Aktualizacja strony została wstrzymana

Lech Wałęsa i inni. Koniec legendy – Stanisław Michalkiewicz

Do czego to może doprowadzić strach przed zdemaskowaniem kłamstwa i wspólnota interesów grupowych! Oto Lech Wałęsa, który jeszcze pod koniec lat 70. sumitował się przed gdańskimi działaczami opozycji demokratycznej ze wstydliwego zakątka w życiorysie, teraz idzie w zaparte. Który będąc prezydentem, publicznie wychwalał się, że kupił sobie „same oryginały” ze swojej teczki, który szykanował mjr. Adama Hodysza za „zdradę”, tzn. za przekazywanie opozycji demokratycznej informacji z SB w latach 70., dzisiaj wygraża wszystkim, którzy ośmieliliby się rzucić na ten wstydliwy zakątek z jego życiorysu nieco światła.

Gdyby tylko się zapierał i wygrażał, nie byłoby w tym nic zaskakującego ani nadzwyczajnego. Ja od dawna powtarzam, że kto słucha prezydenta Wałęsy, ten sam sobie szkodzi. Problem polega na tym, że jego zaparcia podtrzymują całe stado autorytetów moralnych, na czele z „drogim Bronisławem”, który również odmawia złożenia oświadczenia lustracyjnego, naturalnie w imię „godności”. Do tego towarzystwa dołączył niedawno JE abp Józef Życiński w „Gazecie Wyborczej”, wystawiając certyfikat niewinności o. Władysławowi Wołoszynowi SJ i perorując o powinnościach chrześcijanina, a konkretnie o obowiązku zachowania szacunku wobec „drugiego człowieka”, a zwłaszcza wobec tajnego współpracownika Służby Bezpieczeństwa.

„Filozof” i „Myśliciel”

Ekcelencja nie szczędzi słów krytyki szczególnie pod adresem dr. Sławomira Cenckiewicza i jemu podobnych, iż „nie usiłują nawet ukrywać, że ich zadaniem jest wykazanie, iż wbrew decyzji Sądu ks. Władysław Wołoszyn był tajnym współpracownikiem”. Otóż każdy, kto ten artykuł w „Rzeczpospolitej” czytał, bez trudu przekona się, że JE abp Józef Życiński jak zwykle kłamie. Autorzy wcale nie dawali do zrozumienia, że wykonują jakieś „zadanie”, tylko po prostu napisali, czego dowiedzieli
się z lektury mikrofilmu IPN By 00103/1503, z którego wynikało, iż o. Wołoszyn był TW o pseudonimie „Myśliciel”. A niby dlaczego mieliby to ukrywać?

Ekscelencja podaje dwa powody. Pierwszy – że „Sąd” uznał, iż o. Wołoszyn konfidentem nie był, a drugi – że on sam „jeździł wielokrotnie z wykładami do Torunia, gdy ośrodkiem akademickim u jezuitów kierował ks. Władysław, i widział wzorową współpracę ośrodka z Uniwersytetem”, a także „słuchał studentów opowiadających o licznych prowokacjach podejmowanych przez SB”. Ano, obydwa argumenty, które w opinii Ekscelencji mają charakter dowodów, są mizerne. Zwłaszcza certyfikat niewinności wystawiony przez Ekscelencję na podstawie obserwacji poczynionych podczas wyjazdów do Torunia. Chodzi o to, że SB również Ekscelencję zarejestrowała jako tajnego współpracownika o pseudonimie „Filozof”. Wprawdzie „wszyscy” uchwalili, że w to nie wierzą, ale – po pierwsze – żaden „Sąd” ani „Uniwersytet”, ani nawet „Kościół” w tej konkretnej sprawie nie miał okazji się wypowiedzieć, więc – po drugie – w tej sytuacji działanie Ekscelencji może sprawiać wrażenie wzajemnej reasekuracji, zwłaszcza gdyby jeszcze o. Władysław Wołoszyn też przypomniał sobie, iż kiedy odwiedzał Ekscelencję, który wtedy jeszcze Ekscelencją nie był, to widział, że „współpraca” także układa się „wzorowo”, zaś podczas rozmów nasłuchał się o rozmaitych „prowokacjach”.

Zastrzeżony zbiór ran bliźnich

Ale jest jeszcze powód trzeci, wysnuty z powinności chrześcijanina, mianowicie żeby „bliźnich nie ranić” – zwłaszcza gdy już szczęśliwie wybielili się przed „Sądem”. W przeciwnym razie „szacunek wobec drugiego człowieka każe zachowywać krytycyzm wobec tych wszystkich, którzy tego szacunku nie chcą lub nie umieją zachować. Zytę Gilowską, Jerzego Kłoczowskiego, Andrzeja Przewoźnika też to spotkało: mocne zarzuty i brak dowodów na ich poparcie”. „Tych wszystkich” – czyli „felietonistów”, w których opinii „ani Uniwersytet nic nie znaczy, ani Kościół, ani Sąd, który badał sprawę”.

Ponieważ jestem jednym z tych „felietonistów”, który postawił „mocne zarzuty” prof. Jerzemu Kłoczowskiemu, to przypominam, że całkiem niedawno tygodnik „Wprost” poinformował, iż teczka TW „Historyka” – bo taki właśnie pseudonim miał pan profesor – została przez prof. Leona Kieresa w porozumieniu z gen. Dukaczewskim z WSI zdeponowana w tzw. „zbiorze zastrzeżonym”, do którego nikt nie ma dostępu. Czyżby z tego właśnie faktu Ekscelencja czerpał pewność, że „felietoniści” nigdy nie zdobędą dowodów na poparcie swoich zarzutów? Nie mnie pouczać Ekscelencję, ale przecież obydwaj znamy przysłowie „Fortuna variabilis, Deus mirabilis” – zwłaszcza że z Ewangelii pamiętamy, iż Pan Jezus nade wszystko nie cierpiał obłudników, zwłaszcza wśród arcykapłanów. Nie jest wykluczone, iż w tym samy zbiorze leży sobie też teczka „Filozofa”. A to by była siurpryza, gdyby tak się odnalazła albo tam, albo, dajmy na to, w jakimści archiwum moskiewskim, do którego trafiły wszystkie mikrofi lmy, jakie na polecenie gen. Kiszczaka zostały sporządzone przed rozpoczęciem niszczenia akt SB.

Uniwersytet sądu Kościoła

Proces lustracyjny pani prof. Zyty Gilowskiej każdy mógł obejrzeć sobie w telewizji i wyrobić sobie na tej podstawie pogląd na wartość orzeczeń zapadających w tym trybie. Na tym tle uderza niezwykle czołobitny, powiedziałbym nawet: bałwochwalczy stosunek Ekscelencji do wyroków „Sądu”, o którym nie wiedzieć czemu pisze on dużą literą. Czyżby z tych samych powodów, dla których pewien kupiec wzbogacony na handlu wołami słowo „wół” też pisywał dużą literą? Trochę to musi dziwić, zwłaszcza u katolickiego arcybiskupa, który przecież nie może nie wiedzieć, że Pan Jezus został skazany na śmierć właśnie przez „Sąd” po publicznym procesie, w którym brali udział również arcykapłani – i to z najprzedniejszymi korzeniami.

Już choćby z tego powodu warto by również wobec wyroków sądowych zachować pewien dystans, chyba że instynkt samozachowawczy podpowiada, żeby chwytać się każdej możliwej brzytwy. Co do „Uniwesytetu” – to po akcji, jaką „w obronie godności” zainicjowali wśród kadry uniwersyteckiej dwaj byli tajni współpracownicy Służby Bezpieczeństwa, szkoda poświęcać temu argumentowi nawet jedno słowo. Dodam tylko, że Wydział Humanistyczny KUL, z inspiracji Ekscelencji, zebrał mnóstwo podpisów w proteście przeciwko mnie, jakby racja zależała od liczby. Jak na „Uniwersytet” to metoda raczej niezwykła, nieprawdaż?
I wreszcie „Kościół”, który podobno coś „badał” i nawet „orzekł”. W archidiecezji lubelskiej archiwa lubelskiej delegatury IPN badał nie żaden „Kościół”, tylko komisja wyznaczona przez Ekscelencję.

Nie wiadomo, jakie miała „zadania”, ale wszyscy pamiętamy radosny komunikat, że „niczego” w archiwach nie znalazła. Ale „Kościół” to też ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, który akurat na ten temat zachowuje zdanie odrębne – a pamiętając perypetie, jakie stały się udziałem jego osobiście, a także jego książki „Księża wobec bezpieki”, musimy przyjąć, że „Kościół” w sprawie lustracji nie ma jednolitego poglądu aż do dnia dzisiejszego. W takiej sytuacji „szacunek dla drugiego człowieka” siłą rzeczy staje się jakoś uzależniony od jego postawy w tej sprawie – bo chyba i Ekscelencja się zgodzi, że konfi denci SB poprzebierani w stroje książąt Kościoła na żaden szacunek z powodu swego przebrania jeszcze nie zasługują.

Stanisław Michalkiewicz

Artykuł pochodzi z bieżącego ewydania “Najwyższego Czasu!”. Zachęcamy do wykupienia e-prenumeraty.

W sklepie nczas.com pojawiło się 15-ście książek zaliczanych do absolutnej klasyki. Polecamy również pakiety publikacji Janusz Korwin Mikkego, Stanisława Michalkiewicza, zbiór książek o Żydach itd.:

Za: Najwyższy Czas!

Skip to content