Aktualizacja strony została wstrzymana

„Cudowna broń” strzela bez prochu? – Stanisław Michalkiewicz

„Podczas wizyty w Izraelu w maju 1995 roku Władysław Bartoszewski zachował się skandalicznie, oskarżając w Knesecie polską „ciemnotę, gdzieś tam na zapadłej prowincji, która opowiada jakieś głupstwa, a która dobrze czytać i pisać nie umie”. Był to chyba jedyny w historii światowej dyplomacji przypadek, gdy minister spraw zagranicznych w obcym kraju w ten sposób wyrażał się o narodzie, którego państwo reprezentował. Władysław Bartoszewski użył niedawno określenia „dyplomatołki” Pasuje do niego, jak ulał. […]”

 

Szanowni Państwo!

Jeszcze światło nie zostało ostatecznie oddzielone od ciemności, jeszcze premier Donald Tusk nie roztoczył przed nami pawiego ogona swojego expose, jeszcze nie została nawet podpisana deklaracja koalicyjna, a już jest rozkaz, żeby się radować. Donald Tusk, pół żartem, ale i pół serio nakazał, by miniony poniedziałek był „Dniem Radości Narodowej”. Przyczyną było zwycięstwo polskiej reprezentacji nad Belgią. Dziennikarzy organizujący premierowi Tuskowi klakę w mediach jeszcze się nie nauczyli, ze to dzięki nowemu premierowi, że za Kaczyńskiego Polacy na pewno by nie wygrali, przeciwnie – strzeliliby ze wstydu bramki samobójcze. Ale nie wymagajmy zbyt wiele; rząd premiera Tuska dopiero zaczyna rządzić, więc i dziennikarze nauczą się, że nawet słońce wschodzi i zachodzi punktualnie dzięki Platformie Obywatelskiej. „Któż to tak śnieżkiem prószy z niebiosów? Dyć oczywiście pan wojewoda!

Ale wygrany mecz, to jeszcze nic, bo okazało się, że mamy znacznie ważniejszy powód do radości. Okazuje się, ze nie jesteśmy bezbronni, przeciwnie – jesteśmy potęgą światową. Wprawdzie armia nie ma czym strzelać, chyba, że bez prochu, ale to nic, bo mamy „Wunderwaffe”, czyli cudowną broń w osobie Władysława Bartoszewskiego.

Władysław Bartoszewski obsadzany jest w bardzo wielu rolach cywilnych; jest jak wiadomo, „profesorem” i autorytetem moralnym, obok „drogiego Bronisława”, czyli Bronisława Geremka, uchodzi za nasz drugi „skarb narodowy” – ale „cudowną bronią” jeszcze nie był. Jest to pierwszy przypadek obsadzenia Władysława Bartoszewskiego w roli militarnej. Jak mówi perskie przysłowie – dobry kogut w jajku pieje – więc i Władysław Bartoszewski wprawdzie debiutuje w takiej roli, ale za to od razu – w charakterze „Wunderwaffe”!

Mianowany został w Kancelarii Premiera sekretarzem stanu do specjalnych poruczeń, a konkretnie – do stosunków z Niemcami i Izraelem. Widać wyraźnie, że ministrowi Sikorskiemu premier Tusk nałożył aż dwa kaftany bezpieczeństwa; z jednej strony mafia Bronisława Geremka w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, której polecenia minister Sikorski, zdaje się, już zaczął wykonywać, a z drugiej – „Wunderwaffe” w osobie Władysława Bartoszewskiego. Ano cóż; mówi się – trudno.

Skoro tak, to przyjrzyjmy si e bliżej skuteczności tej „cudownej broni”. Jest to możliwe tym bardziej, że Władysław Bartoszewski dwukrotnie sprawował urząd ministra spraw zagranicznych – za pierwszym razem w rządzie Józefa Oleksego, a za drugim – w rządzie Jerzego Buzka. Najważniejszym powodem powołania Władysława Bartoszewskiego na to stanowisko były nadzieje, że dzięki swemu wzięciu u Żydów doprowadzi do jakiejś normalizacji z diasporą, która coraz energiczniej naciskała na Polskę – no i z Niemcami, gdzie podobno Władysław Bartoszewski jest szczególnie szanowany.

Niestety – ani jedna, ani druga nadzieja nie została spełniona. Po pierwsze dlatego, że w stosunkach z Żydami Władysław Bartoszewski sprawiał wrażenie raczej rzecznika strony żydowskiej, niż polskiej, zaś jego pozycja w Niemczech okazała się jedną z fikcji, jakie nasz „skarb narodowy” wokół siebie roztacza.

Podczas wizyty w Izraelu w maju 1995 roku Władysław Bartoszewski zachował się skandalicznie, oskarżając w Knesecie polską „ciemnotę, gdzieś tam na zapadłej prowincji, która opowiada jakieś głupstwa, a która dobrze czytać i pisać nie umie”. Był to chyba jedyny w historii światowej dyplomacji przypadek, gdy minister spraw zagranicznych w obcym kraju w ten sposób wyrażał się o narodzie, którego państwo reprezentował. Władysław Bartoszewski użył niedawno określenia „dyplomatołki” Pasuje do niego, jak ulał.

Z kolei w Niemczech nie udało mu się załatwić nawet zaproszenia prezydenta Wałęsy do Berlina na uroczystość rocznicy zakończenia wojny. Pojechał więc sam, ale tylko po to, by znowu opowiadać głupstwa, jakich to zbrodni dopuściła się Polska, biorąc udział w „pozbawieniu ojczyzny milionów ludzi w sytuacji, gdy ich państwo toczyło wojnę”. Chodziło oczywiście o tak zwanych „wypędzonych”, więc tylko patrzeć, jak pani Erika Steinbach przyzna Władysławowi Bartoszewskiemu jakiś order, albo przynajmniej – nagrodę pieniężną, które tak lubi kolekcjonować.

Władysław Bartoszewski jako minister zawiódł więc na całej linii. Za jego ministerium organizacje usztywniły swoje stanowisko wobec Polski, podobnie zresztą, jak rewanżystowskie środowiska w Niemczech. Jedynym trwałym śladem po Władysławie Bartoszewskim jest w Ministerstwie Spraw Zagranicznych groteskowe stanowisko pełnomocnika do stosunków z diasporą żydowską. Ponieważ członkowie „diaspory żydowskiej” są obywatelami państw, z którymi państwo polskie utrzymuje stosunki dyplomatyczne, taki specjalny pełnomocnik tylko deprecjonuje pozycję Polski wobec owej „diaspory”. Dlatego między innymi mówię, że Władysław Bartoszewski stwarza wrażenie, jakby był rzecznikiem diaspory żydowskiej, a nawet Niemiec wobec Polski, niż odwrotnie.

W tej sytuacji swoją pozycję i reputację „cudownej broni” zawdzięcza w największym stopniu blagierskiej reklamie i autoreklamie. Ale tak już w Polsce jest, ze blagierzy mają wzięcie – ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Mówił Stanisław Michalkiewicz




 Stanisław Michalkiewicz
Felieton  ·  Radio Maryja  ·  2007-11-22  |  www.michalkiewicz.pl

 

Skip to content