Aktualizacja strony została wstrzymana

Po tekstach Aliny Całej przyszedł czas na Agnieszkę Holland: Norymberga dla nazistów, abolicja dla komunistów – Tadeusz M. Płużański

Prasowa polemika między Agnieszką Holland i Bronisławem Wildsteinem o Piotra Farfała, która przetoczyła się przez media, w istocie jest sporem o Polskę, jej historię i stosunek do dwóch okupujących nas totalitaryzmów.

Zaczęło się od wywiadu Agnieszki Holland dla „Dziennika”. Zgodnie z tytułem artykułu „Co się stało z ludźmi Platformy?”, reżyserka skupiła się na rządach PO, przeważnie odnosząc się do nich krytycznie. Było o fatalnej ustawie medialnej, a szerzej braku zainteresowania władzy dla kultury, sztuki, itd. W końcu o telewizji publicznej i znanym powszechnie fakcie, że Tuskowi et concortes zależy na trzymaniu w niej Piotra Farfała. Przy okazji musiało oczywiście dostać się PiS-owi, że to on wprowadził do mediów publicznych „neonazistów”. Atak nie ominął byłego szefa TVP Bronisława Wildsteina, co obecny publicysta „Rzeczpospolitej” skrupulatnie wyłapał. Efektem była obszerna polemika – jeszcze jeden tekst Holland i dwa Wildsteina.
Co napisała Agnieszka Holland: „To PiS poprzez koalicję z LPR i Samoobroną włożył do telewizji młodego człowieka nazwiskiem Piotr Farfał, o którym nikt nic nie wiedział, oprócz tego, że był wszechpolakiem. Potem się okazało, że on jako młody człowiek redagował jakieś nazistowskie pisemko. Ja już wtedy się oburzyłam, bo uważam, że to niezgodne z konstytucją, w której stoi, że nie mogą w publicznym obiegu być reprezentowane poglądy faszystowskie i komunistyczne. Próbowałam kogoś tym zainteresować. Zwracałam się do Wildsteina, bo akurat przy jego pochodzeniu, tolerowanie kogoś takiego było czymś monstrualnym. I co? Wildstein odpowiedział w prasie, że to były błędy młodego człowieka”.
Bronisław Wildstein w tekście o znamiennym tytule „Jak się rodzi antysemityzm” odparował: „Agnieszka Holland sugeruje, że dla kogoś o pochodzeniu żydowskim antysemityzm (nawet potencjalny) musi być grzechem głównym, podczas gdy inne zbrodnicze ideologie winny go zajmować znacznie mniej”.

Stauffenberg
zamiast Pileckiego


Pisząc o innych zbrodniczych ideologiach, Wildstein ma rzecz jasna na myśli komunizm: „Niepodległe, demokratyczne państwo, jakim była III RP, wielokrotnie wynosiło na najwyższe stanowiska ludzi, którzy pełnili istotne funkcje polityczne w PRL, a więc wprowadzali i utrzymywali za pomocą terroru komunizm w Polsce. Z rąk prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego najwyższe polskie odznaczenia otrzymywali propagandziści owego reżimu. Nie słyszałem wówczas protestów Agnieszki Holland ani jej środowiska, tak dziś oburzonego na istnienie »neonazisty« Farfała”.
Wildstein podnosi kwestię chyba najbardziej groźną we współczesnej percepcji historii – stosowania podwójnej miary. Jak się ona objawia?
Pomniejszaniem, usprawiedliwianiem i relatywizowaniem zbrodniczości komunizmu, abolicją dla jego funkcjonariuszy. Ten cel jest realizowany przez przemilczanie, przekręcanie, a nawet fałszowanie historii. W Polsce od swojego zarania przoduje w tym „Gazeta Wyborcza”, z powodów biograficzno-salonowych. Ale tendencja ta jest obecna również w większości krajów Europy, nie pomijając Europarlamentu, głównie za sprawą ugrupowań socjalistycznych i liberalnych. Dla nich nie ma równości między nazizmem a komunizmem. Dlatego są w stanie potępić tylko pierwszą zbrodniczą ideologię. Od drugiej – wara! Z tego właśnie powodu na wspólnego bohatera Europy nie nadawał się rotmistrz Witold Pilecki – głosowali przeciwko niemu też soc-liberalni posłowie z Polski (nie wiadomo, czy jeszcze Polacy, czy już bardziej Europejczycy). Los naszego kandydata byłby może inny, gdyby rotmistrz był „tylko” ochotnikiem do Auschwitz, ale on ośmielił się też stawić czoła sowieckiej okupacji Polski. Dla takich bohaterów nie ma w Europie miejsca. Ale w walce z nazistami – broń Boże nie mylić z Niemcami – Pilecki też ma mocniejszych konkurentów. To np. Claus von Stauffenberg, wieloletni zwolennik Hitlera, który w 1939 r. cieszył się z podbicia II RP, bo zamieszkujący tu polsko-żydowski motłoch posłuży za niewolniczą siłę roboczą. To on jest teraz bohaterem wysoko nakładowych filmów i to jego podnosi się do rangi europejskiego bohatera. I ma ten uniwersalny walor, że nie walczył z komunistami.
Wildstein pisze: „Postawa jej [Holland – TMP] nie wydaje się, niestety, odosobniona. Wpisuje się ona w głębszą dysproporcję, z jaką spotyka się współcześnie ocena zła komunizmu i nazizmu czy – szerzej – faszyzmu. Te ostatnie zostały potępione ostatecznie i jednoznacznie. To zjawisko pozytywne, choć prowadzi do aberracji, jaką pokazuje sprawa Farfała. (…) Wynika to z obawy wpływowych środowisk, które lękają się, aby dogłębne rozliczenia komunizmu nie pozbawiły ich pozycji”.

Jak podzielić ofiary

Mimo, że Agnieszka Holland zaatakowała Bronisława Wildsteina, to ona poczuła się zaatakowana. W polemicznym tekście „Bezmiar tolerancji Bronisława Wildsteina” napisała: „Nigdy i nigdzie nie twierdziłam i nie twierdzę, że ludzie pochodzenia żydowskiego mają się interesować wyłącznie zbrodniami nazistowskimi lub tylko – czy głównie – przejawami antysemityzmu. (…) Wydaje mi się jednak naturalne, że (jeżeli się od swego żydostwa całkiem nie odcinają) wykazują wrażliwość na objawy odradzania się faszyzmu – w następstwie tej ideologii zostali zamordowani wszyscy lub prawie wszyscy członkowie ich rodzin, a więc ci, którzy żyją, stają się niejako depozytariuszami pamięci o nich i mają prawo być czujni wobec aktualnych podobnych zagrożeń i banalizowania zbrodni. (…)”.
Wypowiedź wydaje się spójna i logiczna. Żydowskie rodziny, a nawet naród żydowski powinien pamiętać o śmierci swoich braci i sióstr. Ale już robienie z Farfała kogoś równego niemieckim oprawcom z Auschwitz czy Majdanka, to gruba przesada.
A tak Holland pisze o komunizmie: „Podobnie obywatele krajów, które były terenem praktycznego działania stalinowskiego komunizmu, są na jego zbrodnie bardziej wrażliwi niż obywatele Francji czy Wielkiej Brytanii i czują się w prawie i obowiązku, by przypominać światu o tych zbrodniach i aktualnych zagrożeniach”. Niby wszystko prawda, ale w tym fragmencie nie czuje się już takiego zaangażowania i emocji, rodzinnego ciepła. Jest chłodny, racjonalny opis. Zamiast Żydów, traktowanych osobowo, pojawiają się jacyś „obywatele krajów”. Polska reżyserka słowem nie wspomina o polskim doświadczeniu komunizmu. Szkoda, również ze względu na pamięć ofiar Holokaustu – przecież większość zgładzonych Żydów było obywatelami Polski, a wielu utożsamiało się z krajem zamieszkania. Ten, jakby nie było, podstawowy fakt umyka uwadze autorki „Europa. Europa”. Zresztą nie tylko jej – to pogląd obowiązujący w kręgach „Gazety Wyborczej” czy Żydowskiego Instytutu Historycznego. Ten ostry podział na ofiary: Żydów i nie-Żydów – podział jakby nie patrzeć, rasowy – ujawnił się ostatnio bardzo wyraźnie w artykułach i manifestacjach z udziałem dr. Aliny Całej.

To idzie młodość

Wróćmy do podniesionej w pierwszym tekście Agnieszki Holland kwestii wieku „zbrodniarza” Farfała. Reżyserka pisze: „Wielu młodych komunistów – jak Jacek Kuroń czy zmarły niedawno Leszek Kołakowski – czynem i słowem, całym życiem dokonali rewizji swych młodzieńczych poglądów i aktywnie za nie odpokutowali. 17-letni żołnierz Waffen SS Günter Grass całą swą twórczością literacką walczył z faszyzmem… A i tak, kiedy po 60 latach przyznał się do swych młodzieńczych fascynacji, zastanawiano się – również u nas – czy można mu wybaczyć. Źadnej rewizji ani skruchy nie widziałam u prezesa Farfała”.
No cóż, znów mamy dwuwymiarowość – przymykanie oka na zło komunizmu (wystarczy zrewidować poglądy), a z drugiej strony konieczność przyznania się i przeproszenia z nadzieją na wybaczenie – za zło nazizmu. Potwierdzają to przykłady – nawiasem mówiąc chyba nie najlepiej dobrane – Kuronia, czy Kołakowskiego. Przecież obaj nigdy nie pokajali się za ukąszenie czerwoną zarazą. A przepraszać mieliby za co – jeden za udział w stalinowskich czystkach na uczelni, gdy wyrzucano przedwojenną, „reakcyjną” profesurę, drugi za rozbicie polskiego harcerstwa przez internacjonalistyczne drużyny walterowskie. Jednak Holland nigdy od nich takiego rozrachunku nie wymagała. Inaczej niż od Grassa. Tak samo dziś posypać głowę popiołem ma tylko Farfał. To pokłosie myślenia Norymbergą, która dopadła tylko (niektórych) Niemców, nigdy zaś komunistów. Ich objęła – i tak już chyba pozostanie – abolicja.

Poglądy contra czyny

Na „Bezmiar tolerancji” Bronisław Wildstein odpowiedział tekstem „Bezmiar uczciwości”, w którym przykładów biografii Kuronia i Kołakowskiego też nie uważa za – oględnie mówiąc – najbardziej trafione: „Problem z setkami tych, którzy nie tylko z niczym się nie rozliczyli, ale do dziś czerpią korzyści ze swoich łajdactw, wspierania komunistycznego reżimu i prześladowania patriotów. Oni i ich sojusznicy stanowią niezwykle wpływowe środowisko w Polsce. To oni deprawują nasze życie, a nie margines marginesu, jakim są neonaziści”. I dalej: „W przypadku Farfała mówić możemy wyłącznie o poglądach. W ich przypadku – o czynach. Holland przeszkadza wyłącznie Farfał”.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Bo co jest groźniejsze – nawet najbardziej zbrodnicze poglądy (właściwie wszystko jedno, czy będące grzechem młodości, czy wieku dojrzałego), które w żaden sposób nie przekładają się na zbrodnicze działania, czy jednak te drugie, czyli zbrodnicze działania: represje, obozy, mordy czy pogromy, które nie były przecież obce również komunizmowi? A te dwie sprawy – wbrew twierdzeniom Agnieszki Holland, Aliny Całej i ich środowiska – dzieli przepaść. Bo można przecież myśleć i mówić o czymś złym, i na tym koniec, a zabijać – nie będąc opętanym żadną ideologią.

Tadeusz M. Płużański

Za: Antysocjalistyczne Mazowsze | http://asme.pl/125001847371667.shtml

Skip to content