Aktualizacja strony została wstrzymana

Rękas: Koronawirus – choroba polityczna?

Zamknięcie szkół, żłobków, uniwersytetów itd. „z powodu koronawirusa” – daje przynajmniej alibi dla trwającego już od kilkunastu dni szału zakupowego na granicy plądrowania sklepów. Objuczenie żywnością trwałą i innymi cennymi zdobyczami mogą dumnie rzucić: „Musimy robić takie zakupy, BO PRZECIEŹ DZIECI BĘDĄ PRZEZ DWA TYGODNIE W DOMU!”.

Hmm, w tej sytuacji – czy mogę prosić o okazanie dziecka, które przez 14 dni je kaszę z papierem toaletowym?

Wielki eksperyment „Koronowirii

Źarty – żartami, bo jeszcze kilka tygodni temu mogło się wydawać, że mamy do czynienia z dość odległymi od nas ćwiczeniami z zakresu operatywności służb i podatności społeczeństw na informację o zagrożeniu biologicznym, w tym zwłaszcza z testowaniem mechanizmów kwarantanny i w ogóle masowej izolacji. Niestety, okazało się, że Polska, a wraz z nią spora część Europa również stała się poligonem dla eksperymentu z zakresu inżynierii społecznej realizowanego na niespotykaną dotąd skalę.

A przecież od paru lat informowano, a od zawsze wiedziano, że wirus grypy mutuje, w czym mu zresztą walnie pomaga wciskanie ludziom (państwom, samorządom, firmom) „szczepionek na grypę„. Pierwotnie można było wręcz podejrzewać, że to one, widać, słabiej się już sprzedają, więc konieczne okazało się podkręcenie marketingu. Dziś wiemy jednak, że przynajmniej część gry idzie o wyższą stawkę, zapewne m.in. o kolosalne nakłady na „znalezienie lekarstwa/szczepionki na śmiertelnego wirusa, który na przełomie lutego i marca 2020 r. sparaliżował świat”, czyli powtórkę choćby z AIDS-businessu czy na nieco tylko innym polu przemysłu klimatyzmu. W końcu nie od dziś wiadomo, że szczególnie dobrze zarabia się na straszeniu rychłym końcem świata…

Na marginesie, zwróćmy zresztą uwagę na sam język. Gdyby mówiono po prostu o grypie – to panika byłaby zapewne mniejsza. A tak można być pewnym, że większość sądzi, że to atak jakiejś strasznej, nowej choroby – KORONOWIRII! I tak zresztą obecna sytuacja jest publicznie suflowana – ma to być bowiem tak dziwna grypa, że już nie grypa, tylko jakaś mega-hiper-nowa-straszna-zaraza!

A tymczasem wszystko, co mogłoby chociaż przypominać uzasadnienie wprowadzanych nagle na masową skalę zakazów i ograniczeń mających przeciwdziałać tworzeniu się zgromadzeń – sprowadza się do eliminacji niezwykle niskiego prawdopodobieństwa, że być może wejdzie się w styczność z kimś, kto miał styczność z kimś, kto zachorował na odmianę GRYPY. Bardzo nieprzyjemnej, uciążliwej, nawet dla niektórych niebezpiecznej choroby – jednak w ogromnej WIĘKSZOŚCI przypadków bynajmniej NIE ŚMIERTELNEJ.

Demokracja partyjno-medialna i zarządzanie przez strach

A zatem z czym naprawdę mamy do czynienia? Co się właściwie dzieje?

Cóż, mechanizm jest bardzo prosty i stanowi samą istotę demokracji medialno-partyjnej:

  • Władza nie ma wyjścia – nie może uspokajać, bo opozycja się dopierdoli, że „Zaniedbanie i igranie ze zdrowiem i życiem obywateli!” (już się to zresztą tu i ówdzie dzieje.
  • Opozycja też nie może powiedzieć niczego z sensem, bo wtedy władza zaczęłaby „ratować” – i wyszła na zbawców.
  • Media nie mogą, bo ludzie nie szukają uspokojenia, tylko informacji o zagrożeniach, więc jeśli ich nie znajdą, to przerzucają się na oglądanie/słuchanie/czytanie konkurencji.
  • A ludzie szukają, bo wszędzie w mediach coś mówią i piszą, no i przecież i władza, i opozycja ostrzegają…

Tego mechanizmu nie da się zatrzymać. W każdym razie nie ze środka.

Oczywiście, możliwe (czy równie prawdziwe) może też być inne tłumaczenie. „Islamscy terroryści” się przejedli. Jakieś żałosne figury machające scyzorykami na mostach coraz trudniej uzasadniają narastającą inwigilację i dążenie systemu politycznego do omnipotencji.

Wszak w Europie nie udało się nawet dojść do poziomu sterroryzowania Amerykanów „najbardziej [po]wolnego [władzy] społeczeństwa świata„! Od czego jednak zagrożenie biologiczne? Niewidzialny wróg, pozwalający zamykać miasta, odcinać całe regiony krajów, (roz)regulować transport i komunikację, który na ogromną skalę pozwala manipulować nawet popytem. 

Przechodzimy właśnie jakiś ogromny test zarządzania poprzez strach na poziomie wyższym niż dotychczasowa „wojna z terroryzmem i (co ciekawe) wg wzorców, które wcale nas już tak bardzo nie rażą, choćby dlatego, że przecież widzieliśmy je w dziesiątkach filmów! Ciekawe co będzie następne? Asteroida zmierzająca w stronę Ziemi? Inwazja rasy kosmicznych pająków? Jakim kolejnym ziszczającym się popkulturowym mitem zostaniemy ostatecznie uwięzieni?

Stan nadzwyczajny w państwie z dykty

Jeszcze do niedawna absurdalną zabawność całej sytuacji potęgowało przykładane do niej początku namaszczenie. Szczególnie satyryczny wydźwięk występy radnych różnych szczebli, z tych, co to zawsze są na bieżąco z medialnymi tematami (a to smogiem, a to równym traktowaniem itp.), którzy teraz z namaszczeniem składali interpelacje, w których domagali się „informacji o stanie przygotowań miasta/powiatu/gminy do walki z koronawirusem„. I biedni wójtowie, prezydenci marszałkowie szli na posiedzenie swych rad, gdzie gromady niemających z definicji pojęcia o niczym radnych następnie godzinami dywagowało o chińskiej grypie, niczym makaron rozplenionej następnie przez Włochów w oczekiwaniu, aż zaatakuje Tłuszcz, Cyców i Poronin. I nagle trach, zaskoczyło, wspomniany wyżej mechanizm medialno-polityczny, w dodatku ewidentnie stymulowany znacznie wyżej i szerzej, ponad polskim poziomem wydanymi rozkazami – kazał atmosferę surrealizmu podkręcić o kilka poziomów, aż na granicę zupełnie autentycznej i szczerej paniki, tłumaczonej krótko: „Panie, ja wiem, że to wygląda i brzmi idiotycznie, ale ja mam dzieci!”. Zagrożenie wirusowe okazało się kluczem uniwersalnym do zarządzania najbardziej pierwotnym z lęków – o zdrowie i życie rodziny.

Strach jest zatem prawdziwy, liczne skutki eksperymentu już okazują się wyjątkowo uciążliwe, stosowane narzędzia nadal jednak pochodzą wprost z elementarza „Jak w absurdalny sposób i tak wywołać skutecznie panikę”.

Weźmy dla ilustracji liczne komunikaty rozsyłane wiele razy dziennie przez Lubelski Urząd Wojewódzki (a pewnie i podobne instytucje w kraju), które można podzielić na dwa rodzaje:

  • pierwsze, mówiące jak wiele osób jest podejrzanych o zarażenie koronawirusem, w domyśle jednak niechętnie potwierdzające stale, że nikt jakoś jeszcze nie zachorował, ani nie umarł;
  • i drugie, na temat co jeszcze w związku z powyższym zamknięto.

Najciekawszy jest jednak komunikat typu trzeciego, regularnie przeplatany z tamtymi i też rozsyłany w trybie PILNE! Informuje on, że chwilowo nie ma żadnych innych komunikatów…

Dla porównania, wiecie Państwo co niektórzy pracodawcy rozesłali podwładnym w Wielkiej Brytanii? Sugestię, żeby w miarę możliwości nie chodzić do lekarzy, szpitali i aptek. Bo tam się trafiają naprawdę chorzy i faktycznie można coś podłapać. Dlatego właśnie Brytania stworzyła Imperium, a Polacy disco-polo.

Właśnie zarażamy gospodarkę

Mamy bowiem oto do czynienia z sytuacją, w której perpetuum mobile potęgowania strachu: niby-to-przeciwdziałania-mu-przez-zamykanie-wszystkiego, co jeszcze bardziej potęguje i rozszerza przerażenie – całkowicie niemal ignoruje jak najbardziej realne skutki społeczne i ekonomiczne całego tego kryzysu. O ile jeszcze dyskusja o pomocy/rekompensowaniu strat przedsiębiorcom przynajmniej rozpaliła jakieś emocje, pokazujące, że nierozwiązywalne sprzeczności gospodarki liberalnej/etatystycznej* pozostają takimi zwłaszcza w sytuacjach mienionych nadzwyczajnymi – o tyle zupełnie po cichu zadaje się poważne straty całym sektorom gospodarki i zatrudnionym w nich ludziom. I nie czyni tego żaden koronawirus, tylko propagandowe, obliczone na szybki efekt wizerunkowy sloganowe metody rzekomej z nim walki.

Właśnie kładzie się nie tylko branża eventowa, w której jak sama nazwa wskazuje – zarabia się od wydarzenia, a tych przecież zabroniono. Dalej – żadna gastronomia, kluby, lokale rozrywkowe nie wytrzymają co najmniej dwutygodniowego zamknięcia czy choćby ograniczenia, bo sami przedsiębiorcy koszty ponosić będą, osławiony ZUS zapłacą – a pracownicy na umowach o dzieło nie zarobią nic. Właśnie postrzelono też całą kulturę, zwłaszcza jej publiczną, artystyczną część, bo muzycy, aktorzy, pracownicy techniczni mają często gołe etaty, na prowincji na poziomie minimum socjalnego, żyją grając i występując, a to właśnie uniemożliwiono. Straty dla komunikacji i transportu przynajmniej wydają się bezdyskusyjne. I tak dalej – całkowite nieprzemyślenie kosztów przerzucenia choćby kolejnych kosztów opieki nad małymi dziećmi na ZUS, radośnie wyposażony w kolejny obowiązek zasiłkowy dowodzi, że nikt nawet przez chwilę nie zastanowił się: ile w rzeczywistości ta radosna „wojna z koronawirusem” będzie kosztować – i budżet państwa, i zwłaszcza budżety domowe Polaków.

Co po „zarazie”?

I wreszcie jeszcze jedna kwestia. Czy wszyscy ci postulujący i wprowadzający różne „rozwiązania„, zamykający i zabraniający różnych rzeczy – mogliby wytłumaczyć przyjmowaną perspektywę czasową? Co mianowicie zmieni się np. po 14 dniach w szkołach albo w jaki sposób imprezy masowe organizowane np. na początku kwietnia będą bezpieczniejsze od tych właśnie odwołanych? Jasne, rozumiemy, czas inkubacji wirusów itd. Ale tak to właśnie ma wyglądać? Po dwóch tygodniach krótkie ogłoszenie, że „dzięki radykalnym środkom zaradczym rządów – wirus… sam wygasł”? Nie zrobi się jakoś łyso, w zestawieniu z podjętymi krokami zbliżonymi do stanu wyjątkowego (choć bez jego formalnego ogłoszenia)? Czyżby ci, którzy wpuścili nas w cały ten eksperyment zakładali, że wszystkie wątpliwości i pytania zagłuszy obezwładniające poczucie ulgi, że „Hurra, przeżyliśmy!”?

A może usłyszymy rytualne, a brzmiące złowieszczo zapowiedzi jak to „wiele się nauczyliśmy” – i nie tylko zapowiedzi? Co zostawi po sobie ta wykreowana obecnie panika i przećwiczone przy jej okazji schematy dowodzące, że ludzie zniosą dowolnie daleko posunięte sterroryzowanie (zwłaszcza, gdy będą skupieni na pogoni za rolkami papierowego szczęścia, ryżem i kawałkiem mrożonki)?

Naprawdę, coraz więcej wskazuje, że wprawdzie w groteskowej otoczce, ale przeżywamy (nomen omen) właśnie trzeci akt scenariusza, którego poprzednimi gongami były 09/11 oraz pierwsze uderzenie „uchodźców” na Europę. Tym bardziej więc ciekawe, co nam zostawiono na finał…

Konrad Rękas

Za: konserwatyzm.pl (13 marca 2020)

 


 

KOMENTARZ BIBUŁY: Autor znany jest ze swoistej pasji dokopywania obecnej władzy – czy słusznie, czy nie, ot, tak lubi i tak samo w sytuacji zagrożenia epidemiologicznego napada na obecną władzę w Polsce. A przecież jeśli chodzi o „wojnę z koronawirusem”, to działalność Warszawy wpisała się nie tylko w schemat podobnych dyspozycji wprowadzanych w innych krajach, ale również wydaje się całkiem racjonalna i rozsądna. Jak do tej pory „państwem z dykty” okazują się takie Włochy, a nie obecna władza w Polsce. Bo to zagrożenie wirusowe istnieje rzeczywiście (nie wnikając w samo pochodzenie tego patogenu…), stykamy się z czymś nowym dla organizmu ludzkiego, z wyzwaniem dla świata nauki, z czymś co transmitowane jest szybciej i atakuje nieco inne grupy ludności (np. dzieci są dziwnie uodpornione). Można żartować, można ignorować, ale jeśli po czasie okazałoby się że jednak lepiej było dmuchać na zimne, będzie za późno.

Tutaj i teraz należy zastanawiać się nie nad tym, czy ZUS wydoli czy nie, lecz dociekać czy koronawirus rzeczywiście stanie się/stał się pretekstem do kolejnego 11 września, tym razem globalnego 9-11. Wtedy świat będzie na tyle przenicowany, że swoje całe dotychczasowe życie podzielimy na „przed” i „po”. Niestety, nie wiemy co elity ciemnych, talmudycznych gabinetów światowych szykują nam, nie wiemy czy to już dobry moment do wprowadzenia bezgotówkowego obrotu, czy już można zacząć przebudowywać światowy system finansowy, czy to dobra chwila do przymusowego szczepienia (a w praktyce dobrowolnego, bo przy tak potęgowanej panice po kilku miesiącach ludzie sami będą ustawiali się w kolejkach do szprycy), czy dobry do jeszcze większej kontroli przed podróżami – gdy już w końcu zezwolą na przemieszczanie się – włącznie z koniecznością udostępniania historii chorobowej, itd, itp.

W takich sytuacjach zajmowanie się pobocznymi zagadnieniami, że ten wstrętny pisowski rząd nie wydala w dystrybucji masek i rękawiczek, czy że pomniejsze urzędy wydają niespójne komunikaty – jest po prostu śmieszne. Ale niektórzy mają ubaw gdy coś temu rządowi nie wychodzi. Bo, panie tam w Ameryce czy takiej Wielkiej Brytanii – tam, to potrafią. My to przecież zaścianek, nic nigdy nie potrafiliśmy…

 


 

Skip to content