Aktualizacja strony została wstrzymana

Rola Polski, czyli – po co nam państwo?

Czy polska tragedia, tragedia polskiego państwa i Narodu nie jest czytelną przestrogą dla Europy, by zawróciła z dramatycznie błędnie obranej drogi opierającej się na postulatach Nowej Lewicy? Czy nie rozpoczyna się właśnie nowy etap dziejów Polski?

Czy państwo ma jeszcze sens? Co znaczy – mieć własne państwo? Dla wielu mieszkańców dzisiejszej Europy te pytania są bez znaczenia. J. M. Verlinde, francuski dominikanin nawrócony pod koniec lat 80. – po latach praktykowania buddyzmu, wspomina w jednym z wykładów, że satanista LaVey powiedział jeszcze w latach 70. XX wieku: „Musimy robić wszystko, żeby mogła się dokonać dekonstrukcja instytucji państwowych”. Znamienne, że w tym kontekście francuski zakonnik, znany dziś na świecie apologeta chrześcijaństwa, umieścił Polskę. Wspomniał o jej zadaniu, które, jego zdaniem, ma polegać na tym, że poprowadzi świat w całkowicie przeciwnym niż ten nakreślony przez LaVeya kierunku. Przypomniał ojca Maksymiliana Kolbego i Rycerstwo Niepokalanej.

Zmiana spojrzenia na człowieka, by tak go „przetworzyć”, aby zaczął pogardzać własnym państwem, została kiedyś założona przez filozofów z tzw. szkoły frankfurckiej. Wymyślono dekonstrukcję człowieka – czyli pozbawienie go ludzkich cech – i kolejno, dekonstrukcję państwa. Rewolucja 1968 roku pokazała, jak to może wyglądać w praktyce. Posłużono się zmanipulowaną młodzieżą. Zaczęło się publiczne ośmieszanie, wyszydzanie, kontestowanie instytucji państwa: armii, sądownictwa, wyższych uczelni. W ślad za atakiem werbalnym przyszedł fizyczny. Wielu ludzi zostało zamordowanych przez członków Czerwonych Brygad – i podobnych im organizacji – jako „wrogowie wolności”, tylko dlatego że reprezentowali instytucje państwowe. Do instytucji zagrażających „wolności” zaliczono Kościół i rodzinę.
„Gdy sprawiedliwość i rozum nie wyznaczają już normy, nie ma innego rozwiązania, jak użycie siły, aby zakończyć konflikt”, przestrzega M. A. Peeters. „Jeśli brak powszechnych zasad określających to, co słuszne, sprawiedliwość staje się kwestią pragmatyki”. Do tego prowadzi postmodernizm. Wszystkie wybory są możliwe i wszystkie „wolne” od kwestii moralnych.

Nie ma dziś w Europie prawa moralnego, bo Europa porzuciła Boga. W systemie, który opanowuje w tej chwili wiele instytucji światowych i europejskich, nie ma po prostu miejsca dla państwa, które opiera się na uniwersalnych wartościach i służy obywatelom, którzy te wartości wyznają. Jakoś symbolicznie potwierdzili to ci, którzy mimo szumnych zapowiedzi, nie stawili się na pogrzebie prezydenta Rzeczypospolitej.

Obrona ładu moralnego łączy państwo i Kościół, gdy państwo jest stróżem prawdziwych praw, a Kościół strzeże moralności. Światowa rewolucja zmierza do dekonstrukcji – czyli rozbioru na poszczególne elementy, pozbawione treści – i do unicestwienia, zarówno państwa, jak i Kościoła.

Ludzi Czerwonych Brygad wsadzono do więzień, ale w mentalności mieszkańców Starego Kontynentu po ich „pieśni wolności” pozostały trwałe zmiany. Wrogiem „wolności” jest dla nich ustalona hierarchia. Także w naszym kraju próby zatarcia hierarchii są dziełem mediów opanowanych przez wychowanków szkoły frankfurckiej. Od lat wbijano Polakom do głowy, że np. szacunek dla głowy państwa to przejaw anachronizmu kulturowego i zacofania. W dniach bezpośrednio sąsiadujących z żałobą narodową jedno z głównych mediów tego nurtu lamentowało, że oto znów Polacy nie dorośli do wyższych standardów europejskich, że znów pokazali swoje przywiązanie do zaścianka. Trzeba się znów za nich wstydzić, że tacy prostaccy. Tak trącą myszką. A było już tak wesoło. Inni mówią z odrazą o obudzonym „demonie patriotyzmu” i o „histerii żałoby”, która jest niczym więcej jak tylko przejawem zachowań stadnych.

Tak wygląda „na żywo” zabieg dekonstrukcji państwa i ładu moralnego. Tymczasem Polacy dokonali rzeczy nieprawdopodobnej. Powiedzieli wyraźnie, że chcą respektowania hierarchii, a nie jej zamazywania. Bo ona wyraża prawdę. Mieli łzy w oczach, gdy to mówili. Mokli na deszczu, marzli w nocy, rezygnowali ze snu i z posiłku. Ale za to mogli przyklęknąć przed trumną prezydenta. Napisać do niego pożegnalny list. Pochylali głowy. Przynosili kwiaty, znicze, modlili się. Śpiewali pieśni. Powiedzieli, że państwo jest ważne. Źe je szanują. Oddawali też hołd pięknej rodzinie. Normalnej rodzinie. Została skojarzona z Pałacem Prezydenckim. Z Belwederem. Stała się wzorem dla wielu małżeństw.

Co się w Polsce stało?
Symbole – flagi narodowe, białe orły, mundury, hymn narodowy. Postawy obywatelskie: na przykład starania zwykłych ludzi o Wawel dla prezydenta. Pomoc wzajemna. Pomoc dla osieroconych rodzin. To wszystko miało przecież zniknąć. Tego miało nie być. Miał zostać popiół – i szczęście rozlanego szeroką, brudną kałużą kosmopolityzmu. To w nim mieliśmy się nurzać, taplać, rozsmakowywać. Z pieśni narodowych mieliśmy gremialnie zrezygnować na rzecz – co najwyżej – biesiadnych (polskich) i rapu (murzyńskiego). Tymczasem pod Pałacem Prezydenckim i w nieskończonej liczbie innych miejsc w ostatnich tygodniach spontanicznie rozbrzmiewał hymn państwowy, „Rota”, „Gaude Mater Polonia”… Słychać było chóry profesjonalne i amatorskie.

Jak widać – nie da się wytrzeć gumką z serc ludzkich przywiązania do symboli. Ludzie stojący w kolejce do Pałacu Prezydenckiego, by oddać hołd parze prezydenckiej, robili sobie zdjęcia nie tylko z żołnierzami z warty honorowej. Także z harcerzami, górnikami, kolejarzami noszącymi z dumą swe mundury. Bo one wyrażały coś więcej niż tylko „tradycję”, przywiązanie do formy. Wyrażały wielki szacunek i cześć dla państwa. Wyrażały p a ń s t w o, którego najwspanialsi i najprawdziwsi przedstawiciele polegli. Mundury na ulicach polskich miast wyrażały służbę państwu, utożsamioną – naturalnie i spontanicznie, bez niczyich przynagleń i kazań – ze służbą człowiekowi.

Polskość ocalona w relacjach
Ale nade wszystko, ci ludzie z kolejki – z pociągów do Krakowa, z autobusów, z przystanków, z ogromniej liczby miejsc, gdzie rodacy tak bardzo pragnęli być r a z e m – odnajdywali się jako Polacy w relacjach z innymi. Relacje zmieniły się w tych dniach. Wiele osób rejestrowało renesans uprzejmości – widocznej nawet w urzędach, w komunikacji – szacunek i uwagę dla bliźniego obok, uśmiech. Zmieniły się nawet moda, styl, wygląd dziewcząt i kobiet, które o tej porze roku zwykły pokazywać się w kreacjach, do których najmniej pasuje słowo „eleganckie”, a już zwłaszcza „nobliwe”. To także manifestacja nowej postawy wobec drugiego człowieka. Jakże piękna.

Polskę być może udałoby się zabić, gdyby zabito te relacje. Ale to niemożliwe. Wszystko, co się ostatnio wydarzyło, tylko ożywiło wspólnotę ludzką, którą stanowimy jako Polacy.
A przecież tak długo uczono nas czegoś innego. „Zbyt długo, prawie przez stulecia, uniemożliwiano nam jako narodowi odkrycie naszego osobistego, narodowego i polskiego Ja, wmawiając m.in. za Heglem, że to polskie Ja jest grzechem, słabością i jako takie przeznaczone jest do uśmiercenia” (ks. prof. Tadeusz Guz).

Czytanie znaczeń, mowa symboli
Męczennicy. To słowo przechodzi z ust do ust. Męczennicy służby własnemu państwu. Męczennicy, którzy zginęli za prawdę. Chrystus jest Prawdą.
Kościół pilnuje ducha praw, a państwo jego litery. W naszej części świata historia chrześcijaństwa jest historią państwa chrześcijańskiego. Kultura zachodnia rozprzestrzeniała się dzięki rozwojowi i ekspansji instytucji chrześcijańskiego państwa. (Królowie – fundatorzy katedr i uniwersytetów, Karol Wielki, św. królowa Jadwiga…). Struktury Kościoła mogły rozwijać się w państwach chrześcijańskich, także dzięki opiece państwa nad Kościołem. Aż do czasu, gdy w wyniku kolejnych rewolucji nie nastąpił rozłam, rozerwanie więzi państwa i Kościoła. Obcięcie głowy arcychrześcijańskiego króla, koronowanego w katedrze w Reims, było nie tylko symbolem. Było faktycznym „obcięciem głowy”, unicestwieniem władzy państwowej jako takiej, która reprezentowała naród wobec Boga i była strażniczką praw ludu chrześcijańskiego. Faktycznie, czyli prawnie. Była to bowiem władza legalna. Pochodząca z Boskiego nadania.

Dziś prezydent Rzeczypospolitej, katolik, obrońca ładu moralnego w wielu dziedzinach bytu państwowego naszej Ojczyzny został uhonorowany królewskim pogrzebem. Spoczął w katedrze królów polskich. Czy nie ma w tym czegoś symbolicznie nawiązującego do odbudowy ciągłości z chrześcijańską, przedrewolucyjną Europą? Rola Polski w Europie zapowiadana była nie tylko przez Siostrę Faustynę i ojca J. M. Verlindego. Bo państwo polskie coś znaczy, coś mówi innym państwom. Jego historia nie jest banalna.

Wielki francuski myśliciel Paul Claudel przywołuje w swoim „Dzienniku” znamienną uwagę jezuity, ojca Gratry, który łączy upadek Europy z „przerażającą i świętokradczą przewrotnością ducha podboju między narodami chrześcijańskimi”. Twierdzi, że na cesarstwach, które „dopuściły się ohydnego rozbioru narodu chrześcijańskiego, Polski”, ciąży „przekleństwo, niezmazalne, aż do chwili kompletnego naprawienia”. I dodaje: „Dopóki ten punkt nie znajdzie zrozumienia, Europa nie odzyska sprawiedliwości i pokoju”.

Czy dziś nie nadszedł czas, byśmy wreszcie zrozumieli do końca, czym ma być – czym jest już w tej chwili – posłannictwo i rola Polski w Europie? Obroną prawdziwej wiary, kultury, ale i praw narodów do własnych państw. Państw, które prowadzą suwerenną politykę na rzecz dobra wspólnego. Politykę podyktowaną ideałami wiary chrześcijańskiej i dobrze pojętymi interesami narodów. Nie ma dwóch narodów, których dobra są w dziedzinie politycznej tożsame. Ta polityka musi być zróżnicowana, wyrazista, odrębna, wolna. Czy nie mówi o tym przekonująco samotny lot prezydenta Micheila Saakaszwilego nad Europą w przestrzeni „zamkniętej”? I jego obecność na Wawelu, przy trumnie przyjaciela?

Nasz początek – chrzest państwa polskiego
Ciągłość państwa jest wielką sprawą. Ci, którzy starali się o nią, zasłużyli na chwałę. Dzięki ich odwadze i mądrości mieliśmy w czasie okupacji Polskie Państwo Podziemne i legalną władzę państwową na uchodźstwie. Insygnia władzy spoczywały w rękach emigracyjnych przywódców, reprezentantów państwa. Bo Naród nie mógł uznać władzy uzurpatorskiej narzuconej przez obce państwo. Jakże symboliczne było pożegnanie ostatniego z prezydentów RP na uchodźstwie, Ryszarda Kaczorowskiego, przez tysiące Polaków w Belwederze. W dniach żałoby po prostu wiedzieliśmy, co robić, jak się zachować. Kto nauczył nas tego patriotycznego i obywatelskiego savoir-vivre’u?

Antyład, który wyrażały i próbowały wprowadzać w życie publiczne przez ostatnie dwadzieścia lat media, przeciwstawia się klasycznemu rozumieniu rzeczywistości. Toczy walkę z myśleniem i postawami zdroworozsądkowymi. Walkę o język, o hierarchię wartości, o symbole, o rozumienie historii – i rozumienie własnego życia przez każdego człowieka z osobna. Celem osób „igrających” z rzeczywistością prawdy w atmosferze pozbawionej ocen moralnych jest zmiana znaczeń, deformacja rzeczywistości, władza nad umysłami. Człowiek przestaje rozumieć sam siebie i przywiązywać wagę do swoich wyborów. Wszystko jest płaskie, idealnie wyrównane. Najefektywniej zamiana ta „przemycana” jest przez sztukę i media.
W Polsce nie nastąpiła zakładana przez postmodernizm i światową rewolucję zmiana. Trzeba to powiedzieć – Polacy wobec ogromu tragedii i majestatu śmierci swoich przywódców zachowali się normalnie. Światowa rewolucja wytraciła nagle swój impet i zatrzymała się – na Polsce.

Ewa Polak-Pałkiewicz

Ewa Polak-Pałkiewicz – publicystka, autorka wywiadu-rzeki z Janem Olszewskim „Prosto w oczy” i tomu publicystyki „Kobieta z twarzą”.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 24-25 kwietnia 2010, Nr 96 (3722) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100424&typ=my&id=my61.txt

Skip to content