Aktualizacja strony została wstrzymana

Z dziejów polskiego świństwa – Adam Danek

Kiedy współczesny Polak wraca myślami do II wojny światowej – czyli do tego, co na jej temat widział w telewizji, a może nawet i czytał – nieodmiennie natyka się na obraz polskiego społeczeństwa wojennej doby jako nieporuszonego monolitu, stawiającego okupantom solidarny opór. Szeroko rozpowszechnione jest przekonanie, iż z chwilą rozlania przez najeźdźców pierwszej krwi na naszych ziemiach polskie elity zdecydowanym ruchem odwiesiły na kołek dotychczasowe różnice opinii, ambicje, interesy bądź preferencje polityczne, po czym jak jeden mąż uformowały się w Państwo Podziemne i powiodły naród do walki z wrogiem; w murze, jakim stanęli za nimi wszyscy rodacy, nie znalazł się żaden wyłom czy choćby szczelina – zapanowała wzorowa jedność moralna.

Taki oto Polaków portret własny nakreślony został ze szczegółami w okresie powojennym przez osiadłych na emigracji przywódców politycznych i wojskowych. Można wskazać kilka tego przyczyn. Po pierwsze, siłą inercji trwał obraz heroicznego narodu wszystkimi siłami zmagającego się z nieprzyjaciółmi, kreowany podczas wojny przez instytucje państwowe dla celów propagandowych i mobilizacyjnych – właściwie nikt nie chciał go naruszyć, bo dla wszystkich był wygodny. Po drugie, wśród wychodźstwa szerzyła się świadomość klęski (jak najbardziej uzasadniona), a perspektywy na najbliższą przyszłość nie rysowały się pocieszająco, wyidealizowana opowieść o niedawnych bohaterskich dziejach pozwalała zaś odwracać uwagę od bolesnego poczucia bezradności i przegranej. Po trzecie, swoją rolę odegrała zwykła ludzka skłonność do eksponowania własnych zasług, ubarwiania swej przeszłości i samochwalstwa, zwana pychą, dotykająca ludzi władzy chyba jeszcze bardziej, niż resztę z nas. Wszystkie te czynniki sprawiały, że oficjalna wersja o wojennej jedności moralnej narodu nabrała cech kanoniczności, a jej podważanie traktowano jako świecki odpowiednik bluźnierstwa, zagrożony nagonką prasową, wyzywaniem od zdrajców, ciąganiem po sądach koleżeńskich i skazaniem na ostracyzm przez zgodnie działające emigracyjne auto-autorytety. Dlatego przypominać skrzętnie zamiecione pod dywan fakty, przeczące pocztówkowemu przedstawianiu naszej najnowszej historii, odważyli się jedynie nieliczni, którzy prawdę cenili wyżej niż święty spokój i zbiorowe samozadowolenie, m.in.: bracia Mackiewiczowie, Stanisław (1896-1966) i Józef (1902-1985), niedoszły „polski Quisling” Władysław Studnicki (1866-1953) czy niedościgniony antykomunistyczny zagończyk, oficer polskiego wywiadu, a potem ZWZ-AK Sergiusz Piasecki (1899-1964). Za swą postawę zapłacili izolacją na wychodźstwie i znoszeniem nienawiści ze strony jego wierchuszki. Ich wspólną przewiną było głośne mówienie i pisanie, iż w warunkach wojennych partyjnictwo, ambicjonalność, intryganctwo i walka koterii wśród elit nie tylko nie zostały porzucone na rzecz osławionej jedności moralnej, ale uległy wręcz intensyfikacji.

1 lipca 1945 r. w Krakowie samorozwiązania dokonała Rada Jedności Narodowej, w strukturze Państwa Podziemnego pełniąca funkcję namiastki parlamentu. Wtedy też wydała ona ostatni dokument – „Testament Polski Podziemnej”. Prof. Włodzimierz Bolecki w swej monumentalnej monografii poświęconej Józefowi Mackiewiczowi zwraca uwagę na umieszczone w niej następujące słowa: „Gdy w burzy wrześniowej rozpadł się gmach sanacyjnego systemu, rządzącego przez szereg lat wbrew woli i opinii narodu, wszystkie stronnictwa demokratyczne, będące w opozycji przeciwko temu systemowi, wyłoniły Rząd RP na emigracji (…).” To krótkie zdanie zawiera podaną w pigułce genezę nowego polskiego obozu władzy, powstałego w 1939 r. Rozwińmy ją nieco. W Polsce od zamachu stanu roku 1926 niepodzielnie rządzili pretorianie Marszałka Józefa Piłsudskiego, a ponieważ rządzili niedemokratycznie, żadne inne środowiska polityczne nie miały szans objęcia rządów, choćby nie wiedzieć jak chciały. Dlatego dalsze kilkanaście lat większości polskich partii upłynęło na wymyślaniu planów odsunięcia piłsudczyków od władzy oraz nieudanych próbach ich realizacji. Partyjne programy pisano metodą negacji poszczególnych aspektów sanacyjnych porządków. Wojenny upadek Polski stanowił dla owych stronnictw w gruncie rzeczy dar losu, bo wybuch wojny w jednej chwili zmiótł dotychczasowy obóz rządzący, pozwalając opozycyjnym partiom na rozpoczęcie walki o władzę, która wcześniej w ogóle nie była możliwa.

W takiej też atmosferze do formowania swego gabinetu – pierwszego rządu Rzeczypospolitej na emigracji – przystąpił gen. Władysław Sikorski, przeforsowany na to stanowisko przez Francję, a więc przez obce państwo. Odsunięty od funkcji wojskowych przez Marszałka jeszcze w 1928 r., w latach trzydziestych Sikorski intensywnie angażował się w politykę; jako generał Wojska Polskiego i bohater wojny polsko-bolszewickiej wyraźnie chciał odgrywać rolę „kontr-Piłsudskiego”, tzn. autorytetu, który zjednoczy wokół swej osoby siły opozycyjne wobec sanacji. Dał się również poznać jako zwolennik orientacji profrancuskiej w polityce zagranicznej – i to tak zagorzały, że pomawiano go wręcz o pracę dla francuskiego wywiadu. „Wszystkie stronnictwa demokratyczne”, zjednoczone wrogością do „gmachu sanacyjnego systemu”, nie mogły sobie życzyć lepszego kandydata na premiera, toteż zaczęły się doń cisnąć od dnia nominacji. Ich szereg otwierało Stronnictwo Ludowe, w latach trzydziestych podążające coraz dalej i dalej w lewo (na poziomie lokalnym częściowo infiltrowane nawet przez komunistów). Duże znaczenie posiadała Polska Partia Socjalistyczna; przed wojną również uległa znamiennej dla tamtych czasów radykalizacji, lecz konsekwentnie usuwała kryptokomunistów ze swych struktur – choć aż do wojny funkcjonowali w nich komunizujący działacze (np. Norbert Barlicki). Osobną pozycję zajmowało chrześcijańsko-socjaldemokratyczne Stronnictwo Pracy, utworzone w 1937 r. Powstało z inicjatywy liderów Frontu Morges (m.in. gen. Józef Haller, Wojciech Korfanty, Ignacy Paderewski, Władysław Sikorski) – nieformalnego ruchu, który od 1936 r. usiłował animować skoordynowaną akcję ugrupowań opozycyjnych wobec sanacji. Morżowcy zaproponowali współpracę m.in. obozowi narodowemu, lecz Roman Dmowski kategorycznie odmówił, uznając ich aktywność za przejaw „działalności masońskiej” (nie bez powodu: politycy związani z Sikorskim tworzyli tajne, wzorowane na masonerii organizacje – Komitet Obrony Narodowej oraz Związek Odrodzenia Rzeczypospolitej). W instytucjach Państwa Podziemnego, budowanych w Kraju od końca 1939 r., oprócz wymienionych partii wpływową pozycję (zwłaszcza w Biurze Informacji i Propagandy KG ZWZ-AK) zdobyło też tworzone w latach 1937-1939 Stronnictwo Demokratyczne, o całkowicie masońskiej proweniencji, łączące antyklerykalizm z politycznym demoliberalizmem i gospodarczym socjalizmem.

Określony – lewicowy – skład personalny i partyjny organów Państwa Polskiego zarówno na wychodźstwie, jak i w Kraju nie pozostawał bez wpływu ich działania podczas wojny. Co ciekawe, kiedy powstała Rada Jedności Narodowej, jej oficjalna odezwa z 1944 r. zatytułowana „O co walczy naród polski” okazała się bardziej lewicowa od analogicznych odezw wydawanych przez komunistów z PPR, które zapełniano ogólnikami o konieczności zjednoczenia wszystkich sił narodu w walce z Niemcami, z ostrożności ukrywając prawdziwy, bolszewicki charakter partii. Określone preferencje ideologiczne ujawniały się nie tylko w działaniach instytucji sensu stricto politycznych, ale i wojskowych. Za przykład posłużyć może sprawa Konfederacji Narodu – organizacji zbrojnej utworzonej przez przedwojennych aktywistów RNR-Falangi na czele z Bolesławem Piaseckim (1915-1979). Piasecki i jego ludzie chcieli włączyć Konfederację w struktury Państwa Podziemnego, w szczególności zaś wcielić jednostki bojowe Konfederacji – Uderzeniowe Bataliony Kadrowe – do Związku Walki Zbrojnej, czyli wojsk Państwa Podziemnego. Natrafili jednak na trudności, spowodowane najmniej chyba w sytuacji wojennej stosownymi przyczynami: w zdominowanym przez lewicę dowództwie ZWZ jawną niechęć budził ich katolicki uniwersalizm i nacjonalizm. Wewnętrzny dokument Konfederacji z 3 marca 1942 r. stwierdza: „ZWZ, będąc oficjalną organizacją wojskową, posiada równocześnie charakter wybitnie polityczny i dąży do opanowania władzy w Kraju w chwili przełomu (…). ZWZ znajduje się pod wpływem Centrolewu.” Konfederacja ostatecznie weszła w skład ZWZ jako jego autonomiczna część, lecz wcześniej musiała stawić czoła kampanii oskarżeń i podejrzeń, prowadzonej przeciw niej w polskim podziemiu. Ocenę profilu politycznego ZWZ-AK dokonaną przez kierownictwo Konfederacji Narodu potwierdzają zresztą oficjalne wypowiedzi dowódców polskiej armii podziemnej. Gen. Tadeusz Komorowski-Bór na przykład uznał wspomnianą deklarację Rady Jedności Narodowej za zbyt umiarkowaną i domagał się od rządu RP rozpoczęcia pracy nad reformami społecznymi, „które by natchnęły szerokie masy ludowe miast i wsi pełnym zaufaniem do polskiego czynnika kierowniczego”. Natomiast ostatni dowódca podziemia płk Jan Rzepecki, stojący na czele utworzonej już po rozwiązaniu AK Delegatury Sił Zbrojnych na Kraj, poparł tzw. reformy społeczno-gospodarcze zaprowadzone na ziemiach polskich przez komunistów z PKWN.
Jak widać, kwestie partyjno-ideologiczne bynajmniej nie zostały odłożone na bok z chwilą wybuchu wojny. Szczególnie intensywnie przejawiały się na jednej płaszczyźnie. Polskie władze na wychodźstwie i w Kraju formowały stronnictwa opozycyjne wobec rządów piłsudczyków. Dzięki upadkowi Polski we wrześniu 1939 r. same zajęły ich miejsce i skwapliwie wykorzystały tak zdobytą pozycję ordynarnej zemsty na swoich przeciwnikach. Piłsudczyków poddawano rozmaitym upokorzeniom i szykanom, a zarazem usiłowano zupełnie zaczernić pamięć po epoce Marszałka. 2 stycznia 1940 r. Jan Stańczyk z PPS, minister opieki społecznej w gabinecie Sikorskiego, przedstawił projekt uchwały rządu o ukaraniu sprawców klęski wrześniowej, stawiającej przed sądem wojskowym byłego wodza naczelnego Wojska Polskiego marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego, zaś przed Trybunałem Stanu byłego premiera gen. Felicjana Sławoja-Składkowskiego oraz ministra spraw wojskowych gen. Tadeusza Kasprzyckiego i ministra spraw zagranicznych pułkownika Józefa Becka. 1 września 1940 r. – w rocznicę wybuchu wojny – odbyła się natomiast prezentacja raportu komisji powołanej trzy miesiące wcześniej do zanalizowania przebiegu kampanii wrześniowej. Autorem raportu był płk Izydor Modelski, przed wojną znany z wrogości do piłsudczyków działacz Stronnictwa Pracy; powszechnie przy tym wiedziano, iż sporządzony przezeń pseudo-dokument nijak się ma do fachowej wiedzy wojskowej, a służy jedynie za narzędzie politycznego oskarżenia. Ponadto w 1940 r. gen. Sikorski osobiście wyrzucił z ZWZ m.in. byłego wojewodę wołyńskiego Henryka Józewskiego. Przed wojną Józewski prowadził na Wołyniu politykę zbliżenia polsko-ukraińskiego na bazie wspólnego zagrożenia ze strony ZSRS; w jej trakcie – gdy warunki wojenne domagały się utrzymania solidarności całego narodu i mobilizacji wszystkich jego aktywnych sił do walki z okupantami – został usunięty ze służby państwowej za samo bycie dawnym sanacyjnym wojewodą. W maju 1941 r. Sikorski wezwał też na dywanik pierwszego szefa Biura Informacji i Propagandy KG ZWZ majora Tadeusza Kruka-Strzeleckiego, który w piśmie ZWZ „Insurekcja” ośmielił się opublikować artykuł o Józefie Piłsudskim – za co oczywiście został wyrzucony ze służby. Nowa „grupa trzymająca władzę” realizowała swą nienawiść do postaci Marszałka konsekwentnie, aż do absurdu. Gdy w 1941 r. w Londynie część członków Rady Narodowej – politycznego organu doradczego powołanego przez prezydenta RP – udała się na Mszę świętą za spokój duszy Komendanta, wiceprezes Rady Herman Lieberman, działacz PPS, wniósł formalny wniosek o ukaranie ich grzywną.

Na osobne omówienie zasługuje działalność najbardziej zaciekłego tropiciela niedobitków sanacji prof. Stanisława Kota. Od 1920 r. Kot wykładał historię kultury na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1933 r. jego katedrę zlikwidował z przyczyn politycznych płk Janusz Jędrzejewicz, sanacyjny minister wyznań religijnych i oświecenia publicznego; w tym samym roku Kot wstąpił do Stronnictwa Ludowego. 7 grudnia 1939 r. gen. Sikorski uczynił go ministrem spraw wewnętrznych w swoim rządzie. Prof. Kot zdobył w ten sposób kierownictwo nad polską policją polityczną, którą z lubością wykorzystywał do prześladowania piłsudczyków (o czym jeszcze wspomnimy). Zarazem z racji zajmowanego stanowiska odpowiadał za budowę cywilnych struktur konspiracyjnych w Kraju. Powinno się to było odbywać w porozumieniu z ZWZ, ale w tym roiło się od piłsudczyków, a na jego czele jako komendant główny stał gen. Kazimierz Sosnkowski, jeden z najbliższych przyjaciół Marszałka. Kot odmówił więc jakiejkolwiek współpracy i usiłował animować na terenie Kraju własną konspirację: Centralny Komitet Organizacji Niepodległościowych kierowany przez Ryszarda Świętochowskiego – morżowca, członka Stronnictwa Ludowego i osobistego znajomego gen. Sikorskiego. Największy pokaz perfidii dał jednak Kot, gdy po zawarciu układu Sikorski-Majski mianowano go polskim ambasadorem w ZSRS. Na mocy układu Stalin uchylił bram łagrów, w wyniku czego do delegatur polskiej ambasady zaczęła napływać rzeka ofiar agresji 17 września. Był to pochód upiorów, skatowanych, półżywych i owiniętych w zawszone łachmany. Gdy pojawiał się wśród nich któryś ze znanych przedwojennych polityków, Kot wzywał go do siebie, po czym podsuwał mu do podpisu lojalkę z deklaracją poparcia dla Sikorskiego oraz potępienia środowisk wobec niego opozycyjnych; odmowa podpisu groziła nieszczęśnikowi wstrzymaniem najbardziej elementarnej pomocy, np. przydziału czystej odzieży. Gdy zaś Kot otrzymał ze sztabu gen. Władysława Andersa informacje o „zaginionych” oficerach – których podziurawione zwłoki spoczywały już w masowych grobach pod lasami Katynia, Charkowa i Miednoje – starannie przemilczał je wobec polskich władz w Londynie w obawie, że dadzą one broń do ręki przeciwnikom paktowania z Sowietami, zwłaszcza gen. Sosnkowskiemu i prezesowi emigracyjnego Stronnictwa Narodowego Tadeuszowi Bieleckiemu.
Skoro mowa o narodowcach, wypada zaznaczyć, iż obóz narodowy nie angażował się w brudne intrygi i niskie międzypartyjne rozgrywki, jakim oddawali się morżowcy czy ludowcy, gdy w tle ginęła Ojczyzna. Co więcej, niektórzy jego przedstawiciele zostali przez nowy establishment potraktowani podobnie jak piłsudczycy. Porucznik Adam Doboszyński (1904-1949), od wybuchu wojny trzykrotnie odznaczony za męstwo w boju Krzyżem Walecznych i raz francuskim Croix de Guerre, po przybyciu do Anglii został na rozkaz Sikorskiego zamknięty w obozie internowania na wyspie Bute – za antysemityzm (sic!). Był tam przytrzymywany od kwietnia 1941 r. do stycznia 1942 r. wraz z dawnym wojewodą śląskim Michałem Grażyńskim i innymi sanacyjnymi notablami. (W lutym 1942 r. został aresztowany ponownie, za ujawnienie faktu, że Sikorski oddał przebywających wciąż w ZSRS Polaków pod pełną jurysdykcję sowiecką, łącznie ze zmianą obywatelstwa). W innych obozach przetrzymywano sanacyjnych oficerów Wojska Polskiego, co budziło nieskrywaną dezaprobatę nawet francuskich i brytyjskich sojuszników Polski.

Opisane powyżej zdarzenia przywodzą na myśl pojęcie „hańby domowej”, ukute przez Jacka Trznadla (notabene – byłego stalinistę) dla określenia tego, co stało się w Kraju z elitami intelektualnymi po 1945 r. Nie przypadkiem jednak w tytule posłużyliśmy się określeniem „świństwo”, zarezerwowanym dla występków małych i w gruncie rzeczy żałosnych, o jakich mówi się nie tyle ze świętym oburzeniem, co z niesmakiem i pogardą. Wypowiedziane na wiele lat przed wojną słowa o zaplutych karłach na krzywych nóżkach w jej trakcie okazały się poniekąd prorocze.

Adam Danek

Za: eCzas

 

Skip to content