Aktualizacja strony została wstrzymana

Wstydliwy zakątek ludzkości? – Stanisław Michalkiewicz

Wprawdzie w dzisiejszych czasach zjawisko zwane „dumą narodową” raczej zanika, ale jeszcze tu i ówdzie spotyka się starożyłów, tzn. epigonów minionej epoki, którzy nie tylko chlubią się z przynależności do swego narodu, ale starają się, w miarę możności, podnosić jego reputację w świecie. Takim człowiekiem był np. Prymas Stefan kardynał Wyszyński – ale również bosman Jan Leszczyński z „Daru Pomorza”. Zbierając w egzotycznych portach eksponaty dla szkół w Polsce, dał kiedyś Murzynowi 10 szylingów za kawałek trzciny cukrowej. Na uwagę, że to o wiele za dużo, podkręcił tylko wąsa i powiedział „niech wie, co my za nacja!” Dzisiaj pani minister Katarzyna Hall zastanawia się, czy by nie ograniczyć nauki historii jedynie do pierwszej klasy liceum. No pewnie! Po co „europejsom” historia? Wystarczy, że nauczą się politgramoty z „podręcznika polsko-niemieckiego” jaki gotów jest przygotować uniwersytet Viadrina we Franfurcie i jaki w podskokach stręczy już „profesor” Władysław Bartoszewski. Podobną wizję historii tworzyli „maleńcy uczeni” „profesora” Majewskiego z „Syzyfowych prac”, masakrując w swych wypracowaniach nieszczęsną Polskę, jako „gniazdo rozbestwionej szlachty mordującej lud ruski przy akompaniamencie okrzyków psiakrew i psiadusza”. Od razu widać, że „światowej sławy historyk” i jego cmokierzy z kręgu „Gazety Wyborczej” mają godnych siebie poprzedników.

Dobrze to, co tu ukrywać, nie wygląda, jednak mimo wszystko to jeszcze nic w porównaniu z sytuacją, o której doniosły gazety. Oto na anonimowym blogu we Włoszech ukazała się lista 162 pracowników naukowych, głównie z uniwersytetu La Sapienza, tego samego, który nie chciał wpuścić na swój teren papieża Benedykta XVI, o nazwiskach wskazujących na żydowskie pochodzenie. Autorzy tego spisu twierdzą, że jest to „klika” wysługująca się partiom politycznym, która tworzy wpływowe żydowskie lobby, dążące do opanowania całego środowiska uniwersyteckiego. Rzecznik żydowskiej kolonii w Rzymie nazwał ten spis „listą proskrypcyjną” i zażądał od włoskiego ministra spraw wewnętrznych podjęcia „natychmiastowych kroków”, zaś instytucje publiczne i organizacje – do „potępienia” blogu. Naturalnie natychmiast odezwały się skwapliwe głosy potępienia – tak samo, jak odzywały się w Związku Sowieckim na wezwanie Stalina, czy w Niemczech – na apel Hitlera. Jedna tylko pani Anna Foya, nauczająca historii na uniwersytecie La Sapienza powiedziała, że „jest dumna” z obecności na liście, ale i ona uznała jej opublikowanie za „szaleństwo” i „przestępstwo”.

Wprawdzie anonimowy charakter blogu osłabia nieco wiarygodność tej publikacji, ale internet jest pełen różnych anonimowych informacji, które z tego powodu nie są wcale dyskredytowane. Zresztą nie tylko internet. Taka np. „Gazeta Wyborcza” drukowała w swoim czasie „telefoniczną opinię publiczną”, w której cytowała anonimowych czytelników, wygłaszających krytyczne z reguły opinie o przeciwnikach Unii Demokratycznej lub samej „Gazety”. Być może opinie te były autentyczne, ale może na polecenie red. Michnika wymyślał je np. red. Lesław Maleszka – tego już się chyba nie dowiemy. Zresztą „Gazeta Wyborcza” podobnie jak inne pisma, często cytuje „polityków pragnących zachować anonimowość”. Też nigdy nie wiadomo, czy te opinie rzeczywiście wygłosił jakiś polityk, czy też wylęgły się w głowie redaktora. Ale mniejsza z tym, bo ważne jest, że anonimowość opinii nie jest dzisiaj ani dyskredytująca, ani – tym bardziej – przestępcza. W takim razie co ma znaczyć żądanie, by minister spraw wewnętrznych Republiki Włoskiej podejmował „natychmiastowe kroki”? Na czym te „kroki” miałyby polegać?

Wszystko wskazuje na to, że rzecznik rzymskiej gminy żydowskiej żąda od włoskich władz ograniczenia wolności słowa, polegającej na zakazie publikowania informacji o narodowości osób publicznych – bo chyba pracownicy naukowi uniwersytetów są osobami publicznymi? – oraz opinii na temat społecznych ról, jakich się podejmują (że tworzą wpływową grupę nacisku) i domniemanych celów. Krótko mówiąc – żąda wprowadzenia do dyskursu publicznego tematów tabu, których albo w ogóle nie wolno nikomu poruszać, a jeśli już wolno – to pewnie tylko w sposób, który albo onże rzecznik, albo ktoś jeszcze ważniejszy, by zaaprobował. Spełnienie takiego żądania prowadzi do sytuacji typowej dla państw totalitarnych, w których o zakresie i charakterze dyskursu publicznego decydowała cenzura, działająca pod dyktando partii komunistycznej, albo nazistowskiej. A to dopiero paradoks, że akurat rzecznik gminy żydowskiej dopuszcza się tego rodzaju uzurpacji!

Tymczasem dyskurs publiczny w warunkach wolności słowa powinien wyjaśnić, czy np. rekrutacja pracowników naukowych na uniwersytecie La Sapienza nie odbywała się według kryteriów rasowych, przewidujących uprzywilejowanie kandydatów pochodzenia żydowskiego. Albo naprawdę walczymy z rasizmem, albo tylko walkę tę markujemy. Czy ci ludzie rzeczywiście tworzą „klikę” a więc rodzaj organizacji, której istnienie i cel ma pozostać tajemnicą dla niewtajemniczonych? Czy wpływy tej „kliki”, czy tego „lobby” rzeczywiście jest tak wielkie, jak twierdzą anonimowi autorzy blogu i czy przy lobbowaniu nie dopuszcza się aby jakichś przestępstw . Jeśli już sprawą miałby interesować się minister spraw wewnętrznych, to po to, by znaleźć odpowiedź na te właśnie pytania, bo to są pytania o autentyczność życia publicznego. Tymczasem nawet informująca o tym wszystkim „Rzeczpospolita” pisze o „antysemickiej” liście profesorów i wspomina, że „policja już szuka winnych” – jako o rzeczy zwyczajnej. Ja zrozumiem, że w Eurosojuzie odwaga tak zdrożała, że nie każdego już na nią stać, ale czy posady są warte tego, by aż tak się o nie trząść? Jaka „antysemicka” lista? Jeśli już – to prędzej „semicka” – nieprawdaż? I jakich „winnych”? Winnych czego?


 Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  tygodnik „Nasza Polska”  ·  2008-02-19  |  www.michalkiewicz.pl
Skip to content