Aktualizacja strony została wstrzymana

U progu Żydolandu – Stanisław Michalkiewicz

Dawno, dawno temu pełniący w Polsce obowiązki Stalina red. Adam Michnik surowo krytykował penetrowanie rodzinnych powiązań osób publicznych. Zdarzały się naturalnie wyjątki, np. w roku 1990 nie tylko wolno było, ale nawet należało zająć się stosunkami rodzinnymi Stanisława Tymińskiego, że „bije żonę”.

Podobnie niedawno „Gazeta Wyborcza”, proponując scenariusz do filmu o ks. Jankowskim, sugerowała, że „mamusia” miała wejścia nawet „do gestapo”. Zatem – jak wystąpi „potrzeba etapu” – można zajmować się nawet „mamusiami”.

Ano, skoro tak, to przypominam sobie mamusię red. Michnika, upiorną stalinówę Helenę Michnik, która w intencji przerobienia tubylców na „ludzi sowieckich”, pisała dla nich podręczniki historii, zatwierdzane przez Ministerstwo Oświaty. Dzięki temu red. Michnik, który wtedy nie był jeszcze redaktorem, tylko wunderkindem, mniej więcej takim, jak dzisiaj Sławomir Sierakowski, mógł „poszukiwać sprzeczności”.

Jak tylko zdybał jakąś sprzeczność między tym, co, dajmy na to, zobaczył na własne oczy lub usłyszał od starszych ludzi, a tym, co napisała mamusia, zaraz triumfalnie to ogłaszał. Zdumieni taką mądrością emerytowani działacze ruchów robotniczych z różnych egzotycznych krajów cmokali z zachwytu – aj, ten nasz Adaś, jakie to mądre dziecko! W ten sposób ukształtowała się reputacja przyszłego autorytetu moralnego, który w końcu uznały nie tylko „Żydy”, ale nawet „Chamy”, w słusznym przekonaniu, że red. Michnik też nie będzie zainteresowany w forsowaniu emancypacji narodu tubylczego.

I słusznie myśleli. Wprawdzie w 2002 roku wystąpiły pewne nieporozumienia, ale między kupcami o takie rzeczy nie ma gniewu; pan Rywin – dobry kupiec, ale pan Michnik – też dobry, a może nawet jeszcze lepszy kupiec, więc wszystko zakończyło się wesołym oberkiem.

To znaczy – zakończyłoby się, gdyby do tej kłótni w rodzinie nie wmieszała się tubylcza hołota, najwyraźniej uznając, że jest to moment sprzyjający wybiciu się na niepodległość wobec swoich dotychczasowych dobroczyńców, co to najpierw tresowali ich na ludzi sowieckich, a potem zaczęli tresować ich do demokracji i „społeczeństwa otwartego”.

Tymczasem red. Michnik jeszcze w latach 80–tych przewidział, że tubylczej hołocie na żadną emancypację pozwolić nie można, bo wtedy zaraz odda się ona swoim ulubionym rozrywkom w postaci „faszyzmu” a nawet – co jest jeszcze gorsze – „klerofaszyzmu”, który zaraz będzie próbował budować tu „państwo wyznaniowe” z „ajatollachami” na czele, podczas gdy wiadomo, że na czele „społeczeństwa otwartego” muszą stać jego przedstawiciele, których otwartość została uprzednio sprawdzona i zatwierdzona zarówno wcześniej przez Stalina, jak i później – przez „filantropa”.

Dlatego też red. Michnik, wespół z innymi otwarciuchami postawionymi na odcinku tubylczym, jak np. „drogi Bronisław”, oraz czeladzią, wśród której wybijają się zwłaszcza redaktorzy Żakowski, Lis i Wołek, przystąpił do mobilizowania otwarciuchów rzuconych na różne odcinki cudzoziemskie, tzn. pardon – oczywiście na odcinki „międzynarodowe”, żeby emancypacyjne ciągoty tubylczych ambicjonerów napiętnować i obnażyć, a napiętnowawszy i obnażywszy – skonfundować ich, a zwolenników – rozproszyć. Jednak, mimo mobilizacji, w której wyróżnił się szczególnie „drogi Bronisław”, mimo piętnowania i obnażania – skonfundowanie i rozproszenie natrafiło na nieprzewidzianą trudność w postaci zatwardziałości tubylców.

Tymczasem bieg wypadków najwyraźniej zaczął zmierzać w stronę przedterminowych wyborów. Otwarciuchy wykombinowały sobie tedy, żeby na jednym ogniu upiec aż dwa półgęski. Zainspirowały Wacława Havla, który przecież także z otwarciuchów, do wystąpienia z projektem, by najbliższe wybory parlamentarne w Polsce odbyły się pod nadzorem międzynarodowym.

Pretekstem jest oczywiście „faszyzm” i w ogóle, ale tak naprawdę idzie o załatwienie dwóch spraw. Po pierwsze – żeby przy tej okazji pogłębić proces podważania polskiej suwerenności politycznej, a po drugie – by w ten sposób kontynuować akcję „upokarzania Polski na arenie międzynarodowej”, jaką w kwietniu 1996 roku zapowiedział ówczesny sekretarz Światowego Kongresu Żydów Izrael Singer. Warto zwrócić uwagę, że jeden cel łączy się z drugim.

Akcja „upokarzania” ma bowiem na celu skłonienie polskich władz państwowych do wypłacenia żydowskim organizacjom „przemysłu holokaustu” 60, a może nawet 65 mld dolarów pod pretekstem „odszkodowań”.

Jednocześnie, jeszcze za kadencji prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, rozpoczęła się i nabrała tempa akcja „przywracania” obywatelstwa polskiego Żydom. Obecnie – jak informuje „Gazeta Wyborcza” – akcja ta przybrała charakter masowy. Coraz więcej Żydów ma polskie paszporty, ale do Polski nie przyjeżdżają – jakby na coś czekali.

Ja oczywiście nie wiem, na co, bo nie jestem osobą, której by się zwierzali, ale nie jest wykluczone, że czekają na te 65 miliardów dolarów. Czym innym bowiem jest przyjazd, że tak powiem, na gołą ziemię, a czym innym – miękkie lądowanie na ziemi wymoszczonej dolarami. Oczywiście lepiej wylądować w charakterze szlachty, której powierzony został nadzór nad niesforną masą tubylczą.

I dopiero na tym tle możemy w pełni zrozumieć apel, jaki pod adresem Niemiec na gościnnych łamach „Vanity Fair” sformułował Aleksander Kwaśniewski. Były prezydent Polski, o którym złośliwcy rozpuszczają pogłoski jakoby naprawdę nazywał się Stolzman i „wywodził z karczmarzy”, zachęcił Niemcy, by w razie ponownego zwycięstwa Kaczyńskich zaczęli ostrzej reagować na ich prowokacje.

Nawiasem mówiąc, jest to kolejna przesłanka przemawiająca za teorią reinkarnacji; czyż w Aleksandrze Kwaśniewskim nie objawił się duch podkanclerzego Hieronima Radziejowskiego, co to sprowadził na Polskę szwedzki potop?

Ale mniejsza o to; czy „ostrzejsza” reakcja Niemiec nie musiałaby polegać na przejściu do porządku nad rezultatem wyborów i zainstalowaniu administracji tubylczej z „otwarciuchów”, którzy najwyraźniej nie mogą się już doczekać i tych pieniędzy, i tego szlacheckiego statusu?

W tym kontekście można lepiej zrozumieć również nasilenie agitacji za „judeochrześcijaństwem”, której towarzyszą ataki na Radio Maryja, jakoby „dzieliło” Kościół w Polsce. Operacja zainstalowania w Polsce tubylczej administracji z „otwarciuchów”, których w Chicago nazywają „ekspertami”, jest bardzo delikatna, więc nie można zaniedbać żadnego odcinka, zwłaszcza tak w Polsce ważnego, jak religijny.

Uzyskanie w Polsce przewagi przez „judeochrześcijaństwo” dla którego sprawą najważniejszą jest „dialog z judaizmem”, niewątpliwie ułatwiłoby przeprowadzenie operacji zainstalowania tu „Ziemi Obiecanej”. Z tej perspektywy nadchodzące wybory wydają się tylko epizodem.


 Stanisław Michalkiewicz
Komentarz  ·  tygodnik „Najwyższy Czas!”  ·  2007-09-14  |  www.michalkiewicz.pl
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”

 

Skip to content