Aktualizacja strony została wstrzymana

Wandejskie opowieści – Tomasz J. Kostyła

10 marca, dwieście siedemnaście lat temu, wybuchło powstanie w Wandei. Od 1793 roku, nieustannie płoną w sercach wielu ludzi, znicze pamięci o bohaterach, którzy stanęli w obronie Boga, Króla i Ojczyzny. Chociaż minęło już tyle lat, chwała o wydarzeniach znad Loary, wykroczyła daleko poza granice Francji.

fot. Wandea – kraina bohaterów

Wandea, a także Bretania stały się symbolem najwyższej ofiary, jaką się składa na ołtarzach ojczyzn. Z historycznego punktu widzenia, napisano o tamtych wydarzeniach już wiele. Nie zawsze były to publikacje obiektywne, choć pojawiali się rzetelni historycy, nie ulegający trendom owijania nikczemności w kwieciste słowa. Mimo ciągle jeszcze trwającej medialnej zmowy milczenia, krew męczenników wydaje nowe owoce, choć zapewne może minąć jeszcze wiele czasu, zanim wiedza o tym stanie się równie powszechna, jak wiedza o powstaniu Pierwszej Republiki. W środowiskach katolickich tradycjonalistów, Wandea jest symbolem wierności Civitas Dei, jeśli można zestawić katolicką Francję z augustiańską wizją świata. Wandea jest najwspanialszym, nowożytnym przykładem rycerskiego romantyzmu, który w obliczu zamachu na łacińska cywilizację, obejmował jednością prosty lud, rodzimą szlachtę i duchowieństwo.

Pisząc ten felieton, chciałbym przypomnieć czytelnikom dwa dzieła, mówiące o wydarzeniach z 1793 roku. Oprócz nich, należałoby jeszcze wspomnieć o mało obszernej, choć rzeczowej krótkiej monografii, ale po kolei. W głównej mierze, opieram się na wrażeniach wyniesionych z filmu, który był, co najmniej dwukrotnie, emitowany przez TVP, już dość dawno temu, pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Mam nadzieję, ze niektórzy czytelnicy mieli przyjemność obejrzenia go i chociaż niewielkim stopniu, pozostawił on w pamięci jakiś ślad.

Ale zanim przywołamy film, warto sobie przypomnieć znakomitą książkę Pawła Jasienicy „Rozważania o wojnie domowej”, która po raz pierwszy ukazała się w 1985 roku. Jest to opowieść o Wandei, którą kreśli autor piórem nie tylko wytrawnego historyka, ale pisząc o tych tragicznych czasach, sprawia wrażenie u odbiorcy, naocznego świadka tamtych wszystkich wydarzeń.

Czytałem tę książkę, mając świadomość, że jest to pierwsza polska publikacja, poruszająca w obiektywnym świetle fakty, o których i do dzisiaj tak niewiele się mówi i pisze. Czytałem ją, odnajdując w niej analogię do wydarzeń z rewolucji marksistowskiej, zanim poznałem w tym zakresie, twórczość ks. Poradowskiego. Jasienica, najprawdopodobniej całkiem świadomie, dokonał zabiegu literackiego, który nasuwa u odbiorcy porównanie tych tragedii z lat 1793-99, do rewolucji październikowej i wojny domowej w Rosji w latach 1917-22. Ocenę wydarzeń opisywanych w książce, Jasienica pozostawia czytelnikom. „Rozważania…”, autor „Polski Piastów” napisał w 1969 roku. Ja w swoich zbiorach mam książkę z roku 1985, która po przeczytaniu, w końcu lat osiemdziesiątych, tkwi we mnie po dziś dzień, i kiedy tylko Wandea pojawia się, raz po raz, w mojej świadomości, powracam do tych niezwykłych „Rozważań…”.
Opowieść Jasienicy wywołuje refleksje. W tamtych latach, miałem mgliste pojęcie o rewolucji francuskiej, lecz bolszewizm znałem już dość dobrze. Historia Wandei była więc konfirmacją zbrodni, jakie niosą w sobie wszelakie ruchy wywrotowe- tajne i jawne, kiedy tylko dokonują zamachu na „ołtarze i trony”.

Józef Stalin powiedział kiedyś, że: „zabicie człowieka to wielka tragedia, ale zabijanie tysięcy, to już tylko statystyka”. Celne miał wypowiedzi tenże „człowiek”. Ludobójstwo w Wandei stało się fundamentem nowych czasów, w których z dumą się wspomina szturm na Bastylię, gdzie śpiewa się galijskie międzynarodówki: „Ca Ira” oraz „Marsyliankę”. We Francji, w kraju masonerii i socjalizmu, uświęca się masowa zbrodnię świętem państwowym. Pola Elizejskie przypominają wtedy Plac Czerwony w Moskwie, przed upadkiem komunizmu, podczas rocznicy Października. Kiedy słuchało się wypowiedzi genseka Breżniewa i prezydenta Mitteranda, trudno było niekiedy wyłapać, jakim językiem mówią i czemu te słowa służą. Cóż, język polityków nie zawsze ma jawne znaczenie, bez względu na grubość kurtyny jaki go dzieli.

Wydawać by się mogło, że pamięć o wandejskiej tragedii pozostanie tylko regionalną „atrakcją”, a opowieści o tamtych czasach nie wyjdą dalej, niż poza Francję. W roku 1988, reżyser Philippe de Broca, któremu krytycy francuscy przypisują sympatie rojalistyczne, stworzył film historyczny pt. „Szuani”. Obraz ten zdobył szeroką popularność oraz rozgłos, nie tylko ze względu na treść, wg libertynów zbyt kontrowersyjną, ale i na znakomite osadzenie go w segmencie historycznym tamtej epoki. Ci, którzy znają i lubią filmowe adaptacje powieści Alexandra Dumasa, nie będą rozczarowani. Ale nie jest to typowa historia z cyklu „płaszcza i szpady”, albowiem obraz ten ma w sobie coś wybitnie głębszego, co dociera do odbiorcy po pewnym czasie. O kilka kroków dalej w stronę kwestii nowożytnej polityki, posunął się reżyser, ujmując ważny fragment historii swojego kraju. Owszem; w tym filmie są zawarte ludzkie słabości, uczucia, nadzieje, rozterki i niespełnione marzenia. Ale jest podana bezpośrednia przyczyna, która odpowiada za zburzenie tego odwiecznego ładu. To tak, jakby opisywać rewolucyjną Rosję „Doktorem Źywago” B. Pasternaka. W obu przypadkach niewiele już potrzeba, aby pojąć właściwie to, co się tak naprawdę wydarzyło.

W „Szuanach” ukazana jest historia jednej rodziny, która stanowi synonim, wszystkich rodzin i rodów, oddanych do końca swoich dni Bogu, Królowi oraz Tradycji.

Stary książę- pan de Kefadec, wiedzie stabilny żywot w swojej bretońskiej posiadłości. Czas płynie powoli, odmierzany rytmem codziennych zajęć. Książe daleki jest od polityki, po prostu dba o ziemię, o ludzi, ma przyjaciół. Jest wyrozumiały, posiada jednak swoje własne zdanie na wiele spraw, które- chcąc nie chcąc- wdzierają się i na prowincję. Pan de Kefadec ma dwóch synów: własnego Aureliusza i przybranego Tarquina. Obaj wyruszają w świat, opuszczając rodzinne strony. Oboje też zabiegają o względy ich przybranej siostry Cecylii (w tej roli Sophie Marceau).

Po latach powraca Tarquin. Już nie jest przybranym synem księcia, ale obywatelem komisarzem. W jego niespokojnych oczach płonie rewolucyjny ogień. Stał się nowym człowiekiem i pragnie w Bretanii wprowadzić nowy porządek. Oczarowana nim Cecylia, angażuje się na rzecz postępu i ochoczo włącza się do walki z „klerykalną ciemnotą”. Jest nauczycielką, ku zadowoleniu komisarza Tarquina wprowadza nowe metody dydaktyczne. Spokój w Bretanii zostaje naruszony. Dotychczasowy porządek społeczny, którego gwarantem był król, chwieje się w posadach. Rewolucjoniści z cała bezwzględnością wprowadzają bezwzględnie zmiany w życie, jednocząc tym samym przeciwko sobie szlachtę, chłopów oraz duchowieństwo.

Kiedy region ogarniają pierwsze walki, zza oceanu powraca Aureliusz- syn księcia de Kefadec. Widząc, co się dzieje, staje się mimochodem jednym z przywódców powstania. Do ubrania przypina sobie Sacre Coeur- symbol wierności Chrystusowi i Królowi.

Królewska i Katolicka Armia rośnie w siłę. Rewolucjoniści, mimo składanych ludowi obietnic, mimo terroru, prześladowań; nie znajdują w żaden sposób oparcia pośród miejscowych. Idea wolności, równości oraz braterstwa, tak ochoczo wtłaczana w dziecięce umysły przez Cecylię, obraca się również przeciwko niej samej i dostrzega ona w końcu prawdziwe oblicze komisarza Tarquina i swoją nikczemną w tym rolę.

Wojna i miłość. Romantyzm przeplatany z niezłomnym bohaterstwem i śmierć cywilizacji. Walka w słusznej, choć przegranej sprawie. Nadzieja dla przyszłych pokoleń Francji. Takie refleksje można przywołać, obejrzawszy „Szuanów”. Dla widza, który już wie, czym było wandejskie powstanie, film ten będzie ciekawym uzupełnieniem niektórych wiadomości. Jakże łatwo wtedy sobie wyobrazić, że tak mogło być w jakimś miejscu, w tamtych latach, gdzieś po obu stronach Loary.

Można również zachęcić do obejrzenia tego filmu miłośników dobrego kina, którzy jeszcze nie mają pojęcia o rewolucji francuskiej, bądź wiedza o niej zamyka się tylko w pobieżnej znajomości informacji medialnych. Może za pierwszym razem nie wszystko stanie się jasne, wojna cywilizacji, narzucanie nowego porządku, czy zabijanie duszy narodu, da się zauważyć już na filmowym przykładzie bretońskiej wioski. Jeśli historia lubi się powtarzać, to wandejski heroizm, może być w przyszłości tamą dla laickich grabarzy Europy.

„Szuani” w wydaniu de Broca, wciągają widza w świat zapomnianych wartości, w obszar już nie znany od lat europejczykowi. Laicka Francja ma ciągle szansę, aby zrewidować swoje podejście do własnej historii oraz tradycji. Film skłania ku refleksjom i nie pozostawia na rewolucji francuskiej suchej nitki, choć, to my sami jako widzowie wyciągamy ostateczne wnioski. Akcja filmu skłania nas do zajęcia określonej postawy, dając nam jednak wcześniej możliwość wnikliwej obserwacji każdej ze stron. Poznajemy dwa oblicza konfliktu, który mieszkańcom tamtych ziem nie daje możliwości dobrowolnego wyboru. Jedynym wyjściem pozostaje walka i zwycięstwo lub śmierć w owej walce. Wierność Idei, czy kapitulacja wobec ideologii? Jakby zestawić ten film, chociażby z rodzimymi „Dreszczami” Marczewskiego, to znajdziemy wiele wspólnych wątków politycznych, umieszczonych w fabule.

Dzieło Philippe`a de Broca mogę uznać za wybitne. Zwolennicy kina widowiskowego, nie znajda w nim scen batalistycznych robionych na miarę „Braveheart”, ale nie o to w tym tutaj chodzi. Walka zbrojna jest w „Szuanach” mocnym tłem, choć wynika z samej konieczności obrony cywilizacji. Reżyser chce uczulić nas na to, że każde, nawet osobiste, zmaganie o wartości toczymy niezmiennie. W każdej chwili naszego zycia, w każdym miejscu. Podobnie zresztą jak w filmie, bowiem katolicka i królewska Francja nie wszystek umarła, choć wandejskie powstanie upadło. Zwróćcie uwagę na ostatni fragment tego filmu. Główni bohaterowie uchodzą w stronę morza. Są wolni, nie traca wiary, choć ich świat pozostawiony za plecami, spowiła pożoga.

Dla tych, którzy wciąż jeszcze niewiele wiedzą o Powstaniu Wandejskim, a rewolucję francuską postrzegają jedynie przez pryzmat postępu, została napisana piórem Marka Robaka ciekawa książka. Na zaledwie 46 stronach, autor w bardzo elementarny sposób przedstawia okoliczności jak i wydarzenia, które rozpoczęły się 10 marca 217 lat temu. Książka weszła do księgarń w 1996 roku, ale czasami można ją zdobyć na aukcjach internetowych lub w antykwariatach. Warto mieć tę pozycję w swoich zbiorach. Autor rzeczowo opisuje wydarzenia, kreśli sylwetki przywódców wandejskich, oraz zamieszcza na końcu chronologię wydarzeń. Ta książka, dla niejednego czytelnika poszukującego prawdy, może stać się przyczynkiem, do wnikliwszej analizy historii, a zwłaszcza tych aspektów, pomijanych lub usuwanych z podręczników.

Z tej ksiązki, szczególnie podoba mi się jeden fragment:

„(…)Wśród bohaterów wandejskich warto jeszcze wymienić wspomnianą już młodą dziewczynę, Renee Borderenau- zwano ją Dzielnym Andegaweńczykiem. (…) Jej ojciec został zabity w czasie pierwszych walk, potem wymordowano jej rodzinę- straciła 42 krewnych. Przysięgła zabójcom zemstę. Nauczyła się strzelać, przywdziała męski strój i wstąpiła do kawalerii wandejskiej. Szarżowała brawurowo na koniu, trzymając wodze w ustach, z pistoletem w jednej ręce, a szablą w drugiej.

Przeszła cały szlak bojowy, w czasie marszu ku morzu idąc w straży tylnej. Udało jej się wrócić do Wandei i walczyła jeszcze przez długi czas. Schwytana przez republikanów, została osadzona w klasztorze na Mont- Saint- Michel, zamienionym na więzienie. Zmarła w 1824 roku. Do końca życia odmawiała uznania republiki.”

Tak na marginesie dodam, że jest to jeden z przykładów niewiasty pozytywnie wyemancypowanej, która zamiast wrzeszczeć o prawach kobiet, wzięła sobie do serca prawa mężczyzn, skutecznie wdrażając w swoje młode życie, właściwie pojmowane równouprawnienie. W przeciwieństwie do wszelakich feminazistek, sufrażystek oraz lesbotutek, można, jak widać, efektywnie łączyć kobiecość, męstwo oraz sławę.

Wandejskie opowieści nie kończą się. Czas dopisuje dalsze historie, opiewa bohaterów, przywołuje wspomnienia. Pamięć nie umiera i nawet po polskich równinach, wiatr znad Loary zatacza przyjazne kręgi.

Tomasz J. Kostyła

Za: konserwatyzm.pl | http://www.konserwatyzm.pl/publicystyka.php/Artykul/5313/ | Tomasz J. Kostyła: "Wandejskie opowieści"

Skip to content