Aktualizacja strony została wstrzymana

Rodzaje miłości człowieka do Boga – ks. Karol Stehlin FSSPX

Drodzy Czytelnicy!

W artykułach wstępnych poprzednich numerów naszego pisma pisaliśmy o miłości, jaką Bóg nas kocha. Przedstawiliśmy także powody, dla których człowiek powinien na Bożą miłość odpowiadać miłością. Teraz skupimy się na tym, jakie formy może przybierać miłość człowieka ku Bogu.

Pierwsza z nich to miłość życzliwości (amor benevolentiæ). W naszych relacjach z ludźmi miłość wyraża się także przez to, że życzymy naszym bliźnim, szczególnie najbliższym naszemu sercu, tego, co najlepsze. Źyczymy im więc, by stali się wielkimi świętymi, by wciąż wzrastali w łasce Bożej, by wszystko układało się w ich życiu jak najlepiej. Pragniemy, aby posiedli wszelkie potrzebne im dobra, aby je zachowali, aby tych dóbr nigdy im nie zabrakło. W istocie taką miłością można kochać tylko kogoś, kto z natury rzeczy jest zależny od zewnętrznych dóbr duchowych i materialnych, nie ma ich wszystkich pod dostatkiem, a te, które ma, są narażone na utratę. Bóg kimś takim nie jest. On przede wszystkim jest całkowicie niezależny. Wszelka łaska i wszystkie dobra materialne biorą swoje istnienie z Jego rąk i są Jego własnością. Bóg więc jest posiadaczem wszystkiego. Co więcej, nikt nie jest w stanie uszczuplić Bożej własności. Bóg niczego nie może utracić. W zasadzie nie można Go niczym obdarować, bowiem ma wszystko. Tylko On może naprawdę obdarowywać. Jemu jednak podoba się ten rodzaj miłości i dlatego pozwala, abyśmy się zachowali wobec Niego, tak jakbyśmy to my byli Jego dobrodziejami, a nie On naszym. Jeśli się głębiej na tą kwestią zastanowimy, to dochodzimy do wniosku, że Bóg w pewnym sensie nie posiada wszystkiego i w związku z tym także człowiek może (a nawet powinien) coś Mu ofiarować, czegoś Mu życzyć. Otóż Bóg niestety nie posiada miłości wszystkich stworzonych przez siebie ludzkich serc. Kochając Go miłością życzliwości, życzymy Mu, by był kochany przez nas samych, ale też przez wszystkie dusze (albo chociaż przez jak największą ich liczbę). Tym rodzajem miłości życzymy Bogu jeszcze większej chwały niż ta, którą Mu ludzie oddają. Wiemy, że On jest nieskończenie szczęśliwy, jednak życząc Mu wszelkiego, najwyższego szczęścia, chcemy, aby był jeszcze bardziej uwielbiony przez swe stworzenia. On, słysząc takie miłosne życzenia, patrzy na nas jak najlepszy Ojciec i raduje się z tych życzeń. Rzeczywiście nie wszystkie dusze Go kochają, a kochać powinny. Nie dlatego należy życzyć Bogu, by był kochany, iż On tego potrzebuje. Nie, Bóg niczego od człowieka nie potrzebuje. Sprawiedliwość jednak wymaga, by Bóg był kochany przez ludzi, których stworzył i obdarował wszystkim, co posiadają. Ale jest jeszcze ważniejszy powód. Przyzwoitość wymaga, by okazaną łaskę docenić. Bóg czyni nam wielką łaskę, pozwalając ludziom samego siebie kochać. Św. Teresa od Dziesiątka Jezus mówiła o „szaleństwie” Bożej miłości ku ludziom. Czyż takim szaleństwem nie jest wydanie za winnych na śmierć swego niewinnego, jedynego, umiłowanego Syna? Godzi się więc, by wszyscy ludzie kochali swego Boga. Źyczmy Mu więc tego. Niech dodatkiem do rozważań o miłości życzliwości będzie wspomnienie św. Tomasza Apostoła, zwanego „niewiernym”, i jego pełnych miłości słów skierowanych do Pana Jezusa: „Pan mój i Bóg mój!” (J 20, 28).

Drugi rodzaj to miłość zadowolenia (amor complacentiæ). Kochający się ludzie bardzo często mówią sobie słowami, gestami lub spojrzeniami: jak dobrze, że jesteś! Jak dobrze, że istniejesz! Jak dobrze, że jesteś taki, jaki jesteś, a nie inny! Można nawet powiedzieć, że kochający się obdarzają sympatią nawet swoje wady i niedoskonałości. Wiadomo, ma je każdy człowiek. Jeśli nie można ich całkowicie usunąć, to kochający mówią sobie nawzajem: wolę twoje wady, niż wady kogokolwiek innego. Obecność drugiego, kochanego człowieka niesie ze sobą zadowolenie. Cóż dopiero powiedzieć o obecności Boga, który w sensie ścisłym nie tylko kocha, lecz sam jest miłością? Stając w modlitwie adoracji przed Najświętszym Sakramentem Ołtarza, pochylając się nad lekturą duchową, oddając się rozważaniu tajemnic Bożych, człowiek odczuwa zadowolenie. Jest go tym więcej, im wytrwalej szukamy obecności Boga i im częściej stajemy w obecności Boga. Odczuwając to zadowolenie, wołamy z Psalmistą: „Nie ma Boga oprócz Ciebie! Któż jest jak nasz Bóg, który mieszka w wysokościach! Jesteś tym, który jest, który zawsze był i zawsze będzie!”. Dusza jest zadowolona z odpoczynku u stóp Chrystusowych i z radością oraz podziwem rozsmakowuje się coraz więcej i więcej w tym, co Boże. Wzgląd na każdy przymiot Boży daje jej zadowolenie. Cieszy się, że Bóg jest jedyną i niezmienną, szczęściodajną prawdą. Cieszy się, że tak jest i że nie może być nigdy inaczej. Wspomnijmy w tym miejscu świętego starca Symeona i jego miłosne zadowolenie płynące z tego, że na schodach świątyni jerozolimskiej zobaczył i wziął w swe ramiona Boże Dziecię. Błogosławił Boga i wypowiedział wówczas słowa: „Teraz puszczasz, Panie, sługę twego w pokoju, według słowa twego, gdyż oczy moje oglądały zbawienie twoje” (Łk 2, 29-30).

Trzeci to miłość pierwszeństwa (amor preferentiæ), zgodnie z zasadą, że kochany ma zawsze pierwsze miejsce w sercu kochającej osoby. Kto ma pierwszeństwo w naszym życiu, naszych myślach, naszych pragnieniach? Ten, którego uznajemy za najważniejszego i najbardziej godnego ze wszystkich. Porównując zaś Boga z ludźmi, których kochamy na tym świecie, trudno nie zauważyć nieskończonej przepaści między ich niedoskonałością a Jego doskonałością. Czasem kochany człowiek w czyimś sercu zajmuje pierwsze miejsce, przesłania kochającemu swoją osobą Boga. I to jest bardzo źle. Ludzie, których kochamy, nie mogą przesłaniać nam Boga. Nie możemy nikogo bardziej kochać niż samego Boga! Jemu, tylko i wyłącznie Jemu należy się w naszym sercu pierwszeństwo. Miłość pierwszeństwa rodzi się w sercu prawego i szlachetnego człowieka, który każdemu pragnie oddać to, co mu się należy. Taki człowiek pamięta o słowach Chrystusa Pana: „Dajcie cesarzowi, co należy do cesarza, a Bogu, co należy do Boga”. Czemu na świecie jest tyle anarchii, nieładu i nieszczęścia? Ponieważ ludzie oddają cesarzowi to, co się Bogu należy. Sfera profanum jest traktowana w sposób należny sacrum. Człowiek obecnych czasów najczęściej nie ustawia rzeczy na ich właściwym miejscu. Błahostki traktuje zbyt poważnie, zaś rzeczy ważne lekceważy. Doczesność absolutyzuje, a o wieczności zapomina. Pierwszeństwo daje temu, co najbardziej jaskrawe, krzykliwe i natrętnie się eksponujące, prawdziwe zaś i głębokie wartości pozostawia w zapomnieniu. A najbardziej zapominany ze wszystkich jest właśnie Bóg. Jeśli człowiek nie podda się temu destrukcyjnemu trendowi i zaczyna zajmować się sprawami Bożymi, to powoli i coraz wyraźniej dostrzega, że pierwszeństwo należy się we wszystkim Temu, który jest wielki, majestatyczny, który przewyższa „nieskończenie wszystko, co człowiek tylko jest w stanie pomyśleć” (św. Anzelm). Z drugiej strony, uważny obserwator zdaje sobie coraz wyraźniej sprawę z kondycji świata i wszystkich jego przemijających spraw. Jest to, w porównaniu z Bogiem, marność. Świat wobec Boga jest niczym. W rzeczy samej, „wszystko to nicość oprócz Ciebie!”. Tak mówi ten, kto kocha Pana miłością pierwszeństwa. Skutkiem tej miłości jest uwolnienie się od zbytnich przywiązań do rzeczy stworzonych, do własnego „ja”, oraz energiczna walka rycerza o honor swego Pana i Boga. W życiu św. Marii Magdaleny, od chwili jej nawrócenia, pierwszą osobą był Pan Jezus, co znalazło między innymi swój wyraz w jej miłosnym powitaniu: „Rabboni (co znaczy Mistrzu)” (J 20, 16).

Czwarty rodzaj to miłość współczucia (amor condolentiæ). Cierpienie tych, których kochamy, staje się naszym cierpieniem. Kochający Boga chcą czuć to, co On czuł, gdy żył tu na ziemi, przed swoim wniebowstąpieniem. Wzorem jest św. Weronika. Ewangelie o niej milczą, ale mówi o niej Tradycja. Wiemy, że widząc Pana na drodze krzyżowej, współczuła Mu, to znaczy czuła to, co On, czuła wspólnie z Nim i dlatego chciała ulżyć Jego cierpieniom. Chciała pocieszyć Go choćby jakimś małym gestem, małą ofiarą. To, co u św. Weroniki znamy jako pojedyncze wydarzenie, w życiu Matki Bożej było stanem. Do tego stopnia, że Maryję słusznie nazywamy Matką Bolesną. Ona współczuła ze swoim Synem na długo przed Jego męką i śmiercią na krzyżu. Jej współczucie osiągnęło stopień współcierpienia niedostępny innym ludziom. Maryja pragnęła, gdyby to tylko było możliwe, sama zawisnąć na krzyżu, byle tylko oszczędzić cierpienia Chrystusowi. Miłość współczucia rodzi się we wrażliwym sercu nie tylko na myśl o czasie ziemskiego życia Pana Jezusa. Jest także owocem myślenia o teraźniejszości. Wobec niezliczonych obelg, bluźnierstw i grzechów obojętności, wzgardy i lekceważenia popełnianych codziennie przeciw Bogu kochające serce chce swego Pana pocieszyć, chce swemu Panu jakoś wynagrodzić, chce zmniejszyć przykrości Mu zadane. Chce zadośćuczynić i naprawić, choćby tylko symbolicznie, wyrządzone Bogu krzywdy. W jaki sposób? Okazując Mu więcej niż dotychczas pobożnych myśli i dobrych uczynków, okazując Mu gorętszą i bardziej spontaniczną miłość. „Bóg jest tak smutny! Jeśli tylko mógłbym go pocieszyć!” – oto słowa wyrażające całą duchowość bł. Franciszka z Fatimy. Bardzo podobną postawę znajdujemy w biografii św. Małgorzaty Marii Alacoque. Gdy Pan Jezus objawił jej swe Najświętsze Serce, otoczone cierniami i przebite włócznią, ona zapragnęła przede wszystkim nieść temu Sercu pociechę. Zobaczyła tę „zbytnią miłość” Boga, miłość aż do wylania ostatniej kropli krwi tryskającej z przebitego Bożego Serca. Jednocześnie usłyszała w swej duszy Jezusowy lament cierpienia z powodu ludzkiej niewdzięczności, która co prawda Bogu nie jest w stanie uczynić już żadnej krzywdy, ale samych niewdzięcznych ludzi wiedzie do piekła. Zobaczyła, iż największe cierpienia zadaje Bożemu Sercu oziębłość i rutyna w służbie Bożej dusz szczególnie uprzywilejowanych i poświęconych Bogu, to znaczy dusz kapłańskich i zakonnych. Oziębłość kapłana lub zakonnika jest więc czymś o stokroć gorszym niż wielkie zło, jakim jest oziębłość człowieka świeckiego. Owocem miłości współczucia jest szukanie na każdym kroku okazji, by pocieszyć czymś Boga, by dać Mu trochę radości, jak to przepięknie wyraziła św. Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej: „Uspokój moją duszę. Uczyń w niej swoje niebo, swoje mieszkanie umiłowane i miejsce swego spoczynku”. Wspomnijmy tu cudownie piękne i jednocześnie proste wyznanie miłości św. Piotra wobec Pana Jezusa: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię miłuję” (J 21, 17).

Pozostało nam jeszcze scharakteryzowanie trzech rodzajów miłości do Boga. Zajmiemy się nimi w majowym numerze naszego miesięcznika. Już teraz jednak widzimy, że choć nasze możliwości są bardzo ograniczone, możemy czynić dla Pana Boga o wiele więcej niż czyniliśmy dotąd. Najpiękniejszą ilustracją miłości do Boga są żywoty świętych. Tym, co nas w nich najbardziej fascynuje i co najbardziej podziwiamy, jest konsekwencja, z jaką rozwijali, do granic ludzkich możliwości, każdy rodzaj miłości. Jednak każdy, nawet największy święty wyznawał, jak mało, jak strasznie mało jeszcze czyni dla Boga. W porównaniu z Bożą miłością wszelkie starania świętych są drobnostką. Cóż dopiero mówić o nas, którym tak daleko do świętości?

ks. Karol Stehlin FSSPX

Za: Zawsze Wierni nr 3/2010 (130) | http://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/1406

Skip to content