Aktualizacja strony została wstrzymana

Krótko o obronie znaku krzyża i pewnej herezji

Scelesta turba clamitat: Nolumus Christum regnare!

Wrogowie Chrystusa Pana i religii katolickiej, chcąc wyrugować chrześcijaństwo z życia publicznego, nie od dziś posługują się hasłem „neutralności światopoglądowej”. Otóż owa „neutralność światopoglądowa” nie jest żadną neutralnością, tylko przekonaniem, iż człowiek nie jest w stanie poznać prawdy i – co za tym idzie – nie należy zabraniać mu publicznego wyznawania błędu, czyli jest to, krótko mówiąc, agnostycyzm. Tym pociągającym sloganem neutralności, która jest zwykłym mitem, liberałowie, zwodząc wiele dusz, dążyli i dążą do tego, aby w życiu społecznym zapanowała jak najdalej idąca wolność poglądów, przede wszystkim religijnych. Zatem, jako katolicy wyznający, że Zbawiciel jest jedyną Prawdą, drogą i życiem, powinniśmy się strzec tych wilków w owczej skórze, którzy głoszą tak absurdalne poglądy. Źycie nie znosi próżni, a w świecie nie ma terenów neutralnych. Jeśli nie chce się, aby to Bóg miał swoje miejsce w życiu publicznym siłą rzeczy oddaje się to pole diabłu i jego zastępom. Takie są zamiary naszych wrogów. Smutniejszym faktem jest jednak to, że tę antychrześcijańską zasadę znajdujemy w deklaracji o wolności religijnej ogłoszonej przez II Sobór Watykański. Dokładnie tę samą smutną zasadę, iż państwo powinno stać na straży wszelkiej religii, wszelkich poglądów, jakiekolwiek one by nie były – prawdziwe czy fałszywe. To właśnie usankcjonowanie agnostycyzmu publicznego, czyli wygnanie Pana Boga z życia społeczeństwa przez ostatni sobór watykański. Zamach na Prawdę objawioną dokonany rękami książąt Kościoła, istna rewolucja.

Ostatni wyrok ETS w sprawie krzyży w klasach lekcyjnych, które miały obrażać „uczucia religijne” jakiejś włoskiej muzułmanki, rozpętał także w naszym kraju tzw. „debatę”. Oczywiście żadna to debata, a jedynie kolejne larum podniesione przez wrogów Krzyża, którzy coraz śmielej krzyczą przeciwko jakiejkolwiek obecności świętych symboli i wpływów Kościoła w życiu publicznym. Temat oczywiście podchwyciła na naszym krajowym podwórku Wyborcza, która nagłośniła fakt taki, iż paru uczniów wrocławskiego XIV Liceum Ogólnokształcącego zażądało od swojego dyrektora ściągnięcia krzyży w salach lekcyjnych. Krzyże zostały obronione. Odbyła się debata we wspomnianym liceum z udziałem m.in. pana Terlikowskiego, tamtejszego katechety księdza Zięby, i uczniów-obrońców krzyży, a z drugiej strony zasiedli członkowie stowarzyszenia racjonalistów, Jan Hartman z UJ i uczniowie domagający się usunięcia krzyży. Fakt faktem, „racjonalistom” trochę się podczas dyskusji zebrało, popisali się erudycją twierdząc, na przykład., że krzyż jest dla Polaków tak samo ważny jak… wódka. Mówi to samo za siebie. Zostawmy to bez komentarza.

Krzyże pozostaną na ścianach, jednakże boli nas bardzo istotna kwestia. Czy można bronić obecności krzyża w miejscach publicznych jednocześnie przyjmując heretycką zasadę wolności religijnej, dialogu międzyreligijnego i ekumenizmu? Dla nas – katolików strzegących ortodoksji świętej wiary – sprawa jest jasna. Odrzucamy tę paskudną herezję, którą XIX-wieczni papieże określali jako „majaczenie” (Grzegorz XVI), „błędne mniemanie” (bł. Pius IX) i nie mamy wątpliwości, że krzyża należy bronić. Chcemy, żeby Chrystusowi poddali się wszyscy, tak jak mówi o tym kolekta z uroczystości Chrystusa Króla – „Omnipotens sempiterne Deus, qui in dilecto Filio tuo, universorum Rege, omnia instaurare voluisti: concede propitius; ut cunctae familiae gentium, peccati vulnere digregatae, eius suavussimo subdantur imperio”; chcemy, żeby panował wszędzie, a nie tylko w naszych domach. Ci jednak, którzy przyjmują to absurdalne założenie, iż człowiek ma niezbywalne prawa wybrać sobie taką religię, jaka mu się podoba (wolność sumienia), a państwo nie powinno uprzewilejowywać religii katolickiej, chroniąc przed błędem rządzonych, nie powinni bronić obecności krzyża. Powinni raczej stanowczo domagać się albo jego usunięcia, ażeby nie raził innowierców, ateuszy czy kogokolwiek, komu nie odpowiada, albo winni domagać się powieszenia obok niego jakichś symboli islamu, gwiazdy Dawida, symboli hinduskich, szamańskich etc. Byłoby to logiczne i uczciwe intelektualnie. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych czytelników brzmi to być może nawet przesadnie, ale przesadą nie jest. Taka jest logiczna konsekwencja przyjęcia wolności religijnej. Skoro ktoś domaga się neutralności w życiu publicznym, zarazem domaga się zrównania wszystkiego ze wszystkim. Krzyża z gwiazdą Dawida, fałszu z błędem. Rozumiem sytuację, kiedy wrogowie Kościoła sprzeciwiają się społecznemu panowaniu Zbawiciela, ale tego domagają się katolicy! Zastanawiam się, czy ci ludzie nie dostrzegają rażącej niekonsekwencji swojego postępowania. Ich działanie możemy sprowadzić do prostego schematu: najpierw domagają się, żeby było A (wolność religijna), a potem bronią B (krzyż) przeciwko apostołom A. Katolicki zwolennik wolności religijnej to zakamuflowany wróg Civitas Dei. Uczono mnie, żeby w życiu być konsekwentnym, bo to człowieka uwiarygadnia. Tak też staram się działać. W moich oczach obrońcy krzyża kompromitują się. Kompromitują się także hierarchowie, którzy jednej niedzieli zachwalają dorobek SWII z deklaracją o wolności religijnej na czele, a następnej nawołują do obrony religii w życiu publicznym. Niekonsekwencją wykazał się sam papież Jan Paweł II, nawołując podczas jednej z pielgrzymek do obrony krzyża słowami „Brońcie krzyża, nie pozwólcie, aby Imię Boże było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym czy społecznym. Dziękujmy Bożej Opatrzności za to, że krzyż powrócił do szkół, urzędów publicznych i szpitali. Niech on tam pozostanie!” , a przy innej okazji polecił usunąć go z sali przyjęć w Watykanie. Gdy arcybiskup Lefebvre zapytał go, dlaczego nie ma już krzyża w tamtym miejscu, papież odpowiedział francuskim powiedzeniem „Il faut hurler avec les loups” (dosłownie: „Trzeba wyć razem z wilkami”). Otóż nie można siedzieć okrakiem na barykadzie, bo siedząc na niej jest się najbardziej narażonym na ogień. Tym bardziej, że serie pocisków są szybko posyłane z dwóch stron, a samemu jest trudno strzelać w każdą z nich, wmawiając i jednej, i drugiej, że jest się jej sojusznikiem. Nie można mieć wszędzie przyjaciół – to z kolei zawsze powtarzał mój dziadek – bo kto ma wszędzie przyjaciół, ten nie ma ich wcale. Trzeba się jasno określić. Albo jest się z Chrystusem albo przeciw niemu – „Qui non est mecum, contra me est” (Mt 12,30). Co więcej, wrogowie katolicyzmu doskonale zaznajomili się z tekstami SWII i równie dobrze się nimi posługują (nieraz widziałem takie rozmowy), wiążąc katolikom ręce w dyskusji i zarzucając hipokryzję oraz odchodzenie od linii, którą wyznaczył ostatni sobór. I mają niestety – rzecz jasna – rację!

Podobna sytuacja ma miejsce, gdy bluźnierczy profanują wizerunki Chrystusa Pana, Matki Bożej czy świętych. Wtedy zawsze słyszymy kolejną bzdurną argumentację hierarchów czy księży występujących w mediach – „To obraża uczucia religijne milionów katolików.” Karykatura Mahometa uczucia religijne muzułmanów, krzyż rozwalający gwiazdę Dawida – żydów i tak bez końca. I tego bronią hierarchowie – strażnicy Wiary! Jakie uczucia religijne? Za każdym razem nie mogę pojąć, że można mówić o jakichś „uczuciach religijnych”! Czym one są? Nigdzie nie znajdziemy takiego pojęcia w katechizmie kardynała Piotra Gasparriego czy prawie kanonicznym, które obowiązywało w Kościele do wydania nowego kodeksu w 1984 czy w rachunku sumienia. Wszędzie jest mowa nie o wolności religijnej, ale o wolności religii, a autorzy mają na myśli oczywiście religię katolicką. Czy Wiara oparta jest na uczuciach? Katolicka z pewnością nie, modernistyczna jednak tak. Powołanie się na argument „uczuć religijnych” jest tak absurdalne, że średnio rozgarnięty interlokutor zbija natychmiast tę argumentację. święty Michał Archanioł w swoich wizerunkach miażdży diabła, Matka Boża depcze węża. Czy to nie obraża „uczuć religijnych” satanistów albo pogan – wyznawców wielkiego węża? Idąc takim tokiem myślenia – oczywiście obraża. Zatem konsekwentnie każdy obrońca „uczuć religijnych” powinien podnieść głos sprzeciwu wobec wizerunku Matki Bożej depczącej głowę węża. Jednak profanowana Hostia czy święty wizerunek nie obraża uczuć tego czy tamtego katolika. Obraża samego Pana Boga i to jest jedyny i najpoważniejszy argument, jakim się należy posługiwać. Do takich absurdów doprowadziła nas wolność religijna, która sama w sobie obraża Najwyższego, bo jest – jak wspomniałem już we wstępie – wyrzuceniem Go z przestrzeni publicznej, z instytucji państwowych, a przede wszystkim sprzeciwem wobec społecznego panowania Chrystusa Pana i grzechem przeciwko pierwszemu przykazaniu danemu Mojżeszowi przez Boga, bowiem zezwala na publiczne bałwochwalstwo.

Podsumowując, chcę jasno stwierdzić, iż prawdziwy obrońca Krzyża broni go zawsze i przed każdym atakiem, także przed atakiem herezji, a zwłaszcza herezji wolności religijnej, ponieważ ściągnięcie krzyży jest logicznym następstwem przyjęcia tego błędu. Na potwierdzenie zawartych w tym krótkim tekście tez zadam retoryczne pytanie: gdzie byli ci wszyscy defensores Signi Crucis, kiedy wynoszono go z kapitularza oo. dominikanów w Krakowie podczas ostatniego spotkania synkretycznego zorganizowanego przez krakowską kurię metropolitalną? Wtedy, zamiast bronić Krzyża, stano po stronie dialogu i fałszywej miłości. Czas zatem określić, czy chce się bronić Wiary czy wolności religijnej. Króluj nam, Chryste, zawsze i wszędzie!

Bartłomiej Radosław Gajos

Za: Organizacja Monarchistów Polskich | http://www.omp.lublin.pl/artykuly.php?autor=8&artykul=2

Skip to content