Aktualizacja strony została wstrzymana

Naczelnik Państwa porozumiewawczo mruga – Stanisław Michalkiewicz

15 kwietnia, w samym środku epidemii koronawirusa, która według pana ministra Szumowskiego, potrwa do końca roku, w Sejmie odbyło się pierwsze czytanie obywatelskich projektów ustaw. Pierwszego – o rozszerzeniu zakazu dzieciobójstwa na tzw. „aborcję eugeniczną”, to znaczy kiedy pojawia się możliwość, że dziecko urodzi się chore, albo kalekie. Sprawozdawczynią tego projektu była pani Kaja Godek, na którą spadła lawina krytyki ze strony kobiet wyzwolonych, co to najpierw rozkładają nogi, a parasolki dopiero później. Były nawet protesty, z których wynikało, że dzieciobójstwo jest podstawowym prawem kobiety, bez którego nie może ona wytrzymać, bo w przeciwnym razie nie dostąpi wyzwolenia. Z jakiegoś tajemniczego powodu najbardziej zawzięta była pani Ibiszowa, co to w telewizji reklamuje rozmaite „gadgety”, wśród nich również mechaniczne penisy i specjalne, elektryczne urządzenia do ekscytowania łechtaczki. Pani Ibiszowa zaproponowała pani Godek, żeby zrobiła porządek w swoich majtkach. Skąd pani Ibiszowa wie, że pani Godek może w swoich majtkach mieć nieporządek – tajemnica to wielka, ale skoro już skazani jesteśmy na domysły, to nie żałujmy sobie i się domyślajmy. Ja na przykład dopuszczam możliwość, że pani Ibiszowa może bazować na własnych doświadczeniach z majtkami. Nieporządku w majtkach niepodobna ukryć, zwłaszcza w sytuacji bliskich spotkań III stopnia, chociaż i na to jest rada. Otóż pewien psychiatra miał pacjenta, który bez żadnego wyraźnego powodu moczył się w nocy. Doktor próbował i tego i owego, ale bez skutku, więc się poddał i przestał tego pacjenta leczyć. Po jakimś czasie, będąc w towarzystwie, spotkał znajomego psychologa i od słowa do słowa okazało się, że ten pacjent trafił właśnie do tego psychologa. – I co, wyciągnąłeś go z tego nocnego moczenia? – Nie – odparł psycholog – ale on teraz jest z tego dumny! Widać choćby na tym przykładzie, że nigdy nie wiadomo, co człowiekowi przynosi szczęście, zwłaszcza gdy jest – jak to często zdarza się tak zwanym „celebrytom” – zadowolony ze swego rozumu.

Drugim projektem obywatelskim była ustawa o ochronie własności Rzeczypospolitej Polskiej przed grabieżą, czyli tzw. ustawa „antyroszczeniowa”, dla której impulsem było nie tylko uchwalenie przez Kongres Stanów Zjednoczonych ustawy nr 447 JUST, ale również – quorum pars magna fui – ujawnienie notatki z rozmowy, jaką 25 października 2018 roku przeprowadził w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Warszawie pełnomocnik ministra spraw zagranicznych do kontaktów w diasporą żydowską, pan ambasador Jacek Chodorowicz z Tomaszem Yazdgerdim, pełnomocnikiem Departamentu Stanu USA do spraw holokaustu. Sens prawny amerykańskiej ustawy sprowadza się do tego, że Stany Zjednoczone przyjęły na siebie obowiązek dopilnowania, by Polska zadośćuczyniła żydowskim roszczeniom majątkowym, odnoszącym się do tzw. własności bezdziedzicznej, czyli takiej, do której nie pretenduje żaden uprawniony spadkobierca. Z kolei notatka dotyczyła sposobu, w jaki Polska powinna te roszczenia zrealizować. Pan Yazdgerdi powiedział, że wprawdzie strona amerykańska „rozumie”, że „w horyzoncie roku wyborczego” nie można przeprowadzać przedsięwzięć „publicznych i formalnych”, ale nie powinno to być przeszkodą, by w tej sprawie nastąpił „istotny postęp” w postaci przystąpienia do „negocjacji na temat konkretnych kwot finansowych.” Stowarzyszenie Marsz Niepodległości oraz Roty Niepodległości zorganizowały akcję zbierania podpisów pod projektem tej ustawy, uzyskując ponad 200 tysięcy podpisów. W styczniu br. projekt ten został wniesiony do Sejmu, który w przypadku projektów obywatelskich musi poddać je pod obrady w określonym, nieprzekraczalnym terminie. I tak właśnie się stało.

Obywatelski projekt ustawy „antyroszczeniowej” referował – o ile można to tak nazwać – pan Robert Bąkiewicz. Był do swojego wystąpienia przygotowany, ale pan marszałek Terlecki przeznaczył mu zaledwie 5 minut na przedstawienie projektu i po upływie tego czasu bez ceregieli wyłączył mu mikrofon. Na interwencję posła Brauna z Konfederacji znowu mikrofony włączył, ale po chwili wyłączył pod pretekstem, że pan Bąkiewicz się „powtarza”. Już to było wymowną ilustracją życzliwości, z jaką Wybrańcy Narodu traktują obywatelskie projekty ustaw, zwłaszcza kiedy już się w Sejmie zasiedzieli na tyle, że zapomnieli, skąd wyrastają im nogi. Jak mówił pan Zagłoba – „bywa tak, bywa”, zwłaszcza w przypadku dygnitarzy, którzy jeszcze niedawno „srać chodzili za chałupę”.

Potem nastąpiły przemówienia reprezentantów poszczególnych klubów parlamentarnych. W imieniu obozu dobrej zmiany przemówił poseł Arkadiusz Mularczyk, który dowodził, że sprawa własności bezdziedzicznej jest w Polsce uregulowana tak, że dziedziczy ją Skarb Państwa, więc ta ustawa nie jest potrzebna. Sęk jednak w tym, że obywatelski projekt ustawy nie wkraczał w materie dziedziczenia, a tylko ustanawiał surowe kary; do 25 lat więzienia włącznie, dla funkcjonariuszy publicznych, którzy choćby tylko wdają się w jakieś negocjacje na ten temat, nie mówiąc już o podejmowaniu prób realizacji tych roszczeń. Biorąc pod uwagę to, że takie negocjacje się toczyły i to w dodatku – w tajemnicy przed opinią publiczną, ustawa zabraniająca Umiłowanym Przywódcom wdawania się w tego rodzaju przedsięwzięcia wydaje się jak najbardziej potrzebna. Pan poseł Mularczyk nie może takich rzeczy nie wiedzieć, zatem jeśli – jak to mawiał Janusz Korwin-Mikke – „rżnie głupa”, to bynajmniej nie dlatego, że jest głupi – bo nie jest – tylko dlatego, że widocznie taka jest cena za mandat poselski z ramienia Prawa i Sprawiedliwości. Jak zauważył Robert Penn Warren w powieści „Gubernator” – jak człowiek politykuje, to jego sumienie także. Najwyraźniej ma to zastosowanie również do pana posła Arkadiusza Mularczyka, który politykuje i to nie od dzisiaj.

Ale nie tylko on – bo identyczne stanowisko wobec obywatelskiego projektu zajął również poseł Kropiwnicki, reprezentujący obóz zdrady i zaprzaństwa, a także przedstawiciel Lewicy, który w dodatku myślał, że sprawa żydowskich roszczeń odnoszących się do własności bezdziedzicznej została ostatecznie załatwiona przez umowę indemnizacyjną zawartą przez Polskę z USA w roku 1960. Najwyraźniej nie wie, albo nie rozumie, że tamta umowa nie dotyczy własności bezdziedzicznej, która jest przedmiotem żydowskich roszczeń wobec Polski, tylko do własności obywateli amerykańskich, która została w Polsce znacjonalizowana. Wystąpienie posła Lewicy pokazuje, jak małą mądrością rządzony jest nasz nieszczęśliwy kraj. To nie jest nawet wina posła Macieja Koniecznego, bo jego tak po prostu stworzył Pan Bóg, tylko tych, którzy go wybrali. Wprawdzie, o ile mi wiadomo, posłowie nie są badani na okoliczność władz umysłowych, podobnie jak – niestety – również ich wyborcy. Dlatego de lege ferenda w czynie społecznym postuluję, by rozważyć badanie wyborców, zwłaszcza zamierzających głosować na Lewicę, przez jakieś konsylium weterynarzy.

Następnego dnia po tych wszystkich traumatycznych przeżyciach odbyło się głosowanie, w następstwie którego zarówno projekt prezentowany przez panią Godek, jak i projekt prezentowany przez pana Bąkiewicza, został skierowany do dalszego procedowania w odpowiednich komisjach. Wnioski o natychmiastowe ich odrzucenie nie uzyskały wystarczającego poparcia, podobnie jak wnioski, by od razu przejść do drugiego czytania obydwu projektów. Nietrudno się domyślić, dlaczego tak się stało. W przypadku projektu, nazwijmy go – „antyaborcyjnego” – obóz dobrej zmiany obawiał się głosować za natychmiastowym odrzuceniem, by nie narażać się Kościołowi, to znaczy – duchowieństwu, które musiałoby w takiej sytuacji być wystawione na ciężką próbę, czy w takim razie nadal popierać PiS, no i oczywiście – lansowanego przez to ugrupowanie pana prezydenta Andrzeja Dudę, zwłaszcza w sytuacji, gdy w niektórych sondażach już nie osiąga notowań powyżej 50 procent, ani nawet się do tego poziomu nie zbliża. To zaś oznacza, że wybory mogą nie rozstrzygnąć się w pierwszej turze. Co może być w drugiej – tego oczywiście nie wiemy, chociaż pewne wnioski można wyciągnąć z faktu, że według tego sondażu, następnym kandydatem w kolejce jest pan Szymon Hołownia, wylansowany przez pana Michała Kobosko, co to uczestniczył we wpływowym waszyngtońskim think-tanku pod nazwą Rady Atlantyckiej, a któremu doradza nie tylko pan generał Różański, ale również – pan Jacek Cichocki, ongiś minister spraw wewnętrznych i koordynator bezpieczniackich watah. Słowem – i Amerykanie i wojsko i bezpieka. Czegóż chcieć więcej? W takiej sytuacji trzeba dmuchać nawet na zimne, chociaż oczywiście nie na tyle, by taki projekt ustawy zaraz przeforsowywać. Co to, to nie; niech utknie na dobre w sejmowej zamrażarce, niech komisja nad nim deliberuje i deliberuje, a w tym czasie będzie można porozumiewawczo mrugać i do przewielebnego duchowieństwa i do wyznawców prezesa Kaczyńskiego, że jak będą popierali PiS, to nie będą mieli grzechu.

Podobnie w przypadku drugiego projektu obywatelskiego. Jego też przed wyborami prezydenckimi nie wypadało tak z marszu odrzucać, jak to było 19 lipca ubiegłego roku z projektem posła Tomasza Rzymkowskiego, który zresztą po wciągnięciu go na listę wyborczą PiS od razu rewokował w taki sam sposób, jak teraz ćwierka poseł Mularczyk. Wtedy jednak chodziło o wyraźny sygnał zarówno wobec Żydów, jak i wobec pani Źorżety Mosbacher, że tylko PiS daje najlepsze gwarancje, iż sprawa żydowskich roszczeń zostanie załatwiona, jak się należy, Teraz jednak, zwłaszcza w sytuacji, gdy tuż za prezydentem Dudą podąża pan Szymon Hołownia, odrzucenia z marszu ustawy antyroszczeniowej lepiej nie ryzykować. Bezpieczniej jest skierować ją do sejmowej zamrażarki, a kiedy już drażliwe, prezydenckie kwestie personalne zostaną rozstrzygnięte, będzie można przystąpić do „negocjacji na temat konkretnych kwot finansowych”, o których mówił pan Tomasz Yazdgerdi.

Stanisław Michalkiewicz

Artykuł    tygodnik „Najwyższy Czas!”    28 kwietnia 2020

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.

Skip to content