Aktualizacja strony została wstrzymana

Nadjeżdżają jeźdźcy Apokalipsy? – Stanisław Michalkiewicz

Wymowni Francuzi powiadają, że nasze marzenia się spełniają, zwłaszcza gdy nie staramy się o to zbyt usilnie. Zresztą nie tylko dlatego; pewna powściągliwość w forsowaniu marzeń wskazana jest również ze względu na przestrogę, jakiej jeszcze w głębokiej starożytności udzielił Platon , wołając: „Nieszczęsny. Będziesz miał to, czegoś chciał!” W podobnym duchu wypowiedział się raz nawet sam Pan Jezus, opowiadając świętej siostrze Faustynie Kowalskiej, w jaki sposób postępuje z zatwardziałymi grzesznikami. – Upominam ich – powiedział – głosem sumienia, głosem Kościoła, zsyłam na nich przygody mogące doprowadzić ich do opamiętania, a kiedy nic nie pomaga – spełniam wszystkie ich pragnienia. To nawet dowcipna metoda karcenia, o czym mógł przekonać się pan Kazimierz Marcinkiewicz, który aż tyle szczęścia z pewnością się nie spodziewał. Cóż dopiero w przypadku Naczelnika Państwa, który postanowił przeprowadzić wybory na prezydenta Dudę 10 maja? Nie ulega wątpliwości, że starał się o to usilnie, może nawet zbyt usilnie, więc nie jest wykluczone, że właśnie to szalenie skomplikowało sytuację w naszym nieszczęśliwym kraju. Władająca nim menażeria z jednej strony podporządkowała wszystkie swoje poczynania, by wola Naczelnika Państwa zatriumfowała, a z drugiej – by do tego triumfu woli nie dopuścić. W ten sposób jednak i z jednej i z drugiej strony, podporządkowała się Naczelnikowi, który w ten sposób nie tylko organizuje im wszystkie czynności, ale nawet przedmiot myślenia. Jak on białe, to oni czarne, więc gdyby tak Naczelnik Państwa ogłosił, że już nie chce, by wybory na prezydenta Dudę odbyły się w maju, to nieprzejednana opozycja, ci wszyscy wyjrzali z rozporka Umiłowani Przywódcy, jeden przez drugiego zaczęliby się domagać, by koniecznie odbyły się w tym właśnie miesiącu, podpierając się kategorycznymi opiniami utytułowanych mądrali – tych samych, którzy dzisiaj na obstalunek wygłaszają opinie dokładnie odwrotne. Dzieje się tak między innymi ze względu na towarszyszące Umiłowanym Przywódcom poczucie całkowitej bezkarności, będące konsekwencją niepisanej zasady, konstytuującej III Rzeczpospolitą: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych. Czyż nie dlatego właśnie pani marszałek Elżbieta Witek i pan poseł Gawkowski z Lewizny tak nerwowo zareagowali na wystąpienie posła Grzegorza Brauna, który przypomniał, jak to podczas Insurekcji Kościuszkowskiej w Warszawie wieszano targowiczan? Pani marszałek wysunęła przeciw posłowi Braunowi argument, że „mamy wiek XXI” – jakby to była jakaś gwarancja bezkarności każdego bęcwalstwa. Co prawda pewne przesłanki za tym przemawiają, między innymi w postaci przezornego wykreślenia w konstytucji kary chłosty. Tymczasem gdyby została ona przywrócona, to nie byłoby problemu z tym, jak skarcić jakiegoś zasrańca, który publicznie pali biało-czerwoną flagę pod pretekstem, że państwo polskie krzywdzi sodomitów. Zamiast uczyć go rozumu przy pomocy więzienia, czy grzywny, rozsądniej byłoby nauczyć go rozumu przez tyłek – bo taką naukę, w postaci np.15 kijów, nawet głupek zapamiętałby do końca życia w dodatku – z pożytkiem dla siebie. O słuszności takiego podejścia można przekonać się w Singapurze, gdzie za wyrzucenie na ulicy niedopałka papierosa, czy wyplucie gumy, grozi kara chłosty w wymiarze 6 kijów, dzięki czemu czystość panuje tam nawet w dzielnicy hinduskiej. Tymczasem nasi Umiłowani Przywódcy, nawet za wyjście obywatela na ulicę bez kagańca, z upodobaniem stosują kary grzywny w wysokości co najmniej 5, a w porywach – nawet 30 tysięcy złotych. Najwyraźniej albo utracili poczucie rzeczywistości, albo też nigdy normalnie nie pracowali na swoje utrzymanie i nie wiedzą, ile się trzeba napracować, by zarobić 5 tysięcy złotych. Pewne nadzieje wzbudził protest, jaki 7 maja przeprowadzony został w urzędach skarbowych, gdzie walczący o podwyżkę wynagrodzeń pracownicy na 15 minut wyłączyli komputery. Jednak niewielka to nadzieja, bo – po pierwsze – tylko na 15 minut, a po drugie – jedna jaskółka nie czyni wiosny. Gdyby tak urzędy skarbowe zastrajkowały na przykład na rok, albo dłużej, to zaraz gospodarka ruszyłaby z kopyta, bez konieczności obmyślania jakichś „antykryzysowych tarcz”. Ale to jest zbyt piękne, by było prawdziwe, więc zgodnie z prawem Murphy’ego, jeśli tylko coś złego może się stać, to na pewno się stanie.

A na to właśnie wskazuje napięcie, jakie pod pretekstem epidemii zbrodniczego koronawirusa rośnie między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Po pretekstem – bo jeszcze przed wybuchem epidemii, Kongres uchwalił ustawę o wzmacnianiu międzynarodowej pozycji Tajwanu, co już w samej intencji służyć miało eskalacji napięcia we wzajemnych stosunkach. Nic dziwnego, że teraz pan Pompeo, sekretarz stanu w administracji prezydenta Trumpa twierdzi, że „są dowody”, iż zbrodniczy wirus jest rezultatem wypadku przy pracy w laboratorium w Wuhan, albo nawet czegoś gorszego. Chińczycy oczywiście twierdzą, że żadnych dowodów nie ma, więc w tej sytuacji warto przypomnieć, że pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda. A perspektywa wojny wydaje się coraz bardziej prawdopodobna również dlatego, że walka ze zbrodniczym koronawirusem może doprowadzić, jeśli nawet nie do głodu w sensie dosłownym, to z pewnością – do niedostatku, a wtedy walka o byt może zostać pozbawiona wszelkiej staroświeckiej rewerencji. To z kolei może doprowadzić do przyspieszonej i radykalnej depopulacji, o której marzy Bill Gates i którą postuluje znakomicie ukorzeniony pan prof. Ehrlich z Pensylwanii – żeby ludność świata została zredukowana do najwyżej miliarda osobników – by jednak było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent. W wiekach poprzedzających wiek XXI, z którego taka dumna jest pani marszałek Witek, choć przecież ten wiek nie jest żadną jej zasługą, ani wynalazkiem – zbrodniczy koronawirus, nazywany był „powietrzem”. On właśnie świetnie się do tego nadaje tym bardziej, że precyzyjnie uderza w schorowanych starców, przysparzających najwięcej zgryzot społecznym ubezpieczalniom. Jeśli tedy następstwem „powietrza”, a konkretnie – walki z nim, może być „głód”, który ściągnie na świat „wojnę” – to znaczy, że spoza horyzontu słychać już tętent koni wszystkich czterech jeźdźców Apokalipsy. W ten sposób mogą spełnić się marzenia i Billa Gatesa i profesora Ehrlicha, to i oczywiście – „głębokich ekologów”, tak zatroskanych o przyszłość planety.

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    tygodnik „Najwyższy Czas!”    19 maja 2020

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Za: michalkiewicz.pl | http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=4699

Skip to content