Aktualizacja strony została wstrzymana

Zaglądamy w karty – Stanisław Michalkiewicz

Jak wiadomo, zgodnie z rozkazem opublikowanym przez panią kanclerz Anielę Merkel w tak zwanej „Deklaracji Berlińskiej” z kwietnia ub. roku, wszystkie państwa mają ratyfikować Traktat Reformujący zwany również Lesbońskim do roku 2009. Wtedy zostanie proklamowane nowe imperium europejskiej, rodzaj Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego – oczywiście „po laicku”, a w ostateczności – po „judeochrześcijańsku” – czemu towarzyszyć będą chóralne śpiewy „Ody do radości”, która wprawdzie nie jest oficjalnym hymnem Eurosojuza, ale jest nieoficjalnym. Nawiasem mówiąc – bardzo podobnym do hymnu Związku Sowieckiego, w którym śpiewano o „swobodnych republikach”, które „Ruś Wielka na setki złączyła lat”. W „Odzie” o Wielkiej Rusi wprawdzie ani słowa, bo wszystkiego dokona „radość”. Ona „złączy, co rozdzielił los” w ten sposób, że jej „jasność wszystko zaćmi”. Ano, widać, że bez „zaćmienia”, znaczy – na trzeźwo – nie da rady. Już tam fejginięta i stalinięta z „judeochrześcijanami” do spółki będą wszystkich zaćmiewać „radością”, podobnie jak ich faktyczni i ideowi przodkowie w osobach rozmaitych Bermanów i księży-patriotów, na rozkaz Chorążego Pokoju, epatowali wszystkich „swobodnością” republik swobodnych.

Kiedy tak europejsy zaćmiewają się nawzajem „radością”, jak to w tej Europie będzie aj-waj, przedstawiciele biurokratycznego internacjonału krzątają się wokół ustalenia modus vivendi Eurosojuza z cesarstwy ościennymi. Właśnie ruscy szachiści porozumieli się z Amerykanami w sprawie „tarczy”. Okazało się, że jakoś przeszli do porządku nad straszliwym zagrożeniem, jakie „tarcza” miała przedstawiać dla bezpieczeństwa Rosji, więc chyba nigdy nie traktowali go serio, tylko – jako kartę przetargową, przy pomocy której uzyskają to, na czym zależy im naprawdę. A na czym zależy im naprawdę? Ano na tym, by Amerykanie przyjęli do aprobującej wiadomości podział stref wpływów, dokonany w Europie między Rosję i Niemcy mniej więcej wzdłuż „linii Curzona”, uzupełniony linią „Ribbentrop-Mołotow”.

Skoro taki podział stref wpływów był dobry kiedyś, to niby dlaczego ma być niedobry teraz? Wymagałoby to od Stanów Zjednoczonych rezygnacji z wciągania Ukrainy i Gruzji do NATO, w zamian za co ruscy szachiści przyjmą do wiadomości „niepodległość” Kosowa a na dodatek pomogą Amerykanom w Afganistanie. Czego jak czego, ale doświadczenia z postępowaniu z Afganami Rosjanom nie brakuje, więc znowu jakiś Aleksander Rozenbaum napisze, jak to w „czarnym tulipanie, z wódką w stakanie”, „kagda w oazisi Dżallalabada (…) idut iż Pakistana karawany” – a „prasa międzynarodowa”, nie mówiąc już o hollywoodzkich specjalistach od „dodawania dramatyzmu”, odpowiednio to naświetli i odkryjemy na nowo cały romantyzm wypraw krzyżowych – oczywiście już bez krzyża, który, jak wiadomo, „razi” najświętsze uczucia religijne i niepotrzebnie „rozjątrza”.

Z drugiej strony francuski prezydent Sarkozy namawia w Londynie Angielczyków rzeszę bladą, żeby włączyli swoją armię do „europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO”. Ciekawe, czy Angielczykowie dadzą się namówić na ten sposób wyprowadzania Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli, na wypchnięcie z Europy Amerykanów i tym sposobem – na realizację francuskiego marzenia o „europeizacji Europy” – oczywiście pod niemieckim kierownictwem – ale o tym sza! – Nie trzeba głośno mówić. Francja ma już niemiecką zgodę na swoją Unię Śródziemnomorską, czyli „własne” kieszonkowe imperium, co prawda – pod niemiecką kuratelą, ale mówi się: trudno. W zamian za to ogłasza desinteressement w sprawach Europy Środkowej i Wschodniej, uznając tu wyłączność wpływów niemieckich. Niemcy zaś najwyraźniej zamierzają zablokować możliwość przyłączenia do NATO Ukrainy i Gruzji, słowem – strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie działa bez zarzutu.

W tej sytuacji premier Tusk wybrał się na Ukrainę, gdzie po rozmowie z Julią Tymoszenko oświadczył, że jest „szczęśliwym człowiekiem”. Kto by pomyślał, że polskiemu premierowi tak niewiele potrzeba do szczęścia? No, ale wedle stawu grobla; premieru Tusku wolno oczywiście składać deklaracje, że stosunki z Ukrainą są „rdzeniem” polskiej polityki, ale bo też cała ta polityka sprowadza się do rozmów z „piękną Julią” o mistrzostwach futbolowych i małym ruchu granicznym, bo od większej polityki już są mądrzejsi. W Rzeczpospolitej Bohdan Osadczuk narzeka, że premier Tusk „nie rozumie” wagi stosunków z Ukrainą, w odróżnieniu od Aleksandra Kwaśniewskiego, który ją „rozumiał”. Pan Osadczuk od 1941 roku siedzi w Berlinie i na pewno byłoby mu przyjemnie gdyby Polska jeszcze bardziej podlizywała się Ukrainie, bo przy planowanym rozbiorze naszego kraju szanse na przejęcie przez Ukrainę przynajmniej części „ukraińskiego terytorium etnicznego”, czyli województwa podkarpackiego, a może nawet – części małopolskiego – z pewnością byłyby jeszcze większe. Premier Tusk jednak lepiej wie, kogo ma słuchać i czyją być „duszeńką”, zwłaszcza, jeśli w 2010 roku chce być zatwierdzony na prezydenta polskiego „zadupia” – jak określił Polskę w niemieckim dzienniku dla folksdojczów „Dziennik” pisarz Jerzy Pilch. Zapewne ma rację, bo pomyślmy sami – czy gdzie indziej Jerzy Pilch mógłby cieszyć się reputacją wybitnego literata i intelektualisty?

Tymczasem Sejm, w którym trwają jeszcze przekomarzania nad listkiem figowym, jakim PiS pragnie przesłonić swoją zgodę na ratyfikację Traktatu Reformującego, zwanego inaczej Lesbońskim, postanowił również udelektować finansowo osoby sprzeciwiające się w swoim czasie komunistycznej władzy i z tego tytułu represjonowane. Internowanym Sejm daje po 25 tysięcy złotych, a dla innych też przygotowuje jakieś złote plastry. To bardzo miło, ale obawiam się, że żaden normalny człowiek nie zechce z tej możliwości skorzystać. Ja na przykład, byłem internowany, wyrzucony z wilczym biletem z pracy, skazany na konfiskatę mienia – ale przecież nie przez moich współrodaków – podatników, tylko przez okupujących Polskę komunistów. Jakże więc mogę żądać, by współrodacy, którzy nic złego mi nie zrobili, którzy byli tak samo wówczas okupowani, jak i ja, składali się dzisiaj na odszkodowanie dla mnie? Tymczasem Sejm, chociaż jeszcze w początkach roku 1996 podjął uchwałę potępiającą sprawców stanu wojennego, wyrażając jednocześnie nadzieję na sprawiedliwe ich osądzenie – do tej pory nie potrafił tego dopilnować. W rezultacie nie mogę domagać się swoich 25 tysięcy złotych odszkodowania za internowanie od, dajmy na to, Jerzego Szmajdzińskiego, który na mojej i tysięcy mnie podobnych Polaków krzywdzie, dorobił się politycznej kariery, a kto wie, czy również nie kont w Szwajcarii. Chętnie sprocesowałbym go do suchej nitki, a myślę, że nie jestem w tym odosobniony. Skoro zatem dochodzą nas słuchy, że aresztowany właśnie Peter Vogel, czyli eks-szubienicznik Piotr Filipczyński, pozakładał w szwajcarskich bankach funkcjonariuszom komunistycznej razwiedki tajne konta z ukradzionymi Polsce pieniędzmi, a z takiego konta podobno miał „prawo korzystania” taki np. Jacek Piechota, to czyż nie tam właśnie należy szukać środków na sfinansowanie odszkodowań za internowania w stanie wojennym? Czy jednak premier Donald Tusk odważy się aż tak mocno ukąsić rękę, która przywiodła go do władzy, czy wreszcie pozwoli mu na to gestapo, które dla swoich celów musi przecież na terenie tubylczym posługiwać się szubrawcami miejscowymi? O tym się wkrótce przekonamy, a to więcej nam powie o rzeczywistych możliwościach polskiego rządu, niż patetyczne deklaracje.



 Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2008-04-04  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
Skip to content