Aktualizacja strony została wstrzymana

List otwarty do o. Rydzyka – Marek Garbacz

Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus

O. Tadeusz Rydzyk, Dyrektor Radia Maryja


Splot wydarzeń rozgrywających się w „Naszym Dzienniku” w ostatnich kilkunastu miesiącach skłania mnie do konieczności pisemnego poinformowania Ojca, dlaczego i co skłoniło mnie do rezygnacji z pracy w „Naszym Dzienniku” w dniu 20 czerwca br. – oczywiście – z trzymiesięcznym okresem jej wypowiedzenia.

Otóż od jakiegoś czasu narastająca arogancja – delikatnie rzecz ujmując – Pani Ewy Sołowiej wobec większości podwładnych, poza nielicznymi wyjątkami, brak jakichkolwiek rzeczowych rozmów z zespołem redaktorów, powtarzające się publiczne połajanki podwładnych, długie pogadanki jak trzeba kochać Boga i Ojczyznę wygłaszane na kolegiach redakcyjnych, na których brakowało czasu na merytoryczne dyskusje, wręcz „burze mózgów”, rosnące napięcie wśród redaktorów podsycane sprytnie przez zupełnie bezkarną w swoich działaniach Panią Katarzynę Orłowską-Popławską, (Pani Katarzyna cieszy się wśród zespołu opinią niezwykle sprytnej intrygantki), systematycznie spadające zarobki i zupełnie niejasne zasady ich określania, nieszanowanie godności człowieka w codziennym życiu redakcyjnym i szereg innych działań red. Ewy Sołowiej przyczyniły się do stworzenia niebywałej zapaści organizacyjnej redakcji „Naszego Dziennika”. Skutki tejże zapaści, niestety, widoczne są już od dłuższego czasu.

Jednak w tym roku proces destrukcji nasilił się najbardziej – Pani Ewa Sołowiej, najczęściej powodowana przypływami niesłychanej wprost furii, wyrzuciła z pracy wielu ludzi, którzy w jej oczach w ciągu kilku minut okazywali się nieprzydatni. Wręcz ogłaszała ich zdrajcami „Naszego Dziennika”. Tylko w tym roku redakcję opuściło, bądź za chwilę opuści, kilkanaście osób. Są to osoby bądź to wyrzucone w stylu ( Panie Piotrze, Romku etc. proszę w 5 minut opuścić redakcję – niesłychane!), bądź są to osoby, które odchodzą same, czyniąc to na znak protestu przeciwko deptaniu godności człowieka. Po jakimś czasie „postoju na bruku” znajdują sobie pracę. Cóż mają niby czynić – rozpaczać i błagać Panią Ewę Sołowiej o pozwolenie powrotu pod jej autorytarne rządy. Po co? Wiem, że w chwilach refleksji po takim wybuchu gwałtownych uczuć pewnie chciałaby odwrócić sytuację i czas. Czemu zresztą Pani Ewie wcale się nie dziwię.

Dlatego zadaję sobie pytanie: jak to możliwe, aby dorobek „Naszego Dziennika” mozolnie budowany przez ostatnie 9 lat, był tak gwałtownie marnotrawiony w ostatnich miesiącach poprzez nieodpowiedzialną politykę personalną, dziwaczne formy zatrudniania itp. Do czego to może doprowadzić? Strach pomyśleć.

Ludzie, którzy pozostają w redakcji są już na granicy wytrzymałości nerwowej. Za chwilę tam może się stać coś niedobrego! Pani Ewa Sołowiej zupełnie nie radzi sobie m.in. z polityką kadrową. Pomijam fakt, że tak doprawdy nigdy jej nie było. Myślenie, że dzisiaj ludzi można bezkarnie wyszydzać, wyrzucać i wymieniać, jak zużyte robocze rękawiczki budzi tylko litość. Arogancja wobec pracownika to błąd! Takich działań w żaden sposób nie da się wszczepić w podstawy cywilizacji łacińskiej, z której garściami chcą korzystać przecież instytucje – dzieła o. Dyrektora. Za takie można poniekąd uznać „Nasz Dziennik”.

Dlatego ludzie odchodzą z „Naszego Dziennika”. Jeden po drugim. A Pani Ewa wciąż pozostaje w stanie samouwielbienia dla swojej nieomylności, gdy gazeta ledwie dyszy.

Podsumowując: zgadzam się z celami „Naszego Dziennika”, przez lata starałem się jak mogłem najlepiej je realizować. Jednak zmuszony jestem zaprotestować jako katolik i Polak przeciw metodom zarządzania zespołem redakcyjnym. Dla mnie takie metody są zupełnie niezrozumiałe i nigdy ich nie zaakceptuję. Są obce. Nie rozumiem zatem dlaczego z takim niezrozumiałym uporem – godnym lepszej sprawy – są praktykowane w „Naszym Dzienniku” przez Panią Ewę Sołowiej?

Nie jestem nowicjuszem w pracy dziennikarskiej. Zaczynałem w konspiracji. Od 1990 roku pracowałem w gazetach lubelskich, współpracowałem z Radiem Lublin, „Naszą Polską”, redagowałem „Naszą Wspólnotę” – polonijną gazetkę Duszpasterstwa Polonii w Austrii.

Ojcze Dyrektorze, w „Naszym Dzienniku” pracuję od marca 1998 roku – najpierw jako korespondent, gdy jeszcze mieszkałem i pracowałem w Wiedniu, a od 1 września 1998 roku już na etacie. Gdy zespół redakcyjny dziesiątkowany był – tak doprawdy najczęściej z błahych przyczyn – przez Panią Ewę Sołowiej, gdy odchodzili doświadczeni redaktorzy, wśród pozostających jeszcze w pracy powstawał wewnętrzny, zupełnie ludzki, zrozumiały odruch buntu. Jednak ten bunt był skutecznie tłumiony przez strach, aby nie być – jak to określaliśmy między sobą – „następnym do raju”. To był ewidentny mobbing naszych przełożonych.

Mówię to uczciwie i z pewnym zażenowaniem. W efekcie aby nie być ofukniętym, publicznie ośmieszonym, najczęściej milczeliśmy i zamykaliśmy się w sobie, nie dając z siebie tego, co moglibyśmy dać, gdyby takie warunki pracy były stworzone. Czyli po prostu trochę dziennikarskiej autonomii i możliwości głośnego wyrażania myśli. Bez narażania się na szyderstwa ze strony Pani Ewy Sołowiej czy jej protegowanych jak Katarzyna Orłowska-Popławska, a wcześniej Hanna Budniaczyńska.

Gdy kolejni redaktorzy w tym roku otrzymali od Pani Ewy Sołowiej swoje „5 minut” na opuszczenie redakcji, przy najbliższej próbie łajania mnie, złożyłem przygotowane wcześniej wymówienie. Przyznam, że jak wielu innych moich kolegów – żyjąc w ciągłym zagrożeniu gwałtownych decyzji ze strony Pani Ewy Sołowiej – od kilku miesięcy nosiłem je przy sobie. Skorzystałem 20 czerwca br.

Uważam, że dałem z siebie wiele. Zbudowałem i redagowałem przez 8 lat Polską Wieś – dział „Naszego Dziennika”, który utrwalił się w świadomości Czytelników, który – tak myślę – jest lubiany przez rolników i tych pozostałych czytelników interesujących się sprawami wiejskimi. Nie zasługuję, wolno mi przecież tak sądzić, na drwiny, szyderstwa i „dorabianie gęby” przez red. Ewę Sołowiej

Sądzę jednak, że aktualne butne zachowanie Pani Ewy Sołowiej, która sprawia wrażenie, jakby w życiu redakcyjnym nic niepokojącego się nie działo (a jednak dzieje się ), doprowadza do kolejnych odejść dziennikarzy, redaktorów, czy pracownic korekty. Dalej, mówiąc skrótowo, po prostu już się nie da. I myślę tak nie tylko ja. Wielu Czytelników „Naszego Dziennika” pewnego dnia z przerażeniem odkrywa, że już nie ma ich gazety. Smutno mi tego słuchać.

Efektem wywołanego przez Panią Ewę Sołowiej kryzysu mogą być już tylko bolesne straty finansowe poprzez odchodzenie Czytelników od „”Naszego Dziennika”. Inną rzeczą jest niewykorzystanie w ubiegłych latach niewiarygodnej wręcz szansy szerszego „zagospodarowania” potencjalnych czytelników, stojących trochę z boku, przyglądających się nam. To przyczyniło się do uczynienia w ten sposób luki w prawej niszy czytelniczej, którą z łatwością, acz na początku ostrożnie, zajął „Dziennik”.

Brak jakiejkolwiek informacji w „Naszym Dzienniku”, np. ze środy 27 września o prowokacji Renaty Beger i Samoobrony z użyciem technik operacyjnych, jest zaniechaniem redakcyjnym, które daje wiele do myślenia. Zatem nasi Czytelnicy muszą dowiadywać się z gazet liberalnych: „Rzeczpospolita”, „Gazeta Wyborcza” czy „Dziennik” o wydarzeniach związanych z próbą rozmontowywania rządu. Dlaczego nie mieli możliwości przeczytania o tych wydarzeniach ze swojej gazety? Takich przykładów jest więcej.

To wszystko, o czym piszę potwierdza Ojca opinię z 20 kwietnia 2003 roku, jaką mogłem usłyszeć podczas naszej dłuższej rozmowy w ogrodzie za „Domem Słowa”, że nie ma Ojciec takiego wpływu na „Nasz Dziennik”, jaki chciałby zapewne mieć, że Pani Ewie Sołowiej tak niezręcznie jest podpowiadane. Szczerze mówiąc – nie dowierzałem. To było wtedy, gdy Pani Ewa Sołowiej podejmowała próby wyrzucenia mnie z redakcji, jak kilka dni wcześniej wyrzuciła Roberta Knapa i Artura Winiarczyka. Po tej naszej rozmowie w ogrodzie zostałem w redakcji. Tak jak wyżej wymienieni moi koledzy. Nawet przez jakiś czas dano mi spokój. Jednak już nigdy nie doszło do jakiejkolwiek dłuższej rozmowy między Panią Ewą Sołowiej a mną. Był już tylko mur.

Na koniec pozwalam sobie podziękować za wieloletnią współpracę z Radiem Maryja i żałuję tylko, że tak nagle, bez słowa – jakiegokolwiek – ta współpraca została – przerwana w dniu 20 czerwca br. mimo że pracowałem jeszcze do 20 września.

Marek Garbacz

Skip to content