Aktualizacja strony została wstrzymana

Zoolog – Maciej Eckardt

Dietetyczna koalicja, to rzecz zupełnie zrozumiała w demokracji. Rozciąga się na wszystkie ugrupowania sejmowe i, jak pokazuje praktyka, omija partyjne podziały i animozje. Nie bez kozery, gdyż mieć albo nie mieć 10 tysiaków miesięcznie wraz z bonusami, jest dla większości posłów wyborem nader oczywistym, by nie rzec naturalnym. To sprawia, że po sejmie grasują osobniki nad wyraz wątłe i chrome intelektualnie, które w warunkach prawdziwej selekcji, już dawno stanowiłby podglebie dla termitów, stonóg czy innych trutniów. A tak, hodowani w warunkach sejmowych, dogrzewani obecnością przechadzających się luminarzy, dowartościowywani “mijankami” z premierem na sejmowych schodach, czy ocierający się o znanych dziennikarzy, hasają po Wiejskiej ci, którzy uwierzyli, że są elitą.

To, co klasycznie uważa się za polityka, występuje u nas w chronicznym niedostatku. Tych, których w polityce widać, to ludzie bardzo często autentycznie chorzy, przekonani o swojej wyjątkowości, fizjonomicznie przeciętni i wizualnie niedokończeni. Poza wyjątkami, to osobnicy bez wewnętrznego szlifu, odtwórczy – a nie kreatywni, bez szerszych horyzontów, marnujący czas i pieniądze podatników na gierki, knowania i granie roli, która ich przerasta.

Mamy zatem eliciarzy, którzy do perfekcji opanowali odfajkowywanie list obecności na komisjach, byle nie stracić paru stówek miesięcznie, którzy nauczyli się mizdrzyć do kamer, tak, by zmarszczonym czołem komunikować obieg myśli i rozległy horyzont intelektualny. Na szczęście nauczyli się, że trzeba jako tako wyglądać, bo inaczej się dzisiaj nie da, dlatego raczej w przeszłość odeszli posłowie odziani w wymięte garnitury i nieświeże koszule, zionący resztkami schabowego zza wykruszonych końcówek uzębienia i amalgatowych wypełnień. Choć starają się być hajlajfem w dosłownym tego słowa znaczeniu, to przychodzi im to jednak z wielkim trudem. Widać to po sposobie doboru garniturów, trzewików, czy spinek do mankietów.

O ile wiedzą już, że pod spodniami garnituru wypada mieć ciemne skarpety, o tyle nie mają już świadomości, że bardziej właściwe są kolanówki, po to, by nie pokazywać przy każdym założeniu nogi na nogę swoich włochatych łydek, wciśniętych w przykrótkie skarpetki made in China. Wiedzą, że trzewiki wypada mieć czyste, stąd nauczyli się obficie korzystać z sejmowych czyścideł, ale już nie pomyśleli, że również kształt wyświeconego buta świadczy o smaku ich właściciela. Stąd częsty widok korpulentnych i niziołkowatych posłów, powbijanych w indiańskie canoe, na których bujają się niczym koń na biegunach, dając wiele uciechy uważnym obserwatorom sejmowego savoi-vivre-u.

Osobnym zagadnieniem są wyziewy i emisje organoleptyczne naszych wybrańców. Tu też jest pewien postęp, aczkolwiek nie do końca. Przechadzając się sejmowymi korytarzami nie sposób nie natknąć się na fale zapachowej kakofonii, znamionującej totalne pogubienie i problemy z właściwym dawkowaniem preparatów przez ich emitentów. Trudno wówczas zgadnąć, czy dany poseł wykąpał się w perfumie, czy się nim jedynie obficie schlapał. Niemniej sprawy idą w dobrym kierunku i za jakieś dwie kadencje aureola wyziewów pewnikiem się ustabilizuje na rzecz dyskretnej nuty zapachowej.

Wiele radości natomiast daje obserwacja tak zwanych stojących konferencji prasowych, czy briefingów, kiedy to zza lidera kukają główki trzeciorzędnych posłów, manewrujących tak, by zmieścić się w kadrze i choć trochę ogrzać się wielkością przewodnika stada. Bywa to mocno pocieszne, zwłaszcza, kiedy lider jest wyraźnie przerośnięty, a jego zaplecze wyraźnie przez naturę pokrzywdzone. Trwa wówczas w tle niezwykle widowiskowa przepychanka połówek i ćwiartek poselskich twarzy o miejsce w kadrze, kończących się w skrajnych przypadkach parcia na szkło, rytmicznymi podrygami i wspinaniem się na serdelkowate halluksy. Zjawisko to nasila się w okresie przedwyborczym, z czym akurat mamy do czynienia. Korzystajmy zatem z okazji i patrzmy, bo to w końcu autentyczne kino bez pieniędzy, grane na dodatek przez cudnej urody naturszczyków, których w przyszłej kadencji możemy nie uświadczyć.

Tymczasem tow. Janusz Kaczmarek wciąż nadaje. Po wczorajszym posiedzeniu komisji ds. służb specjalnych atmosfera wyraźnie się zagęściła. Platforma Obywatelska, postkomuna z LiD i Samoobrony, a także LPR, zostały przerażone wiedzą Kaczmarka, co owocowało licznymi konferencjami, korowodami i pianiem do księżyca. Okazało się, że Ziobro i wiadome służby, podsłuchiwały wszystkich, łącznie z rodziną samego Prezydenta RP.  Pewnikiem już niedługo okaże się, że Ziobro podsłuchiwał i nagrywał także sam siebie, co nie jest przecież wykluczone, jeśli pójść tokiem rozumowania byłego ministra Kaczmarka. Zapewne Ziobro po podsłuchaniu samego siebie, dowiedziałby się porażajacych rzeczy o sobie i na tę porażającą okoliczność, trzeba by również powołać stosowną komisję sejmową, bo zaczyna to być stałym elementem uprawiania polityki.

W tak zwanym międzyczasie na sali sejmowej trwała burleska z Romanem Giertychem w roli głównej, który postanowił odwołać marszałka sejmu, czyniąc mu supozycje o psie, którego onegdaj pan marszałek wprowadził na sejmowe salony. Grzmiał zatem Giertych o, nomen omen, koniu Kaliguli i zoologu, zapominając, że LiS, to przecież nic innego jak chodzący zoolog, na co sama nazwa i zawartość wskazuje. Dlatego od dawna postuluję, by Giertychowi kłaść na pulpit kostki cukru za każdym razem, gdy wychodzi na mównicę, a to dlatego, że słodycz  łagodzi obyczaje i w ogóle tak jakoś by pasowało. Pochrapał by sobie, podumał i byłby do rany przyłóż. A tak, ino tylko wierzga.

Oto Sejm Rzeczypospolitej Polskiej. Elita elit.

Maciej Eckardt
23 sierpień, 2007

Za: Eckardt.pl

 

Skip to content