Aktualizacja strony została wstrzymana

Indeks akt zakazanych – ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

Istnienie tajnego zbioru akt IPN, zastrzeżonego przez służby specjalne, wciąż uniemożliwia poznanie pełnej prawdy o komunistycznych łajdactwach

Pomimo publikacji w „Rzeczpospolitej” nadal nie można postawić kropki nad „i” w sprawie kontaktu informacyjnego o ps. „Cappino”, pod którym zarejestrowano abp. Józefa Kowalczyka. Nie przebadano bowiem wszystkich akt Departamentu I Służby Bezpieczeństwa, także tych, które dotyczą przeróżnych akcji prowadzonych na zlecenie radzieckiego KGB na terenie Watykanu. Nawiasem mówiąc, gdyby akcje te miały charakter tylko wywiadowczy, to pół biedy. Jednak w większości były one działaniami przestępczymi wymierzonymi zarówno w instytucje papieskie, jak i w poszczególnych duchownych. Dla przykładu, szukając dokumentów dotyczących Edwarda Kotowskiego, jak wynika z akt, w latach 1979-1983 r. rezydenta bezpieki w Rzymie (mam być – jak pisałem ostatnio – świadkiem obrony w procesie, który wytoczył on jednemu z dziennikarzy), dotarłem do pewnego polskiego księdza pracującego niegdyś w kongrega-cji watykańskiej, szantażowanego przez jednego z „bohaterskich” asów wywiadu peerelowskiego. Spisałem całą relację i z chwilą rozpoczęcia procesu ją opublikuję. Opinia publiczna ma bowiem prawo wiedzieć, kim byli ludzie, którzy kiedyś pracowali dla wywiadu, a dzisiaj dopinają sobie anielskie skrzydła.

Co do akt Departamentu I – w dużej mierze znajdują się one w tzw. zbiorze zastrzeżonym Instytutu Pamięci Narodowej. Jeżeli cokolwiek mnie zaskoczyło w sprawie „Cappino”, to fakt, że po 20 latach od obalenia komunizmu zbiór taki nadal istnieje. Co więcej, pieczę na nim mają służby specjalne, w których aż roi się od byłych esbeków. Po tzw. weryfikacji – jednej z największych fikcji Trzeciej RP – w służbach tych spokojnie dożywają emerytury, pilnując przy okazji własnych interesów, i w dużej mierze to właśnie oni decydują, co ze wspomnianego zbioru może być odtajnione, a co nie. Pełna paranoja. Ta sytuacja powoduje, że w każdej chwili za zgodą np. Agencji Bezpieczeństwa Publicznego czy Agencji Wywiadu odpowiedni dokument może wyskoczyć z omawianego zbioru jak królik z kapelusza. Tymczasem z zasady wolności badań naukowych wynika, że wszystkie dokumenty wytworzone przez bezpiekę do 1990 r. powinny być udostępnione badaczom, niezależnie kogo one dotyczą. Inaczej nie poznamy pełnej prawdy o czasach komunizmu. Nie przetniemy też „czerwonej pajęczyny”, tak jak to radykalnie uczynili Niemcy czy Czesi. Tak na marginesie, gdy byłem w Pradze, jeden z czeskich historyków mówił mi, że tak jak w Polsce istnieje pojęcie „czeski film”, tak w Czechach zaczyna funkcjonować „polski serial” – jako synonim czegoś nadzwyczaj długiego i beznadziejnego. Niestety to pojęcie coraz bardziej pasuje do działań związanych z otwieraniem archiwów IPN. Nie jest to wina samego Instytutu, lecz polityków najróżniejszych opcji, którzy blokują drzwi do archiwów, jak się tylko da. Dotyczy to w szczególny sposób nie tylko premiera Donalda Tuska, który jest obecnym zwierzchnikiem służb specjalnych (o ile w ogóle nad nimi jeszcze panuje), ale i niektórych jego poprzedników. Inna sprawa, że bywali szefowie owych służb, którzy tajne zbiory otwierali na własny użytek. Najlepszym przykładem jest wyrok sądu w Płocku, skazujący w 2007 r. Zbigniewa Siemiątkowskiego, b. szefa Agencji Wywiadu, na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata za przechowywanie w swoim domu tajnych dokumentów b. UOP, które dotyczyły rurociągów naftowych, a które udostępniał swojej znajomej. Sam proces był utajniony, ale łatwo się domyśleć, że minister nie wynosił tych akt, by znajoma poczytała je sobie do poduszki.

Co do dalszej przyszłości zbioru zastrzeżonego, należy wziąć przykład z Watykanu, który w 1966 r. skasował Index Librorum Prohibitorum, czyli Indeks Ksiąg Zakazanych. Składał się on z pozycji książkowych, których nie wolno było czytać, posiadać i rozpowszechniać pod groźbą ekskomuniki. Niech więc służby specjalne strzegą lepiej niż Siemiątkowski swoich obecnych tajemnic, ale niech nie blokują dostępu do dokumentów historycznych. Poza tym ze względu na zbliżające się wybory prezydenckie premier Tusk powinien podjąć decyzję o odtajnieniu ze zbioru zastrzeżonego wszystkich dokumentów, które dotyczą każdego z kandydatów, w tym jego samego.

Na koniec przejdę do wyborów prezydenckich na Ukrainie. Eugeniusz Tuzow-Lubański w swojej korespondencji z Kijowa pisze: „Część obserwatorów politycznych w Kijowie uważa Juszczenkę za trupa politycznego i mają w tym rację, ale sam prezydent jest dumny ze swojej polityki, która doprowadziła państwo ukraińskie prawie do bankructwa i skłócenia społeczeństwa z powodu gloryfikacji neonazistów spod znaku OUN-UPA”. Dalej dziennikarz cytuje słowa, które wypowiedział wicedyrektor ukraińskiej Agencji Modelowania Sytuacji Oleksij Hołobućkyj: „Ukraińcy są bardzo zmęczeni nieodpowiedzialnością władzy i potrzebują przemian. Dlatego byłoby naiwnością oczekiwać, iż Juszczenko wejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich, a tym bardziej wierzyć, że je wygra. Tylko sztab wyborczy Juszczenki wpaja mu, że on wygra te wybory. I to nie jest śmieszne, ale raczej smutne – obserwować, jak władza może zmienić człowieka”. Warto w tym miejscu przypomnieć, że spadający ze swego fotela prezydent Ukrainy jest wciąż popierany przez niektórych polskich polityków. Czy wyciągną z tego wnioski? Osobiście wątpię, bo w Polsce też władza zmienia człowieka.

ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski
Gazeta polska, 13 stycznia 2010


KOMENTARZ BIBUŁY: Ksiądz T. Isakowicz-Zaleski pisze, że „należy wziąć przykład z Watykanu, który w 1966 r. skasował Index Librorum Prohibitorum, czyli Indeks Ksiąg Zakazanych. Składał się on z pozycji książkowych, których nie wolno było czytać, posiadać i rozpowszechniać pod groźbą ekskomuniki.” No cóż, szkoda że nie jest rozumiana konieczność funkcjonowania tego – niestety zniesionego przez „posoborowego ducha” – ważnego Indeksu kościelnego, który miał również znaczenie edukacyjne (sic!), przekazujące w istocie informację o tym gdzie nie należy szukać prawdy.

Skip to content