Aktualizacja strony została wstrzymana

Europejsachówka – Stanisław Michalkiewicz

Co tu ukrywać; Wielkanoc nie sprzyja dialogowi z judaizmem. Nie dość, że w odczytywanych po kościołach opisach Męki Pańskiej aż roi się od fragmentów „antysemickich”, a przecież jest to dopiero wstęp do najgorszego, które przychodzi w Wielki Poniedziałek. W odczytywanym tego dnia fragmencie Ewangelii wg. św. Mateusza opowiedziana jest historia korupcji, na której ufundowany został jeśli nie cały judaizm, to w każdym razie spora jego część. Z punktu widzenia logiki niepodobna tego obejść; albo opis ewangeliczny jest prawdziwy, albo fałszywy. Jeśli prawdziwy – to niewątpliwie judaizm ufundowany jest na przekręcie, a wtedy wszelki dialog, już choćby ze względów kurtuazyjnych, wymaga udawania, że przekręt przekrętem nie jest, wymaga traktowania go z pełną atencji powagą. Krótko mówiąc – już na wstępie wymaga traktowania blagi jako prawdy. Nie wypada przecież rozpocząć dialogowania od słusznego skądinąd stwierdzenia: vous trichez, Monsieur. Czy tego rodzaju dialog może przynieść jakieś dobre rezultaty? Oczywiście, że nie. Jeśli zaś fałszywy byłby przekaz ewangeliczny, wówczas bez sensu byłoby całe chrześcijaństwo, co zresztą podkreśla św. Paweł.

Zwolennicy dialogu, jako ludzie bądź co bądź spostrzegawczy, mają tego świadomość i próbują odwrócić kota ogonem przy pomocy sofistyki zwanej zmyłkowo „teologią”. Modni teologowie twierdzą mianowicie, że Zmartwychwstanie, owszem, jest faktem, jednakże tylko w tym sensie, iż uczniom tak się wydawało, bo jak już otrząsnęli się z panicznego strachu po aresztowaniu Jezusa i znowu się zebrali, żeby wypić i zakąsić, to w miarę ubywania wina mogli dojść do każdego wniosku, nawet takiego, że Jezus zmartwychwstał, przenika przez zamknięte drzwi – i tak dalej. Zmartwychwstanie zatem jest faktem i zarazem nie jest, dzięki czemu nie musimy już wybierać miedzy prawdą i fałszem, bo prawdziwy jest zarówno ewangeliczny przekaz św. Mateusza, jak i wersja, którą arcykapłani polecili kolportować żołnierzom – patronom dziennikarzy „Gazety Wyborczej”.

Ale skoro prawdą jest cokolwiek, to dlaczego właściwie ludzie mieliby się przejmować tą czy inną jej wersją? Toteż nieuchronnym następstwem „teologii w służbie dialogu” jest narastanie obojętności religijnej. To nie „kryzys” – to rezultat! – jak mawiał niezapomnianej pamięci Stefan Kisielewski. Wprawdzie wileński bazylianin Atanazy Nowochacki skierował te słowa do biskupa Massalskiego, znanego w swoim czasie szubrawca, ale czyż nie pasują one również do wyznawców „dialogu”: „dzisiaj duchowieństwo wyprzedaje dary Ducha Świętego za pieniądze, a skończy na tym, że ani darów Ducha Świętego, ani pieniędzy mieć nie będzie, bo Pan Bóg swoje, a diabeł swoje odbierze”?

Mimo tych sofistycznych wynalazków, w okresie Wielkanocnym „dialog” jednak nieco zamiera i pewnie dlatego TVN w pierwszy dzień Świąt poświęciła tak wiele czasu na rozmową z panem Markiem Kondratem, do niedawna jeszcze aktorem, który obecnie poświęcił się handlowaniu winem. Rozmowa nosiła wszelkie cechy kryptoreklamy, co może dowodzić, że pod wyrozumiałymi rządami wicepremiera Waldemara Pawlaka razwiedka, której medialną ekspozyturą jest – jak podejrzewam – stacja TVN, opanowuje obrót alkoholem w Polsce. Przy aktualnym poziomie konsumpcji jest to złote jabłko, więc rzeczywiście warto była zainwestować w Donalda Tuska i jego ferajnę. Prowadząca rozmowę pani redaktor Orzechowska wpatrzona była w pana Kondrata, jak w raroga, chociaż, powiedzmy sobie szczerze, kiedy, jeszcze jako aktor, wygłaszał cudze teksty, był znacznie lepszy, niż przy tekstach własnych, najdelikatniej mówiąc – bardzo pretensjonalnych. Ale mniejsza o to; każdy reklamuje się, jak tam potrafi, więc niech rozkwita sto kwiatów. Skoro taka popularnością cieszy się Doda Elektroda, chociaż trudno znaleźć bardziej przeraźliwą grafomanię, to dlaczego pan Marek Kondrat nie miałby też spróbować? Znacznie ciekawsza może być oferta winna. Pan Marek Kondrat dał do zrozumienia, że oferuje wino, jak mówią Francuzi – a consommation courante, zatem stawia raczej na ilość, niż na jakość. To oczywiście nic złego, ale skłania do zastanowienia również nad rodzajem surowca do produkcji trunku.

Jak wiadomo, wino robi się „również z winogron”. Taką w każdym razie tajemnicę zdradził był swemu synowi pewien winiarz na łożu śmierci. Jeśli jednak trafne są nasze podejrzenia, że produkcją zajmuje się razwiedka, to możliwości surowcowe gwałtownie się rozszerzają. Wino jest bowiem produktem fermentacji, ale i wytłaczania, czyli wyciskania, a któż opanował tę sztukę lepiej, jeśli nie razwiedka? Ileż inteligentny oficer może wycisnąć z konfidenta, ileż profesjonalny torturant może wycisnąć z figuranta? Dopiero w takim kontekście surowcowym możemy zrozumieć znaczenie zagadkowych charakterystyk wina, na przykład, że jest „nerwowe” – jakimi epatują klientów niektórzy sommelierzy. Czyżby ruszyła sprzedaż właśnie tego towaru? Inną sprawą jest to, ze nie żyjemy na jakiejś pustyni, tylko w Eurokołchozie, gdzie produkcja wina jest kwotowana. Oznacza to, że nie tylko nadwyżki produkcyjne, ale i wytłoczyny są przymusowo destylowane. W tradycyjnych krajach winiarskich produkty takiej destylacji nazywane są rozmaicie; mara burgundzka we Francji, grappa w Italii – i tak dalej. No a u nas? Jeśli rzeczywiście na tej produkcji i dystrybucji swoja łapę kładzie razwiedka będąca najtwardszym jądrem europejsów, to czyż można ten destylat nazwać inaczej, niż europejsachówką? Oprócz adekwatności nazwa ta ma jeszcze i tę zaletę, że określa jednocześnie i producenta i konsumenta.



 Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  2008-04-02  |  www.michalkiewicz.pl

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Nasza Polska”.

 

Skip to content