Aktualizacja strony została wstrzymana

Unia odsłania wilcze kły – Stanisław Michalkiewicz

Traktat Lizboński nie jest zwyczajnym traktatem. Ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego oznacza zgodę Polski na proklamowanie w Europie nowego państwa pod nazwą: Unia Europejska – oraz na włączenie Polski do tego nowego państwa w charakterze jego części składowej. […]

 

Szanowni Państwo!

Jak wiadomo, groteska jest to pomieszanie elementów tragicznych z komicznymi. Oto na przykład dygnitarzowi przemawiającego na pogrzebie zasłużonego obywatela, ni z tego, ni z owego opadły spodnie. To właśnie jest sytuacja groteskowa.

Z podobną sytuacją groteskową mieliśmy do czynienia przy okazji debaty nad ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego. Prawo i Sprawiedliwość w ostatniej chwili domagało się wprowadzenia do ustawy ratyfikacyjnej preambuły, żeby stworzyć u wyborców wrażenie, że oto niepodległość Polski jest uratowana. Tymczasem preambuła do takiej ustawy nie ma żadnego znaczenia prawnego. Ustawa ratyfikacyjna bowiem stanowi tylko o upoważnieniu prezydenta do ratyfikowania konkretnej umowy międzynarodowej – w tym przypadku – Traktatu Lizbońskiego – natomiast treści samego traktatu już w niczym nie zmienia. Ratyfikacja traktatu przez państwo oznacza zaś, że państwo to zobowiązuje się przestrzegać wszystkich jego postanowień. Zatem wszystkie zabiegi Prawa i Sprawiedliwości wokół preambuły stanowiły desperacka próbę przysłonięcia swojej figi jakimś listkiem figowym, a z kolei Platforma, rywalizująca przecież z PiS-em o wyborców, nie zamierzała pójść mu na rękę i o żadnych listkach figowych nie chciała słyszeć.

Byłoby to wyłącznie komiczne, gdyby nie okoliczność, że Traktat Lizboński nie jest zwyczajnym traktatem. Ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego oznacza zgodę Polski na proklamowanie w Europie nowego państwa pod nazwą: Unia Europejska – oraz na włączenie Polski do tego nowego państwa w charakterze jego części składowej. A ponieważ nigdy część składowa jakiegokolwiek państwa nie była niepodległa, tylko przeciwnie – stawała się podporządkowana władzom tego państwa, właśnie jako jego część składowa – to znaczy, że Traktat Lizboński oznacza rezygnację z niepodległości Polski. A to nadaje całej debacie ratyfikacyjnej również charakteru tragicznego. W sumie – groteska.

Ale przy okazji tej debaty Unia Europejska bodajże po raz pierwszy pokazała na moment wilcze kły. Podczas swego sejmowego przemówienia premier Donald Tusk powiedział m.in. że „nie pozwolimy nikomu ani uczynić z Polski województwa Unii Europejskiej, ani Polski z Unii Europejskiej wyprowadzić”. O ile pierwsza część tego zdania jest oczywistym kłamstwem, o tyle druga – złowrogą prawdą.

Dlaczego pierwsza jest kłamstwem? Ano dlatego, że ratyfikacja Traktatu Lizbońskiego czyni z Polski część składową Unii Europejskiej, jedną z jej prowincji, a więc – rodzaj województwa. Donald Tusk jest na tyle spostrzegawczy, ze nie może nie zdawać sobie z tego sprawy. A skoro tak, to znaczy, że kłamie, bo co to znaczy, że „nie pozwoli”? Komu „nie pozwoli”, skoro właśnie aż przebiera nogami, żeby „pozwolić”? Przecież całe „stronnictwo pruskie” w Polsce po to istnieje, po to Niemcy wspierają je finansowo, wywiadowczo, propagandowo i politycznie – żeby przeprowadzić oczekiwany Anschluss i w ten sposób zapewnić niemiecką hegemonię nad Europą Środkową. W tej sytuacji deklaracji premiera Tuska, że „nie pozwoli”, niepodobna traktować poważnie. Niechby tylko spróbował – to gestapo zdmuchnęłoby go w jednej chwili, jak gromnicę.

Natomiast druga część jego deklaracji, ze „nie pozwolimy nikomu Polski z Unii Europejskiej wyprowadzić”, jest groźną zapowiedzią przyszłości. Jest bowiem oczywiste, ze jeśli tylko Polska zrzeknie się niepodległości, to Niemcy już jej z rąk nie wypuszczą i użyją wszelkich środków, by zdławić każdą próbę odzyskania niepodległości. Niekoniecznie muszą robić to sami. Z ich punktu widzenia rozsądniej i wygodniej będzie posłużyć się tubylcami. Tak zresztą postępowały w czasie okupacji tworząc grupę tak zwanych „folksdojczów”. Dzisiaj „stronnictwo pruskie” najwyraźniej przygotowuje się do odegrania takiej roli, o czym świadczy deklaracja premiera Donalda Tuska.

Jest ona charakterystyczna jeszcze i z tego powodu, że artykuł 49a. Traktatu przewiduje, iż każde państwo członkowskie może, zgodnie ze swoimi wymogami konstytucyjnymi, podjąć decyzje o wystąpieniu z Unii. Możliwość ta obwarowana jest co prawda skomplikowana procedurą, ale przecież istnieje. Premier Donald Tusk, podpisując 13 grudnia ub. roku w Lizbonie wspomniany Traktat, na pewno zapoznał się przedtem z jego treścią, a zatem nie może nie wiedzieć o takiej możliwości. Skąd zatem te złowrogie pogróżki, które skierował z trybuny sejmowej, że „nie pozwolimy nikomu” – i tak dalej? W czyim imieniu groził; czy tylko Platformy Obywatelskiej, czy również – swoich tubylczych i zagranicznych mocodawców? I wreszcie – komu groził? Czy tylko posłom Prawa i Sprawiedliwości, czy również tej części obywateli, która albo jest przeciwna przyłączaniu Polski do Unii Europejskiej dzisiaj, albo która, w razie dokonania Anschlussu, chciałaby Polskę wyprowadzić z Unii w przyszłości?

Obawiam się, że premier Tusk nie groził tylko w imieniu Platformy Obywatelskiej, bo ta dzisiaj jest, a jutro może już jej nie być. Przecież sam Donald Tusk najpierw był posłem z ramienia Komitetów Obywatelskich, potem – z ramienia Kongresu Liberalno-Demokratycznego, potem – senatorem z ramienia Unii Wolności, a wreszcie – posłem i premierem rządu z ramienia Platformy Obywatelskiej. Nie jest zatem wykluczone, że za parę lat będzie reprezentował barwy partii o nazwie, dajmy na to, „Róbmy Sobie Na Rękę” – jeśli razwiedce spodoba się taką partię na tubylczej scenie politycznej utworzyć i postawić Donalda Tuska na jej czele w charakterze figuranta.

Jeśli zatem mamy jego groźby traktować poważnie, to tylko wtedy, gdy wypowiada je w imieniu dukaczewszczyzny, która właśnie ponownie zagarnia pod siebie całe obszary państwa, poczynając od tajnych służb – oraz w imieniu protektorów „stronnictwa pruskiego”, które reprezentuje. Nie stanowi to dla nas zaskoczenia. Przeciwnie – tego właśnie obawialiśmy się od samego początku i przed tym ostrzegaliśmy na długo przed referendum akcesyjnym w roku 2003. Nie po to Niemcy przez tyle dziesięcioleci inwestowały tyle pieniędzy w zabawę w integrację europejską, żeby potem wypuszczać z ręki zdobycz, która sama wpadła w ich objęcia.

Obawiam się też, że znajdą dostatecznie wielu pomocników, którzy dla przypodobania się im, nie cofna się nawet przed masakrą rodaków. Oto znany publicysta i „historyk idei”, profesor Marcin Król w swojej książce „Patriotyzm przyszłości” przewiduje konieczność użycia „pewnych form przemocy” wobec „grupy” niepodatnej na „perswazję”, chociaż pragnąłby, aby ta decyzja była „w miarę możności prawnie podbudowana”.

Ach, to z pewnością da się bez trudu załatwić, panie profesorze, „historyku idei”! Generał Jaruzelski tak sprawnie „podbudował prawnie” wprowadzenie stanu wojennego i przejęcie władzy przez soldateskę, że do dzisiejszego dnia nic mu z tego powodu nie zrobiono. Podobnie arcykapłani – nie tylko postarali się u Piłata o „prawną podbudowę” egzekucji Pana Jezusa, ale również – o „podbudowę propagandową”, kiedy to dali żołnierzom „sporo pieniędzy”, aby ci rozpowszechniali fałszywe wiadomości, jakoby uczniowie w nocy ciało Jezusa z grobu wykradli.

A jednak, mimo tych wszystkich przezorności, Pan Jezus zmartwychwstał, a prawda o tym fakcie przebiła się przez całą złość i złoto, których folksdojczom pewnie i teraz nie zabraknie.


 Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  Radio Maryja  ·  2008-03-20  |  www.michalkiewicz.pl
Skip to content