Aktualizacja strony została wstrzymana

Porcja odtrutki – Stanisław Michalkiewicz

Akurat w dniu, kiedy to piszę, przypada 77 rocznica powstania w getcie warszawskim, w związku z czym wielu dygnitarzy przypięło sobie do klap wycięte z żółtego papieru żonkile, rozprowadzane podobno przez Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin” w Warszawie. Ze względu na epidemię i związane z nią restrykcje, obchody tej rocznicy są skromniejsze, a prawdę mówiąc – bardzo skromne – ale to nie przeszkadza w podtrzymywaniu, a przede wszystkim, edukowaniu społeczeństwa polskiego w hagiograficznym i martyrologicznym wizerunku społeczności żydowskiej podczas obydwu okupacji Polski – niemieckiej i sowieckiej. Tymczasem – jak zauważył Józef Mackiewicz – „jedynie prawda jest ciekawa”. To prawda, jest ciekawa – ale komu właściwie jest ona potrzebna. Stare perskie porzekadło głosi, że „konia termu, kto mówi prawdę”. Dlaczego akurat konia? Dlatego, żeby powiedział i uciekł. Prawda bowiem, chociaż ciekawa, rzadko kiedy nadaje się do wykorzystania, zwłaszcza przy realizowaniu doraźnych celów politycznych. Z tego punktu widzenia znacznie korzystniejsza od prawdy jest tak zwana „mądrość etapu” tym bardziej, że inicjatorzy politycznych celów mogą te mądrości kształtować dowolnie, podczas gdy prawda się do tego zupełnie nie nadaje. Nie tylko nie zależy od potrzeb etapu, nie tylko nie akomoduje się do opinii demokratycznej „większości”, ale nawet nie leży „pośrodku”, jak by chcieli ci, co to pragną przyjaźnić się ze wszystkimi. Prawda leży tam, gdzie leży i można tylko do niej dotrzeć, można tylko ją odkryć i w ten sposób zadośćuczynić swojej ciekawości.

Ale nie tylko ciekawości, zwłaszcza w przypadku prawdy historycznej. Historia bowiem jest – jak zauważyli starożytni Rzymianie – nauczycielką życia. A co to znaczy: „uczyć się życia”? Może to mieć rozmaite znaczenia; na przykład pani Anja Rubik uczy, a raczej – pragnie „uczyć życia” cudze dzieci, poddając je tak zwanej, „edukacji seksualnej” w której podobno jest niezwykle kompetentna, w co chętnie wierzę pamiętając, że nic tak nie wzbogaca rewolucyjnej teorii, jak rewolucyjna praktyka. A w jaki sposób uczy życia historia, to znaczy – historia prawdziwa? Ano w taki, że nie tylko pozwala odróżnić prawdę od fałszu, elegancko nazywanego dzisiaj „polityką historyczną”, ale również – co bywa szczególnie cenne w naszych czasach, gdy „polityka historyczna” coraz częściej zastępuję historię. Bo „polityka historyczna” jest kreowana, inicjowana i uprawiana nie po to, by kogokolwiek uczyć życia, tylko – żeby go duraczyć w nadziei, że taki oduraczony da się wykorzystać w charakterze „nawozu historii”, który – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody”- będzie użyźniał rozmaite cudne kwiatki.

Przykładem takich polityk historycznych, są skoordynowane polityki historyczne: niemiecka i żydowska. Wprawdzie są skoordynowane, ale każda uprawiana jest w innym celu. Celem niemieckiej polityki historycznej jest stopniowe zdejmowanie z Niemiec odpowiedzialności za II wojnę światową i związane z nią ekscesy, zaś celem historycznej polityki żydowskiej jest zagwarantowanie środowiskom żydowskim materialnego eksploatowania zorganizowanej przez Niemcy masakry europejskich Żydów, gwoli wzbudzenia przekonania o metafizycznym wymiarze tego wydarzenia, nazwanej „holokaustem”. I jedna i druga polityka wymaga oczywiście spreparowania przydatnej z jednego i drugiego punktu widzenia, wersji historii – i te prace idą pełną parą, zwłaszcza od 2000 roku, kiedy to żydowska polityka historyczna została skierowana nie tylko na wskazanie nieubłaganym palcem winowajcy zastępczego, ale przede wszystkim na przyprawienie mu odrażającego wizerunku mordercy. Ponieważ znaczna część, jeśli nie większość wspomnianych ekscesów, wydarzyła się na obecnym, polskim terytorium państwowym, toteż na winowajcę zastępczego została wytypowana Polska, a w tym celu odrażający wizerunek narodu morderców należało przyprawić narodowi polskiemu. Pracują nad tym sztaby pierwszorzędnych fachowców, a nawet żądnych rozgłosu amatorów, których na tę okoliczność nadyma się na pierwszorzędnych fachowców. Te sztaby dysponują znacznymi budżetami i wykorzystują w tym celu nie tylko instrumenty przymusowej edukacji, nie tylko niezależne media, ale i przemysł rozrywkowy, wskutek czego miliony oduraczonych ludzi wierzą, że to wszystko naprawdę.

I dopiero na tym tle możemy docenić postawę Ireneusza Lisiaka, który nie tylko w pojedynkę, ale w dodatku wbrew lizusowskiej polityce historycznej, uprawianej p4zez Umiłowanych Przywódców naszego nieszczęśliwego kraju, stara się docierać do historycznej prawdy i ją ukazywać tym, którzy, słusznie podejrzewając kłamliwy charakter wszystkich „polityk historycznych”, starają się poznać prawdę. Właśnie w Wydawnictwie Capital ukazała się kolejna książka tego Autora pod tytułem „Żydowski Związek Wojskowy podczas powstania w getcie warszawskim 1943 roku”. Wbrew tytułowi książka obejmuje szerszy wycinek historii II wojny światowej – i słusznie – bo dopiero na tym, szerszym tle, można lepiej zrozumieć wydarzenia będące głównym wątkiem, Ireneusz Lisiak dociera do źródeł, do świadectw, do dokumentów i na tej podstawie nakreśla obraz stosunków panujących tuż przed wybuchem wojny między środowiskami polskimi i żydowskimi, a także ich ewolucję w warunkach obydwu okupacji: sowieckiej i niemieckiej. Wbrew obiegowym i natrętnie lansowanym opiniom okazuje się, że o ile na terenie okupacji niemieckiej eksterminacja Polaków rozpoczęła się od razu, o tyle położenie ludności żydowskiej było znacznie lżejsze. Autor cytuje tam Emmanuela Ringelbluma, kronikarza warszawskiego getta, który przykładowo przedstawia przypadek Polaka (nazywanego przezeń „chuliganem”), który, gwoli zabezpieczenia się na wypadek łapanki, zabrał lub może od kogoś kupił żydowską opaskę, ale omyłkowo założył ją na lewe ramię. W ogóle samo utworzenie gett wychodziło naprzeciw postulatom, wysuwanym przez środowiska żydowskie w Polsce, by zwarte skupiska ludności żydowskiej miały status eksterytorialny. I dopiero Niemcy ten postulat spełnili, chociaż pewnie nie do końca zgodnie z pierwotnymi oczekiwaniami – bo getta nie podlegały polskiej administracji, tylko niemieckiej, która bezpośrednie zarządzanie gettami powierzyła Judenratom, a porządek utrzymywała żydowska policja, rekrutująca się ze sfer inteligenckich, głównie środowisk prawniczych. Jeszcze inaczej przedstawiała się sytuacja na tere3nie okupacji sowieckiej, którą środowiska żydowskie w ogromnej większości potraktowały jako otwarcie nowych możliwości i skwapliwie wzięły udział w sowieckim aparacie terroru.

Lektura książki Ireneusza Lisiaka, chociaż z pozoru poświęconej Żydowskiemu Związkowi Wojskowemu i jego udziału w powstaniu 1943 roku, pozwala poznać nie tylko ówczesne wypadki, ale również – ideologiczne tło różnic między rozmaitymi żydowskimi organizacjami – jak i przyczyny, dla których rola Żydowskiego Związku Wojskowego od samego początku była albo przemilczana, albo – jeśli już przemilczeć jej nie było można – marginalizowana. Nie są to rzeczy powszechnie znane, nawet wśród ludzi interesujących się historią i dlatego książka jest bardzo ciekawa. Bo „tylko prawda jest ciekawa”.

Ireneusz Lisiak – Żydowski Związek Wojskowy, wyd. Capital Sp. z o.o., Warszawa 2020 Do nabycia: www.capilatbook.pl

Stanisław Michalkiewicz

Felieton    specjalnie dla www.michalkiewicz.pl    20 kwietnia 2020

Skip to content