Aktualizacja strony została wstrzymana

List do Przyjaciół i Dobroczyńców nr 90 – ks. Dawid Pagliarani FSSPX

Drodzy Wierni, Przyjaciele i Dobroczyńcy!

Znajdujemy się obecnie w niezwykłym, niemal bezprecedensowym momencie historii, a to ze względu na kryzys związany z koronawirusem i wszystkimi tego kryzysu reperkusjami. W takiej sytuacji rodzi się wiele pytań, na które można by dać tysiące, jeśli nie więcej, odpowiedzi. Próba przedstawienia rozwiązania każdego konkretnego problemu byłaby jednak nierealna – i nie to jest celem poniższych rozważań. Chcielibyśmy raczej przeanalizować nie-bezpieczeństwo, które w pewnym sensie jest bardziej poważne niż wszystkie bolączki obecnie trapiące ludzkość: niebezpieczeństwo, na jakie narażają się katolicy reagujący w czysto ludzki sposób na karę spadającą na nasz świat, który wskutek swej apostazji ponownie stał się pogański.

Od kilku dekad oczekiwaliśmy kary Bożej czy też jakiegoś rodzaju interwencji Opatrzności, pozwalającej uzdrowić sytuację, która przez długi czas wydawała się beznadziejna. Niektórzy wyobrażali ją sobie jako wojnę nuklearną, nową falę ubóstwa, globalny kataklizm, inwazję komunistyczną, kryzys naftowy etc. Mówiąc w skrócie, oczekiwaliśmy jakiegoś opatrznościowego wydarzenia, poprzez które Bóg ukarałby narody za apostazję, a które równocześnie zrodziłoby zdrową reakcję u ludzi dobrej woli. W każdym razie oczekiwaliśmy czegoś, co sprawiłoby, że wszystko stanie się jasne. Choć być może nie przybrało to formy, jakiej się spodziewaliśmy, to jednak obecne problemy bez wątpienia odgrywają taką właśnie rolę.

Co możemy zaobserwować podczas obecnego kryzysu? Spróbujmy przeanalizować emocje, jakie budzi on u naszych bliźnich, a przede wszystkim zastanowić się, czy nasza własna postawa – jako katolików – jest zgodna z optyką wiary.

Lęki, które są zbyt ludzkie

Mówiąc w skrócie, możemy zaobserwować trzy rodzaje lęku, jakiego dziś doświadczają niemal wszyscy ludzie, a który wysysa całą ich energię.
Po pierwsze, istnieje lęk przed epidemią jako taką. Nie zamierzamy się tu rozwodzić nad potencjalną szkodliwością koronawirusa – jest natomiast pewne, że nasz bezbożny świat nauczył się postrzegać życie doczesne jako najwyższe dobro, któremu wszelkie inne dobra muszą się podporządkować i w którego obliczu stają się nieistotne. Konsekwentnie i w sposób nieunikniony ta zaburzona perspektywa wywołuje powszechne i wymykające się spod kontroli przerażenie. Cały świat wydaje się tracić rozum. Niejako zahipnotyzowany przez niebezpieczeństwo zagrażające temu, co uznaje za swój priorytet, uległ panice – w rezultacie czego ludzie wydają się całkowicie niezdolni do myślenia o jakichkolwiek innych kwestiach, do dostrzeżenia czegoś więcej niż tylko problemy, przed którymi aktualnie stoją.

Następnie majaczy przed nami widmo kryzysu ekonomicznego. Jest oczywiście czymś całkowicie naturalnym, że ojciec martwi się o przyszłość swych dzieci – a Bóg wie, że obecnie istnieje wiele słusznych powodów do niepokoju. Mam jednak na myśli bardziej ogólny i znacznie bardziej egoistyczny lęk przed tym, że staniemy się nieco ubożsi i nie będziemy już mogli cieszyć się tym, co dotąd postrzegaliśmy jako coś oczywistego; coś, do czego przysługuje nam niezbywalne prawo. Ta perspektywa jest ściśle związana z poprzednią: jeśli bowiem życie doczesne jest najwyższym dobrem, wówczas bogactwa, które pozwalają nam cieszyć się nim w jak największym stopniu, również stają się, siłą rzeczy, najważniejsze.

Do tego wszystkiego dochodzi lęk przed utratą indywidualnych swobód, którymi dotąd cieszyli się ludzie. Nigdy wcześniej nie istniała tak powszechna świadomość „praw człowieka”.

Można by długo snuć rozważania na temat tych trzech lęków oraz wszystkiego, co jest z nimi związane. Ograniczmy się tu do stwierdzenia, że ich wspólne źródło jest zasadniczo naturalne, czysto doczesne, oraz że ich istotę stanowi obawa, że nic nie będzie już takie jak przed kryzysem; przy czym ten poprzedni stan jest postrzegany powszechnie, acz mylnie, jako pełny i stanowiący niezbywalne prawo dobrobyt, który wywalczyła sobie oświecona ludzkość.

Jeśli jednak przeanalizujemy uważniej ten lęk i reakcje, jakie on wyzwala, paradoksalnie możemy dostrzec wybiegi podobne do tych, jakimi posługiwali się starożytni poganie, żeby wyjaśniać każde niezrozumiałe dla nich zjawisko. Ten starożytny świat, bez wątpienia odznaczający się wysokim poziomem kultury i organizacji, cywilizowany, a jednak nieświadomy Prawdy, usiłując wyjaśnić zjawiska dla siebie niezrozumiałe odwoływał się do potworów, wszelkiego rodzaju bóstw, a przede wszystkim do prymitywnych mitów. Dziś jesteśmy świadkami podobnych reakcji: w obliczu lęku i niepewnej przyszłości pojawia się cała seria wyjaśnień, zmierzających we wszelkich możliwych kierunkach, wyjaśnień chaotycznych i wzajemnie sprzecznych. Ich niespójności dowodzi fakt, że zaledwie po kilku godzinach czy po paru tygodniach ich miejsce zajmują tłumaczenia bardziej wyrafinowane i pozornie bar-dziej przekonujące, jednak znów niekoniecznie prawdziwe. Mamy do czynienia z autentycznymi mitami, w których elementy prawdziwe są pomieszane z fikcyjnymi, my zaś nie jesteśmy w stanie ich odróżnić. Widzimy też rodzącą się tęsknotę za jakimś cudownym, utopijnym rozwiązaniem, zdolnym rozproszyć otaczającą nas mgłę i uwolnić nas od wszelkich problemów.

Jest to jak gdyby odwieczny jęk wyrażający dezorientację, udrękę i rozpacz, który po dwóch tysiącach lat rozlega się znów wśród ludów, które na powrót stały się pogańskie. I nie mogło być inaczej: uzmysławia to tym, którzy potrafią patrzeć, że ludzkość odwracająca się od Boga jest bezradna i niejako skazana na popadnięcie w obłęd. Przede wszystkim zaś pokazuje, że współczesny człowiek, który utracił swą wiarę, jest w rezultacie gotowy uwierzyć we wszystko.

Nasza nadzieja jest nadprzyrodzona

Czy jednak możemy powiedzieć, że my sami pozostajemy całkowicie odporni na tego ducha? Oczywiście odczuwanie tych trzech lęków, o których wspomnieliśmy wyżej, jest zrozumiałe, a nawet do pewnego stopnia uzasadnione. Nie wolno nam natomiast pozwolić, aby dławiły one wszelkie refleksje dotyczące życia nadprzyrodzonego, a przede wszystkim uniemożliwiły nam odniesienie korzyści z obecnej próby.

Nie zapominajmy, że do realistycznej oceny sytuacji będziemy zdolni jedynie wówczas, gdy spojrzymy na nią oczyma naszej wiary: nic nie umyka Bogu i Jego opatrzności. Jest rzeczą pewną, że niezależnie od wypadków, których my sami nie jesteśmy w stanie przewidzieć, Bóg ma precyzyjny plan, a przypominanie ludziom o ich śmiertelności i niepewności rezultatu ich własnych działań należy do tego planu.

Bóg przede wszystkim pokazuje dzisiejszemu człowiekowi, skażonemu pozytywizmem (czyli negacją Bożego porządku), że dzieła natury, które go otaczają, zostały stworzone przez Niego i są posłuszne Jego prawom. Bóg uzmysławia współczesnemu Prometeuszowi, zatrutemu transhumanizmem (tj. negacją ograniczeń człowieka), że stworzona przez Niego natura pozostaje poza kontrolą ludzkiej techniki i nauki. Jest to lekcja niezwykle potrzebna, zwłaszcza dziś. Musimy ją cenić i wyciągnąć z niej właściwe wnioski, tym bardziej, że współczesny człowiek, zaślepiony marzeniem o absolutnej władzy, stał się niezdolny do zrozumienia tej lekcji. Musimy również znaleźć w niej nowy impuls do podziwiania potęgi Boga i do życia w całkowitej zależności od Niego.

Mówiąc konkretniej, co powiedziałby nam nasz umiłowany Pan, któremu nic nie umknie i który wszystko z góry zaplanował? „Dlaczego bojaźliwi jesteście, małej wiary? Czy nie wierzycie, że naprawdę jestem Bogiem? Że naprawdę jestem wszechmocny? Że kieruję wszystkim w Mej mądrości i dobroci? Czy jest choć jeden włos na waszej głowie, który spada na ziemię bez Mojej wiedzy i bez Mojego pozwolenia? Czyż nie jestem panem życia i śmierci? Czy myślicie, że wirus może istnieć beze Mnie? Powiedzcie Mi: co może się wam przy-trafić podczas tej burzy, jeśli jestem z wami w łodzi?”

Wszystko sprowadza się do odpowiedzi, jakiej możemy udzielić na te pytania. Czy Chrystus Pan naprawdę znajduje się w łodzi, którą jest nasza dusza? Jeśli tak, to czy faktycznie patrzymy na bieżące wydarzenia oczyma naszej wiary, która pozwala nam interpretować koleje naszego ziemskiego życia w jej świetle? Czy faktycznie ufamy Mu całkowicie, nawet gdy nie rozumiemy w pełni tego, co się dzieje? Czy wieczne odpowiedzi, jakie daje nasza katolicka wiara, są dla nas wystarczające? A może czujemy potrzebę uzupełniania ich tymi nieustannie uaktualnianymi odpowiedziami, jakie możemy znaleźć w Internecie? Czy z upływem kolejnych miesięcy wzrosła nasza ufność do Zbawiciela? A może po prostu zamknęliśmy się w sobie i ulegliśmy poczuciu bezsilności? Każdy z nas we własnym sumieniu musi sobie szczerze odpowiedzieć na te pytania.

Są pomiędzy nami również tacy, którzy lękają się, poza samą epidemią, wybuchu długotrwałych prześladowań religijnych, skierowanych zwłaszcza przeciwko chrześcijanom. Pojawienie się takiej obawy jest zrozumiałe, bo wiemy, że świat nas nienawidzi i prędzej czy później musi to nastąpić – czy to w związku z epidemią, czy też niezależnie od niej. Nie uciekniemy przed tym. Jest to prawda ewangeliczna, która została nam objawiona na długo przed obecnymi wydarzeniami. Zbawiciel ostrzegał nas: „Usłyszycie o wojnach i rozruchach […]. Powstanie naród przeciw narodowi i królestwo przeciw królestwu. I wielkie trzęsienia ziemi będą miejscami, i mory i głody i strachy z nieba i znaki wielkie będą. Ale przed tym wszystkim podniosą na was ręce swoje, i będą was prześladować, podając do synagog i więzień, ciągnąc do królów i namiestników dla imienia mego” (Łk 21, 9–12).

Jednak i na ten lęk musi paść kojące światło naszej wiary: „Nie lękajcie się” (Łk 21, 9). Ostrzegani o tym od dawna, musimy się na to spokojnie przygotować, oddając się bez zastrzeżeń w ręce Bożej opatrzności, a nie szukając rozpaczliwie dróg ucieczki. Pomyślmy o pierwszym wieku chrześcijaństwa, chrześcijaństwa prześladowanego: ci, którzy zbytnio sku-piali się na swych prześladowcach, narzędziach tortur czy dzikich zwierzętach, zapominając o Bogu miłości, który wzywał ich do swej chwały, widzieli jedynie niebezpieczeństwo, ból i strach… i ostatecznie zapierali się wiary. Nie brakowało im jasnego nauczania, jednak ich wiara była zbyt słaba i w niewystarczającym stopniu podtrzymywana żarliwą modlitwą: „A miejcie się na baczności, aby kiedy serca wasze nie były obciążone obżarstwem i opilstwem i troskami tego życia, żeby na was z nagła ten dzień nie przyszedł. Albowiem spadnie on jak potrzask na wszystkich, którzy mieszkają po całej ziemi. A przeto czuwajcie modląc się na każdy czas” (Łk 21, 34–36).
I nasz umiłowany Pan ostrzegł nas również: „Nie jest sługa większy nad pana swego. Jeśli mnie prześladowali i was prześladować będą” (Jan 15, 20). Każda próba stanowi tajemniczy i cenny dar, dając nam okazję do upodobnienia się bardziej do naszego Boskiego Zbawiciela, naszego wzoru, byśmy mogli „dopełnić to, czego nie dostaje utrapieniom Chrystusowym” (Kol 1, 24).

I na koniec jeszcze jedna myśl, która może nam pomóc prawidłowo oceniać rzeczywistość i postrzegać koronawirusa we właściwej perspektywie. Równolegle z obecną sytuacją Kościół katolicki przechodzi o wiele straszliwszy, wyniszczający kryzys, którym powinniśmy przejmować się o wiele bardziej. Biada nam, jeśli tak nie jest, byłoby to bowiem znakiem, że nie patrzymy już oczyma naszej wiary! Ten inny kryzys jest naprawdę znacznie groźniejszy, ponieważ ci, którzy z jego powodu stracili wiarę, znajdują się w niebezpieczeństwie wieczne-go zatracenia swych dusz. Niestety, w obecnej sytuacji dochodzi do tego całkowity brak nad-przyrodzonego przesłania ze strony hierarchii Kościoła na temat konsekwencji grzechu, konieczności przygotowania się na śmierć oraz sądu, który czeka wszystkich ludzi. To jest na-prawdę katastrofa w katastrofie!

My nie traćmy jednak nadziei, gdyż nie jest ona oparta na naszych osobistych wysiłkach, zdolnościach czy analizach – jakkolwiek trafne by były – ale na nieskończonych zasługach naszego Pana Jezusa Chrystusa. To właśnie do Niego musimy się zawsze uciekać, a zwłaszcza w sytuacjach, w których czujemy się przytłoczeni i uginamy się pod ciężarem na-szych obowiązków. Będzie to – zwłaszcza dla nas, którzy Go znamy – wypełnianiem przykazania miłości bliźniego względem tych, którzy żyją w tragicznej nieświadomości tej krzepiącej rzeczywistości. Jeśli pragniemy być w tych uprzywilejowanych godzinach prawdziwymi apostołami dla naszych bliźnich, to najskuteczniejszym i właściwym apostolatem jest dawanie przykładu nieograniczonego zaufania do Bożej opatrzności. Jest to wyłącznie chrześcijański sposób na dźwiganie codziennych krzyży i zachowywanie nadziei. Nasze pragnienie dotyczą-ce powrotu do „normalności” musi być przede wszystkim pragnieniem odzyskania w pełni tej ufności, karmionej wiarą, nadzieją i miłością.

* * *

Aby uzyskać te drogocenne łaski wszyscy – zarówno rodzice, jak i dzieci – spotęguj-my gorliwość w naszej krucjacie różańcowej, która nas łączy i jednoczy, aby nasza modlitwa stała się tak żarliwym wołaniem, że sam Bóg nie będzie w stanie mu się oprzeć. Módlmy się o Mszę i o powołania, za świat i Kościół oraz o tryumf Najświętszej Maryi Panny. Taka jest właśnie prawdziwa droga wyjścia z obecnego kryzysu, bez wyczekiwania na koniec epidemii!
„Któż więc nas odłączy od miłości Chrystusowej? utrapienie? czy ucisk? czy głód? czy nagość? czy niebezpieczeństwo? czy prześladowanie? czy miecz? (Jak napisano: «Albo-wiem dla ciebie nas zabijają cały dzień, uważają nas za owce skazane na rzeź».) Ale w tym wszystkim zwyciężamy przez tego, który nas umiłował. Albowiem jestem pewny, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani księstwa, ani mocarstwa, ani teraźniejsze rzeczy, ani przyszłe, ani moc, ani wysokość, ani głębokość, ani inne stworzenie nie będzie nas mogło odłączyć od miłości bożej, która jest w Chrystusie Jezusie Panu naszym” (Rzym 8, 35–39).

Niech Bóg Wam błogosławi!

Menzingen, 2 lutego 2021 r., w uroczystość Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny

ks. Dawid Pagliarani FSSPX, przełożony generalny

 

Źródło

Za: Wiadomości Tradycji Katolickiej (3 lutego 2021) |https://news.fsspx.pl/2021/02/list-do-przyjaciol-i-dobroczyncow-nr-90/ | List do Przyjaciół i Dobroczyńców nr 90

Skip to content