Aktualizacja strony została wstrzymana

Twarze katowickiej Bezpieki

Pierwsza morda to Józef Bik, vel Bukar, vel Gawerski. Po 1968 r. uciekł – tak jak Stefan Michnik – do Szwecji, ale z Polską czuł się nadal związany – za pośrednictwem sądu wyżebrał od ZUS podwyżkę emerytury. W sprawie karnej – o zbrodnię komunistyczną – sąd okazał się bezradny. Druga morda to Markus Kac. Źyje w Polsce, ale wymiar sprawiedliwości też nie kwapi się, aby wymierzyć mu adekwatną karę.



W dzienniku „Polska” (9.03.2008) można było przeczytać wywiad z Włodzimierzem Kacem (tekst o marcu 1968 r.): „Ojciec był spod Rzeszowa, ze Świlczy; uszedł przed Niemcami do Lwowa, a potem, za uwagę niezbyt pochlebną o propagandowym sowieckim filmie wywieziony został do Kazachstanu. »Zwiedzał« łagry. (…) Ojciec zachorował na komunizm. Wrócił do Polski z II Armią. (…) Urodziłem się w 1951 r. w Gdańsku, ale od dziecka jestem w Katowicach. Chodziłem do Piecka, to taka szkoła TPD. Nie było religii, więc chodziło do tej szkoły wielu Żydów”.

Utrwala i płodzi syna

Czego nie dowiemy się z tekstu w „Polsce”? Ojciec – Markus Kac (ur. w 1918 r., syn Fiszela) to jeden z 11 oprawców skazanych w marcu 1996 r. razem z Adamem Humerem, dyrektorem Departamentu Śledczego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego. Sąd III RP udowodnił im znęcanie się nad więźniami politycznymi w czasach stalinowskich.
Kac-junior w wywiadzie wspomina o Katowicach i Gdańsku. W tym pierwszym mieście rozpoczynał karierę jego ojciec, wstępując w 1945 r. do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. W aktach figuruje jako młodszy oficer śledczy. Dwa lata później Kac-senior jest już w Gdańsku, gdzie awansuje na zastępcę naczelnika Wydziału Śledczego. Tu ciężko haruje: utrwala władzę ludową, a niepokornym wybija wolną Polskę z głowy i innych części ciała. Po dwóch latach, w 1951 r., rodzi mu się syn Włodzimierz. Kolejne dwa lata i jest w Stalinogrodzie (czyli ponownie w Katowicach, tylko „wyróżnionych” na cześć zmarłego wodza) pozostając na stanowisku naczelnika Wydziału Śledczego WUBP. W UB Markus Kac pracuje do 1956 r., aż do końca Stalinogrodu, ale w 1958 r. w Katowicach wstępuje do SB. Z bezpieki ostatecznie odchodzi w 1962 r. Z ubeka przekwalifikowuje się na ekonomistę – może pochwalić się tytułem magistra. Nie z tego jednak tytułu działa w ZBoWiD.
Dziś jego syn – Włodzimierz Kac – jest przewodniczącym Gminy Wyznaniowej Żydowskiej w Katowicach. Funkcję pełni od 2002 r. A dziennikarzowi „Polski” pogratulować wiedzy.


„Ma podejście do aresztowanych”

Edward D. po wojnie był funkcjonariuszem UB, potem strażnikiem w elbląskich zakładach mechanicznych „Zamech”. W 1949 r. został oskarżony o celowe podpalenie fabryki na polecenie francuskiego konsula. Sprawy pewnie w ogóle by nie było, gdyby pożar nie zbiegł się z plenum KC, podczas którego Bierut opieprzał UB, iż jest nieudolne. UB postanowiło udowodnić, że jest inaczej i wysłało do Elbląga grupę operacyjną, m.in. Różańskiego, Humera i… Kaca, którzy błyskawicznie wykryli sprawców. W śledztwie Markus Kac bił po twarzy Edwarda D. i groził: „My piszemy akty oskarżenia, wyroki, również je wykonujemy”.
W wolnej Polsce Edward D. i Markus Kac zamienili się miejscami. Pierwszy był ofiarą, drugi oskarżonym. Zarzut brzmiał: bicie gumową pałką w pięty Edwarda D. i sześciu innych pracowników „Zamechu”. Ale były ubek – drobny, przygarbiony staruszek – przychodził do sądu i zaprzeczał, by kogokolwiek torturował.
Sąd nie dał jednak wiary jego zapewnieniom i w 1996 r. skazał go na sześć lat więzienia. Dwa lata później, po apelacji złożonej przez obrońców, w II instancji wyrok został zmniejszony. Skrócenie czasu odsiadki było jedynie formalne. Markus Kac, jako jedyny z parszywej dwunastki Humera, w ogóle nie trafił do aresztu – „z powodu złego stanu zdrowia”.
Z opinii służbowej: „Ma podejście do aresztowanych. Umie ich załamywać i wydobywać potrzebne materiały. Jest pracowity i zdyscyplinowany. Stawia dobro pracy nad dobro osobiste. Pracuje wieczorami, nie liczy się z czasem pracy. Jest zupełnie oddany wydziałowi”. To oddanie Kaca „doceniali” nawet więźniowie, którzy uważali go nie za zwyczajnego bandytę, ale… kata-wirtuoza.
Przy okazji procesu Humera wyszło na jaw, że Markus Kac, nawet po 1989 r., żył w Polsce na od dawna nieaktualnych, sowieckich dokumentach. Za inne zbrodnie, nie objęte oskarżeniem z 1996 r., nigdy nie odpowiedział.

Co to jest demokracja

Druga morda katowickiej bezpieki – Józef Bik-Bukar-Gawerski w 2003 r. przysłał do IPN list, w którym prosił o wydanie zaświadczenia, że w latach 1945 – 1953 pracował w… bezpiece. Było mu potrzebne, aby starać się o wyższą emeryturę. W ten sposób oprawca, po 35 latach, odnalazł się. Wcześniej śledztwo przeciwko Bikowi nie mogło ruszyć z miejsca, bo prokuratorzy Instytutu nie znali miejsca jego zamieszkania.
Akt oskarżenia brzmiał: „Józefowi B. zarzucamy popełnienie zbrodni komunistycznej, której dopuścił się w czasie przesłuchań członków organizacji Polskie Siły Demokratyczne i Polska Tajna Armia Wyzwoleńczo-Demokratyczna. Bił ich, znęcał się i zmuszał w ten sposób do składania zeznań”.


Zarzuty dotyczyły lat 1948-49, kiedy Bik był zastępcą naczelnika wydziału śledczego WUBP w Katowicach (a więc zastępcą Markusa Kaca). Więźniowie zapamiętali, że „miał ciężką rękę”. Okładał ich nogą od stołka po plecach, gumą po gołych piętach, kopał w jądra i bose stopy.
Z zeznań świadka: „Bik spytał mnie, co to jest demokracja. Odpowiedziałem, że to musi być coś dobrego, bo o tym w gazetach piszą. Wtedy on z całej siły uderzył mnie pięścią w zęby wybijając mi obie górne jedynki”. Inny o mało nie stracił życia wskutek pobicia. Po wyjściu na wolność nie odzyskał zdrowia i wkrótce zmarł. Bik nie tylko sam znęcał się fizycznie i psychicznie nad osadzonymi, ale namawiał do przemocy swoich podwładnych.
Ciągnęła się za nim „sława” oprawcy. Czy dlatego zmienił nazwisko? On sam podawał inny powód: „Melduję, że w związku z ośmieszającym brzmieniem mego dotychczasowego nazwiska, decyzją władz administracyjnych zmieniłem dotychczasowe jego brzmienie na Bukar Józef […]. Jednocześnie melduję, że w dniu 4 marca 1950 r., na podstawie zezwolenia Departamentu Kadr MBP, zawarłem związek małżeński z […], na co przedkładam odpis aktu ślubu”.
Na wyjazd do Palestyny o zgodę resortu już nie poprosił i… nie wyjechał, a nadto został zwolniony z bezpieki. Był 1953 r. Prawdziwy powód wyrzucenia Bukara może być jednak inny. To kontakty z gen. Wacławem Komarem (Mendlem Kossojem, funkcjonariuszem MBP i KBW, weteranem wojny w Hiszpanii, oczywiście po „słusznej” stronie), oskarżonym o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”. Nie wiadomo, co Józef Bukar robił później, ale znów zmienił nazwisko i stał się Józefem Gawerskim, po czym wyjechał z Polski – jak wielu innych stalinowców – na fali pomarcowej emigracji 1968 r. Już nie do Palestyny, ale do Szwecji.

Sąd i „Inka”

Katowicki IPN skierował co prawda do sądu akt oskarżenia przeciwko Bikowi-Bukarowi-Gawerskiemu, ale przez dłuższy czas nie wyznaczono terminu procesu, z powodu – jak oficjalnie tłumaczono – natłoku spraw. Akta wędrowały między sądami, w międzyczasie były sezony urlopowe.
Potem postępowanie blokował adwokat, wnosząc o jego zawieszenie – oczywiście ze względu na stan zdrowia jego klienta. Sędzia musiał prosić Szwedów o przeprowadzenie badań lekarskich oskarżonego, a gdy wreszcie przyjechały do Polski, trzeba je było przetłumaczyć. Tak mijały kolejne miesiące.
Sam Gawerski utrzymywał przez swojego obrońcę, że chce uczestniczyć w procesie. Ale tak chciał, że nie stawiał się na wezwania. Nie zgodził się również na prowadzenie sprawy bez jego obecności.
Nazwisko Bika pojawiło się także w związku ze śledztwem IPN w sprawie sądowego mordu na Danucie Siedzikównie „Ince”, bohaterskiej sanitariuszce Brygady Wileńskiej AK Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. Nasz bohater był wówczas naczelnikiem wydziału śledczego WUBP w Gdańsku. Drugiego sierpnia 1946 r. w piśmie do tamtejszej prokuratury wojskowej informował: „Przesyłam akta sprawy przeciwko Siedzikównie Danucie, ps. Inka, w celu przekazania do Wojskowego Sądu Rejonowego w trybie postępowania doraźnego”. Za ten okres „pracy” też chciał wyższą emeryturę.
A więc przed Katowicami był Gdańsk – jakże przypomina to karierę jego kolegi – Markusa Kaca. Po drodze była jeszcze Warszawa. Sześć dni po egzekucji „Inki” (w nagrodę?) Bik został oficerem śledczym w centrali MBP. W Katowicach wylądował ostatecznie rok później, jako porucznik, odznaczony Srebrnym i Złotym Krzyżem Zasługi oraz Orderem Odrodzenia Polski.

Chory z emeryturą

W wolnej Polsce ten stalinowski oprawca medali już nie dostawał. Ale wyższą emeryturę, i owszem! W tej kwestii – chory dla organów ścigania – był wyjątkowo energiczny. Kiedy sąd niższej instancji odmówił mu, odwołał się i wygrał. Nie tylko lepiej wyliczane bieżące uposażenie, ale także wyrównanie za ubeckie zbrodnie lat 1945-53 (jako Bik, a po 1950 r. jako Bukar), ale i okres późniejszy – aż do wyjazdu z Polski w 1968 r. (jako Gawerski).
A więc odebrać świadczeń komunistycznym mordercom nie można (bo to przecież prawa nabyte), ale podwyższyć – czemu nie. Tak wygląda w wolnej Polsce sprawiedliwość.
Oskarżony przez IPN Józef Bik-Bukar-Gawerski zmarł kilka miesięcy temu. Nie osądzony, ale za to z wysoką emeryturą za ciężką pracę w organach bezpieczeństwa. Gdyby teraz nie przeniósł się na łono Abrahama, świadczenie mogło być jeszcze wyższe, gdyż od ostatniego wyroku – korzystnego dla siebie – też się odwołał, a ZUS nie protestował. Bik dołączył do grona innych „zasłużonych” zbrodniarzy – Heleny Wolińskiej-Brus i Salomona Morela, których ekstradycji do Polski nie udało się przeprowadzić. Może naszemu wymiarowi sprawiedliwości łatwiej pójdzie chociaż z Markusem Kacem?

Tadeusz M. Płużański

Za: ASME - Antysocjalistyczne Mazowsze | http://www.asme.pl/125751432372444.shtml

Skip to content