Aktualizacja strony została wstrzymana

Zakłamane media i byli esbecy zniszczyli marszałka Kerna

Sprawa Andrzeja Kerna była najbardziej haniebną prowokacją III RP, w której wzięły udział jej zakłamane media do spółki z byłymi esbekami. Człowiek, który w PRL zapisał piękną opozycyjną kartę, występując jako adwokat w procesach opozycjonistów, w „wolnej” Polsce został zniszczony

Kern zaangażował się w walkę z reżimem już w czasie studiów w Łodzi. Potem – już jako doświadczony adwokat – wielokrotnie potwierdzał swoją odwagę i patriotyzm na procesach Jerzego Kropiwnickiego, Grzegorza Palki, Karola Głogowskiego czy studentów prześladowanych przez władzę po wydarzeniach marca ’68. W okresie poprzedzającym stan wojenny przyszły wicemarszałek współtworzył łódzką „Solidarność”, za co w roku 1982 musiał zapłacić przymusowym pobytem w ośrodku odosobnienia w Łowiczu.

Cały ten wspaniały dorobek przestał się jednak nagle liczyć po obaleniu komunizmu, gdy na Andrzeja Kerna zapadł polityczny i medialny wyrok.

120 procent uczucia

Nagonka na Kerna rozpoczęła się od słynnej „miłości stulecia”. Przypomnijmy: w połowie czerwca 1992 r. 17-letnia córka Andrzeja Kerna – Monika – uciekła z domu ze starszym o kilka lat Maciejem Malisiewiczem. Trwająca parę miesięcy znajomość między młodymi wydawała się rodzicom Moniki podejrzana od samego początku: dziewczyna po poznaniu Maćka zaczęła z wrogością odnosić się do najbliższych, przestała zajmować się szkołą… Nic zatem dziwnego, że po zniknięciu nieletniej córki Andrzej Kern natychmiast zawiadomił łódzką prokuraturę, która zatrzymała i przesłuchała rodziców Maćka (podejrzanych o ukrywanie dziewczyny).

Gdy działania organów ścigania nie przyniosły spodziewanych rezultatów – 29 czerwca zrozpaczony wicemarszałek poinformował o zaginięciu Moniki publicznie, prosząc społeczeństwo o pomoc w jej odnalezieniu. Dramatyczny apel ojca, od trzech tygodni pozbawionego kontaktu z córką, szybko został wykorzystany przez media do cynicznego ataku na „despotycznego” konserwatystę, odbierającego dziecku prawo do miłości i niecnie wykorzystującego prokuraturę do szykan wobec niewinnych ludzi. W napaściach przodowały „Nie”, „Trybuna” oraz „Gazeta Wyborcza”, która najpierw piórem Jacka Hugo-Badera nakreśliła dwa rodzinne portrety (zacofana i agresywna familia Kernów vs. prosta, ale cudowna rodzina Malisiewiczów), a potem śledziła rozwój wypadków, poddając je odpowiedniej interpretacji.

Od 1 lipca 1992 r. przez ponad rok – aż do ślubu zbuntowanych młodych – analizowano na łamach „GW” rzekomą nienawiść wicemarszałka do plebsu, ośmieszając przy tym jego tezę o spisku politycznym. Redaktor Wojciech Maziarski bolał nad tym, że „za miłość dzieci prokurator ściga rodziców chłopaka”, a Piotr Pacewicz pisał, iż „idealnym miejscem dla wicemarszałka polskiego Sejmu byłyby Indie i ewentualnie Egipt, gdzie nie miłość młodych, lecz rodzinna kalkulacja decydują o wyborze partnera”. Do krytyki „fundamentalizmu” Kerna przyłączyli się także pisarz (i eksagent) Andrzej Szczypiorski oraz Piotr Najsztub, który w walentynki roku 1993 opisał nieskazitelną jakoby miłość Moniki i Maćka w tekście zatytułowanym „120 procent uczucia”.

Zarzuty natury obyczajowej szybko jednak zostały przyćmione przez głosy dyskredytujące Andrzeja Kerna jako polityka. Prasowe oskarżenia o ręczne sterowanie śledztwem i zastraszanie stawianej za wzór rodziny Malisiewiczów (później wyszło na jaw, że miała na swoim koncie wyłudzenia oraz oszustwa) spotkały się z żywą reakcją parlamentarzystów związanych z SLD, UD i KLD – którzy wkrótce zaczęli domagać się usunięcia „tyleż niekompetentnego, co osobiście skompromitowanego” wicemarszałka z nadania PC. Niewiele osób zwróciło wtedy uwagę, że w wystąpieniach przeciw Kernowi najaktywniejszy był młody poseł KLD – Dariusz Kołodziejczyk, znający osobiście Monikę i Macieja Malisiewicza.

KLD, SLD i… SB

Kołodziejczyk trafił do Sejmu dzięki poparciu szefa częstochowskiego KLD – biznesmena Janusza Baranowskiego. Obu tych polityków łączyły dziwne znajomości z rodziną Malisiewiczów: Kołodziejczyk poznał Monikę Kern (szybko zdobywając jej zaufanie) niedługo przed wybuchem afery z jej ucieczką, a Baranowski ukrywał młodych w swoim domu w okresie najbardziej intensywnych poszukiwań pary przez policję… Ten ostatni pozostawał jednak przez długi czas rozmyślnie w cieniu – w przeciwieństwie do posła Kołodziejczyka, który wychodził wręcz ze skóry, opowiadając dziennikarzom o „patologiach” w rodzinie Kernów i kreując się na publicznego adwokata Moniki.

Wicemarszałek błyskawicznie uświadomił sobie, że zaangażowanie działaczy KLD w sprawę jego córki oraz skoordynowane ataki niektórych mediów to nie przypadek, lecz dowód na rozgrywaną przeciw niemu intrygę polityczną. Choć natychmiast został wyśmiany za rzekomo typowe dla prawicy snucie teorii spiskowych – kilka lat później historia przyznała mu rację. Po hucznym weselu Moniki i Macieja (Kernowie byli na nim nieobecni, pojawił się za to Jerzy Urban), które odbyło się w czerwcu 1993 r., gazety nagle przestały zajmować się „miłością stulecia” – a sześć miesięcy później nastolatka nagle rzuciła męża i wróciła do rodziców. Okazało się, że idealizowany przez „GW” Malisiewicz nadzwyczaj szybko przestał okazywać miłosne uczucia, a w 1994 r., poszukiwany przez policję za wykroczenia drogowe, po prostu zniknął… Dorosła już Monika Kern wyznała niedawno w rozmowie z „Rzeczpospolitą”: „To jest tak, jakby w pewnym momencie przyszli, odegrali rolę w spektaklu i zniknęli. Kostiumy zabrane, dekoracja sprzątnięta”.

Niestety – zanim ten żenujący „spektakl” został przerwany, atakowany przez prasę 56-letni Andrzej Kern zmuszony był raz na zawsze zakończyć swoją karierę polityczną. Szczytowy okres nagonki przypadł na sierpień 1993 r. (miesiąc przed nowymi wyborami do parlamentu) – gdyż wtedy właśnie na ekranach kin pojawił się film „Uprowadzenie Agaty” w reżyserii Marka Piwowskiego. Dziełko, od początku reklamowane jako melodramat nawiązujący do „afery Kerna”, powstał w iście rekordowym tempie, bo w ciągu 44 dni. W okamgnieniu znaleźli się też sponsorzy, którzy z miejsca wyłożyli 8 miliardów starych złotych: TVP, Lew Rywin (b. agent SB) oraz „Budimex”, kierowany przez byłego PZPR-owskiego aparatczyka Grzegorza Tuderka (potem posła SLD).

Premierę filmu – niemiłosiernie fałszującego prawdziwą historię Kernów (przedstawienie wicemarszałka i jego partyjnych kolegów jako brutalnych prostaków, „uśmiercenie” kochanka dziewczyny przez brygadę antyterrorystyczną) – planowano pierwotnie na dzień ślubu Moniki. „Uprowadzenie Agaty” miał nadto poprzedzać napis: „Podobieństwo osób i zdarzeń jest celowe i kompromitujące”, ale w ostatniej chwili zrezygnowano z tego pomysłu. Reżyser Marek Piwowski – przed laty dobrze opłacany konfident SB (co wiemy dopiero dziś) – już na planie otoczył się wianuszkiem dziennikarzy, którym dokładnie wytłumaczył swój cel: „pokazać klasę nowych panów w naszym kraju, znaną nam dotąd jedynie z literatury o kapitalizmie” („Przekrój” 23/1993). Na konferencji prasowej po filmie TW „Krost” był jeszcze bardziej bezpośredni: „Wyrosły w nas przegrody społeczne nie do przebycia. Nowa elita, nowa władza broni swych pozycji równie brutalnymi sposobami jak poprzednia”.

Śmierdzący, pijany, podstarzały

Pod koniec 1992 r., a więc jeszcze przed powstaniem „Uprowadzenia Agaty” (choć fragmenty scenariusza drukowano już na łamach tygodnika „Film”) – Andrzej Kern otrzymał od środowiska postkomunistów i „GW” kolejny cios. W księgarniach ukazała się bowiem szeroko reklamowana przez media książka „Pamiętnik Anastazji P.”, będąca zmyślonym zapisem erotycznych podbojów w Sejmie niejakiej Marzeny Domaros.

Sama Domaros, choć podawała się za dziennikarkę, żadnych zdolności literackich nie miała, a „Pamiętnik Anastazji” napisał za nią ktoś inny – prawdopodobnie Jerzy Skoczylas z „GW” pod nadzorem któregoś z pracowników „Nie”. Książka, inspirowana przez ówczesne służby specjalne (Domaros w 1992 r. spędzała większość nocy w mieszkaniu byłego esbeka, miała kontakty z oficerami UOP), rozpoczynała się od drastycznego opisu gwałtu, jakiego dokonał rzekomo na Domaros właśnie wicemarszałek Kern: „Uderzył mnie w twarz. Mocno. Głowa odskoczyła mi do tyłu. Śmierdzący, pijany, podstarzały facet, który się na mnie wyżywał”.

W „Pamiętniku” znajdowało się jeszcze kilkanaście podobnych scen z innymi politykami, ale rozdział poświęcony Andrzejowi Kernowi należał do najobrzydliwszych. Choć Domaros przyznawała się w książce do intymnych spotkań z politykami różnych opcji, to o lewicy pisała: „mądrzy, inteligentni, elokwentni ludzie”. Wicemarszałek Kern miał więc kolejną poszlakę, że za gwałtownymi atakami na jego osobę stoją przede wszystkim postkomuniści (którym naraził się jako główny orędownik przejęcia w 1990 r. przez państwo majątku po PZPR) oraz „GW”, uwiarygodniająca pozytywnymi recenzjami pornograficzny paszkwil Domaros.

Podejrzenia Andrzeja Kerna nie znajdowały jednak żadnego posłuchu – częściowo dlatego, że prowokacja z „Pamiętnikiem” udała się jego twórcom doskonale. Książka rozeszła się po trzech dniach od ukazania się na rynku, skutecznie dopełniając negatywny wizerunek Andrzeja Kerna. Po kilku tygodniach większość społeczeństwa wiedziała: despotyczny ojciec Moniki i polityk o zapędach Breżniewa to także umysłowy prymityw i moralny degenerat.

Wyrok za niepokorną postawę w PRL i III RP został więc wreszcie na zasłużonym adwokacie wykonany. W połowie 1993 r. – gdy krótka kariera polityczna marszałka dobiegła końca – jedynie dla rodziny, znajomych i nielicznych prawicowych gazet Andrzej Kern był nadal tym, kim wbrew wszystkim kłamstwom pozostał: człowiekiem niezwykłej uczciwości, mądrości i odwagi.

Źródło: Gazeta Polska

Za: nacjonalista.pl | http://www.nacjonalista.org/wiadomosci.php?id=3291

Skip to content