludwika Dorna i szefa służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna. Patrząc na te działania, tym bardziej trzeba uznać, że Prawo i Sprawiedliwość wybrało najsłuszniejszą drogę leczenia państwa z długotrwałych patologii. Likwidacja korupcji i innych związanych z nią chorobliwych narośli jest bowiem najskuteczniejszym działaniem dla oczyszczenia przedpola przy podjęciu na szerszą skalę przebudowy gospodarki. Patrząc na dokonania PiS w walce ze skorumpowanymi środowiskami, warto tym mocniej zastanowić się nad zajadłym uporem, z jakim PO chciała zabrać PiS nadzór nad służbami specjalnymi (w toku negocjacji koalicyjnych z jesieni 2005 roku). Pamiętamy, że PiS zaoferowało Platformie, w końcu partii przegranej w wyborach, wyjątkowo wielkoduszne warunki: większość, bo aż 9 resortów i stanowisko marszałka Sejmu (dla D. Tuska). PO uparcie dopominała się jednak resortu spraw wewnętrznych i nadzoru nad służbami specjalnymi. Po co to było Platformie aż tak bardzo potrzebne? Czyżby miała zbyt wiele do ukrycia, do zamiecenia pod dywan?
Jakże wymowne pod tym względem są uwagi publicysty „Rzeczpospolitej” Dominika Zdorta publikowane w numerze z 20 grudnia 2006 r.: „Platforma i PiS poróżniły się o instytucje, które miały odpowiadać za oczyszczenie państwa. PiS gotowe było oddać PO wszystkie chyba ważne resorty gospodarcze, a nawet MSZ, uznając w tej dziedzinie kompetencje polityków Platformy. Ta jednak zażądała także resortów, w których – od początku – chciało specjalizować się PiS – czyli nad resortami odpowiedzialnymi za praworządność i bezpieczeństwo. I możemy się tylko domyślać, jak wyglądałoby likwidowanie WSI realizowane na przykład przez Bronisława Komorowskiego, gorącego zwolennika minimalizowania zmian w wojskowych służbach”. A właśnie likwidacja WSI, perfekcyjnie przeprowadzona przez Antoniego Macierewicza, należy dziś do największych sukcesów PiS-owskiej akcji oczyszczania państwa. Innym nader cennym działaniem w tej dziedzinie stało się doprowadzenie do utworzenia tak ważnej instytucji kontrolnej – Centralnego Biura Antykorupcyjnego.
Miejmy nadzieję, że resortowi sprawiedliwości w końcu uda się uporać z jedną z najgorszych patologii w dzisiejszej Polsce, to jest z tym, że dawni kaci otrzymują dużo większe emerytury od swych ofiar. Jeden z krwawych katów – sędzia M. Widaj, otrzymuje emeryturę w wysokości 9 tys. złotych, a sędzia ludobójca S. Morel – 5 tys. zł wysyłanych pomimo jego ucieczki przed sądem do Izraela.

Radykalne zmiany w IPN
Szansę na rzeczywiście gruntowne rozliczenie z ponurą spuścizną PRL bardzo wydatnie wzrosły dzięki radykalnym zmianom w IPN. Zmianom, które stwarzają szansę pełnego wykonania przez IPN zadań wynikających z jego nazwy. Nowy prezes IPN dr hab. Janusz Kurtyka z powodzeniem próbuje nadrobić fatalne zaniechania poprzedniego prezesa Leona Kieresa. Przypomnijmy tu, że Leon Kieres został prezesem IPN mimo braku odpowiedniego merytorycznego przygotowania do tej funkcji i bardzo kompromitującego faktu z przeszłości (główną książką Kieresa była jego obszerna, wielce nudna „cegła” z 1979 r., wysławiająca dokonania RWPG! Jako prezes IPN Kieres był skrajnie lizusowski zarówno wobec postkomunistów i b. prezydenta A. Kwaśniewskiego, jak i liderów „grubokreskowej” Unii Wolności, stąd wynikała jego szokująca wprost opieszałość w ściganiu najpoważniejszych zbrodni PRL, zwłaszcza tych z lat 70. i 80., i rozpraszanie się – bez większych efektów – na badanie odległych zbrodni z doby stalinowskiej i czasów wojny. Dodajmy do tego wyraźną, łagodnie mówiąc, „wstrzemięźliwość” Kieresa w ściganiu sprawców rzezi dokonanych na Polakach przez nacjonalistów ukraińskich. Czy wyraźną opieszałość w ściganiu sprawców zbrodni dokonanych na Polakach przez żydowskich komunistów (masakry w Małej Brzostowicy, Koniuchach czy Nalibokach, zbrodni Stefana Michnika etc.). To wszystko szło u Kieresa w parze z dążeniem do udowodnienia za wszelką cenę polskiej narodowej odpowiedzialności za Jedwabne, przy pomijaniu faktycznej, decydującej roli inspiratorskiej i organizacyjnej Niemców.
Za tym cenniejsze na tym tle można uznać zmiany dokonane przez prezesa IPN J. Kurtykę już w pierwszych miesiącach jego urzędowania. Szczególnie ważne było zastąpienie dyrektora Biura Edukacji IPN Pawła Machcewicza (znanego z dość jednostronnego podejścia do sprawy Jedwabnego) przez znanego specjalistę od spraw historii Kościoła katolickiego po wojnie dr. hab. Jana Żaryna. Odeszli ściśle związana z Kieresem dotychczasowa dyrektor Archiwum IPN Bernadetta Gronek i jej zastępca. Nowym zastępcą dyrektor Archiwum IPN został jeden z najostrzejszych krytyków kłamstw „Sąsiadów” Grossa dr Piotr Gontarczyk, świetny historyk znany z odwagi i bezkompromisowości sądów, szczególnie znienawidzony przez „Gazetę Wyborczą”. Powrócił do pracy w IPN usunięty niesprawiedliwą decyzją Kieresa dr Jacek Żurek, jeden z najbardziej utalentowanych i odważnych historyków młodego pokolenia. Nowy prezes IPN stworzył – po latach Kieresowskich blokowań – prawdziwą szansę swobodnych badań naukowych dla historyków z terenowych oddziałów IPN (warto tu wspomnieć chociażby o bardzo niekorzystnych dla L. Wałęsy dociekaniach dr. Sławomira Cenckiewicza z gdańskiego IPN). Ujawniono materiały o niektórych szczególnie niebezpiecznych agentach bezpieki typu ks. M. Czajkowski. Coraz bardziej dotkliwie uderzające w komunistów i ich agentury wyniki badań IPN wywołują prawdziwe paroksyzmy wściekłości wobec nowego reformującego się Instytutu w gazetach komunistycznych i Michnikowskiej „Gazecie Wyborczej” czy „Tygodniku Powszechnym”. Parę miesięcy temu tych przeciwników IPN szczególnie rozjuszyła kolejna niebywale ważna zmiana – odejście głównego hamulcowego w IPN – szefa pionu śledczego Witolda Kuleszy. Wraz z nadejściem nowego roku IPN należy życzyć tym mocniej dalszego przyspieszania jego działań wbrew wszelkim zakusom „czerwonych” i „różowych” przeciwników!
Osobiście opowiadam się za maksymalnie szerokim otwarciem akt IPN, by zapobiec przejawom „dzikiej lustracji”. Wiązałaby się z tym jednak konieczność wprowadzenia wysokich kar wobec wszystkich, którzy dopuściliby się nieuzasadnionych pomówień czy nawet fałszowania akt (vide np. sprawa sfałszowania rzekomej lojalki J. Kaczyńskiego). Trzeba skończyć również z ograniczonością obecnego procesu lustracji, która zawęża się do sprawy tajnych współpracowników SB. Ciągle jeszcze nie ma jednak odpowiedniego nagłośnienia po imieniu odpowiedzialności najbardziej bezwzględnych organizatorów esbeckiego systemu represji. Tych, którzy stosowali fizyczne represje wobec więźniów, i tych, którzy szantażem lub zastraszeniami próbowali pozyskiwać tajnych współpracowników. Powinna być wydana wielotomowa księga hańby z opisami aktów podłości dokonanych przez poszczególnych, „wyróżniających się” bezwzględnością pracowników bezpieki.
Muszą być wznowione, względnie przyśpieszone, śledztwa w sprawach ciągle niewyjaśnionych mordów na ponad stu działaczach „Solidarności” w latach jaruzelszczyzny. Jest to tym bardziej potrzebne, że powinna być dogłębnie wyjaśniona sprawa dalszych kilkudziesięciu mordów politycznych popełnionych w poczuciu bezkarności przez różnych „nieznanych sprawców” w okresie od 1989 r. po ostatnie lata.

„Drgnęło” w gospodarce
Całkowitym blamażem zakończyły się ponure przepowiednie działaczy PO i niektórych mediów, zapowiadające, że pozbawione „fachowców” z Platformy rządy PiS doprowadzą do załamania się gospodarki. Nastąpiło coś wprost przeciwnego. Zahamowano przede wszystkim tak szkodliwy dla kraju proces rabunkowej prywatyzacji przez różne firmy zagraniczne, wyraźnie stawiając na polską przedsiębiorczość i obronę polskich narodowych interesów gospodarczych. Ostatni rok przyniósł znaczący wzrost gospodarczy (o 5,8 proc. w III kwartale i przypuszczalnie ok. 5,5 proc. w skali całego roku). Nastąpiło znaczne zmniejszenie bezrobocia i wydatne zwiększenie wskaźnika eksportu. Te efekty musiano przyznać nawet w tak nieprzychylnej Kaczyńskim „Gazecie Wyborczej”. W tekście jej głównego eksperta ekonomicznego Witolda Gadomskiego, drukowanym 27 grudnia 2006 r., czytamy: „Dla gospodarki rok 2006 był jednym z najlepszych w ostatnim dziesięcioleciu. To, co powinno rosnąć – PKB, produkcja przemysłowa, konsumpcja, eksport, inwestycje – rosło; to, co powinno maleć lub pozostawać na niskim poziomie – bezrobocie, inflacja, stopy procentowe, deficyt na rachunku bieżącym – malało lub było stabilnie niskie. Inwestycje po kilku latach spadku, a potem stagnacji, zaczęły rosnąć w szybkim tempie, co wskazuje na trwałość koniunktury. Równie optymistyczne są dane dotyczące miejsc pracy i bezrobocia”. Aby pomniejszyć znaczenie tych osiągnięć tekstowi Gadomskiego dano jednak tytuł: „Rośnie wbrew polityce”. Dość szczególny to typ rozumowania!
Wśród najważniejszych działań gospodarczych ostatniego roku trzeba wyróżnić konsekwentne starania o polepszenie warunków działalności drobnej i średniej przedsiębiorczości. Swego rodzaju symbolicznym wydarzeniem w tej kwestii było niedawne spotkanie premiera J. Kaczyńskiego z biznesmanem Romanem Kluską, tak oburzająco skrzywdzonym niegdyś przez działania urzędu skarbowego.
Jedną z najlepszych gwarancji odbudowy gospodarki będzie kontynuowanie wprowadzonego przez ministra Ziobrę zaostrzonego systemu walki z korupcją, tak niszczącą Polskę od kilkunastu lat. Wiele efektów może tu przynieść konsekwentnie realizowana zasada lustracji gospodarczej.
Czas zabrać się za ustalenie personalnej odpowiedzialności różnych prominentów z minionych rządów, w tym ministrów i samego prezydenta A. Kwaśniewskiego. Przypomnijmy, że o odpowiedzialności Kwaśniewskiego za różne patologie gospodarcze wiele mówił i pisał nawet b. minister postkomunistyczny M. Łapiński. Szokujący jest fakt, że w Polsce jak dotąd nie ukarano przykładnie żadnego z ministrów z minionych rządów, mimo że w nasz biedny kraj uderzyło tak wiele afer w ostatnim piętnastoleciu. Przypomnijmy, że na Zachodzie potrafiono dużo bezwzględniej rozprawić się z wpływowymi aferzystami. We Włoszech siedziało w więzieniu dwóch premierów. We Francji premier P. Beregovoy, oskarżony o korupcję, popełnił samobójstwo w więzieniu. W Hiszpanii skazano ministra spraw wewnętrznych na 14 lat więzienia za korupcję. Osobiście opowiedziałbym się za stworzeniem na wzór IPN Instytutu Badania Afer, wyposażonego w najlepszą kadrę sędziowską i prokuratorską. Skazani za okradanie ubogiej Polski powinni być wystawieni na publiczne potępianie. W niektórych stanach amerykańskich zwykło się skazanych za przestępstwa więźniów wystawiać na widok publiczny – pracują z tabliczkami na piersiach, z napisami w stylu „kradłem w supermarkecie” etc. Wyobrażam sobie podobne prace publiczne wpływowych niegdyś postaci z napisami na piersi w stylu: „zrujnowałem stocznię”, „doprowadziłem do upadku zakład dający utrzymanie 5 tysiącom ludzi!”. Myślę, że cały odcinek autostrady mógłby być budowany przez byłych gospodarczych prominentów, którzy bezkarnie rozkradali Rzeczpospolitą.
Docenienie aktualnych sukcesów gospodarczych RP nie oznacza, że mamy przymykać oczy na wiele dziedzin, które od lat przeżywają prawdziwy upadek (stocznie, górnictwo, nauka czy służba zdrowia etc.). Nie mówiąc o fatalnym pogorszeniu stanu zadłużenia Polski. Przypomnijmy, że już 3 lipca 2005 r. K. Marcinkiewicz (wówczas przewodniczący sejmowej Komisji Skarbu Państwa) i dr nauk ekonomicznych C. Mech pisali we „Wprost”, iż „Miller i Belka zadłużyli Polskę bardziej niż Gierek”. Zdając sobie sprawę z rozmiarów ruiny gospodarczej, w którą wpędzili nas postkomuniści, uważałem za konieczne pokazanie ich pełnej odpowiedzialności w tej dziedzinie. Tak, aby później nie próbowano zrzucać winy za to wszystko na rządy PiS.
Dlatego wielokrotnie zwracałem się o jak najszybsze przygotowanie tzw. bilansu otwarcia, pokazującego pełną prawdę o stanie Polski po odejściu postkomunistów. Apelowałem w tej sprawie również 5 listopada 2005 r., telefonując w czasie „Rozmów niedokończonych” do będącego w studiu Radia Maryja premiera K. Marcinkiewicza. Wszystkie apele okazały się bezskuteczne. Zamiast prawdziwego bilansu otwarcia premier „poczęstował” nas minibilansikiem, faktycznie pozbawionym większej wartości merytorycznej. A szkoda, bo tak nie będzie widać pełni odpowiedzialności postkomunistów za dewastację naszej gospodarki i wielu innych dziedzin.

Obrona interesów narodowych
W osobie Jarosława Kaczyńskiego mamy pierwszy raz od wielu lat premiera, który twardo broni interesów narodowych, do nikogo nie łasi się ani nikogo nie przeprasza. I robi to pomimo nagonki potężnych mediów, wyraźnie chcących wymuszać polskie umizgi i ustępliwość, zwłaszcza wobec Niemiec i UE. Robi to pomimo zadawanych przez wpływowe kręgi polityczne ciosów w plecy w stylu niesławnego listu ośmiu byłych ministrów spraw zagranicznych. Sygnatariusze tego listu powinni raczej zastanowić się, do czego doprowadziła w efekcie lansowana przez nich iluzja rzekomego „cudu pojednania” w stosunkach z Niemcami.
W stosunkach z UE wyraźnie wygrało postawienie przez J. Kaczyńskiego weta wobec nieliczenia się nawet z najbardziej elementarnymi interesami Polski. Wygrało, choć początkowo spotkało się z napaściami ze strony SLD i PO (Tusk posunął się nawet do określenia, że oto znów odsłoniła się „brzydka twarz Polski”). W przeciwieństwie do postkomunistów i platformersów to Kaczyński prawdziwie troszczy się o wizerunek Polski, wiedząc, że zyskamy tylko dzięki wyrazistej obronie polskich interesów, zamiast przycupnięcia w pozycji potulnego popychadła postępującego w myśl zasady: „siedź w kącie, a znajdą cię” (tak jak tego chcieli Chirac i Schroeder).
Z tak stanowczą postawą prezydenta i premiera RP w obronie interesów narodowych wyraźnie koliduje sytuacja w MSZ, przypominającym stajnię Augiasza. Dzięki polityce kolejnych rządów postkomunistycznych większość placówek wciąż była obsadzana przez różnych starych aparatczyków partyjnych, względnie ich pociotki, „krewnych i znajomych Królika”. Już w 1995 r. w paryskiej „Kulturze” konstatowano z goryczą: „Polityka kadrowa polskiego MSZ nadal śmieszy, tumani, przestrasza”. Wraz z triumfem SLD w 2001 r. nowy minister spraw zagranicznych W. Cimoszewicz rozpoczął dalszy proces umacniania starych PRL-owskich kadr, zarówno w samym MSZ, jak i na placówkach. Umacniał te kadry tak skutecznie, że według „Rzeczpospolitej” z 13 maja 2004 r.: „średnia wieku kierownictwa MSZ podniosła się o 20 lat, niemal z dnia na dzień”. Do tego dochodziły grupy różnych geremkowców, jak najdalszych od poczucia polskich interesów narodowych.
Niestety, nie przyniósł żadnej poprawy w tym względzie pierwszy minister spraw zagranicznych w rządzie PiS Stefan Meller. Ten syn komunistycznego dyrektora departamentu MSZ, b. pierwszy sekretarz KU ZMS na Uniwersytecie Warszawskim, a później pupilek Geremka, był żałosnym nieporozumieniem jako członek rządu K. Marcinkiewicza. Szczególnie wspierał różne geremkowskie kadry, a potem odpłacił się za niebacznie udzielone mu zaufanie swoim podpisem pod niegodnym listem ośmiu b. ministrów spraw zagranicznych, atakującym rząd Kaczyńskiego.
Płacimy bardzo kosztowne skutki braku rzeczywistej odnowy MSZ-owego bagienka. Jakże szokuje np. fakt, że na czele najważniejszej dziś dla Polski placówki dyplomatycznej – w Waszyngtonie urzęduje jako ambasador tak skompromitowany geremkowiec Janusz Reiter. Przypomnijmy, że uprzednio jako ambasador w Niemczech Reiter działał faktycznie na szkodę polskich interesów. To przede wszystkim przez niego zawalona została sprawa obrony interesów 2 milionów Polaków mieszkających w Niemczech. Reiter wyraźnie nie miał dla nich serca. Potrafił za to, co zakrawało na prawdziwy skandal, zadeklarować po mianowaniu go ambasadorem w Niemczech, że „będzie też ambasadorem mniejszości niemieckiej w Polsce” (cyt. za T. Kosobudzki, „MSZ od A do Z”, Warszawa 1997, s. 230). Około sześciu lat temu wraz z profesorem R. Benderem ostro polemizowaliśmy z Reiterem w jakiejś audycji w TVP. Reiter zawzięcie wybielał politykę niemiecką wobec Polski; nie trafiały do niego żadne fakty, żadne argumenty. W parę tygodni potem przeczytałem jednak coś, co bardzo ułatwiło mi zrozumienie postawy Reitera. Był to tekst Teresy Kuczyńskiej w „Tygodniku Solidarność”, stwierdzający, że Centrum Stosunków Międzynarodowych, na którego czele stał J. Reiter, było finansowane z niemieckich pieniędzy. Cóż, pan każe, sługa musi… Dziś Reiter jako ambasador RP w USA wyraźnie powiela swą dawną niefrasobliwość wobec zagrożeń interesów Polski. Przez tyle miesięcy od opublikowania w USA paszkwilu J.T. Grossa „Fear”, pałającego zoologiczną nienawiścią do Polski, Reiter nie zdobył się na żaden protest wobec Grossowych kalumnii. Nie zrobił nawet rzeczy najprostszej, choć podstawowej. Nie zatroszczył się, pomimo licznych apeli, o szybkie wydanie w języku angielskim krótkiej broszury prostującej najohydniejsze kłamstwa Grossa w oparciu o rzetelne świadectwa Żydów lub Polaków żydowskiego pochodzenia – świadków epoki. Takich „reprezentantów” RP na ambasadorskich stołkach mamy aż nadto wiele. Przypomnę tu jeden szczególnie groteskowy casus. Chrześcijańsko-patriotyczny rząd J. Kaczyńskiego reprezentuje na stworzonej wcześniej specjalnie dla niej przez SLD ambasadzie-synekurze w Luksemburgu Barbara Labuda, niegdyś „wsławiona” wydrukowanymi w „Szpilkach” świętokradczymi szyderstwami z Matki Bożej! Ktoś może machnie ręką na rolę ambasady w Luksemburgu. Jak jednak wytłumaczyć ciągłe utrzymywanie H. Suchockiej jako ambasadora w tak ważnym miejscu jak Watykan? Można sobie wyobrazić, jakie opinie o Polsce pod rządami Kaczyńskich urabia ta pani polityk, która kiedyś tolerowała inwigilowanie J. Kaczyńskiego w ramach szerszego programu walki z prawicową opozycją!

Ślimaczące się zmiany w telewizji
Chyba największym zagrożeniem dla polskich przemian jest patologiczna sytuacja w polskich mediach. Od dawna obserwujemy, jak niektóre nader wpływowe media prowadzą niezwykle oszczercze kampanie przeciw rządzącej koalicji i wszystkim zwolennikom głębokich przemian, nagminnie posługując się kłamstwami i pomówieniami. Dość przypomnieć haniebne, wielokrotnie ponawiane nagonki na Radio Maryja, od tylu lat stanowiące prawdziwą forpocztę wiary i polskości w starciu z rzecznikami antywartości. Nikt nie przeprosił Radia Maryja za tylekroć ponawiane oszczercze pomówienia. Wszystko wskazuje na to, że niezbędne jest radykalne zaostrzenie prawa prasowego, z bardzo znaczącym podwyższeniem kar za pomówienia, a przede wszystkim z szybkim, bardzo szybkim rozsądzaniem spraw, które zatruwają polski klimat medialny. Trzeba wprowadzić standardy z Zachodu, gdzie za oszczercze pomówienia można zapłacić totalną ruiną majątkową. Już wyobrażam sobie miny moich oszczerców z „Gazety Wyborczej” i „Trybuny” po wprowadzeniu skutecznego prawa prasowego, szybko rozliczającego się z podłymi kalumniatorami.
W rozbijaniu patologii mediów w walce o przywrócenie prawdy szczególnie wielką rolę powinny odegrać prawdziwie gruntowne zmiany w publicznym radiu i publicznej telewizji. Tym większe oczekiwania wiązano z mianowaniem na prezesa TVP Bronisława Wildsteina, znanego ze zdecydowanie antykomunistycznej postawy i niechęci do koterii „Gazety Wyborczej”. Jak dotąd widać jednak tylko cząstkowe efekty nowej prezesury TVP. Korzystne zmiany zachodzą głównie w sferze znacznie większego niż przedtem podejmowania spraw przestępczych działań doby komunizmu. Symbolicznym tego wyrazem było wreszcie o wiele lepsze niż kiedykolwiek wcześniej pokazanie w telewizji historii zbrodniczej „wojny z Narodem”, rozpętanej przez W. Jaruzelskiego 13 grudnia 1981 r. (liczne świetne materiały publicystyczne i dokumentalne, sztuka o potrzebie komunistycznej Norymbergi etc.) Zaszły wreszcie niektóre z dawna oczekiwane zmiany osobowe – odeszli z TVP tak tendencyjni dziennikarze, jak Kamil Durczok czy córka pułkownika MSW Monika Olejnik, antyteza obiektywnego dziennikarstwa. Zniknęła od paru miesięcy z wizji Barbara Czajkowska.
Większość dokonanych zmian wydaje się jednak zbyt kosmetyczna w odniesieniu do telewizji, stanowiącej od dziesięcioleci najsilniejszy bastion komunistycznej propagandy w mediach, a zarazem przechowalnię wielu najbardziej skompromitowanych dziennikarzy. To „stare” najwidoczniej ciągle jeszcze mocno się trzyma w telewizji, o czym świadczą zwłaszcza telewizyjne „Wiadomości”, często wyraźnie stronniczo godzące w braci Kaczyńskich i PiS. Swoisty rekord tendencyjności pobiła zbyt wolno „odnawiana” TVP w dobie osławionych taśm R. Beger. Ówczesne komentarze „Wiadomości” TVP aż nadto powielały stylistykę TVN. Siła ludzi ze „starych układów” w TVP sprawia, że dalej nie dopuszcza się niektórych „półkowników” – filmów blokowanych w dobie prezesury R. Kwiatkowskiego i J. Dworaka. Dla przykładu – w czerwcu 2006 r. w TVP odmówiono puszczenia „zakazanego” filmu „Plusy dodatnie, plusy ujemne” (o Wałęsie). W początkach lipca 2006 r. uniemożliwiono emisję filmu półkownika „Heniuś”, pokazującego zbrodnię kielecką z 1946 r. zgodnie z prawdą jako zbrodnię komunistycznej bezpieki, a nie jako rzekomy spontaniczny wybuch „antysemityzmu” Polaków.
Z prawdziwym zdumieniem dowiedziałem się niedawno, że kierownictwo TVP pozostawiło bez odzewu zgłoszenie współpracy ze strony reżysera Jerzego Zalewskiego, autora licznych świetnych filmów, blokowanych w TVP za poprzednich prezesów. Zalewski obecnie prowadzi fascynujący cykl publicystyczny „Pod prąd” w telewizji Puls. Przypomnijmy, że jego film „Oszołom” (o Falzmannie) poszedł tylko jeden jedyny raz w TVP w 1995 r., na krótko przed odejściem z telewizji ekipy „pampersów”. Film J. Zalewskiego o W. Bukowskim „Dysydent końca wieku”, przetrzymywany ponad rok, poszedł tylko raz w telewizji o godzinie 1.30 w nocy w 1999 r. Film Zalewskiego „Podwójne dno” o Walentynowicz nigdy nie ukazał się na antenie. Film „Obywatel poeta” (o Herbercie) poszedł tylko raz i towarzyszyła mu obłędna nagonka lewicowych mediów.
Zrobiony rok temu film Zalewskiego „Teatr wojny” (o stanie wojennym) poszedł tylko raz – w marcu tego roku. Nawet teraz, w czasie 25-lecia stanu wojennego, nie zdobyto się na pokazanie go w programie I lub II TVP, poszedł tylko w TV Polonia, cieszącej się minimalną oglądalnością i w TVP 3. Przypomnijmy tu, że sam prezes TVP B. Wildstein opublikował w czerwcu 2006 r. we „Wprost” bardzo pochlebny tekst o uporczywie walczących z „nową cenzurą” filmach J. Zalewskiego pt. „Nonkonformiście biada”. Mimo to ten tytuł tekstu w odniesieniu do Zalewskiego jest do dziś aktualny w telewizji Wildsteina. Przedziwne!
Zdumiewające jest niekorzystanie w „odnowionej” telewizji z oferty współpracy złożonej przez tak świetnego specjalistę od mediów elektronicznych jak Wojciech Reszczyński, b. gwiazda „Teleexpressu”, a później wieloletni dyrektor nonkomformistycznego Radia Wa-wa, który tak bardzo dopiekł postkomunistom i liberałom swą jednoznaczną postawą dekomunizacyjną i patriotyczną. Nie zwrócono się o współpracę do Michała Mońki, redaktora z doskonałym przygotowaniem telewizyjnym (dziesiątki nagród za produkowane filmy). Związany z „Solidarnością” red. Mońko naraził się poprzednim kierownictwom TVP swą zdecydowaną postawą dekomunizacyjną i piętnowaniem klik telewizyjnych. Czyżby te kliki nadal były aż tak silne, uniemożliwiając powrót na mały ekran szczególnie świetnego merytorycznie i odważnego dziennikarza? Nie zwrócono się również o współpracę do Lecha Jęczmyka, w 1992 r. szefa programów publicystycznych. Jak wiadomo, usunięto go za nader śmiałe programy o dekomunizacji. Trudno zrozumieć brak sięgnięcia do tak znakomitych fachowców w sytuacji, gdy telewizja publiczna cierpi na skrajny uwiąd i wymaga radykalnej, wręcz rewolucyjnej odnowy.
Przytoczone tu przykłady personalnych pominięć osób znanych z konsekwentnego płynięcia pod prąd budzą aż nadto niepokojące refleksje. Właśnie w dniu, gdy piszę ten tekst – 27 grudnia – mocno zaszokowany przeczytałem wypowiedziane w wywiadzie dla „Życia Warszawy” słowa prezesa: „Te środowiska, które tracą wpływy, a zatem i możliwości zdobywania pieniędzy, podejmują ze mną ostrą walkę. I nie chodzi tu wcale o opcje polityczne. Czasem przeglądam teksty w „Gazecie Wyborczej”, „Trybunie” i „Naszym Dzienniku” i zapewniam pana, że można byłoby pozamieniać te teksty pomiędzy tymi gazetami, i nikt by nie spostrzegł. To bardzo zabawne”.
Czytałem te słowa prezesa B. Wildsteina z prawdziwą przykrością. Przecież prezes Wildstein został powołany do wykonania bardzo ciężkiego zadania – zreformowania instytucji, która stała się najważniejszą „betonową” twierdzą wszystkich przeciwników radykalnych zmian w Polsce. Mając tak trudne zadanie, Wildstein powinien starać się o maksymalne pozyskanie współdziałania wszystkich zwolenników głębokich zmian w Polsce. Tylko to bowiem może zagwarantować mu sukces. Zamiast tego sam Wildstein posuwa się do bezsensownego pomówienia, zestawiając obok siebie antyukładowy „Nasz Dziennik” z jaskrawymi przeciwnikami dekomunizacji z „Gazety Wyborczej” i postkomunistycznej „Trybuny”. Jak można mówić o utracie jakichkolwiek wpływów i „możliwości zdobywania pieniędzy” w odniesieniu do „Naszego Dziennika”, który cały czas znajdował się z dala od telewizji i rządowego establishmentu, w jaskrawej różnicy z Michnikiem, wciąż bratającym się z Kwaśniewskim, Millerem czy Urbanem. Przecież to jest zupełny nonsens. O czym świadczy to pomówienie Wildsteina pod adresem „Naszego Dziennika”? Czyżby Wildsteinowi wystarczyło zaledwie pół roku u steru w TVP, by całkowicie oderwać się od faktycznych realiów i zacząć wypowiadać niemądre sądy, podpowiadane mu przez nieżyczliwych zmianom suflerów z telewizyjnego „dworu”?!

Koszty braku wyrazistości
W pierwszej części mego tekstu zawarłem wiele pochwał pod adresem PiS i osiągnięć dwóch kolejnych rządów promowanych przez tę partię. Wyraziłem też opinie o wyjątkowej szansie, jaką tworzy dla nas rząd J. Kaczyńskiego, szansie, której nie wolno zaprzepaścić. W imię tego przekonania pozwolę sobie jednak również na wyrażenie pewnych dość alarmistycznych ostrzeżeń. Każdy z nas wie, jak bardzo ten rząd ciągle balansuje na krawędzi ze względu na nader złożony układ sił w Sejmie i mocno chybotliwą koalicję. Do tego dochodzi ogromna zapora przeciw działaniom na rzecz IV Rzeczypospolitej w postaci tysięcy ludzi z „łże-elit”, zajmujących tak wiele kluczowych pozycji w polityce, gospodarce, mediach, nauce i kulturze. Ciągle za mało zdajemy sobie sprawę z prawdziwej siły „spadkobierców PRL” w różnych sferach życia. Profesor Jadwiga Staniszkis pisała w książce „Postkomunizm”, że tylko ok. 11 proc. członków obecnych elit politycznych, gospodarczych i kulturalnych nie należało do analogicznych elit w epoce głębokiego PRL. Jakże mocno dostrzegam siłę tych „elit” z PRL, prowadząc pracę nad drugim tomem „Czerwonych dynastii”, który wciąż pęcznieje od nazwisk pokazujących różne rozgałęzione lewicowe rodowody. Począwszy od obecnej komisarz RP w Unii Europejskiej Danuty Huebner, której ojciec i dziadek byli ubekami, po sekretarza tak wpływowej Sorosowskiej Fundacji Batorego Józefa Chajna, syna Leona Chajna, trzęsącego Ministerstwem Sprawiedliwości w dobie stalinizmu. Szczególnie szokujący jest przykład pary Safjanów: syna – Marka, do niedawna prezesa Trybunału Konstytucyjnego, i jego ojca – Zbigniewa, byłego oficera Ludowego Wojska Polskiego, a później m.in. współtwórcy „Stawki większej niż życie”. Profesor Marek Safjan był w Trybunale Konstytucyjnym najbardziej zajadłym przeciwnikiem zmian obalających wpływy sił postkomunistycznych. Jego ojciec Zbigniew pod koniec 1944 r. jako oficer LWP podle doniósł na kolegę – oficera Jana Nesslera, że ten był akowcem, powodując wydanie na niego wyroku śmierci i rozstrzelanie (całą sprawę dokładnie opisano w oparciu o dokumenty w znakomitym krakowskim miesięczniku „Arka” nr 6 z 1993 r.). Dziś Zbigniew Safjan jest naczelnym redaktorem „Żydowskiego Słowa”, w którym częstokroć ukazują się skrajnie kłamliwe artykuły, pełne oszczerstw o rzekomym „polskim antysemityzmie”. Jednym z nich był publikowany tamże we wrześniu 2006 r. ogromniasty artykuł prof. Marka Safjana, panegirycznie wychwalający antypolski paszkwil J.T. Grossa „Fear” i eksponujący wyłącznie skrajne żydowskie „racje”.
Ogromne rozmiary wpływów obrońców „starego” w tak wielu dziedzinach życia powinny skłaniać do maksymalnego skoordynowania wysiłków zmierzających do ograniczenia wpływów „łże-elit”. Musi się zrobić dosłownie wszystko dla pozyskania jak najsilniejszego poparcia społecznego dla koncepcji IV Rzeczypospolitej i przyciągnięcia jak największej liczby rzetelnych, energicznych ludzi do współdziałania w walce o IV Rzeczpospolitą. Premier J. Kaczyński rzeczywiście dwoi się i troi w dążeniu do zdobycia maksymalnego poparcia społecznego, ale nie zastąpi swymi działaniami tego, co powinny zrobić na dole tysiące terenowych działaczy PiS. A z tym już bywa różnie. W miesiącu przed wyborami samorządowymi miałem możliwość odbycia rozlicznych spotkań promujących ludzi opcji patriotycznej, najczęściej z kręgów PiS i sił z nim współdziałających. Często obserwowałem z satysfakcją przykłady znakomitego dogadywania się ludzi PiS i innych kręgów patriotycznych. Często jednak spotykałem się również ze skargami ze strony ludzi mądrych, uczciwych i odważnych, że akurat w ich regionie PiS zbyt łatwo przyjmuje do współpracy ludzi karierowiczowskich, z nieciekawymi rodowodami, którzy mają doskonałą wprawę w przyklejaniu się do rządzącej partii. Równocześnie zaś jakże często uskarżano się na niewykorzystanie przez terenowych działaczy PiS licznych osób o prawdziwych walorach duchowych, prawdziwych ideowców, nie karierowiczów. Ludzi, którzy po prostu nie chcą się podlizywać, a chcą, by ich też szanowano, bo zasługują na szacunek. Z tego co wiem, na przykład w wielu terenowych organizacjach PiS nie potrafiono przyciągnąć do trwałej współpracy rozlicznych b. działaczy LPR (a odeszło z tej partii wielu świetnych, ideowych ludzi). Mógłbym natychmiast wymienić całą plejadę osób tego typu.
Niewykorzystanie tego kapitału ludzkiego może się zemścić już niedługo. Powrócę tu do tylekroć głoszonej przeze mnie w Radiu Maryja idei. W walce przeciw tak silnym pozycjom starego układu, wspieranym przez ogromną część „elit” władzy, mediów i pieniądza, może pomóc tylko odwołanie się do koncepcji pospolitego ruszenia wszystkich patriotów, podkreślam wszystkich osób, które myślą i czują po polsku. Jeśli chcemy, by obecny rząd przetrwał zwycięsko wszystkie potencjalne zagrożenia i zawirowania następnych kilku lat, musi powstać masowy wspierający go ruch oddolny, radykalny Ruch na rzecz Przełomu. Samo PiS nie poradzi sobie z atakami tak licznych wrogów i niech raz wreszcie skończy się w jego kręgach snucie iluzorycznych oczekiwań na współdziałanie z PO. Ewentualny alians PiS z PO mógłby być tylko zgniłym kompromisem, grzebiącym wszelkie nadzieje na obalenie skorumpowanych układów i na powstanie broniącej narodowych interesów IV Rzeczypospolitej.
Przypomnę tu jeszcze raz – PiS najbardziej zyskiwało tam, gdzie było najbardziej stanowcze i wyraziste (vide resort ministra Ziobry), najbardziej traciło tam, gdzie prowadzona była polityka chwiejna i zamazana, a nawet sprzeczna z generalną linią PiS (MSZ). Prawidłowość ta wyraźnie zaznaczyła się również w czasie wyborów prezydenta Warszawy. Tak popularny K. Marcinkiewicz przegrał nie tylko dlatego, że Gronkiewicz-Waltz poparli w ostatniej chwili postkomuniści. Zapłacił również za strasznie niemrawą kampanię, skrajną miękkość, brak należytych ripost na najbardziej agresywne nawet ataki Gronkiewicz-Waltz na PiS. Wiele osób zraziły jego ciągłe ukłony wobec PO. Niektórzy zaczęli nawet powątpiewać w wierność Marcinkiewicza wobec PiS po jego ewentualnym sukcesie wyborczym, a tę nieufność zręcznie podsycały media. Byli tacy, którzy z tego powodu popełnili nawet najgorszy z błędów – nie poszli w ogóle głosować (szkoda, że nie zbadano w sondażu, jak duży procent osób wybrał tak fatalną absencję z powodu braku zaufania do Marcinkiewicza!). Kazimierz Marcinkiewicz jednak najwyraźniej niczego się nie nauczył ze swej przegranej na życzenie. Wciąż zapewnia, jakim to rzekomym szczęściem byłaby koalicja z PO. Robi to w sytuacji, gdy niemal wszyscy widzą, do jakiego stopnia Platforma jest partią oligarchiczną, związaną z interesami najbogatszych i szkodzącą interesom Polski, oraz gdy PO skompromitowała się skrajnie destrukcyjną opozycją i żałosnym warcholstwem takich pieniaczy jak S. Niesiołowski. Tym, którzy tak jak Marcinkiewicz wypłakują się do poduszki z nostalgii za niedoszłą koalicją z PO, bardzo polecam uważną lekturę tekstu Dominika Zdorta „Bez PO – PiS, ale za to skutecznie” w „Rzeczpospolitej” z 20 grudnia 2006 r. Publicysta „Rzeczpospolitej” w oparciu o bogatą faktografię przekonywająco dowodzi tam, że „zepchnięcie Platformy do opozycji przynosi Polsce więcej pożytku niż strat”. Zapewnia zgodnie z faktami, że bez aliansu z PO, która wyhamowałaby niezbędne zmiany, rządy PiS okazały się rzeczywiście skuteczne.
Jeszcze jedna sprawa z rejestru niewykorzystanych dostatecznie szans. Z wielu stron słyszę uzasadnione ubolewania, że nie podjęto dostatecznych wysiłków dla stworzenia zaplecza intelektualnego dla obecnej władzy. Nie stworzono odpowiednio silnych gremiów doradczych złożonych z popierających idee IV Rzeczypospolitej intelektualistów. A są przecież wśród nich osobowości prawdziwie dużego formatu. By wymienić choćby takie postacie, jak profesorowie Witold Kieżun, Zdzisław Krasnodębski, Andrzej Nowak, Andrzej Zybertowicz, Bogusław Wolniewicz. Dodajmy do tego grupy wybitnych naukowców ze środowisk bliskich Radiu, choćby silne grupy profesorów krakowskich czy poznańskich!

Kilka zdań na koniec
Polacy w ostatnich stuleciach zbyt często dawali dowody skrajnych zaniechań, połowicznych działań na pół gwizdka. Jesteśmy z tego dobrze znani, nawet za granicą. Na przykład b. premier Holandii R. Lubbers przypomniał w styczniu 2000 roku, że w języku holenderskim słowami „polska decyzja” oznacza się niezdolność do podejmowania decyzji, dużo gadania, z którego nic nie wynika. Ten uparty stereotyp trzeba wreszcie zmienić. Musi być zmieniony, jeśli chcemy uratować Polskę! Oby tak dynamicznemu premierowi J. Kaczyńskiemu udało się pozyskać zdecydowaną większość Narodu do działań dla radykalnej przebudowy Rzeczypospolitej!

Prof. Jerzy Robert Nowak

Za: Ruch Przełomu Narodowego

 

 

Skip to content