Aktualizacja strony została wstrzymana

Epitafium „pomarańczowej rewolucji” – Stanisław Michalkiewicz

Wybory prezydenckie na Ukrainie zakończyły się zwycięstwem Wiktora Janukowycza, – według Julii Tymoszenko – „kryminalisty”. Inna sprawa, że i Julia Tymoszenko też nie jest bez grzechu i to nawet nie dlatego, że zaczynała od wypożyczalni pornograficznych kaset, ale przede wszystkim dlatego, że współpracując z wsadzonym później „za defraudację” do amerykańskiego kryminału ukraińskim premierem i szefem partii Horomada Pawłem Łazarenką zobaczyła pierwsze duże pieniądze jako właścicielka Ukraińskiej Benzyny, przekształconej później w Zjednoczone Systemy Energetyczne Ukrainy, które uzyskały monopol na obrót rosyjskim gazem. Ponieważ każde dziecko wie, że obrót gazem jest w Rosji monopolem „organów”, to obdarowanie pięknej Julii, która w międzyczasie została też – podobnie jak Andrzej Lepper, tyle, że on „honoris causa” – doktorem ekonomii i autorką – jakże by inaczej! – kilkudziesięciu rozpraw naukowych, takim lukratywnym przywilejem, mogłoby wzbudzić wzruszające wątpliwości. W Polsce jednak najmniejszych wątpliwości nie wzbudziło, pewnie dlatego, że jeśli nawet Julia Tymoszenko miała na sumieniu jakieś grzechy, to zostały jej one wybaczone z góry – jak to praktykowane jest w przypadku tzw. „naszych sukinsynów”. Julia Tymoszenko została zaś drugim „naszym sukinsynem” to znaczy – nie tyle może „naszym”, co amerykańskim w momencie, gdy dogadała się z finansującym „pomarańczową rewolucję” na Ukrainie „filantropem”, czyli Jerzym Sorosem.

Jerzy Soros, któremu zimny rosyjski czekista Putin nie tylko podstępnie odebrał sowite ruskie alimenty, nie tylko rozebrał mu do naga żydowskich grandziarzy, tzw. „oligarchów” w rodzaju Borysa Abramowicza Bieriezowskiego, Włodzimierza Gusińskiego, czy Michała Chodorkowskiego, ale w dodatku sprawił, że nie wolno im jęknąć nawet z zagranicy, rozglądał się, czym by tu obetrzeć sobie łzy po tych stratach i stąd pojawił się pomysł kolorowych rewolucji, zarówno w Gruzji, jak i na Ukrainie. Na Ukrainie, wg. brytyjskiego „Guardiana” kosztowało go to 20 milionów dolarów, co wydaje się suma niewielką gdy się zważy, że po udanym zakończeniu „pomarańczowej rewolucji” cała Ukraina leżała przed nim z rozłożonymi nogami, a wysłany na zwiady Borys Abramowicz Bieriezowski wybierał dla niego co lepsze rzeczy, niczym smakołyki ze szwedzkiego stołu.

Ale to by jeszcze nie tłumaczyło do końca miłości, jaką do Juliii Tymoszenko zapałali wszyscy polscy mężykowie stanu, m.in. z Aleksandrem Kwaśniewskim, Lechem Wałęsą, Lechem Kaczyńskim, Bronisławem Komorowskim, Józefem Oleksym, a nawet – z dobrze odżywionym panem posłem Michałem Kamińskim. Jak wspomniałem, została ona uznana za drugiego po Wiktorze Juszczence „naszego sukinsyna” również przez Amerykanów, a to z powodów następujących. Po utracie ruskich alimentów, rozpędzeniu przez zimnego ruskiego czekistę Putina moskiewskiej Fundacji Sorosa, przedtem stopniowo naszpikowanej agentami KGB, którzy pewnej nocy, jako „nieznani sprawcy” ukradli twarde dyski ze wszystkich komputerów, wskutek czego cała struktura „społeczeństwa otwartego” w Rosji dostała się na biurko Putina oraz przepędzeniu „oligarchów” – Jerzy Soros, który w latach 80-tych wyciągnął z finansowych tarapatów późniejszego prezydenta USA, ale wtedy jeszcze pijanicę i lekkoducha Jerzego Busha juniora i nawet dał mu posadę za 100 tysięcy dolarów, poprosił go o interwencję u Putina. Prezydent Jerzy Bush junior, który uważał, że za wcześniejsze dobrodziejstwa Soros został już spłacony przez ojca, poprzez dostarczenie mu wartościowych informacji w przededniu „Pustynnej Burzy” przeciwko złowrogiemu Saddamowi Husajnowi, miał mu podobno wtedy dać do zrozumienia, że dla paru żydowskich grandziarzy nie będzie narażał na szwank stosunków z Rosją.

Filantropa” tak ta niewdzięczność rozgniewała, że wyłożył forsę, żeby Busha rozetrzeć na podłodze. Dzięki temu świat wzbogacił się o takie utwory, jak m.in. film „Farenheit 9.11” Michała Moore’a. Prezydent Bush zorientował się wówczas, że palnął głupstwo, że lepiej „Filantropa” jakoś udobruchać i w ten sposób narodziła się idea „kolorowych rewolucji”, które, nawiasem mówiąc rzeczywiście odpowiadały interesom Cesarstwa Amerykańskiego, polegającym, jak wiadomo, na wzniecaniu zarzewia konfliktu między Cesarstwem Europejskim, a Cesarstwem Rosyjskim. W polityce bowiem często tak bywa, że wielkie łączy się z nikczemym. Wymagało to wszelako zaangażowania różnych dywersantów, na których wytypowano Gruzję, Ukrainę i Polskę, która zresztą – nawiasem mówiąc, też w zasadzie zgodnie ze swoim interesem państwowym – sama się zgłosiła. W ten sposób Julia Tymoszenko została – obok Wiktora Juszczenki – zarówno amerykańskim „naszym sukinsynem”, jak i naszą, to znaczy polskich mężyków stanu „duszeńką”.

Niestety okazało się, że na skutek karygodnych zaniedbań ze strony naszych mężyków stanu, Polska z podjęcia się roli dywersanta nie wyniosła najmniejszej korzyści. Przeciwnie – w milczeniu przyglądała się, jak nie tylko na Ukrainie, ale i w Polsce coraz bardziej panoszą się banderowcy, stanowiący trzon zaplecza politycznego zarówno Wiktora Juszczenki, jak i Julii Tymoszenko. A pozycja banderowców, zarówno w USA i Kanadzie, jak i na Ukrainie wzięła się stąd, że po II wojnie światowej, kiedy to Amerykanie potrzebowali jakichś agentów znających sowieckie realia, puścili banderowcom w niepamięć kolaborację z Hitlerem. Trzeba przyznać, że wykorzystali oni tę szansę w stu, a nawet więcej procentach, opanowując wszystkie liczące się w USA i Kanadzie ośrodki ukraińskiej diaspory. Dzięki temu, kiedy po rozwiązaniu ZSRR Ukraina ogłosiła niepodległość, banderowcy, poza komunistami, byli jedyną siłą, która miała zarówno pieniądze, jak i przede wszystkim – rozbudowane kontrakty na Zachodzie, zwłaszcza w CIA i razwiedce niemieckiej, która – jak pamiętamy – narodziła się z organizacji Reinhardta Gehlena „Fremde Heere Ost”, czyli Obce Armie Wschód jeszcze w czasach II wojny.

Na domiar złego okazało się, że wbrew oczekiwaniom administracji prezydenta Busha, stanowiące fundament europejskiej polityki strategiczne partnerstwo niemiecko-rosyjskie, znakomicie wytrzymuje wszystkie próby niszczące, jakim poddawali je amerykańscy dywersanci. A ponieważ „Filantrop” już na Ukrainie umoczył paszczę w melasie, zaś Izrael coraz bardziej naciskał, żeby „coś” zrobić z Iranem, prezydent Bush zrozumiał, że nec Hercules i w grudniu 2008 roku Kondoliza ogłosiła iż USA nie będą już forsowały przyjęcia Gruzji i Ukrainy do NATO, a tylko koncentrowały się na „umacnianiu demokracji” w obydwu tych państwach – co w przełożeniu na język ludzki oznaczało skierowaną do Rosji prośbę-ostrzeżenie, by nie próbowała wysadzić ich faworytów w powietrze. Ale w międzyczasie wybory prezydenckie w USA wygrał Barack Obama, który nie tylko został obstawiony przez odpowiednich ludzi, ale w dodatku – chyba skutecznie nastraszony możliwością odnalezienia się prawdziwego oryginału jego aktu urodzenia i dlatego jest prezydentem w stu procentach, jak to się mówi – „przewidywalnym”. Więc po różnych rozmowach z ruskimi szachistami, 17 września ubiegłego roku prezydent Obama ogłosił, że na razie żadnych dywersantów już nie potrzebuje i tak oto nie tylko zakończyła się epopeja „jagiellońska” w wykonaniu naszych mężyków stanu, ale i dla Ukraińców wysłany został czytelny sygnał „point de reveries”. W tych okolicznościach katastrofalny wynik wyborczy prezydenta Wiktora Juszczenki był nieunikniony, natomiast stosunkowo niewielka przewaga, jaką w II turze wyborów uzyskał Wiktor Janukowycz nad Julią Tymoszenko pokazuje, że ruscy szachiści też nie chcą stawiać wszystkiego na jedną kartę i biorą pod uwagę różne możliwości, scenariusza rozbiorowego, tj. podziału Ukrainy na wschodnią – z okręgami przemysłowymi i Półwyspem Krymskim – oraz zachodnią, która bez zewnętrznej np. niemieckiej kroplówki miałaby nieustanne trudności – nie wyłączając.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   Gazeta internetowa „Super-Nowa” (www.super-nowa.pl)   17 lutego 2010

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1314

Skip to content