Aktualizacja strony została wstrzymana

Cień Wiesenthala

Zasłużona dla upamiętniania narodowej tradycji wrocławska oficyna wydawnicza „Nortom” wydała ostatnio książkę autorstwa Jacka Wilczura zatytułowaną „Ścigałem Iwana «Groźnego» Demianiuka”. J. Wilczur jest byłym pracownikiem Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce. W swojej pracy opisuje on przebieg i losy śledztwa, które prowadził w Komisji w związku z głośną ostatnio sprawą oskarżanego o udział w nazistowskich zbrodniach Ukraińca – Iwana Demianiuka. Demianiuk obywatel amerykański został wydany w latach 80. XX w. przez Stany Zjednoczone izraelskiemu wymiarowi sprawiedliwości.


W chwili obecnej przed sądem w Monachium toczy się kolejny już proces Demianiuka, oskarżonego o uczestnictwo w ludobójstwie w obozie zagłady w Sobiborze. Demianiuk miał być w Sobiborze strażnikiem. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że monachijski proces stanowi kolejną odsłonę oskarżeń przeciwko Demianiukowi. Wszystkie dotychczasowe procesy, ciągnące się już z górą od dwudziestu lat, także ten w Jerozolimie, kończyły się jego uniewinnieniem. Co ciekawe, niemal za każdym razem Demianiuk oskarżany jest o nowe zbrodnie. Początkowo próbowano wykazać, że jest głośnym Iwanem „Groźnym”, osławionym strażnikiem sadystą z obozu w Treblince. Gdy próby zmierzające do wykazania, że Demianiuk i kat z Treblinki to ta sama osoba nie powiodły się, wywiedziono, że brał udział w zbrodniach ludobójstwa, jako strażnik. Oskarżenie oparto przy tym na założeniu, że, skoro był strażnikiem w obozie, to z pewnością uczestniczył w zbrodniach, pomimo braku na to jednoznacznych dowodów.

We wspomnianej publikacji Jacek Wilczur skupia się przede wszystkim na opisie swoich wysiłków, mających dopomóc stronie izraelskiej w dostarczeniu dowodów obciążających Demianiuka. Pomoc ta była udzielana głównie w formie materiału dowodowego uzyskanego w toku jego prac w GKBZHwP. Wilczur współpracował w tym czasie z osławionym Centrum Dokumentacji kierowanym przez Szymona Wiesenthala (poza ściganiem zbrodniarzy tworzącego m.in. wykazy naczelnych antysemitów w poszczególnych krajach Europy środkowej i wschodniej, w tym w Polsce). Jak twierdzi jednak sam autor pomoc jego była skutecznie torpedowana m.in. przez osoby kierujące w latach 80. i 90. pracami Komisji. Do grona tych osób Wilczur zalicza m.in. prof. Ryszarda Juszkiewicza (dyrektora Komisji), pośrednio także dr Czesława Pilichowskiego (kierował Komisją przed R. Juszkiewiczem), Stanisława Biernackiego, Izabelę Borowiczową, Alinę Sitarską oraz Elżbietę Motas i dr Mieczysława Motasa (kierował archiwum Komisji).

Wszystkie te osoby miały, zdaniem Wilczura, należeć do szeroko rozprzestrzenionej „siatki OUN/UPA” na terenie GKBZHwP. Spoza kręgu osób zatrudnionych w Komisji Wilczur do OUN-owskiej mafii zalicza m.in. także Zdzisława Ciesiołkiewicza i płk Tadeusza Bednarczyka. Mieli oni być finansowani przez amerykańskie ośrodki ukraińskie w celu niedopuszczenia do wysuwania oskarżeń pod adresem ukraińskich zbrodniarzy oraz dla urabiania pozytywnej opinii wśród społeczeństwa polskiego o działalności OUN i UPA.
Motywacją miała być chęć zysku, względy ideologiczne oraz, co najważniejsze, dominujący rzekomo wśród kadry naukowej pracowników Komisji antysemityzm. Na tle tych oskarżeń J. Wilczurowi wytaczano już procesy sądowe. Wzmiankowany już T. Bednarczyk (który wygrał z Wilczurem proces o ochronę dóbr osobistych), w wydanej w 1997 nakładem wydawnictwa „Ojczyzna” pracy „Wiesenthal contra Waluś, Demianiuk i inni” w następujący sposób charakteryzuje udział Wilczura w sprawie Demianiuka:

„W 1986 r. Żydzi w GKBZH ruszyli do akcji fałszerskiego wyprodukowania zeznań «lewych» świadków z Wólki – Okrąglik – Treblinki przeciw Demianiukowi. Główną rolę grał J. Wilczur, który latał z tymi oszukańczymi zeznaniami do Izraela (…) Latał też i dyr. K. Kąkol, który później radykalnie odmienił się z antysemity na proizraelskiego, wszystko w imię docenienia ogromnych wpływów żydowskich i utrzymania w Polsce linii karierowicza (…) Na próżno! Demianiuk wygrał sprawę w Izraelu i wrócił do USA (…) Sąd podkreślił, że rząd polski dostarczył listę strażników w Treblince, na której nie było Ukraińca Demianiuka”. Sprawa Demianiuka wzbudziła zainteresowanie T. Bednarczyka, przebywającego wówczas w USA, poprzez podobieństwo do przypadku Polaka – Franciszka Walusia, oskarżanego, a następnie uniewinnionego w podobnej sprawie.

W sytuacji, gdy do dziś w Niemczech żyją całe zastępy krzepkich rumianych staruszków (których kondycję i wigor możemy podziwiać co roku, gdy przyjeżdżają na wczasy do Polski) – w czasie wojny żołnierzy, tak Wehrmachtu (mającego także na swoim koncie liczne zbrodnie), jak i formacji SS, a niedawno jeszcze wdowa po Reinhardzie Heydrichu (szef SD) pobierała oficjalnie rentę po mężu, stawianie Demianiuka za głównego sprawcę zła jest, co najmniej, wątpliwe. Czy stawianie pod pręgierzem światowej opinii publicznej jednostki, która w nałożeniu niemieckiego munduru widziała jedyną szansę na ocalenie (jeńców z Armii Czerwonej Niemcy przetrzymywali w trudnych do opisania warunkach – na wolnym powietrzu, ogrodzonych jedynie drutem kolczastym, bez pożywienia, ubrań i leków, przez co byli oni dziesiątkowani przez choroby i głód, nierzadkie były przy tym przypadki kanibalizmu). Nie chodzi tu rzecz jasna o żadne próby usprawiedliwiania zbrodni ukraińskich (Demianiuk nie był bowiem nigdy członkiem OUN i UPA) ani biologicznego szowinizmu ukraińskich nacjonalistów. Trzeba jednak dostrzegać różnice pomiędzy ręką a mieczem (ale jak pisał P. Semka w „Rz” sądzić jedno i drugie).

Metody osławionego Centrum S. Wiesenthala (który sam był oskarżany o kolaborację z Niemcami w czasie wojny) przypominają polowanie z nagonką, często jednak źle skierowaną. Łatwość, z jaką kierowane przez niego Centrum Dokumentacji stawiała zarzuty „słowiańskim” pomocnikom Hitlera, przywodziła na myśl współpracę Izraela i RFN. Podjęta jeszcze w latach 60. miała na celu z jednej strony zdjęcie części odium z Niemiec zachodnich, za co te sowicie opłaciły się Izraelowi, z drugiej zaś wysunięcie zarzutów pod adresem dawnego ZSRR i Polski, co miało „zmiękczyć” ich stanowisko w kwestii odszkodowań i przyszłego zwrotu mienia pożydowskiego. Niestety, cele te są aktualne do dziś. Jak jednak widać z powyższego realizowane są za pomocą nowych metod.

Poprzez włączenie się w nurt sprzeciwu wobec widocznej coraz silniej na Ukrainie (ale i w Polsce, czego źródeł autor dopatruje się we wcześniejszym „filoukrainiźmie” opozycji lat 70. i 80., w czym ma dużo racji) częściowej gloryfikacji historii OUN i UPA (ukazywanych, jako formacje niepodległościowe i antykomunistyczne), J. Wilczur realizuje faktycznie dawne wytyczne S. Wiesenthala. Paradoks sytuacji, poza oskarżeniami GKBZHwP o sprzyjanie UPA (szczególnie kuriozalne w odniesieniu do okresu przed 1989 r.), polega na fakcie, że są one realizowane przy pomocy narodowej oficyny wydawniczej. Wydaje się bowiem, że pod pozorem walki z nazizmem badacze tacy jak J. Wilczur realizują stary program oskarżania Polaków o rasizm, antysemityzm itp. Może o tym świadczyć jedna z ostatnich wypowiedzi autora „Ścigałem Iwana «Groźnego»…” na łamach „Przeglądu” z 13 grudnia br.: „Wydaje się, że już to stanowić będzie wartość najwyższą tego procesu (Demianiuka – M.M.), zwłaszcza że proces toczy się, kiedy w Polsce, w kraju, który stanowił w latach minionej wojny największą katownię hitlerowską i największe w Europie cmentarzysko, w listopadzie br. faszystowskie bojówki (chodzi o Marsz Niepodległości ONR-u) złożone z młodych Polaków przemaszerowały bezkarnie ulicami Warszawy skandując hitlerowskie hasła i wznosząc ręce w tradycyjnym hitlerowskim geście: Heil Hitler”.

Maciej Motas

Na zdjęciu: Szymon Wiesenthal (dailymail.co.uk)
Myśl Polska Nr 51-52 (20-27.12.2009)

Za: Myśl Polska | http://www.myslpolska.pl/node/30453

Skip to content