Aktualizacja strony została wstrzymana

Narodowcy w fołksfroncie? – Stanisław Michalkiewicz

Szanowni Państwo!

Zakończyła się druga tura wyborów prezydenckich na Ukrainie, których zwycięzcą okazał się kandydat rekomendowany przez tamtejszą Partię Regionów, Wiktor Janukowycz. Pokonał on, ale nieznacznie, Julię Tymoszenko, która w związku z tym nie uznała rezultatu tych wyborów i będzie próbowała go obalić na drodze sądowej. Czy ograniczy się tylko do tego? Nie wiadomo – zwłaszcza, że jeszcze przed wyborami nie wykluczała wyprowadzenia swoich zwolenników „na ulicę”. Gdyby doszło na Ukrainie do „kryterium ulicznego”, to mogłoby ono pogrążyć ten kraj w zamęcie, którego finałem mógłby być nawet scenariusz rozbiorowy.

Rzecz bowiem w tym, że okręgi, w których wygrała Julia Tymoszenko, obejmują zwarty obszar na zachodniej części Ukrainy, podczas gdy okręgi popierające Wiktora Janukowycza obejmują podobnie zwarty obszar na uprzemysłowionym wschodzie Ukrainy. W tej sytuacji realizacja scenariusza rozbiorowego byłaby zadaniem stosunkowo łatwym, zwłaszcza gdyby takie rozwiązanie dogadzało innym, wpływowym państwom. Wprawdzie Rosja wolałaby zachować w strefie swoich wpływów całą Ukrainę, ale gdyby z jakichś powodów okazało się to niemożliwe, to pewnie zadowoliłaby się jej wschodnią częścią, zwłaszcza, że obejmuje ona Krym, na którym Rosji zależy szczególnie. Wprawdzie prezydent Obama 17 września ubiegłego roku dał do zrozumienia, że w perspektywie zrobienia porządku z Iranem na razie żadnych dywersji wobec Rosji podejmował nie będzie, ale skoro trafia się taka okazja, to i on może zmienić zdanie i wesprzeć próbę „umacniania demokracji”, przynajmniej w zachodniej części Ukrainy.

Jak potoczą się wypadki – zobaczymy, pamiętając, że Julia Tymoszenko pierwsze wielkie pieniądze zobaczyła dopiero wtedy, gdy rosyjski Gazprom udzielił jej firmie Ukraińska Benzyna koncesji na obrót swoim gazem. Ponieważ każde dziecko wie, że obrót paliwami stanowi w Rosji absolutny monopol razwiedki, są podstawy do przypuszczeń, że i Julia Tymoszenko może być obrotowym przedmurzem demokracji – w zależności od tego, co postanowią i ile zapłacą starsi i mądrzejsi. A tego nie wiemy nie tylko my, zwykli obywatele, ale również najważniejsi nasi dygnitarze, ze znanym z surowych min szefem naszej dyplomacji na czele – i dlatego Polska przyjmuje postawę wyczekującą, z braku czego innego ciesząc się „zwycięstwem demokracji”.

I kiedy tak nie możemy się nacieszyć tym „zwycięstwem demokracji” na Ukrainie – w kraju trwa festiwal generała Wojciecha Jaruzelskiego. Pretekstem do rozpoczęcia tego festiwalu, który przybiera postać jakiegoś nabożeństwa wynagradzającego, stał się film „Towarzysz generał”, przedstawiający generała Jaruzelskiego jako posłusznego wykonawcę rozkazów. Temu w zasadzie nie zaprzecza nawet sam generał Jaruzelski, bo podkreśla, że był „żołnierzem”. A co robi żołnierz? Wiadomo – wykonuje rozkazy swoich przełożonych, a tak się akurat złożyło, ze przełożeni generała Jaruzelskiego byli w Moskwie. Nie zaprzeczając w zasadzie wykonywaniu rozkazów generał Jaruzelski podkreśla jednak, że tego właśnie wymagało służenie Polsce – „takiej, jaka była”.

Wprawdzie wrodzona skromność, całkowicie zresztą uzasadniona, nie pozwala generałowi Jaruzelskiemu na porównanie z francuskim ministrem spraw zagranicznych Talleyrandem, ale myślę, że warto takie porównanie przeprowadzić. Rzecz w tym, że Talleyrand, któremu również wiele zarzucano twierdził, że zawsze służył Francji, „niezależnie od ustroju mego państwa”. Dlatego nie wahał się zdradzić Napoleona, któremu służył jako minister, gdy tylko doszedł do wniosku, że polityka Cesarza Francuzów prowadzi Francję nie ku wielkości, a ku przepaści. W przypadku generała Jaruzelskiego takiej odwagi nie dostrzegamy. Przeciwnie – cała jego polityczna droga pokazuje, iż decydującą cechą jego osobowości było posłuszeństwo rozkazom, bez względu na to, czego dotyczyły. Taka postawa charakteryzuje służącego, charakteryzuje właśnie lokaja – i dlatego trudno odmówić słuszności Włodzimierzowi Bukowskiemu, który generała Jaruzelskiego tak właśnie określił.

Obrońcy generała Jaruzelskiego mają pewien kłopot z usuwaniem z wojska oficerów pochodzenia żydowskiego w 1967 roku. Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że ten epizod w życiorysie generała., w części społeczeństwa polskiego przysparza mu sympatii, ale ma się rozumieć, nikt nie ośmieli się tego wprost powiedzieć, bo wiadomo, że niesie to ze sobą wielkie ryzyko. Ja bym jednak nie przywiązywał do tego specjalnej wagi, bo chętnie wierzę generałowi Jaruzelskiemu, że w tym usuwaniu z wojska oficerów żydowskiego pochodzenia nie było nic osobistego. Usuwał – bo tak mu kazali, a gdyby mu kazali co innego, to kto wie – może by nawet poddał się drobnemu zabiegowi chirurgicznemu?

Nad festiwalem generała Jaruzelskiego warto zatrzymać się z jednego, niezwykle charakterystycznego powodu. Oto wielkie zaangażowanie w obronie jego dobrego imienia objawiają zarówno przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym redaktorzy Monika Olejnik i Tomasz Lis, jak i cały Salon, któremu ton nadaje oczywiście „Gazeta Wyborcza” – ale także – środowiska określające się jako „narodowe”. Widzimy, że schodzą się, zdawać by się mogło, skrajne przeciwieństwa. Skoro tak, to musi przyciągać je do siebie jakaś niezwykle potężna siła, przezwyciężająca wzajemne odpychanie.

Źeby zdać sobie sprawę z potęgi tej siły, musimy uświadomić sobie najpierw przyczyny owego wzajemnego odpychania. Zdominowane przez reprezentantów lobby żydowskiego środowisko „Gazety Wyborczej” uważa narodowców za zakałę narodu polskiego, rodzaj tłustej plamy na ludzkości, wstydliwy zakątek, w którym lęgną się wszelkie nieprawości i obrzydliwości. Narodowcy z kolei uważają środowisko „Gazety Wyborczej”, najłagodniej rzecz ujmując, za kosmopolitów, którzy naród polski postrzegają wyłącznie jako rodzaj żerowiska i to żerowiska tymczasowego, o które nie trzeba specjalnie dbać, bo kiedy już się je wyeksploatuje, to można będzie przenieść się na jakieś inne żerowisko. Jak widzimy, obydwa te środowiska wystawiają sobie nawzajem charakterystyki najgorsze z możliwych. Mimo to jednak generał Jaruzelski potrafił zjednoczyć nawet je we wspólnym froncie.

O co tu może chodzić? Interes Polski, ani interes narodowy w grę wchodzić tu nie może, bo skądże nagle w środowisku „Gazety Wyborczej” miałyby narodzić się takie sentymenty? O tym nie ma mowy. Czego w takim razie, broniąc generała Jaruzelskiego, broni środowisko „Gazety Wyborczej”? Broni mitu założycielskiego III Rzeczypospolitej, którą przecież zakładało w Magdalence z generałem Jaruzelskim do spółki. Skoro tedy on okazałby się szubrawcem, to i oni nie lepsi, bo się z szubrawcem umówili. Zatem nie dla niego, ale dla własnej reputacji muszą go dzisiaj okadzać, wybaczając mu nawet ten nieszczęsny „antysemicki” epizod, który każdego innego rzuciłby w piekielne czeluści. Taka jest cena, jaką środowisko to musi płacić za sprawowanie rządu dusz nad polskim narodem. To jest logiczne i to można zrozumieć. Dlaczego jednak we wspólnym froncie z lobby żydowskim generała Jaruzelskiego bronią środowiska określające się mianem narodowych – to już zrozumieć trudniej, chyba, że ten narodowy charakter, to tylko taki pseudonim.

Mówił Stanisław Michalkiewicz

Felieton   Radio Maryja   11 lutego 2010

Szanowni Państwo!

Zakończyła się druga tura wyborów prezydenckich na Ukrainie, których zwycięzcą okazał się kandydat rekomendowany przez tamtejszą Partię Regionów, Wiktor Janukowycz. Pokonał on, ale nieznacznie, Julię Tymoszenko, która w związku z tym nie uznała rezultatu tych wyborów i będzie próbowała go obalić na drodze sądowej. Czy ograniczy się tylko do tego? Nie wiadomo – zwłaszcza, że jeszcze przed wyborami nie wykluczała wyprowadzenia swoich zwolenników „na ulicę”. Gdyby doszło na Ukrainie do „kryterium ulicznego”, to mogłoby ono pogrążyć ten kraj w zamęcie, którego finałem mógłby być nawet scenariusz rozbiorowy.

Rzecz bowiem w tym, że okręgi, w których wygrała Julia Tymoszenko, obejmują zwarty obszar na zachodniej części Ukrainy, podczas gdy okręgi popierające Wiktora Janukowycza obejmują podobnie zwarty obszar na uprzemysłowionym wschodzie Ukrainy. W tej sytuacji realizacja scenariusza rozbiorowego byłaby zadaniem stosunkowo łatwym, zwłaszcza gdyby takie rozwiązanie dogadzało innym, wpływowym państwom. Wprawdzie Rosja wolałaby zachować w strefie swoich wpływów całą Ukrainę, ale gdyby z jakichś powodów okazało się to niemożliwe, to pewnie zadowoliłaby się jej wschodnią częścią, zwłaszcza, że obejmuje ona Krym, na którym Rosji zależy szczególnie. Wprawdzie prezydent Obama 17 września ubiegłego roku dał do zrozumienia, że w perspektywie zrobienia porządku z Iranem na razie żadnych dywersji wobec Rosji podejmował nie będzie, ale skoro trafia się taka okazja, to i on może zmienić zdanie i wesprzeć próbę „umacniania demokracji”, przynajmniej w zachodniej części Ukrainy.

Jak potoczą się wypadki – zobaczymy, pamiętając, że Julia Tymoszenko pierwsze wielkie pieniądze zobaczyła dopiero wtedy, gdy rosyjski Gazprom udzielił jej firmie Ukraińska Benzyna koncesji na obrót swoim gazem. Ponieważ każde dziecko wie, że obrót paliwami stanowi w Rosji absolutny monopol razwiedki, są podstawy do przypuszczeń, że i Julia Tymoszenko może być obrotowym przedmurzem demokracji – w zależności od tego, co postanowią i ile zapłacą starsi i mądrzejsi. A tego nie wiemy nie tylko my, zwykli obywatele, ale również najważniejsi nasi dygnitarze, ze znanym z surowych min szefem naszej dyplomacji na czele – i dlatego Polska przyjmuje postawę wyczekującą, z braku czego innego ciesząc się „zwycięstwem demokracji”.

I kiedy tak nie możemy się nacieszyć tym „zwycięstwem demokracji” na Ukrainie – w kraju trwa festiwal generała Wojciecha Jaruzelskiego. Pretekstem do rozpoczęcia tego festiwalu, który przybiera postać jakiegoś nabożeństwa wynagradzającego, stał się film „Towarzysz generał”, przedstawiający generała Jaruzelskiego jako posłusznego wykonawcę rozkazów. Temu w zasadzie nie zaprzecza nawet sam generał Jaruzelski, bo podkreśla, że był „żołnierzem”. A co robi żołnierz? Wiadomo – wykonuje rozkazy swoich przełożonych, a tak się akurat złożyło, ze przełożeni generała Jaruzelskiego byli w Moskwie. Nie zaprzeczając w zasadzie wykonywaniu rozkazów generał Jaruzelski podkreśla jednak, że tego właśnie wymagało służenie Polsce – „takiej, jaka była”.

Wprawdzie wrodzona skromność, całkowicie zresztą uzasadniona, nie pozwala generałowi Jaruzelskiemu na porównanie z francuskim ministrem spraw zagranicznych Talleyrandem, ale myślę, że warto takie porównanie przeprowadzić. Rzecz w tym, że Talleyrand, któremu również wiele zarzucano twierdził, że zawsze służył Francji, „niezależnie od ustroju mego państwa”. Dlatego nie wahał się zdradzić Napoleona, któremu służył jako minister, gdy tylko doszedł do wniosku, że polityka Cesarza Francuzów prowadzi Francję nie ku wielkości, a ku przepaści. W przypadku generała Jaruzelskiego takiej odwagi nie dostrzegamy. Przeciwnie – cała jego polityczna droga pokazuje, iż decydującą cechą jego osobowości było posłuszeństwo rozkazom, bez względu na to, czego dotyczyły. Taka postawa charakteryzuje służącego, charakteryzuje właśnie lokaja – i dlatego trudno odmówić słuszności Włodzimierzowi Bukowskiemu, który generała Jaruzelskiego tak właśnie określił.

Obrońcy generała Jaruzelskiego mają pewien kłopot z usuwaniem z wojska oficerów pochodzenia żydowskiego w 1967 roku. Gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że ten epizod w życiorysie generała., w części społeczeństwa polskiego przysparza mu sympatii, ale ma się rozumieć, nikt nie ośmieli się tego wprost powiedzieć, bo wiadomo, że niesie to ze sobą wielkie ryzyko. Ja bym jednak nie przywiązywał do tego specjalnej wagi, bo chętnie wierzę generałowi Jaruzelskiemu, że w tym usuwaniu z wojska oficerów żydowskiego pochodzenia nie było nic osobistego. Usuwał – bo tak mu kazali, a gdyby mu kazali co innego, to kto wie – może by nawet poddał się drobnemu zabiegowi chirurgicznemu?

Nad festiwalem generała Jaruzelskiego warto zatrzymać się z jednego, niezwykle charakterystycznego powodu. Oto wielkie zaangażowanie w obronie jego dobrego imienia objawiają zarówno przodujący w pracy operacyjnej oraz wyszkoleniu bojowym i politycznym redaktorzy Monika Olejnik i Tomasz Lis, jak i cały Salon, któremu ton nadaje oczywiście „Gazeta Wyborcza” – ale także – środowiska określające się jako „narodowe”. Widzimy, że schodzą się, zdawać by się mogło, skrajne przeciwieństwa. Skoro tak, to musi przyciągać je do siebie jakaś niezwykle potężna siła, przezwyciężająca wzajemne odpychanie.

Źeby zdać sobie sprawę z potęgi tej siły, musimy uświadomić sobie najpierw przyczyny owego wzajemnego odpychania. Zdominowane przez reprezentantów lobby żydowskiego środowisko „Gazety Wyborczej” uważa narodowców za zakałę narodu polskiego, rodzaj tłustej plamy na ludzkości, wstydliwy zakątek, w którym lęgną się wszelkie nieprawości i obrzydliwości. Narodowcy z kolei uważają środowisko „Gazety Wyborczej”, najłagodniej rzecz ujmując, za kosmopolitów, którzy naród polski postrzegają wyłącznie jako rodzaj żerowiska i to żerowiska tymczasowego, o które nie trzeba specjalnie dbać, bo kiedy już się je wyeksploatuje, to można będzie przenieść się na jakieś inne żerowisko. Jak widzimy, obydwa te środowiska wystawiają sobie nawzajem charakterystyki najgorsze z możliwych. Mimo to jednak generał Jaruzelski potrafił zjednoczyć nawet je we wspólnym froncie.

O co tu może chodzić? Interes Polski, ani interes narodowy w grę wchodzić tu nie może, bo skądże nagle w środowisku „Gazety Wyborczej” miałyby narodzić się takie sentymenty? O tym nie ma mowy. Czego w takim razie, broniąc generała Jaruzelskiego, broni środowisko „Gazety Wyborczej”? Broni mitu założycielskiego III Rzeczypospolitej, którą przecież zakładało w Magdalence z generałem Jaruzelskim do spółki. Skoro tedy on okazałby się szubrawcem, to i oni nie lepsi, bo się z szubrawcem umówili. Zatem nie dla niego, ale dla własnej reputacji muszą go dzisiaj okadzać, wybaczając mu nawet ten nieszczęsny „antysemicki” epizod, który każdego innego rzuciłby w piekielne czeluści. Taka jest cena, jaką środowisko to musi płacić za sprawowanie rządu dusz nad polskim narodem. To jest logiczne i to można zrozumieć. Dlaczego jednak we wspólnym froncie z lobby żydowskim generała Jaruzelskiego bronią środowiska określające się mianem narodowych – to już zrozumieć trudniej, chyba, że ten narodowy charakter, to tylko taki pseudonim.

Mówił Stanisław Michalkiewicz

Stanisław Michalkiewicz

Felieton   Radio Maryja   11 lutego 2010

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza z cyklu „Myśląc Ojczyzna” jest emitowany w Radiu Maryja w każdą środę o godz. 20.50 i powtarzany w czwartek. Komentarze nie są emitowane podczas przerwy wakacyjnej w lipcu i sierpniu.

Tu znajdziesz komentarze w plikach mp3 – do wysłuchania lub ściągnięcia.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=1228

Skip to content