Aktualizacja strony została wstrzymana

Demoniczność polityki naszych czasów – Benjamin Phillippe

Hitler był człowiekiem. Ale znamy wiarygodne relacje naocznych świadków, które wskazują, że Hitler odbywał swego rodzaju demoniczne spotkania, że z drżeniem mówił «On tu znów był».

Metapolityka potrzebuje apokaliptyki. W Ewangelii św. Mateusza, Apokalipsie św. Jana, w objawieniach prywatnych ojca Pio, siostry Faustyny Kowalskiej czy papieży Leona XIII lub Piusa XII zawiera się materiał, który pomaga do końca zrozumieć to, co dzieje się na naszych oczach. Procesy polityczne, które można oczywiście interpretować jedynie w duchu nauk społecznych czy globalnych przemian kulturowych, nabierają w świetle Objawienia ostatecznego znaczenia. Stają się „znakami czasu”, które mogą i powinny nie tylko zostać odczytane, lecz także jawią się jako wezwanie do przemiany swojego wnętrza, inaczej mówiąc: metanoi, czyli nawrócenia.


I

Wtedy jeśliby wam kto powiedział: „Oto tu jest Mesjasz” albo: „Tam”, nie wierzcie! Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych (Mt 24,23-24).

Wiek XX to okres pojawienia się wielu świeckich mesjaszów. Adolf Hitler, Włodzimierz Ilicz Lenin czy Józef Stalin, tworząc wielkie systemy ideologiczne, uznali siebie samych nie tylko za ich symboliczne zwieńczenia, ale wręcz za postacie mesjańskie, zapowiadające pojawienie się nowego człowieka i nowej ery historycznej. Kult tych mesjaszów miał zastąpić kult Jedynego Boga, a zniszczenie wiary w Boga Abrahama, Izaaka i Jakuba było ich głównym, istotnym celem. Systemy te nieprzypadkowo nabierały zatem cech religijnych, posiadając nie tylko własnych kapłanów, ale nawet własne obrzędy, panteon świętych i proroków.

Te antyreligie – trudno nie zgodzić się tu z intuicjami Benedykta XVI – miały demoniczne źródła. „Na pewno nie można powiedzieć, że Hitler był diabłem – podkreślał jeszcze jako kardynał Joseph Ratzinger. – Hitler był człowiekiem. Ale znamy wiarygodne relacje naocznych świadków, które wskazują, że Hitler odbywał swego rodzaju demoniczne spotkania, że z drżeniem mówił «On tu znów był». Nie możemy tego zweryfikować. Nie mniej sposób, w jaki był zdolny sprawować władzę – z którą wiązało się tyle terroru – pokazuje, jak myślę, że Hitler głęboko tkwił w świecie demonów”.

Podobnie, choć w nieco innym języku, ocenia Lenina Alain Besançon: „oglądana pod pewnym kątem ta nieprzejrzysta, gdyż aż nazbyt przejrzysta postać, ten prześmiewca i złośnik o prostackich gustach, odsłania pod swą płaską powierzchnią niepokojącą głębię Nicości” – pisze francuski filozof, i trudno nie oprzeć się pytaniu, czy owa Nicość nie była demoniczna. Czy powodem, dla którego nie sposób mówić o osobowości Lenina, nie był fakt, że „obraz i podobieństwo Boże”, na którym opiera się nasza tożsamość, została w jego przypadku wyparta przez te ciemne siły, które zdążają do nicości?

Fronda 53.

Fronda 53.

Upadek imperium sowieckiego oznaczał koniec epoki wielkich ideologicznych (można powiedzieć: demonicznych) totalitaryzmów. Nie oznacza to jednak, że z naszego myślenia można wyrzucić duchową interpretację pewnych zdarzeń politycznych, ze szczególnym uwzględnieniem rozeznawania duchowego. Nie chodzi mi bynajmniej o tylko konkretne głosowania czy wybory polityczne (choć podczas egzorcyzmów Anneliese Michel w 1975 roku demony w niej ukryte – co jest zarejestrowane na taśmie magnetofonowej – mówiły, że w tej chwili piekło jest puste, gdyż wszystkie złe duchy są teraz zajęte w Bonn: było to akurat w dniu, w którym Bundestag głosował nad ustawą legalizującą aborcję). Chodzi raczej o szersze zjawisko kwestionowania istnienia prawdy obiektywnej czy duchowy zamęt, który ogarnia kolejne zachodnie społeczeństwa.

„Dziś zwykło się twierdzić – opisuje Jan Paweł II ten nowy sposób uprawiania polityki – że filozofią i podstawą odpowiadającą demokratycznym formom polityki są agnostycyzm i sceptyczny relatywizm, ci zaś, którzy żywią przekonanie, że znają prawdę, i zdecydowanie za nią idą, nie są, z demokratycznego punktu widzenia, godni zaufania, nie godzą się bowiem z tym, że o prawdzie decyduje większość, czy też, że prawda się zmienia w zależności od zmiennej równowagi politycznej. W związku z tym należy zauważyć, że w sytuacji, w której nie istnieje żadna ostateczne prawda, będąca przewodnikiem dla działalności politycznej i nadająca jej kierunek, łatwo o instrumentalizację idei i przekonań dla celów, jakie stawa sobie władza. Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm”.

Dziś widać wyraźnie, że „demokratyczny totalitaryzm” coraz rzadziej jest „zakamuflowany”, a coraz częściej przybiera otwarte formy. Usuwanie krzyży ze szkół i miejsc publicznych, znoszenie klauzuli sumienia pozwalającej lekarzom odmawiania aborcji czy przymuszanie do ich wykonywania studentów medycyny albo likwidacja chrześcijańskich ośrodków adopcyjnych tylko dlatego, że odmawiały one przekazywania dzieci parom jednopłciowym – to już w wielu krajach cywilizacji euroatlantyckiej codzienność, która nie tylko nie zaskakuje, ale wręcz zyskuje społeczne poparcie.

II

„Strzeżcie się, żeby was kto nie zwiódł. Wielu bowiem przyjdzie pod moim imieniem i będą mówić: Ja jestem Mesjaszem. I wielu w błąd wprowadzą” (Mt 24,4-5).

Miękki, lekko zakamuflowany totalitaryzm wykształcił nowy, odmienny od poprzedniego typ antychrystusowego polityka. Dziwnym trafem jest on niezwykle bliski spisanej w roku 1900 Sołowjowowskiej wizji polityka Antychrysta, który ma się pojawić u końca czasów. Człowiek ten nie miał być w najmniejszym stopniu okrutnikiem, który niszczy otwarcie wierzących i prześladuje mniejszości. Przeciwnie, zdaniem Włodzimierza Sołowjowa, będzie on człowiekiem niezwykłej mądrości, cnotliwości i moralności, a także wiary. Stopniowo jednak zacznie widzieć w sobie kogoś większego niż Chrystus, kogoś, kto inaczej niż Syn Boży, zamiast przynosić ziemi ogień, przyniesie jej pokój; kogoś, kto sprawi, że nastanie wieczny pokój między narodami. Wielki projekt mistyczno-polityczny Antychrysta zawarty został w dziele Otwarta droga do powszechnego pokoju i pomyślności, które stało się dla większości ludzi (także chrześcijan) przyjemną i pożyteczną lekturą. Autor książki, wybitny intelektualista i mąż stanu, stopniowo sięga po władzę, a swe postępowe, pełne otwartości na innych rządy zaczyna sprawować nie tylko w Europie, ale i na całym świecie.

„Nowy władca ziemi był przede wszystkim litościwym filantropem – i nie tylko filantropem, lecz także filozofem. Sam będąc wegetarianinem, zakazał wiwisekcji, wprowadził surowy nadzór nad rzeźniami i popierał na wszelkie sposoby towarzystwa opieki nad zwierzętami” – opisuje władcę czasów ostatecznych Sołowjow, zapewniając, że przynosi on ziemi realny pokój. Jest to pokój pozbawiony odniesienia do Boga, skupiony za to na osobie „Imperatora”, który odbierać ma kult niemal Boski (mają przysługiwać mu prawa już nie tylko Cezara, ale także Boga, stanowiącego, co jest dobre, a co złe, i rządzącego sumieniami swoich poddanych).

Ciekawą wizję, będącą niewątpliwie kontynuacją rozważań Sołowjowa na temat nowoczesnego Antychrysta, przedstawia w Ojcu Eliaszu współczesny kanadyjski pisarz katolicki Michael O’Brien. „Pojawił się człowiek, który rośnie w siłę na skalę globalną. (…) Cały świat postrzega go jako świętego. Prasa okrzyknęła go człowiekiem z wielką przyszłością. Jest na pierwszych stronach gazet, w artykułach, telewizji i na ustach redaktorów, a jego książki sprzedają się w milionach egzemplarzy. On ożywił uśpiony Parlament Europejski. Jest kokietowany przez ONZ jako ten, który może przeprowadzić świat z ery państw narodowościowych w erę światowej federacji państw” – opisuje nowego światowego przywódcę (w istocie Antychrysta) O’Brien, a nieco wcześniej wskazuje, iż celem owego polityka będzie zniszczenie Kościoła, postrzeganego jako główny wróg „zbawczych” aspiracji światowych liderów.

Czytając takie opisy nowoczesnych Antychrystów (z pełną świadomością, że zarówno Sołowjow, jak i O’Brien swoje inspiracje czerpią z głębokiej lektury Ojców Kościoła), trudno nie dostrzec podobieństw do realnie istniejących osób publicznych. Najmocniej widać to w przypadku Baracka Obamy, który nie tylko kreuje się na nowego politycznego Mesjasza, mającego wyzwolić wszystkich spętanych opresją białej cywilizacji, ale również coraz częściej występuje jako rzecznik światowego postępu, którego celem jest jak najszersze rozpropagowanie na kuli ziemskiej aborcji, badań na ludzkich embrionach, przywilejów dla par jednopłciowych czy nowych, lepszych form chrześcijaństwa, w których surowa nauka św. Pawła (np. jego zdecydowane potępienie homoseksualizmu) zostanie odrzucona, a na to miejsce wprowadzona zostanie jakaś bliżej nieokreślona „chrystusowa moralność”, która akceptuje każdy grzech.

„Nowatorskie” podejście egzegetyczne Baracka Obamy to nie jedyna cecha upodabniająca go do sołowjowowskiego Antychrysta. Nie mniej istotny jest także fakt, że prezydent Stanów Zjednoczonych zaczyna cieszyć się niemal religijnym kultem. Nie chodzi przy tym tylko o przyznawane mu prestiżowych nagród za same tylko dobre chęci, ale również o czynienie z niego ikony i przedstawianie na religijnych portretach. Już po stu dniach prezydentury Michael D’Antuono namalował obraz (pod patetycznym tytułem Prawda), przedstawiający Obamę jako czarnoskórego Mesjasza w koronie cierniowej. Oczywiście, zawsze trafiali się głupcy próbujący ubóstwić innych ludzi. Trudno o to, rzecz jasna, obwiniać człowieka, którego inni traktują jak Boga. Z drugiej strony jednak nie sposób zapomnieć, że występując na katolickiej uczelni Notre-Dame, „czarny Mesjasz” zażyczył sobie usunięcia symbolu Jezusa Chrystusa. Jak na chrześcijanina – a tak sam siebie określa Obama – to dość dziwna postawa. Ciekawe, z czego wynikająca?

Prezydent USA nie ma monopolu na tego typu postawy. Podobnie – choć może nie tak ostentacyjnie – prezentują się inni popularni politycy, jak np. premier Hiszpanii José Luis Rodriguez Zapatero, który nie ukrywa, że jego celem jest stworzenie w historii „nowego człowieka”, czy też obnoszący się ze swą konwersją na katolicyzm, a jednocześnie wciąż pouczający papieża w sprawach dogmatyki moralnej, były premier Wielkiej Brytanii Tony Blair. Każdy z nich pod sympatyczną maską wiecznego chłopca ukrywa ideologiczną wizję, której celem może być ostateczne wyeliminowanie chrześcijaństwa z realnej sfery publicznej i zastąpienie go jakąś popkulturową papką, która z nauczaniem Chrystusa wspólną będzie miała tylko nazwę.

III

Wtedy wydadzą was na udrękę i będą was zabijać, i będziecie w nienawiści u wszystkich narodów, z powodu mego imienia. Wówczas wielu zachwieje się w wierze; będą się wzajemnie wydawać i jedni drugich nienawidzić (Mt 24,9-10).

Miękkość nowego totalitaryzmu wcale nie oznacza, że nie jest on w stanie prześladować chrześcijan. Zmienił się tylko sposób nękania wyznawców Chrystusa. Dziś próbuje się uzależnić ich działalność w życiu publicznym od sprzeciwienia się własnej wierze. Zmusza się ich do wybierania między wiernością Bogu a państwu, w którym przyszło im żyć. Przykłady takich „miękkich prześladowań” można mnożyć. W Hiszpanii sędzia Fernando Ferrin Calamita stracił prawo wykonywania zawodu tylko za to, że uznał, iż zanim przekaże dziecko parze lesbijek, to powinien otrzymać opinię, że nie zaszkodzi to dziecku. Sąd w Murcji uznał, że jego postępowanie, które wydłużyło proces adopcji, to przejaw skrajnej homofobii, uniemożliwiającej mu dalsze wykonywanie zawodu sędziego. W wielu krajach odmawia się farmaceutom prawa do odmowy sprzedaży środków wczesnoporonnych lub nakazuje się lekarzom, którzy nie chcą przeprowadzić aborcji, by wskazali miejsce, gdzie poczęte dziecko może zostać zabite.

Choć forma tych nowych represji wobec chrześcijan jest miękka, to ich istota pozostaje taka sama. Chodzi o to, by zmusić wyznawców Chrystusa do postawienia prawa stanowionego wyżej niż prawa Bożego, do wyboru między posłuszeństwem państwu a Bogu. Dokładnie przed takim samym wyborem stawali w pierwszych wiekach naszej ery męczennicy. Wtedy również kazano im wybierać między aktem posłuszeństwa państwu (które nakazywało kult swojego władcy) a posłuszeństwem Bogu. Tych, którzy wybierali wierność Boskim nakazom, skazywano – całkowicie legalnie i zgodnie z obowiązującym prawem – na męczeństwo. Teraz, choć kara jest nieporównanie łagodniejsza, wybór pozostaje w istocie ten sam. Czy mamy uczestniczyć w aprobowanym przez państwo procederze aborcyjnym, czy nie? Czy możemy na życzenie państwa zmieniać definicję małżeństwa, czy nie mamy do tego prawa? I wreszcie: czy prawo państwowe może być ważniejsze niż sumienie?

Coraz więcej polityków odpowiedziałoby, że tak. Miał tego świadomość Jan Paweł II, gdy ogłosił Tomasza Morusa patronem polityków, wskazując, że fundamentem chrześcijańskiej postawy w polityce musi być wierność Ewangelii, a nie władcy. „Wiele racji przemawia za ogłoszeniem Tomasza Morusa patronem rządzących i polityków. Jedną z nich jest odczuwana w środowisku polityki i administracji państwowej potrzeba wiarygodnych wzorców, które wskazywałyby drogę prawdy w obecnym momencie dziejowym, gdy mnożą się trudne wyzwania i trzeba podejmować bardzo odpowiedzialne decyzje. Zupełnie nowe zjawiska ekonomiczne przekształcają dziś bowiem struktury społeczne, zdobycze naukowe w dziedzinie biotechnologii stwarzają coraz pilniejszą potrzebę obrony ludzkiego życia we wszystkich postaciach, zaś obietnice budowania nowego społeczeństwa łatwo znajdujące posłuch zagubionej opinii publicznej pilnie domagają się podjęcia stanowczych decyzji politycznych sprzyjających rodzinie, młodym, ludziom starszym i zepchniętym na margines” – wskazywał Jan Paweł II.

IV

Lecz o dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec. A jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona (Mt 24,36-40).

Z rozważań tych wcale nie ma wynika, że wiemy coś na pewno o dacie końca świata, czy o tym, kto jest Antychrystem. Takie roztrząsania pozostawmy Świadkom Jehowy i ludziom zgłębiającym tajemnice kalendarza Majów. Tego bowiem, kiedy powtórnie przyjdzie Chrystus, nie wiemy i wiedzieć nie musimy. Wiemy natomiast, że to, co obserwujemy dziś, jest próbą zaprowadzenia na świecie polityki, która jest z ducha antychrystusowa – której fundamenty zbudowane są na radykalnym sprzeciwie wobec Chrystusa i Ewangelii. Obserwujemy dziś wielu polityków, którzy są nosicielami tego typu postaw, oraz wielkie poparcie, jakie zdobywają. Dla nas, chrześcijan, powinno się to stać wezwaniem do nawrócenia, odważnego świadectwa wiary i głoszenia Prawdy, która niesie zbawienie – Jezusa Chrystusa. Nie ulegajmy zbiorowym emocjom, które prowadzą do odlewania sobie kolejnych złotych cielców. Jedno jest tylko imię, w którym dostąpić można zbawienia.

Benjamin Phillippe

* Tekst ukazał się w 53. numerze kwartalnika Fronda (kliknij, aby kupić).

Za: Fronda.pl | http://www.fronda.pl/news/czytaj/demonicznosc_polityki_naszych_czasow

Skip to content