Aktualizacja strony została wstrzymana

Pseudodokument o Radiu Maryja

Kiedy czyta się zajawki na temat powstającego filmu, który ma być atakiem na Radio Maryja, to nasuwa się jedno pytanie: czy naprawdę aż tak można nienawidzić Polski i Kościoła? Bo nawet jeśli taki film powstaje na zamówienie określonych środowisk i nawet jeśli – przy odpowiedniej reklamie – mógłby przynieść spore zyski, tak jak książka pewnego pisarza, w której było „tylko” sto kłamstw o Jedwabnem, to i tak żadne zamówienie ani żaden zysk nie usprawiedliwi wzbudzania w sobie aż takiej nienawiści.

Ta nienawiść jest ostatecznie irracjonalna. Źaden Polak w stosunku do żadnego narodu i do żadnej religii nigdy do takiej nienawiści się nie posunął. Taka nienawiść wypala i niszczy, ale nie nas, przez nich znienawidzonych, ale ich niszczy, ich, to znaczy tych, którzy drogą kłamstwa i manipulacji dają upust swojej nienawiści, a dają dlatego, że ktoś zapala im zielone światło. Te prowokowane przez media – a obecnie, jak widać, i przez przemysł filmowy – seanse nienawiści mogą być kierowane tylko przeciwko Polakom i tylko przeciwko katolicyzmowi. Innych narodów i innych religii ruszać nie wolno, choćby przemoc miały wypisane na sztandarach, a ich historia była jednym pasmem zbrodni.
Autor filmu coś bełkocze o faktach, o Hitlerze, o Goebbelsie, choć swój zwiastun zaczyna od manipulacji, „Mein Kampf” z pewnością nie czytał, a sam nawet nie wie, że film swój realizuje w oparciu o zasady wyznaczone właśnie przez Goebbelsa. Cytaty wypowiedzi autora wskazują wyraźnie, że choć przedstawiany jest jako Polak, to raczej z językiem polskim niewiele ma wspólnego, a każde zdanie zawiera jakiś błąd gramatyczny, semantyczny lub stylistyczny (np. „dam mu się bronić”). Nie odróżnia rzeczywistości od filmu, bo sugeruje, że jak coś zostało sfotografowane lub nakręcone, to staje się faktem. A tymczasem już w pierwszej scenie thrillera widzimy przebierańca, któremu podłożono cudzy głos, a głos jest wyraźnie przepuszczony przez program komputerowy. I to ma być fakt? To jest manipulacja wielostopniowa. Autor śmie dokonywać takich porównań, których miliony niewinnych ofiar Hitlera i III Rzeszy chyba nigdy by mu nie wybaczyły, biorąc pod uwagę motywację, metody i skalę ludobójstwa, brak wykształcenia zaś, które pomaga zrozumieć, na czym polega błąd rasizmu, nadrabia lekką ręką rzucanym oskarżeniem o antysemityzm. Sam jest antysemitą, jeśli praw narodu żydowskiego broni za pomocą kłamstwa. Ale prawo nie może być ekskluzywne, Naród Polski ma prawo do dobrego imienia, a świadczą o tym tysiące, dziesiątki tysięcy istnień ludzkich, skazanych przez niemiecki narodowy socjalizm na śmierć, a uratowanych dzięki ofiarności polskich rodzin i to z narażeniem własnego życia. A co powiedzieliby ci, którzy ratując Żydów, sami zginęli?
Tylko człowiek pozbawiony wiedzy, nie mówiąc już o sumieniu, może wkraczać tak brutalnie i bez wyobraźni w obszary napięć narodowych i religijnych, kreowanych sztucznie dla doraźnych interesów lub jakiejś obłędnej ideologii. Autor filmu nie zdaje sobie sprawy z tego, że za tak zdobyty rozgłos przyjdzie mu zapłacić wielką cenę, bo film ten będzie wielkim niewypałem, nie tylko ideowym, ale i artystycznym. Autor jest amatorem, którego wpuszczono w temat potrzebny wyłącznie do pewnych rozgrywek, ale szytych grubymi nićmi. Tak grubymi jak jego filmowe manipulacje, które rozpozna nie tylko każdy specjalista od filmu, ale przeciętny odbiorca. Gdyby temat ten był potraktowany serio, to produkcję podjęłaby jedna z wielkich wytwórni filmowych, gdzie co jak co, ale na amatorstwo nie ma miejsca.
Autor, nie zdając sobie z tego sprawy, próbuje wykorzystać zasady propagandy Józefa Goebbelsa. Dlaczego? Właśnie dlatego, że czy to na stronie głównej reklamującej film, czy w thrillerze, czy w wypowiedziach odwołuje się do dokumentu i faktu. Otóż minister propagandy III Rzeszy rozpoznał, iż nie ma nic bardziej skutecznego propagandowo niż tzw. dokument, a zwłaszcza film dokumentalny. Cała tajemnica polega na tym, że pewne tematy dokument porusza, a inne pomija, że pewne wydarzenia pokazuje tylko z wybranej strony, a inne zaciemnia, a wreszcie, że cały materiał dokumentalny trafia na stół montażowy niczym pacjent pod narkozą na stół operacyjny, i tu ma miejsce tworzenie nowej rzeczywistości, czyli fabrykowanie faktów. Efekt finalny opatrzony jest magiczną nazwą „dokument”. I taki właśnie „dokument” przygotowuje Aro Korol. Dokument? Manipulacja i krętactwo.
Biedny człowiek, którego zżera nienawiść, a ponieważ to wszystko nie jest najwyższych lotów, ci zaś, którzy będą to wspierać, po prostu się skompromitują, to można tu przypomnieć przysłowie ludowe: „Gdy konia kują, to i żaba nogę podnosi”. Powstanie żabi film i będzie totalną klapą. Lub jeszcze inaczej. W piłce nożnej używa się takiego określenia: strzelić bramkę ze spalonego. Ten film jest przygotowywany ze spalonej pozycji, a współpracownicy się na nim mocno sparzą, i to wcale nie chodzi o jakieś sądy, lecz o kryteria czysto profesjonalne.
A potem? Potem studenci na ćwiczeniach rozłożą ten film na czynniki pierwsze, by uczyć siebie i telewidzów, jak powstają „dokumenty”, czyli jak selekcjonuje się obrazy, jak podkłada się i preparuje głos, jak tworzy się nastrój, jak dobiera muzykę, jednym słowem – jakie są mechanizmy manipulacji. I tyle z tego zostanie, panie Korol. Nic więcej, tyle że zostanie opatrzony pańskim nazwiskiem, a to już może być wielki, ale wstyd. I to będzie wielki wstyd.


Prof. Piotr Jaroszyński

Za: Nasz Dziennik, Piątek, 31 lipca 2009, Nr 178 (3499) | http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20090731&typ=po&id=po22.txt

Skip to content