Aktualizacja strony została wstrzymana

Nasza kinematografia jest i będzie w kryzysie – rozmowa z reżyserem Bohdanem Porębą

„Marzy mi się taki przywódca, taka partia, która idąc śladem najlepszych przykładów Francji i Hiszpanii, gdzie po wzajemnych masakrach w bratobójczych wojnach, zbudowano wspólne dla obu stron cmentarze. Marzy mi się przywódca i partia jednoczące dzielony przez rozbiorców i okupantów, a teraz przez „swoich” – naród. W imię narodowej racji stanu.
Zakończę myślą Kardynała Tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego, dla którego coraz mniej miejsca w życiu publicznym, także w niektórych modernizujących się kościołach: „Trzeba, byśmy myśleli o narodzie jako o całości, pragnąc zbawiać naród przez całość jego wartości i mocy a nie przez takie czy inne orientacje i grupy. Naród jest zbyt wielką wartością i mocą, aby dał się zmieścić w orientacji cząstkowej i wypowiedzieć jednymi tylko ustami”. Ten sam Kardynał, w lutym 1981 roku w homilii z Jasnej Góry, ostrzegał „Solidarność” przed KOR-em: „Uważajcie, by nie przyplątali się ludzie, którzy są gdzieś podwiązani, którzy mają nie polskie interesy na myśli”.[…]”

Dawno Pan nie gościł na naszych łamach. Czym się Pan obecnie zajmuje?

– Ostatnie trzy lata były przerwą w moim trwającym od 1998 roku milczeniu, na które zostałem skazany przez pupila Kwaśniewskiego Waldemara Dąbrowskiego, który nie wahał się złamać ustawę o kinematografii, by bezprawnie odebrać mi zespół „Profil”, który prowadziłem od 1989 roku, w którym powstały: „Nad Niemnem”, „Polonia Restituta”, „Zamach Stanu”, ” Sekret Enigmy”, „Katastrofa w Gibraltarze”, „Republika Ostrowska” (o Powstaniu Wielkopolskim), „Dom Świętego Ducha” (o Norwidzie), „Gdańsk 39”, „Prawdziwy żywot Franciszka Buły (o zbiórce śląskich wędrownych artystów na Fundusz Obrony Narodowej), „W cieniu nienawiści” (o „Żegocie”) w sumie 86 filmów jednoznacznie ukierunkowanych na historię i klasykę narodową oraz deficytowy film dziecięcy.

Po głosowaniu na PiS, widząc w nim szansę na odejście od dotychczasowej polityki wasalizacji kraju i wynaradawiania Polaków, jakie prowadziły wszystkie rządy po 1989 roku, pisałem do przyszłego premiera. Mój list-spowiedź życia pozostał bez odpowiedzi. Na moje propozycje spotkania nie odpowiedział minister kultury. Szefowa kinematografii, po jednym spotkaniu, na którym przekazałem jej dokumenty o bezprawności rozwiązania „Profilu” i katyński scenariusz „Requiem” więcej się nie spotkała. Moje scenariusze składane w telewizji zostały skwitowane krótkim – „nie skorzystamy”. Bez motywacji.
Mój scenariusz katyński ma około trzydziestu społecznych rekomendacji. W tym Rodzin Katyńskich, katyńskich fundacji, Sybiraków, Związku Hubalczyków, Antoniego Hedy-Szarego i jego Światowego Związku Kombatantów, „Norymbergi II”, autorytetów świeckich i duchownych, partii i stowarzyszeń. Zostały zlekceważone przez Ministerstwo Kultury i Telewizję. By film o Katyniu zrobił Andrzej Wajda, który przez dziesiątki lat utrzymywał, że jest synem ofiary katyńskiej zbrodni, choć nie ma Jakuba Wajdy na katyńskiej liście. Dlatego kłamał Andrzej Mularczyk w swym wywiadzie w niemieckim „Dzienniku”, bluźnierczo zatytułowanym „Polacy to historyczni tchórze”, że nikt przed nim i Wajdą nie odważył się poruszyć tego tematu.
Poprzedni rok poświęciłem walce o wystawienie sztuki Lusi Ogińskiej „Zmartwychwstanie”. To jedyna po wojnie sztuka, idąca wyraźnie tropami naszych wieszczów i ukazująca syntezę kondycji psychicznej naszego narodu po wojnach, okupacjach, stalinizmie a przede wszystkim podczas trwającej od lat, antynarodowej i antykatolickiej, ofensywy, wymierzonej we wszystko, co było przez wieki drogie Polakowi. Udało mi się doprowadzić do premiery w Sali Kongresowej. Niestety, po kilkakrotnym zagraniu, sztuka umarłaby śmiercią naturalną, bo to olbrzymi spektakl z 30 aktorami, których trzeba opłacać. Chociaż na Festiwalu Sztuki Katolickiej w Lubaczowie widzowie całowali szatę aktora grającego Chrystusa, i skandowali: „Dziękujemy, żeście przyjechali”. Gdyby nie znalazł się nowy sponsor, pan Arkadiusz Suder, który był widzem w Sali Kongresowej i zdecydował się na opłacenie ekranizacji tej sztuki. Tej ekranizacji poświęciłem ten rok. Niniejszego wywiadu udzielam w przeddzień rozpoczęcia akcji promocyjnej płyty DVD z tą ekranizacją.

Czy w Pana ocenie rząd PiS-u realizuje politykę kulturalną inaczej niż jego poprzednicy, chodzi zwłaszcza o ministra Kazimierza M. Ujazdowskiego – jak Pan odebrał spór o Dobraczyńskiego
i Gombrowicza?

– Minister Ujazdowski sprawował tę funkcję przed rządami PiS-u i niczym specjalnym się nie odznaczył. W tej kadencji pozostawił nie naruszone kadry Waldemara Dąbrowskiego, przynajmniej w kinematografii. Mówiłem już, że dla siwowłosego artysty o jakimś tam dorobku nie ma czasu. Dąbrowski kiedyś nie miał dla mnie czasu przez całą kadencję. Czym to się różni? Jeden i drugi traktują artystów wybiórczo. Co do Gombrowicza: Giertych nie dopuszczając go do kanonu lektur miał rację. To lektura dla ludzi ukształtowanych, którzy nie poddadzą się dekadenckim wpływom tego niewątpliwie utalentowanego pisarza. Jego kompleksy wymierzone w tradycyjną polskość, co doprowadziło go do proniemieckiej postawy podczas II wojny, może zachwiać w młodych umysłach system wartości, kształtowany przez rodzinę, klasykę narodową i kościół. To jakby postawa Knuta Hamsuna. Ale jego rodacy nie windują na ołtarze literatury. A u nas wydźwignął go do rangi wieszcza, zwalczający Sienkiewicza i romantyków bratanek Luny Brystygierowej, Artur Sandauer. Zresztą zwalczający także np. Stanisława Grochowiaka, o zdeklarowanie pronarodowej orientacji. Natomiast Jan Dobraczyński, który w Polsce spełniał rolę Grahama Greena, obok Kossak-Szczuckiej nasz największy pisarz katolicki, o twórczości bardzo różnorodnej: i profesyjnej i historycznej, na pewno winien wziąć udział w kształtowaniu młodych umysłów. O otwartości gustów ministra na dekadencję świadczy wysoka dotacja dla teatru Wierszalin.

Na ekrany kin wchodzi film Andrzeja Wajdy „Katyń” – czytał pan scenariusz tego filmu, co pan o nim sądzi Przecież pan także przymierzał się do filmu o Katyniu?

– To może być dobry film. Zresztą Wajda robi od lat albo filmy wspaniałe, albo słabe. Jego nieszczęściem jest, że wszystkie są przyjmowane na kolanach. To bardzo dobrze, czasem przejmująco napisany scenariusz. Jednak uczciwiej byłoby, gdyby pozostał tytuł Andrzeja Mularczyka: „Post mortem”. „Katyń”, moim zdaniem, to tytuł nadany ze względów komercyjnych i jest nie bardzo uprawniony. To nie jest relacja o zbrodni katyńskiej opowiadana w czasie teraźniejszym. To film o pamięci i walce rodzin ofiar przeciw fałszowaniu prawdy o Katyniu w pierwszych latach po wojnie. Przeżycia trzech kobiet z różnych generacji są wzruszające. Mnie razi jednostronny obraz lat powojennych. To rzeczywiście tylko obraz sowieckiej okupacji. A przecież ta okupacja istniała pod skórą innych wydarzeń i nastrojów. To było tuż po wojnie i większość społeczeństwa nie miała wówczas dzisiejszej wiedzy IPN. Żyła też odbudową, nadrabianiem wykształcenia, walką o byt. Zachłystywała się polską książką, polskim kinem, wszystkim co polskie. Nie wiem, czy kiedyś doczekamy takiego rozwoju czytelnictwa. 2 miliony wydań Sienkiewicza, 1,8 miliona Mickiewicza, których dziś usiłowano wykreślić z lektur. Nie będzie wielkich dzieł tak długo, jak twórcy będą widzieli rzeczywistość jednowymiarowo, nie dostrzegając tragizmu, który zawsze opiera się na zderzeniu sił, w którym obie strony konfliktu mają swoje racje. Dlatego jestem obrońcą i mimo zastrzeżeń do prymitywnie marksizującego początku i finału Maćka Chełmickiego na śmietniku historii, „Popiół i Diament” uważam za najważniejszy film Wajdy. Wracając do scenariusza: cóż, Mularczyk utalentowany pisarz i reporter, zawsze umiał się nagiąć do aktualnej poprawności politycznej. Ale ten film może być zaskakująco udany. W niczym to nie odbiera mi zapału do walki o „Requiem”. To saga polskiej rodziny inteligenckiej ze Lwowa w okresie paktu Ribentropp-Mołotow. Od szczęśliwych ostatnich chwil tuż przed wybuchem wojny, po Katyń. Taki polski Doktor „Żiwago”.

A jak wygląda kondycja współczesnej polskiej kinematografii – wielu widzów woli oglądać filmy z okresu PRL, o czym świadczy sukces kanału „Kino Polska”. Czy to nie dowód na to, że obecne kino polskie jest w dołku i to głębokim?
– Jest i pozostanie. Bo urzędnicy kultury jej nie rozumieją a artyści mają jednowymiarowe widzenie rzeczywistości. Jak dziś wygląda ich ogląd kraju? Było 60 lat okupacji gorszej niż niemiecka. No dobrze, ale przecież nie wieszano na ulicach, tylko w podziemiach. Rozstrzeliwano – tak, ale nie pod ścianami domów, ale w kazamatach. Aresztowano – tak, ale nie w ulicznych łapankach, tylko w mieszkaniach prywatnych. Czy zapędzano Żydów do gett? Nie, to raczej znaczna część Żydów zapędzała Polaków do więzień i obozów. I to oni stali się później awangardą buntu przeciw utworzonemu przez siebie reżimowi. Tyle, że już nie na sowieckich, tylko amerykańskich żołdach. Zawsze na czterech łapach. Nie zdziwiłbym się, gdyby teraz zaczęli porzucać żołd amerykański a przechodzić na chiński.
I była wspaniała, narodowa i katolicka „Solidarność”. Nawet Michnik się ochrzcił. Potem mówił w Ameryce, że okrągły stół uratował w Polsce demokrację. „Alternatywą było narodowe i katolickie państwo Polaków”. Była wspaniała „Solidarność”. Tylko dlaczego na jej plecach powstały rządy antynarodowych i antykatolickich liberałów i postkomunistów? Skąd w niej tylu karierowiczów, złodziei i agentów? I jaka tu była rola pozostających za sceną mocarstw? Ktoś, kto nie ma odwagi zadawania takich pytań, nie wiele wniesie do skarbca kultury. Może przymilać się do coraz bardziej upodobniającej się do zachodniego barbarzyństwa młodzieży i obniżać do jej poziomu sztukę.
„Kino Polska” wygrywa, bo idzie pod prąd. Bo nawiązuje do ciągłości dokonań polskiej kinematografii. I nagle publiczność przekonuje się, że wtedy pod tą straszną cenzurą powstawały najlepsze polskie filmy a „okupant” nie szczędził pieniędzy na filmy, propagujące patriotyzm. Dlatego w „Kinie Polska” jest miejsce i dla banity bez sądów, Bohdana Poręby. Marzy mi się taki przywódca, taka partia, która idąc śladem najlepszych przykładów Francji i Hiszpanii, gdzie po wzajemnych masakrach w bratobójczych wojnach, zbudowano wspólne dla obu stron cmentarze. Marzy mi się przywódca i partia jednoczące dzielony przez rozbiorców i okupantów, a teraz przez „swoich” – naród. W imię narodowej racji stanu.
Zakończę myślą Kardynała Tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego, dla którego coraz mniej miejsca w życiu publicznym, także w niektórych modernizujących się kościołach: „Trzeba, byśmy myśleli o narodzie jako o całości, pragnąc zbawiać naród przez całość jego wartości i mocy a nie przez takie czy inne orientacje i grupy. Naród jest zbyt wielką wartością i mocą, aby dał się zmieścić w orientacji cząstkowej i wypowiedzieć jednymi tylko ustami”. Ten sam Kardynał, w lutym 1981 roku w homilii z Jasnej Góry, ostrzegał „Solidarność” przed KOR-em: „Uważajcie, by nie przyplątali się ludzie, którzy są gdzieś podwiązani, którzy mają nie polskie interesy na myśli”. Gdybyśmy wtedy wsłuchali się w ten głos a nie w chóry syrenich podszeptów… Po tej homilii michnikowska prasa Solidarności, a więc zalążek dzisiejszej „Gazety Wyborczej”, rzuciła się na Kardynała, tratując Go jak czołgiem, nie przymierzając, jak mnie kiedyś Alina Grabowska.

Rozmawiał: Jan Engelgard
Myśl Polska Nr 38 (23.09.2007)

Za: Myśl Polska

 

Skip to content